Mienie i sumienie

Jan Tomasz Gross nie chce, aby nasza pamięć zarosła błoną podłości. I choć wielu Polaków zgadza się na jego kurację wstrząsową, to wszyscy podkreślają, że w debacie wokół "Złotych żniw" czy "Strachu" nie chodzi o restytucje i odszkodowania za zrabowany Żydom majątek. A powinno się mówić także o nich.

05.04.2011

Czyta się kilka minut

Dawna synagoga, obecnie Archiwum Państwowe w Kielcach. Styczeń 2006 r. / fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta /
Dawna synagoga, obecnie Archiwum Państwowe w Kielcach. Styczeń 2006 r. / fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta /

Jerozolima, luty 2011 r.: na konferencji prasowej Donalda Tuska naciskany przez przełożonych dziennikarz PAP "w interesie państwa" nie zadaje pytania o losy ustawy reprywatyzacyjnej. Dwa tygodnie później, 10 marca, Ministerstwo Skarbu podaje, że rząd nie rozwiąże ustawowo roszczeń reprywatyzacyjnych, bo budżet tego nie wytrzyma, a dawni właściciele mogą się z państwem procesować. Przeciwko tej decyzji protestuje zrazu jedynie przewodniczący Światowego Kongresu Żydów Ronald Lauder, podkreślając, że stoi ona w sprzeczności ze zobowiązaniem premiera sprzed kilku lat, i że Polska jest jedynym krajem Europy Środkowo-Wschodniej, który nie uregulował tej kwestii. W kraju tylko Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich nazywa ją niemoralną. My spowijamy ją milczeniem. Dopiero gdy po kilku dniach rząd amerykański wyraża rozczarowanie z powodu zawieszenia procesu ustawodawczego w tej sprawie, słyszymy gwałtowną replikę ministra Sikorskiego, sprawiającą wrażenie obrony przez atak.

O tym się nie mówi

Dalszy ciąg to groteskowo wyolbrzymione reakcje naszej strony na wynikający z bezradności apel jednego z członków Światowego Kongresu Żydów o bojkot "turystyki i innych dziedzin polskiej gospodarki" przez rodziny ocalonych z Zagłady. Powielają one powtarzany od lat schemat. Gdy tylko ktoś podnosi zabagniony przez kolejne rządy temat reprywatyzacji, słyszy w odpowiedzi, że amerykańskie lobby żydowskie oczekuje uprzywilejowanego traktowania od dawna niepolskich Żydów kosztem dzisiejszych obywateli naszego kraju. Marna to polityka. I jeszcze marniejsza argumentacja.

Zajęci bolesną konfrontacją z wyobrażeniami o nas samych, zdobywaniem gorzkiej wiedzy o skali występku, którego się dopuściliśmy - może nie na współbraciach (to nam nie przejdzie przez gardło), ale na pewno na współobywatelach - zapominamy tymczasem, że najwięcej na tzw. majątku pożydowskim zyskało państwo. I że nasze władze przez 20 lat obiecywały coś z tym zrobić, jednocześnie stale się usprawiedliwiając, że w chwili obecnej byłoby to dla budżetu zabójcze. Czyżby najnowsza decyzja rządu Tuska, wskazująca kosztowną i czasochłonną drogę sądową jako jedyny sposób odzyskania utraconej nieruchomości lub uzyskania za nią odszkodowania, miałaby być ostatecznym rozwiązaniem tej kwestii?

Troska o zagrożenie budżetu nie jest, jak sądzę, zasadniczą przyczyną braku debaty o reprywatyzacji. Chodzi raczej o przekonanie, że dyskusję o charakterze etycznym należy prowadzić z dala od trywializujących ją "brudnych" kwestii materialnych. I o lęk, że w przypadku tzw. majątku pożydowskiego łączenie jej z tematyką restytucji i odszkodowań natychmiast przenosiłoby ją w stereotyp żydowskiej chciwości.

Tym samym jednak krzywda wyrządzona przez państwo polskie byłym właścicielom (jak wiadomo, nie tylko Żydom) pozostaje niejako usankcjonowana, a jedynym słyszalnym obrońcą ich prawa do odszkodowań są organizacje żydowskie, bo nawet nie państwo Izrael, dla którego dobre stosunki z Polską są w tej chwili ważniejsze.

Tak niewiele zostało

Czy, kiedy i jak władze wrócą do sprawy reprywatyzacji, nikt nie wie. Tym ważniejszy wydaje się każdy gest symboliczny, dowodzący gotowości restytuowania przejętego przez państwo majątku. Milowym krokiem na tej drodze była uchwalona w 1997 r. ustawa przywracająca gminom wyznaniowym żydowskim - po prawie 60 latach - osobowość prawną. Stworzyła ona podstawę odzyskania w naturze lub w formie odszkodowań należących do nich przedwojennych nieruchomości, co w części nastąpiło. Nie dotyczyła jednak ruchomości, w szczególności znajdujących się w polskich zbiorach publicznych uratowanych z pożogi zwojów Tory i synagogaliów.

Należy pamiętać, że niemal totalne zniszczenie materialnego dziedzictwa kulturalnego polskiego żydostwa przewyższa w skali ogromne przecież straty w zasobie dóbr kultury, które znajdowały się w polskich zbiorach publicznych, kościelnych i prywatnych. A poszukiwania i próby odzyskania przez ocalałych Żydów materialnych resztek ich zniszczonego duchowego patrymonium natrafiały na wiele trudności. Między innymi dlatego, że po wyjściu Niemców miejscowa ludność penetrowała bez zahamowań tereny gett i obozów zagłady, i przywłaszczała sobie praktycznie wszystko, co znalazła. W Łodzi "Polscy chrześcijanie w dalszym ciągu grabią majątek getta. Nie tylko wyciągają tzw. ciuchy, meble i inne utensylia domowe z pozostałych nieograbionych mieszkań żydowskich, ale grabią też resorty i miejsca magazynowania różnych bogactw - notował w dzienniku Jakub Poznański. - Nie ma takiej siły, która mogłaby wstrzymać ludność w karbach".

Tylko czasem udawało się ocalałym odnaleźć ukryte przez nich przedmioty. Przykładem uratowanie przez Nachmana Zonabenda nie tylko części materiałów archiwalnych getta łódzkiego, ale także obrazów m.in. Maurycego Trębacza, Izaaka Lejzorowicza i Józefa Kownera (te ostatnie Zonabend zwrócił ich autorowi, który przeżył). Byli też naturalnie Polacy, którzy zwracali judaika i inne przedmioty właścicielom lub organizacjom żydowskim. Tadeusz Pankiewicz, legendarny właściciel apteki w krakowskim getcie, uratował kilkanaście rodałów i innych ksiąg, a po wyjściu Niemców oddał je Żydowskiej Krakowskiej Komisji Historycznej, kilka zaś mniejszych rozdał "swoim dobrym znajomym Żydom". Także Jarosław Iwaszkiewicz, który przechowywał w Stawisku nie tylko ukrywających się Żydów, ale także wiele przedmiotów zdeponowanych przez jego zagrożonych przyjaciół i znajomych, zwrócił je ocalałym. Znany antykwariusz Józef Stieglitz, który od końca wojny mieszkał w Tel Awiwie, podkreślał, że jego ojciec Abraham odzyskał w Krakowie zbiór judaików powierzony znajomemu polskiemu profesorowi.

Trzeba pamiętać także o kwitnącym po wojnie prywatnym handlu antykwarycznym, który istniał do 1950 r., oraz o szabrze, czyli sprzedaży rzeczy "bezpańskich". W rozpowszechnionym dzikim handlu uczestniczyli też Żydzi opuszczający w tych latach masowo Polskę. Jedni z wyjeżdżających kupowali judaika, aby brać je mniej lub bardziej legalnie ze sobą. Inni z kolei zmuszeni byli sprzedawać uratowane przez siebie dobra z racji obowiązującego od marca 1946 r. zakazu wywozu z kraju dzieł sztuki oraz przedmiotów o wartości artystycznej, historycznej lub kulturalnej. Podania o zgodę na wywóz opiniowały lokalne komisje konserwatorskie, nierzadko kończyły się one nie tylko zakazem wywozu, ale także wpisem do rejestru zabytków. Nie mówiąc o tym, że warunkiem wywiezienia "zwolnionych" obiektów było uiszczenie opłaty równej 22 proc. ich szacunkowej wartości. Zachowana dokumentacja wskazuje przejmująco ubogi stan posiadania ubiegających się o zgodę na wyjazd (zazwyczaj kilka sztuk srebrnych judaików, trochę sztućców, kilka sztuk porcelany, niekiedy kilka trzeciorzędnych obrazów, mebli i dywanów).

Opuszczone zagrabione

Nie rozstrzygając, jakie czynniki współkształtowały powojenne ustawodawstwo własnościowe i egzekwowaną na tej podstawie urzędową praktykę, trzeba powtórzyć, że państwo polskie stało się głównym beneficjentem znajdującego się na terenie kraju tzw. pożydowskiego majątku: i tego, który stanowił do wojny własność prywatną, i tego, który należał do gmin wyznaniowych oraz różnych żydowskich organizacji, instytucji i stowarzyszeń. Podstawą prawną takiego stanu rzeczy stały się wydane w 1945 i 1946 r. przepisy o majątkach opuszczonych, porzuconych i poniemieckich. Zgodnie z nimi wszelkie podpadające pod te kategorie mienie przechodziło na własność skarbu państwa, przy czym określenie "opuszczony" odnosiło się nade wszystko do własności żydowskiej.

W przypadku mienia prywatnego dekret z 8 marca 1946 r. przewidywał, że 31 grudnia 1947 r. będzie ostatecznym terminem dla roszczeń indywidualnych dotyczących majątku zagrabionego podczas okupacji (sprolongowany do 31 grudnia 1948 r.). Zważywszy liczbę polskich ofiar Zagłady, powojenny chaos, antysemickie nastroje w kraju oraz wprowadzoną 8 października 1947 r. ustawę ograniczającą krąg spadkobierców do najbliższych krewnych, profity państwa z przejętego osieroconego mienia Żydów nie wymagają dalszego uzasadnienia. Rzecz jasna dotyczyły one przede wszystkim gruntów i nieruchomości. Wartość materialna "bezpańskich" ruchomości, w tym dzieł sztuki i judaików, była nieporównywalnie niższa, niemniej i one przechodziły na mocy prawa w dyspozycję państwa.

Z majątkiem izraelickich gmin wyznaniowych i wszelkich związanych z nimi organizacji państwo rozprawiło się jeszcze bardziej cynicznie, odmawiając im osobowości prawnej (podobnie jak Kościołom, tyle że ich dotykało to w praktyce w bez porównania mniejszym stopniu). Wydany 6 lutego 1945 r. przez Ministra Administracji Publicznej i obowiązujący do 1997 r., a więc ponad pół wieku, okólnik "o tymczasowym uregulowaniu spraw wyznaniowych ludności żydowskiej" zezwalał na tworzenie Żydowskich Zrzeszeń Religijnych (przemianowanych w 1949 r. na Związek Religijny Wyznania Mojżeszowego), które miały status stowarzyszeń kulturalnych. Na potrzeby utrzymywania i wykonywania "praktyk i obrzędów żydowskiego kultu" miały one otrzymywać "niezwłocznie", ale jedynie w użytkowanie [sic!] stosowne budynki i obiekty, należące do przejętego w całości w tymczasowy zarząd państwowy majątku przedwojennych żydowskich gmin wyznaniowych. W praktyce władze lokalne często ignorowały i to zalecenie, zaś z dniem 1 stycznia 1956 r. majątek ten ulegał definitywnie tzw. przewłaszczeniu, czyli przechodził na własność skarbu państwa.

Groziło to faktycznym unicestwieniem żydowskiej spuścizny materialnej, gdyż upływał dziesięcioletni termin zasiedzenia i władze - zważywszy stale malejącą liczbę religijnych Żydów - skłaniały się ku "produkcyjnemu" wykorzystaniu zachowanych cmentarzy i synagog, nawet czynnych. Niemal 50 lat istnienia komunistycznej Polski doprowadziło - z nielicznymi wyjątkami - do bezpowrotnego zniszczenia ocalałych w czasie wojny synagog i kirkutów, ich całkowitej dewastacji lub adaptacji do utylitarnych celów, dobrze jeśli w służbie kultury.

Na własność muzeum

Historykom badającym dzieje polskich Żydów, ich sztuki i przemysłu artystycznego, kuratorom prekursorskich wystaw na ten temat zdaje się nie doskwierać okoliczność, że jako właściciele omawianych obiektów występują najróżniejsze muzea, a także prywatni kolekcjonerzy, często świeżej daty. Badacze ci wydają się akceptować obecny status żydowskich zabytków.

Kwestia, czyją własność stanowiły przed wojną i jaką drogą znalazły się w obecnych zbiorach, uchodzi za bezprzedmiotową, jako niedająca się zbadać. Wielu muzealników i bibliotekarzy żywi nadto przekonanie - często słuszne - że ich instytucje uratowały judaika; obca im jest natomiast świadomość nadużyć państwa w tym zakresie. W ostatnich latach doszło co prawda do restytucji niemałej liczby obiektów ze zbiorów ziemiańskich, które trafiły do zbiorów publicznych bezprawnie w efekcie reformy rolnej. Zwroty te nie dotyczyły jednak obiektów rytualnych, stanowiących niegdyś własność gmin żydowskich, ani dzieł sztuki i księgozbiorów, co do których można sądzić, że należały przed wojną do polskich Żydów.

Z dwoma wyjątkami, w które zaangażowało się państwo polskie. W jednym przypadku był to zwrot z Biblioteki Narodowej w Pradze do Wrocławia cennych manuskryptów i inkunabułów hebrajskich z legendarnego zbioru Saravala, stanowiącego do 1939 r. część biblioteki tamtejszego Seminarium Rabinackiego (2004 r.). W drugim przypadku miała miejsce skuteczna obrona w mediacji z łotewskim posiadaczem i firmą Sotheby’s w Londynie prawa własności zamieszkałych w USA spadkobierców żydowskiego antykwariusza zamordowanego w getcie, Abe Gutnajera, do obrazu Pietera de Grebbera (2008 r.). W obu sprawach interes dawnego właściciela reprezentował polski MSZ.

W kraju nie doczekaliśmy się podobnych postępowań, mimo że zobowiązaliśmy się do nich jako jedno z 44 państw podczas Konferencji Waszyngtońskiej w 1998 r. dotyczącej mienia zagrabionego w wyniku nazistowskich prześladowań, a ich gotowość potwierdziliśmy w 2009 r. na podobnej konferencji w Pradze.

Zwoje do zwrotu

W kontekście dokonującej się w Polsce przemiany świadomości i wobec fiaska ustawy reprywatyzacyjnej czas na podobne rozwiązania w odniesieniu do przynajmniej części judaików znajdujących się w krajowych zbiorach muzealnych i bibliotecznych.

Pierwsze decyzje restytucyjne powinny dotyczyć zwojów Tory, które stanowią duchowe centrum judaizmu i otaczane są czcią przez religijnych Żydów. Szacuje się, że w zbiorach publicznych znajduje się co najmniej 70 Tor, ale wedle mojego rozeznania jest ich więcej - należących niewątpliwie do zniszczonych w okresie okupacji synagog i domów modlitwy.

W 2009 r. w gminie żydowskiej w Poznaniu miało miejsce wprowadzenie Tory do nowo powstałego domu modlitwy. Była ona prywatnym darem z Izraela. Inna Tora trafiła w 2006 r. do reaktywowanego domu modlitwy w budynku odzyskanej i wyremontowanej jesziwy Chachmej w Lublinie: liczące ponad 100 lat zwoje, pochodzące ze Strasburga i przez jakiś czas znajdujące się zapewne też w Polsce, trafiły do USA, gdzie kupiła je rodzina późniejszych darczyńców. To wspaniałomyślne gesty, ale z pewnością nie mniej symboliczne byłoby przekazanie reaktywowanym gminom zwojów uratowanych i przechowanych w kraju.

Gminy wyznaniowe żydowskie powinny, po odzyskaniu dzięki ustawie z 1997 r. znacznej liczby nieruchomości, odzyskać także prawo własności lub przynajmniej współwłasności i współdecydowania o obiektach rytualnych, które po 1945 r. uznano za mienie opuszczone i upaństwowiono. A muzea i biblioteki powinny podjąć trud starannego zbadania w swoich zbiorach obiektów, które mogły stanowić własność ofiar Holokaustu.

Niezależnie od tego niezbędne jest - we wspólnym interesie żydowskich gmin wyznaniowych i państwa, jako zobowiązanego konstytucyjnie do ochrony dziedzictwa kulturalnego - sporządzenie fachowej inwentaryzacji znajdujących się w Polsce judaików, połączonej z oceną stanu ich zachowania i potrzeb konserwatorskich. Dochodzące co jakiś czas pomyślne wiadomości o przypadkowym odnalezieniu jakichś judaików i niepokojące wieści o nielegalnym wywozie za granicę zwojów Tory lub ich fragmentów, rytualnych sreber i obrazów twórców żydowskich potwierdzają pilną konieczność sporządzenia takiej inwentaryzacji.

Kiedy to się stanie, może i o "Złotych żniwach" będziemy umieli rozmawiać spokojniej.

Nawojka Cieślińska-Lobkowicz jest historykiem sztuki, niezależnym ekspertem w sprawach restytucji dóbr kultury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2011