Spór o przyszłość Europy

Nowy rząd w Berlinie chce głębokiej integracji Unii. Na plany zza Odry nerwowo zareagował rząd w Warszawie. Czy istnieje szansa na kompromis?

13.12.2021

Czyta się kilka minut

Kanclerz Niemiec Olaf Scholz prezentuje skład swojego rządu. Berlin, 8 grudnia 2021 r. / FABRIZIO BENSCH / Reuters / Forum
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz prezentuje skład swojego rządu. Berlin, 8 grudnia 2021 r. / FABRIZIO BENSCH / Reuters / Forum

Sformułowanie, które znalazło się w umowie koalicyjnej nowego rządu Niemiec i które ma wyznaczać jeden z jego strategicznych celów, brzmiało sucho i lapidarnie: „Dalszy rozwój w kierunku federalnego państwa europejskiego”.

Tych kilka słów wywołało burzę w polskim obozie rządzącym. Niemcy chcą stworzyć „europejskie superpaństwo, zarządzane przez unijny establishment” – ostrzegał minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro w wywiadzie dla dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Europoseł Ryszard Legutko w rozmowie z portalem wpolityce.pl dostrzegł w zapisach niemieckiej umowy koalicyjnej widmo „lewicowego despotyzmu”. Media sympatyzujące z rządem Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich dniach właściwie codziennie rozpisują się na temat rodzącej się niemieckiej hegemonii.

Wszystkich przebił Jarosław Kaczyński. Na wewnętrznym spotkaniu PiS miał przestrzegać najważniejszych polityków w kraju, że „Niemcy chcą zbudować Czwartą Rzeszę”. Za te słowa miał zostać nagrodzony oklaskami.

A w Niemczech? Cisza. Zdanie mówiące o „federalnym państwie europejskim” zniknęło z listy aktualnych tematów tak szybko, jak się pojawiło.

– Te słowa nikogo nie powinny dziwić – tak zapis o przyszłym państwie europejskim jako pożądanym celu komentuje w rozmowie z „Tygodnikiem” Jana Puglierin, szefowa berlińskiego oddziału Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (istniejącego od 2007 r. think tanku, który specjalizuje się w polityce międzynarodowej i zrzesza ludzi z różnych krajów).

Jana Puglierin radzi, aby przejrzeć programy partii tworzących koalicję, która od minionego tygodnia rządzi w Niemczech. Zarówno Zieloni, jak też liberałowie z Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) wprost piszą w nich o powstaniu państwa europejskiego. Z kolei socjal- demokraci (SPD), główna formacja tej koalicji, z której wywodzi się nowy kanclerz Olaf Scholz, w wielu obszarach zachęcają do głębokiej integracji Unii.

– Myślę, że nowy rząd chciał po prostu podkreślić, że Niemcy będą dalej siłą prounijną – uważa Jana Puglierin, która ma dobre rozeznanie w kuluarach niemieckiej polityki zagranicznej i europejskiej.

Czy zatem wypowiedzi polskich polityków z partii rządzącej to gra wyłącznie na potrzeby wewnętrzne? Czy też może faktycznie nad Europą unosi się widmo niemieckiej hegemonii?

Państwo „naj...”

Już od wielu dekad Niemcy są zawodnikiem wagi superciężkiej w niemal wszystkich kluczowych obszarach polityki europejskiej. To najludniejszy kraj Wspólnoty, leżący w samym centrum kontynentu. Posiada najsilniejszą gospodarkę. Takie branże jak motoryzacja, farmaceutyka czy przemysł chemiczny napędzają badania i wdrażanie nowych rozwiązań. Przedsiębiorstwa zza Odry co roku zgłaszają najwięcej nowych pomysłów do Europejskiego Urzędu Patentowego.

Jeszcze w 2013 r. były szef niemieckiego MSZ Joschka Fischer (z Partii Zielonych) mówił, że „Niemcy są za duże na Europę i zbyt małe, aby same mogły odegrać znaczącą rolę na świecie”. Wtedy w Wielkiej Brytanii jeszcze nikt na poważnie nie mówił o brexicie. Dzisiaj, po odejściu wyspiarzy, dominacja Niemiec jest tym bardziej widoczna. Eksportowa machina Made in Germany spowodowała, że kraj ten mocno oderwał się od Francji czy Włoch, które jeszcze na początku wieku XXI miały wskaźniki ekonomiczne na poziomie zbliżonym do Republiki Federalnej.

Sukces naszego zachodniego sąsiada to m.in. zasługa niebywałego spokoju, który panuje w tamtejszej polityce. W ubiegłą środę, po ponad 16 latach, Angela Merkel przekazała kanclerskie stery w ręce socjaldemokraty Scholza. W tym czasie, podczas „ery Merkel”, przez Pałac Elizejski przewinęło się czterech gospodarzy, w Polsce urzędowało sześciu premierów, a we Włoszech dziewięciu. Nawet przewodniczący Chińskiej Republice Ludowej zmieniali się ostatnio częściej.

Niemiecka stabilność procentuje również w polityce unijnej. „Idź na jakiekolwiek spotkanie w Brukseli, a najprawdopodobniej będzie je prowadził Niemiec” – kąśliwie stwierdził brytyjski tygodnik „The Economist”.

Europosłowie z Niemiec dominują w tamtejszych frakcjach chadeków, socjaldemokratów i zielonych. Często zasiadają w Parlamencie Europejskim przez kilka kadencji. Uchodzą za najlepiej zorientowanych w aktualnie procedowanych sprawach i są najgłębiej zakorzenieni w strukturach. Przewodniczącą Komisji Europejskiej jest Ursula von der Leyen, protegowana Merkel. W poprzedniej kadencji, choć Komisji przewodniczył Luksemburczyk Jean-Cleaude Juncker, to – jak mawiano – z tylnego siedzenia rządził szef jego gabinetu, Niemiec Martin Selmayr.

Romans słonia z myszami

Jak na unijną miarę Niemcy są olbrzymem, który swoim rozmiarem prowokuje krytykę. Rzetelnie atakować Republikę Federalną nie jest jednak rzeczą łatwą. Trudno wszak wytykać doskonale rozwinięty przemysł, przywiązanie do kompromisu i konsensusu w rozwiązywaniu politycznych sporów czy wreszcie polityków, którzy po wyborach w zgodzie przekazują sobie obowiązki i często kontynuują cele poprzedników, pomimo partyjnych różnic.

Bardzo krytyczne, a czasem obraźliwe komentarze, płynące zwłaszcza ze środowisk obozu rządzącego w Polsce pod adresem Berlina, przypominają czasem sytuację, w której klasowy rozrabiaka zostaje posadzony obok prymusa z dob- rego domu i jest zmuszony wysłuchiwać pochwał pod jego adresem. Niemiecka klasa średnia żyje na poziomie nieosiągalnym dla przeciętnego Polaka. Rodziny przekazują sobie wielki i zgromadzony przez kolejne pokolenia kapitał. Sprawne i bogate państwo sowicie wspiera swoich obywateli w skali, przy której program „500 plus” wygląda jak skromne kieszonkowe.

Niewątpliwie ogromne nierówności wciąż prowadzą do kompleksów, które łatwo prowokują do emocjonalnego wyżywania się na Niemcach, najlepiej przy użyciu argumentum ad Hitlerum. Ale różnice w wielkości i poziomie rozwoju determinują również realne konflikty interesów. Jan Zielonka, profesor z Uniwersytetu w Oksfordzie, porównał kiedyś relacje Niemiec z innymi państwami w Unii do romansu słonia z myszami. Pomimo szczerych uczuć wiercący się słoń i tak może przez nieuwagę rozgnieść partnera na placek.

Za mało czy za dużo?

Aktualnym przykładem mogą być prace w Unii Europejskiej nad nową klasyfikacją źródeł energii, gdzie jeden ze sporów dotyczy tego, czy energetyka atomowa zostanie uznana za element zrównoważonego rozwoju (tj. za zieloną energię). Niemcy, które realizują plan odejścia od atomu (ostatni swój reaktor wygaszą w 2022 r.), lobbują przeciw takiemu rozwiązaniu (mając tu poparcie kilku krajów). Po drugiej stronie sporu stoi kilkanaście państw pod wodzą Francji (w tym także Polska). Spór jest konkretny, a jego wynik będzie mieć poważne skutki.

Pomimo to ostra krytyka Niemiec, podlana gęstym sosem historycznych resentymentów (jak to ma miejsce w przypadku polskich rządzących), jest na kontynencie czymś wyjątkowym. – W Europie słyszę zupełnie inne głosy – przekonuje Jana Puglierin. – To, co do mnie dociera, to obawy, że Niemcy robią za mało, a nie za dużo.

Za przykład Puglierin podaje Emmanuela Macrona. Prezydent Francji od początku swojej kadencji krytykował brak determinacji i ambicji Berlina. Puglierin uważa przypinanie Niemcom łatki hegemona za absurd. Wskazuje, że nowy rząd Scholza w swoim programie wręcz notorycznie podkreśla potrzebę dialogu i ucierania wspólnych stanowisk z unijnymi partnerami.

Wyciszony kanclerz

W tym duchu można interpretować wizyty w Warszawie kanclerza Olafa Scholza i minister spraw zagranicznych Annaleny Baerbock (z Partii Zielonych), do których doszło w zaledwie kilka dni po ich zaprzysiężeniu.

Szczególnie nowy kanclerz może być dobrym kandydatem na uspokojenie relacji polsko-niemieckich. Jego polityczna dewiza brzmi bowiem „nigdy się nie obrażaj”.

– Jest wyciszony, mówi bez patosu, wręcz przynudza, nie pokazuje emocji – tak Scholza w rozmowie z „Tygod- nikiem” opisuje Lars Haider. Dziennikarz i autor świeżo wydanej biografii nowego kanclerza podkreśla, że to człowiek w pełni oddany polityce. Praktycznie nie ma życia prywatnego. W wolnych chwilach czyta namiętnie literaturę fachową, aby wciąż poszerzać wiedzę. W stylu przypomina więc Merkel, choć z jedną dużą różnicą. – Scholzowi o wiele łatwiej przychodzi podejmowanie decyzji – twierdzi Haider. – I jest zawsze nastawiony na poszukiwanie rozwiązania.

Olaf Scholz zrobił też dobre wrażenie na Andrzeju Przyłębskim, ambasadorze RP w Berlinie. – Widzę w kanclerzu Scholzu kogoś bardzo pragmatycznego i bardzo ostrożnego w sformułowaniach – mówi „Tygodnikowi” ambasador. – Kiedy premier Morawiecki był w Berlinie, to rozmowa w cztery oczy trwała między nimi godzinę, choć zaplanowana była na dziesięć minut. To jest człowiek, który chce się naprawdę zorientować, co się dzieje w Polsce.

Przyłębski wiąże też pewne nadzieje z Zielonymi. – Ze względu na ich wsparcie dla Ukrainy i ostrożność wobec Rosji, przejęcie spraw zagranicznych przez Zielonych bardzo dobrze rokuje – mówi ambasador. – Politycy tej partii mogą być też bardziej otwarci na zwrot zagrabionych w czasie wojny dóbr kultury oraz na kwes- tie reparacji – wymienia sprawy ważne dla strony polskiej.

Kiedyś, ale nie teraz

Główni aktorzy niemieckiej polityki, jakkolwiek byliby pragmatyczni, muszą jednak wsłuchiwać się w emocje społeczne oraz w głosy własnych ugrupowań. A te na dialog z polskim rządem patrzą sceptycznie.

Politycy nowej niemieckiej koalicji rządzącej, z którymi „Tygodnik” rozmawiał w ostatnich miesiącach, oficjalnie wolą nie wychodzić poza utarte komunikaty, i tak już niemal wprost krytyczne wobec rządu PiS. Przy wyłączonym mikrofonie wychodzi już tylko rozżalenie i zdziwienie, że Polacy dalej pozwalają populistom na rządzenie krajem.

Jeden z polityków Zielonych do tego stopnia ma problem z rozwojem sytuacji w Polsce, że postanowił nie odwiedzać Polski, aby – jak to ujął – nie wspierać autorytarnego reżimu. Dla wielu, szczególnie młodszych polityków z SPD, Zielonych i FDP, rząd w Warszawie niewiele różni się od reżimów w Moskwie czy Ankarze. Nie widzą więc też potrzeby, żeby specjalnie wsłuchiwać się we wciąż malkontenckie tony płynące z Warszawy w kwestii rozwoju Unii Europejskiej.

Oczywistych różnic w podejściu do przyszłości i federalizacji Unii nie ukrywa ambasador Przyłębski. – To nie jest dobry moment, bo powstałby twór pod przewodnictwem Berlina. Niemcy są tak duże, że to oni musieliby tym kierować przy milczącej zgodzie zwłaszcza mniejszych państw – przekonuje. – Nie wykluczam, że kiedyś takie państwo powstanie. Natomiast obecnie jest czas na wspólną politykę zagraniczną oraz gospodarczą z jasnymi regułami gry, których przestrzegać będą wszyscy. Warto też rozmawiać o wspólnej polityce obronnej, o pewnej formie armii europejskiej rozwijanej w ramach NATO – wylicza.

Kwestie zapalne

Polski dyplomata docenia, że w umowie koalicyjnej znalazła się wzmianka o potrzebie aktywizacji formatu Trójkąta Wei- marskiego. – Nowy rząd widzi, że istnieje w Europie oś Paryż-Berlin-Warszawa. A Polskę w tym układzie rozumiem jako przedstawiciela regionu Europy Środkowo-Wschodniej. Wizja nowych członków Unii co do jej przyszłości musi być uwzględniana, żeby Unia się nie rozpadła, lub żeby nie doprowadzić do powstania Europy dwóch prędkości – przekonuje.

Natomiast na przychylność Berlina nie ma co liczyć w kwestii sporu o praworządność. W umowie koalicyjnej zapisano niemal wprost wsparcie dla Komisji Europejskiej w tym temacie. – Nie jest to sformułowanie przeciwko Polsce czy Węgrom, ale w obronie praworządności. Niemcy uważają, że praworządność w Unii jest niezbędna i wzywają do jej obrony tam, gdzie nie jest ona przestrzegana – uważa Jana Puglierin.

Ta kwestia może pozostać centralnym problemem, bo z kolei Andrzej Przyłębski przypomina powszechnie znaną wykładnię rządu w Warszawie: – Wymiar sprawiedliwości pozostaje w gestii krajów członkowskich.

Rozmowa Andrzeja Przyłębskiego z „Tygodnikiem” to jedna z jego ostatnich w roli ambasadora w Berlinie. Warszawa od dłuższego czasu szuka jego następcy. Na liście nazwisk są zarówno profesjonalne dyplomatki, jak i „jastrzębie”, gotowi do wchodzenia w spory. Co chyba pokazuje, że podejście rządu PiS do gabinetu Scholza dopiero się uciera.

Europa jako globalny gracz

Nowy rząd Niemiec ma świadomość, że na ruszenie naprzód z dalszą integracją Europy i umocnienie aliansu zachodnich demokracji otwarło się tzw. okienko możliwości.

To okienko jest małe i szybko może się zamknąć. We Włoszech władzę euro- sceptykom wyszarpał Mario Draghi, były prezes Europejskiego Banku Centralnego i zwolennik zacieśniania europejskich więzów. We Francji Macron ma szansę na reelekcję w wyborach prezydenckich wiosną 2022 r. W USA administracja prezydenta Joego Bidena sprzyja wizji Europy z Niemcami w roli nieformalnego lidera. Rząd Scholza może chcieć wykorzystać to momentum i pchnąć sprawę integracji do przodu. – Chodzi o wsparcie dla instytucji europejskich, dla Parlamentu Europejskiego, a także o demokratyzację procesów, takich jak wybór szefa Komisji Europejskiej – wymienia Jana Puglierin.

Politycy Zielonych, SPD i FDP, z którymi w ostatnich tygodniach rozmawiał „Tygodnik”, nie kryli, że chodzi też o unifikację systemów socjalnych i wspólną politykę migracyjną. Wielkim pytaniem kolejnych lat jest to, czy nowy rząd, w którym resort finansów przejęli liberałowie z FDP, będzie dążył do pogłębiania strefy euro i zaciągania wspólnych długów.

Samo „państwo europejskie” to wciąż odległy i dość abstrakcyjny twór. Natomiast ustawia kierunek, w którym będzie podążał Berlin. W głębokiej integracji Unii Niemcy widzą możliwość nabrania sprawczości, decyzyjności i masy, która potrzebna jest im do rywalizowania z największymi globalnymi graczami.

To po części chęć spełnienia niemieckiego marzenia o byciu Weltmeister, mistrzem świata. Niemcy chcą mierzyć się z Chinami i USA, ale same są do tego za małe. Chcą przez integrację uruchomić finansowanie, które pozwoli współ- zawodniczyć europejskim firmom z coraz agresywniejszą azjatycką konkurencją, a nauce tworzyć nowe odkrycia. Dodatkowo, w przeciwieństwie do światowych rywali, Europa ma nieść wysoko na sztandarach wartości demokratyczne i poszanowanie mniejszości.

Ta wizja nie wszystkim się podoba, ale ma w Europie wielu zwolenników. Również Polska będzie musiała się w tej sprawie określić.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021