Specjalna komisja i zwyczajne prawo

Sejmowa komisja śledcza do wyjaśnienia afery Orlenu sygnalizuje groźne patologie na styku władzy, wielkiego biznesu i służb specjalnych. Równocześnie jednak styl jej pracy - którego symbolem stało się ubiegłotygodniowe przesłuchanie-nieprzesłuchanie Jana Kulczyka - ośmiesza prawo w oczach obywateli.

12.12.2004

Czyta się kilka minut

Teoretycznie Komisja działać ma w oparciu o zasady kodeksu postępowania karnego. Miało to dać gwarancję, że ciało z istoty polityczne nie będzie wykorzystywać swej władzy do partyjnych wojen. Chodziło o to, by Komisja ustaliła, co złego dzieje się w państwie, a nie przerodziła się w maszynkę do zdobywania głosów wyborczych czy narzędzie politycznej zemsty.

Kodeks odwołuje się bowiem do cywilizowanych standardów procedury karnej, które w sposób najlepszy z możliwych zapewniają osiągnięcie celu procesu (ustalenie winnych i ich osądzenie) przy poszanowaniu praw człowieka (zwłaszcza stron i uczestników postępowania), idei sprawiedliwości, racjonalności i innych reguł, wypracowanych przez wieki doświadczeń, prób i (czasem krwawych) błędów.

Prawda materialna kontra prawda polityczna

Fundamentalną zasadą współczesnego procesu karnego jest zasada prawdy materialnej, czyli dyrektywa, by - jak to ujmuje prof. Stanisław Waltoś - podstawę rozstrzygnięć stanowiły “ustalenia faktyczne zgodne z rzeczywistością". M.in. dlatego zebrane dowody muszą mieć taką siłę przekonywania, by u każdego przeciętnie wykształconego i rozsądnie myślącego człowieka zniknęły wątpliwości co do faktów. Tymczasem już poprzednia komisja (ds. afery Rywina) zakończyła prace ogłoszeniem... kilku konkurencyjnych raportów, diametralnie różniących się nie tylko we wnioskach, ale nawet w opisie stanu faktycznego. Potem zaś Sejm, po serii proceduralnych kruczków, przegłosował jedną z wersji jako jedynie obowiązującą.

Dziś widać, że podobne niebezpieczeństwo grozi i w sprawie (o wiele bardziej złożonej) afery Orlenu. Świadczą o tym zarówno głosowania nad drobnymi nawet kwestiami proceduralnymi, układające się zwykle wedle przynależności politycznej członków komisji, jak i wygłaszane przez nich komentarze. Wielu obserwatorów zauważyło na przykład, że głównym celem Romana Giertycha jest skompromitowanie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, i że poseł LPR realizuje ten zamysł bez względu na logikę postępowania dowodowego oraz lojalność wobec samej komisji (świadczy o tym zatajenie przed kolegami faktu spotkania z Janem Kulczykiem w klasztorze na Jasnej Górze).

Wyraźne “kierunkowe nastawienie" - jak to określają procesualiści - prezentują zresztą bodaj wszyscy członkowie komisji. Z posiedzenia na posiedzenie coraz mniej prawdopodobne się wydaje, by któryś z nich zmienił przyjętą przez siebie hipotezę przebiegu wydarzeń w razie pojawienia się nowych dowodów. A przecież zdolność taka jest warunkiem obiektywizmu - kolejnej naczelnej zasady procesu karnego.

Cóż się jednak dziwić: komisja złożona jest z posłów, z natury emocjonalnie (czasem też ambicjonalnie) podchodzących do zmagań politycznych - a takie przecież jest tło Orlengate. Członkowie komisji są silnie uzależnieni od swoich klubów, a i potencjalnego elektoratu. Wskutek zaś patologicznych obyczajów panujących w rodzimym życiu publicznym wobec większości można by zgłosić podejrzenia o stronniczość także z racji pełnionych niegdyś funkcji (Miodowicz, Wasserman, Macierewicz) bądź powiązań z osobami, które mogą być zaangażowane w badaną sprawę (Gruszka, Celiński, Giertych, Różański).

Za warunek obiektywizmu teoretycy prawa uważają także minimalizowanie wpływu czynników irracjonalnych na podejmowanie decyzji. Chodzi o to, by podczas przesłuchań czy analizy innych dowodów nie kierować się ani niechęcią, ani sympatią wobec uczestników postępowania. Słynny polski karnista, sędzia Mieczysław Szerer apelował, by podczas procesów “stwarzać w sobie rygory" powstrzymujące “przed pospiesznym popadaniem w pogardę dla oskarżonego". Wystarczyło oglądać choćby sobotnie przesłuchanie Leszka Millera (nie oskarżonego!), by zdać sobie sprawę, jak niektórzy Komisarze rozmijają się z tą wskazówką. I ani nagłe ataki amnezji dotykające świadka, ani jego kluczenie nie mają tu nic do rzeczy.

Kiedy więc “prawda polityczna" okazuje się zwyciężać nad prawdą materialną, opinię publiczną musi ogarnąć sceptycyzm co do prawidłowego przebiegu postępowania przed komisją oraz, generalnie, możliwości ujawniania przez istniejące instytucje państwowe faktycznych winnych afer.

Cała władza w ręce Komisarzy

Ustawa przyznała komisji funkcję śledczą, a uchwała parlamentu doprecyzowała, że chodzi o wyjaśnienie kulisów zatrzymania prezesa Orlenu oraz innych nieprawidłowości dotyczących tej spółki. W praktyce komisja uzurpuje sobie także władzę jurysdykcyjną. Przynajmniej niektórzy Komisarze od początku nie stronili od wskazywania winnych i ferowania wyroków (dziwnym trafem zawsze dotyczyły one postaci z przeciwnego obozu politycznego). A przecież sprawa jest “rozwojowa" i wciąż rodzi wiele wątpliwości.

Więcej: nawet jeśli zasada domniemania niewinności nie ma zastosowania poza postępowaniem stricte sądowym, a wobec osób publicznych jest dodatkowo ograniczona, można się zastanawiać, czy akurat członkowie parasądowego organu, jakim jest komisja, nie powinni być bardziej powściągliwi w ocenianiu uczestników postępowania. Zarówno dla zachowania kultury prawnej, jak dlatego, że może to być potem przez strony wykorzystane. Głośna wypowiedź posła Zbigniewa Wassermana, że na miejscu Jana Kulczyka zostałby za granicą, nie dość że bliska jest domniemaniu winy właściwemu dla niesławnej pamięci modelu procesu inkwizycyjnego (który zarzucono w Europie dwa wieki temu), to jeszcze posłużyła biznesmenowi jako wytłumaczenie dla nierespektowania wezwań komisji (Kulczyk tłumaczył, że była to zawoalowana groźba).

W rezultacie wśród zwykłych ludzi obserwujących prace komisji nasilić się może i tak już częste w Polsce lekceważenie dla podstawowych w cywilizowanym procesie karnym reguł domiemania niewinności i tłumaczenia nie dających się usunąć wątpliwości na korzyść oskarżanych. Lekceważenie to tym łatwiej będzie rozciągane na zwykłe procesy karne. Niewielu rozróżnia prawnicze subtelności - dla większości komisja to rodzaj sądu...

Prawnicy to krętacze

Podobny skutek - zdeprecjonowania ważnych gwarancji procesowych - może mieć też batalia wokół pełnomocnika Jana Kulczyka. Jeśli posłowi Wassermanowi chodziło o wyeliminowanie Jana Widackiego - choćby z obawy przed jego adwokackimi umiejętnościami i wiedzą wynikającą z pracy w resorcie spraw wewnętrznych na początku lat 90. - to niedobrze. Operacja ta przypomina metody stosowane przez władze komunistyczne wobec niemile widzianych adwokatów: to za stalinizmu w ZSRR powrócono do inkwizycyjnego modelu procesu, w którym strona nie mogła sama wybrać pełnomocnika, w PRL zaś pod różnymi pretekstami próbowano odsunąć niektórych obrońców od występowania w drażliwych sprawach o wymiarze politycznym.

Jeszcze gorzej, jeśli celem tego wniosku było odsunięcie przesłuchania Kluczyka, by komisja wcześniej mogła się dowiedzieć, co biznesmen zeznał w prokuraturze na temat swej rozmowy z posłem Giertychem (a w szczególności, czy ma nagranie tego spotkania). Mielibyśmy bowiem wtedy do czynienia z próbą ukartowanej zagrywki pseudo-proceduralnej za cenę prawa świadka do korzystania z fachowej pomocy podczas zeznań.

Sytuację pogarsza fakt, że w Polsce sięgnięcie po pomoc adwokacką utożsamia się często z przyznaniem się do winy, adwokat zaś postrzegany bywa nie jako ważny element systemu wymierzania sprawiedliwości i gwarant poszanowania praw obywatelskich, lecz jako sprzedajny pomocnik kryminalistów...

Spór o Widackiego utwierdzić mógł też inne potoczne przekonanie: że prawnicy to krętacze, którzy potrafią uzasadnić każdą wygodną tezę. Najpierw wieloletni prokurator (Wasserman) zgłasza wniosek o wyłączenie pełnomocnika w oparciu o uzasadnienie nijak się mające do warunku stawianego w tej sytuacji przez procedurę. Żaden z komisyjnych ekspertów nie zwraca na to uwagi. Przeciwnie, przez ponad godzinę majstrują opinię nadzwyczaj mętną, de facto uchylając się od zajęcia stanowiska, choć stosowne przepisy są akurat stosunkowo jasne i wykładnia nie powinna sprawić kłopotów studentowi prawa. Kiedy zaś okazuje się, że wykluczenie pełnomocnika było nieuzasadnione, poseł-adwokat (Giertych) oznajmia, że nic takiego się nie stało...

***

Wszystkie te wpadki można oczywiście tłumaczyć politycznym z założenia charakterem komisji. Tyle że poważne partie nominując przedstawicieli do tego rodzaju ciała powinny zadbać o ich poziom i poczucie odpowiedzialności. Jedne potwierdziły tymczasem, że idzie im wyłącznie o autokreację i punkty w wyborach (Giertych i LPR). Inne (PiS oraz PO) uznały powołanie komisji za okazję do dobicia Sojuszu Lewicy Demokratycznej - i dobrały reprezentantów stosownie do celu. Z kolei SLD (poseł Bujak) oraz wyrodzona z niego Socjaldemokracja (Andrzej Celiński) zareagowały zwarciem szeregów. O pośle Józefie Gruszce (PSL) przez litość lepiej nie wspominać.

Wygranymi mogą stać się ci, którzy mają w tej sprawie coś do ukrycia - bo to w ich interesie leży skompromitowanie komisji. A Jan Kulczyk może dalej kreować się na prześladowanego.

I nie ma zbyt wielu pomysłów na ratowanie komisji. Cóż pomoże wprowadzenie do jej składu kolejnych prawników? Przykład posłów Wassermana i Giertycha pokazuje, że nie gwarantuje to poważania dla elementarnych chociażby reguł. Podobnie mało realne jest, by członkowie komisji uszanowali autorytet profesjonalnego i niezależnego przewodniczącego. Jedynym doraźnym sposobem na to, by afera Orlenu została przynajmniej w części wyjaśniona, jest stałe i uważne monitorowanie prac komisji przez media i środowiska prawnicze, by w razie nieprawidłowości można było użyć presji opinii publicznej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2004