Sport i polityka

Im bliżej Igrzysk, tym bardziej jałowe jest pytanie: bojkotować czy nie? Zasadne stają się natomiast pytania inne: jak zachować się podczas imprezy? I czy sport w wydaniu olimpijskim powinien być trybuną międzynarodowego protestu?

25.03.2008

Czyta się kilka minut

Bojkoty igrzysk nie są częścią świata sportu. Należą do świata polityki. Są też czymś jeszcze: dramatem sportowców. Na przykład Jacka Wszoły, skoczka wzwyż, który - posiadając już dwa medale olimpijskie (Montreal 1976 i Moskwa 1980) - miał jechać po kolejny do Los Angeles. Nie pojechał, bo igrzyska zbojkotował ZSRR, a w ślad za nim inne państwa bloku wschodniego.

- Ogromny zawód - wspomina dziś Wszoła. - Byłem wtedy na zgrupowaniu we Włoszech, o bojkocie dowiedziałem się z mediów. Na początku nie wierzyłem, ale trzeba było się z tym pogodzić i na drugi dzień iść na trening. Nie było łatwo, do imprezy byłem przygotowany doskonale: miałem szansę jako pierwszy skoczek w historii zdobyć trzy medale na trzech igrzyskach.

Olimpiada i polityka krzyżowały się w XX w. wielokrotnie.

Polityka na arenie

Najbardziej chyba w 1936 r. w Niemczech. Najpierw w Garmisch-Partenkirchen, zimą. Później w Berlinie, gdzie igrzyska letnie otwierał Adolf Hitler, a nazistowscy ideolodzy usiłowali udowodnić - poprzez sport - wyższość rasy aryjskiej. Plany pokrzyżował Jessie Owens: amerykański sportowiec - czarnoskóry lekkoatleta, którego dziadek był niewolnikiem - ku wściekłości Hitlera zdobył cztery złote medale. Po zwycięstwie w skoku w dal do Owensa podbiegł przegrany Niemiec Lutz Long z gratulacjami, wywołując jawną irytację Hitlera, siedzącego na trybunie honorowej w towarzystwie Göringa i Goebbelsa.

Później - z takim natężeniem i międzynarodowymi reperkusjami - polityka spotkała się ze sportem w Moskwie w 1980 r., gdy po inwazji ZSRR na Afganistan igrzyska zbojkotowały 63 kraje, głównie Zachodu. Na imprezę pojechali oczywiście sportowcy polscy. Podczas konkursu skoku o tyczce organizatorzy i kibice robili wszystko, by faworyt Konstantin Wołkow pokonał dwóch polskich skoczków: Kozakiewicza i Ślusarskiego (np. otwierano i zamykano wielkie wrota stadionu na Łużnikach, by zmienić kierunek wiatru). Nie poskutkowało - Kozakiewicz zdobył złoto, a po skoku wykonał słynny gest.

Cztery lata później bojkot igrzysk w Los Angeles pokrzyżował plany nie tylko Wszoły, ale wielu innych polskich sportowców.

W 1988 r. w Seulu bojkotu na tę skalę już nie było, ale i tu z przyczyn politycznych nie wystartowało wielu wybitnych sportowców. Wśród nieobecnych Kubańczyków - poza tradycyjnie mocnymi pięściarzami - znalazł się Javier Sotomayor, konkurent naszego kolejnego wybitnego skoczka, Artura Partyki (kontynuatora dokonań Wszoły).

- Rozmawiałem z Sotomayorem po igrzyskach - mówi Partyka. - Był rozżalony, bo jechałby do Seulu po pewne złoto. A my żartowaliśmy, że trzeba zawsze doprowadzać Kubańczyków do decyzji o bojkocie, bo "Soto" jest nie do pokonania.

Dziś polityka, po długiej przerwie, znów puka do wrót olimpijskich aren. - Najwięcej analogii widać między Pekinem a Berlinem - mówi politolog dr Jakub Ferenc, wykładowca Collegium Civitas, badacz związków sportu z propagandą polityczną. - Włącznie z analogią najbardziej spektakularną: potomek Alberta Speera, architekta i jednego z przywódców III Rzeszy, projektuje dziś budowle w Chinach. Analogiczny jest też rozmach przygotowań. I sama błędna decyzja: przyznanie przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski tak ważnej imprezy krajowi, gdzie panuje polityczny reżim. Analogia z Moskwą ma głównie kontekst militarny: sposób postępowania Chin z Tybetem przypomina inwazję ZSRR na Afganistan.

Świat bojkotuje bojkot

Mimo analogii, widać też różnicę: to, co dwie i pół dekady temu mówili politycy, w ramach wielkich "bloków" geopolitycznych, teraz mówią tylko obrońcy praw człowieka.

- To wstyd dla całej społeczności międzynarodowej. I wydarzenie symptomatyczne: dajemy cukierka zbrodniczemu reżimowi, gdy tylko wyciąga rękę - mówi Adam Kozieł, znawca Tybetu z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Zanim te igrzyska hańby się odbędą, znicz olimpijski "przebiegnie się" przez Czomolungmę, świętą górę Tybetańczyków. Udział w tej imprezie to dla mnie kwestia gustu. Jedni lubią biegać po bieżni, na której niedawno rozstrzeliwano ludzi, a inni nie. Ceremonia otwarcia zamieni się w "propagandówkę" systemu, który, skoro jesteśmy przy sporcie, dzierży rekord świata w liczbie ofiar.

Ale nawet ci, którzy opowiadają się za bojkotem igrzysk, nie wierzą, że taka decyzja zapadnie w jakimkolwiek kraju Unii Europejskiej. - Bojkot to zawsze kontrowersja, bo miesza dwa porządki: polityczny ze sportowym - uważa Ferenc. - Skoro jednak, przyznając igrzyska Pekinowi, te porządki już pomieszano, opowiadam się za bojkotem. Choć mam świadomość, że jest mało realny. Inne środki nacisku, choćby wypowiedzi pojedynczych sportowców w Pekinie, umkną w propagandowej wrzawie, jaką zorganizują Chińczycy.

Jednym głosem w sprawie ewentualnego bojkotu mówi środowisko sportowców i działaczy.

Wszoła: - Wraca ciemnogród. Przed Los Angeles dopisano mnie i innych sportowców na listę rzekomo bojkotujących igrzyska. Teraz znowu znajdują się tacy, którzy chcieliby dopisywać. A przecież sport jest z definicji apolityczny.

Henryk Urbaś (wieloletni komentator sportowy Polskiego Radia, teraz rzecznik Polskiego Komitetu Olimpijskiego): - Bojkoty już przerabialiśmy. Zakończyło się to wielką porażką ruchu olimpijskiego. Igrzyska w Moskwie i Los Angeles zostały zubożone, a wysiłek wielu sportowców zmarnowany. Domagamy się od sportowców bojkotu, a nikt jakoś nie nawołuje do bojkotu chińskich butów w Géancie za 30 złotych.

Irena Szewińska (wybitna lekkoatletka, medalistka olimpijska, dziś wiceprezes PKOl-u): - To impreza, której istotą jest start wszystkich na równi, niezależnie od poglądów, rasy i aktualnej sytuacji politycznej. Igrzyska mają budować mosty, a nie stawiać ściany.

Jechać i mówić

Bardziej realny od sportowego jest bojkot polityczny. Możliwość jego rozważenia - choćby ograniczonego do ceremonii otwarcia - zasugerował premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown. Do podobnych gestów namawiają polscy politycy z opozycji.

Janusz Onyszkiewicz (Demokraci.pl): - Obecność polityków byłaby oznaką akceptacji dla chińskiego reżimu. Trzeba uniknąć sytuacji z 1936 r. Nie chodzi tylko o uroczystość otwarcia. Politycy wyższego szczebla nie powinni w ogóle pojawiać się na zawodach.

Podobnie uważa Karol Karski (PiS): - Musimy ograniczyć też udział w imprezie działaczy - dodaje. - To zdanie większości członków PiS, choć są i tacy, np. Joanna Szczypińska, którzy domagają się oficjalnego bojkotu.

- Jak konia kują, żaba nieraz nogę podstawi - komentuje wypowiedzi polityków PiS marszałek Sejmu Bronisław Komorowski (PO). - Poseł Karski może powiedzieć wszystko, bo za nic nie odpowiada. Tymczasem żaden kraj Unii nie wzywa do bojkotu. Powinniśmy, cokolwiek się stanie, zachowywać się jak cała Unia. Jeśli mamy wysłać mocny sygnał, musi być jednolity.

Pozostaje pytanie, jak - na miejscu, w Pekinie - powinni zachować się sportowcy?

Urbaś: - Polityka i sport to dwie różne sfery. Bycie olimpijczykiem to honor, ci ludzie jadą tam zdobywać medale, a nie bawić się w politykę.

Podobnych głosów nie brak w Europie. Brytyjski Komitet Olimpijski usiłował nawet zakazać sportowcom udzielania wypowiedzi na tematy inne niż związane ze sportem. Ale stanowisko to - pod presją mediów i niektórych polityków - złagodzono (lord Malloch Brown, wiceminister spraw zagranicznych, powiedział, że sportowcy będą zobowiązani respektować nie tylko zasady wyznaczone przez gospodarza imprezy, ale również pozostać wierni "zasadzie mówienia prawdy, tak jak ją postrzegają").

Działacze PKOl-u zapewniają, że prób "kneblowania" polskich sportowców nie będzie.

Wątpliwości ma Adam Kozieł: - PKOl kłamie. Raz mówi, że nie założy knebla, a innym razem, że kto nie weźmie udziału w ceremonii otwarcia, pożegna się z igrzyskami.

Sami sportowcy mają wątpliwości. Niektórzy nawet nie wiedzą, co im wolno, a czego nie.

- Podczas igrzysk nie możemy chyba w ogóle podnosić tematu Tybetu - mówi zawodniczka w skoku o tyczce, nasza medalowa nadzieja Monika Pyrek. - I to nie tylko na arenach sportowych, ale i podczas konferencji.

- Ale - dodaje zaraz - nikt nie może zakazać nam wypowiedzi poza arenami sportowymi. Dla nas, sportowców, temat Chin jest trudny, bo z jednej strony jest nam przykro, że startujemy w takim kraju. Ale taki mamy zawód. Nie możemy marnować szans, bo się nie powtórzą.

Ugrać coś więcej

Igrzyska w Pekinie - mówią zgodnie politycy, sportowcy i działacze - to jest również pewna szansa.

Janusz Onyszkiewicz: - Niech sportowcy na arenach walczą o medale, a poza nimi niech nie zapominają, gdzie przyjechali.

Artur Partyka: - Wyjazd nie oznacza poparcia dla reżimu. Oznaczałby, gdybyśmy pojechali i nic nie mówili. A tak, mam nadzieję, nie będzie.

Henryk Urbaś: - Chiny przyjmą wiele tysięcy ludzi mediów. To także wielka nadzieja.

Nadzieja, bo na letnią olimpiadę "Pekin 2008" - oprócz kolejnej w historii wielkiej pomyłki MKOl-u - można spojrzeć także jak na potencjalną trybunę wolnej myśli. Trybunę o dużej sile rażenia, bo ustawioną w kraju do wolnej myśli nieprzywykłym.

Dla polityków "Pekin 2008" to szansa, by "przemówić" przez nieobecność.

Dla sportowców, by - mówiąc poza arenami sportowymi o Tybecie czy prawach człowieka - ugrać w Pekinie coś więcej niż tylko medale.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2008