Spadkobiercy Hitlera

Niemieccy neonaziści się zmienili. Nie są już gromadą rozdyskutowanych oszołomów, którzy potrafią tylko wyrzucać w górę prawice w znanym pozdrowieniu. Są formacją nowoczesną, sprawną, zdyscyplinowaną. I mają wielkie plany...

27.02.2005

Czyta się kilka minut

Drezno, 13 lutego 2005. W 60. rocznicę bombardowania miasta odbyła się jedna z największych demonstracji neonazistów w historii powojennych Niemiec /
Drezno, 13 lutego 2005. W 60. rocznicę bombardowania miasta odbyła się jedna z największych demonstracji neonazistów w historii powojennych Niemiec /

Ostry zimowy wiatr kąsał ludzki tłum na drezdeńskim cmentarzu Heidefriedhof, gdy rankiem 13 lutego pod “ścianą pamięci" - postawioną w miejscu, gdzie 60 lat temu zrzucono do wspólnych mogił ofiary alianckiego nalotu - składano wieńce: od premiera landu Saksonia, burmistrza, przewodniczącego lokalnego parlamentu (landtagu), od ambasadorów USA, Wielkiej Brytanii i Francji, od przedstawicieli Kościołów i gminy żydowskiej. Swój wieniec złożył proboszcz anglikańskiej katedry w Coventry, zniszczonej w 1941 r. przez Luftwaffe. W cichym, ale wymownym geście pojednania.

A potem obiektywy kamer skierowały się na innych uczestników tej żałobnej uroczystości, którzy przybyli licznie, choć nie byli zaproszeni. Tych, którzy od wielu tygodni znów trafiają na czołówki gazet w Niemczech i za granicą: neonazistów. Wieńce, które pod drezdeńską “ścianą pamięci" składali liderzy partii skrajnej prawicy - zwykle skłóconych między sobą, ale tej niedzieli wyjątkowo zjednoczonych - ozdobione były szarfami z takimi, przykładowo, napisami: “Ofiarom alianckiego ludobójstwa" czy “Bezbronnym ofiarom alianckiego terroru".

Ciąg dalszy nastąpił po południu, gdy Drezno stało się świadkiem jednej z największych demonstracji skrajnej prawicy w powojennych Niemczech: w 60. rocznicę zniszczenia miasta przez alianckie lotnictwo [patrz szereg publikacji w “TP" 7/2005, dostępnych w internecie - red.] przez centrum przemaszerowało pięć tysięcy neonazistów z emblematami swoich partii: NPD (Narodowodemokratycznej Partii Niemiec) oraz DVU (Niemieckiej Unii Narodowej). Domagali się “nowej niemieckiej pamięci historycznej". “Niemcy znowu powstaną!" - krzyczał schrypniętym głosem Gerhard Frey, szef DVU. Jeden z transparentów zapowiadał: “Mord nie podlega przedawnieniu - nadejdzie jeszcze dzień zemsty!".

Pięć tysięcy neonazistów - to dużo. I zarazem niewiele. Bo większość drezdeńczyków, czy może: prawie wszyscy drezdeńczycy neonazistowski “marsz żałoby" zignorowali. Wieczorem 50 tys. mieszkańców - i tych młodych, i tych starszych wiekiem, którzy przeżyli nalot - zgromadziło się na placu przed Operą. Chcieli pokazać, że pamięci o drezdeńskich ofiarach wojny nie zamierzają “oddawać" neonazistom. Na uroczystość, w duchu pojednania nad grobami, przybyło kilku weteranów z Wielkiej Brytanii, dawnych pilotów RAF-u.

Neonazistom, choć zmobilizowali rezerwy z całych Niemiec, nie udało się rzucić “brunatnego cienia" na drezdeńską rocznicę.

Nowa strategia starej partii

Mimo to neonazistowscy liderzy, zwłaszcza z NPD, mogą w ostatnim czasie z satysfakcją spoglądać na polityczny bilans swej formacji. Odkąd jesienią 2004 r. udało im się wejść do parlamentu krajowego Saksonii - z wynikiem 9,2 proc. głosów - politycy NPD prowadzą ofensywną strategię, nastawioną na mobilizowanie potencjalnych zwolenników, i to nie tylko w Saksonii, ale w całych Niemczech. Wywoływanie kolejnych prowokacji zapewnia im uwagę mediów, a to zaś - obecność “w obiegu" społeczeństwa informacyjnego, jakim są dziś Niemcy. Zaś skupiając na sobie uwagę - w Niemczech i, rzecz jasna, za granicą - nie tylko przypominają o brunatnej przeszłości, ale świadomie do niej nawiązują.

Nie jest to wprawdzie zjawisko nowe. Swój najlepszy okres NPD przeżywała pod koniec lat 60., gdy udało jej się wprowadzić swych posłów do sześciu z jedenastu landtagów, istniejących w ówczesnych Niemczech Zachodnich; w Badenii-Wirtembergii NPD uzyskała nawet 9,8 proc. Później jednak koniunktura się skończyła i przez ostatnie 30 lat partia wegetowała na granicy błędu statystycznego, w okolicach 1-2 proc. społecznego poparcia.

Dziś jednak wiele spraw wygląda inaczej. Zjednoczone Niemcy z ponad 5-milionowym bezrobociem nie są już tak prosperującym państwem dobrobytu, jak “stara" zachodnia Republika Federalna, w której nie było społecznego podglebia dla skrajnej prawicy. Także NPD nie jest dziś tym, czym była kilkanaście lat temu: to partia ze strategią, w której stare idee - jak rasizm czy wrogość do “obcych" - skrywane są za nowym, chwytliwym opakowaniem. A także za nowym językiem, odwołującym się do społecznych lęków. “Polityka socjalna jako narodowa solidarność" - głosi program NPD, wzywający politycznych decydentów, by świadczenia socjalne i miejsca pracy przeznaczone były tylko dla Niemców. To trafia do ludzi nie tylko w landach wschodnich (b. NRD), ale także w zachodnich, które właśnie żegnają się z państwem opiekuńczym, rozdętym ponad miarę i stan.

Częścią nowej strategii NPD są też świadome prowokacje, zmierzające do przełamywania narodowych tabu. Przykład z ostatnich dni: 27 stycznia posłowie NPD odmówili uczestniczenia w uroczystości w saksońskim landtagu w rocznicę wyzwolenia Auschwitz, a jeden z nich rzucił z mównicy hasło, że naloty na niemieckie miasta to “aliancki Holokaust" (Bomben-Holocaust). W sytuacji, gdy 60 lat po wojnie wielu Niemców chce przede wszystkim wspominać własne ofiary wojny, NPD wykorzystuje cynicznie ten trend do relatywizowania niemieckiej odpowiedzialności. Ogłasza swoim celem “rozbicie antyniemieckich kłamstw historycznych" i “walkę z tezą, że tylko Niemcy byli winni". Ci, którzy znają historię, znają też dobrze ten język - i wiedzą, że próbujący wykorzystać instrumentalnie drezdeńską rocznicę to spadkobiercy Adolfa Hitlera.

Wstrętni i inteligentni

Stratedzy NPD kalkulują, co jest politycznie możliwe i (jeszcze) prawnie dopuszczalne. W swym programie domagają się rewizji powojennego porządku terytorialnego w Europie. “Niemcy są większe niż Republika Federalna", która powstała po zjednoczeniu “konstrukcji stworzonych przez okupantów" (czyli RFN i NRD) - czytamy w punkcie 10. “Domagamy się rewizji zawartych po wojnie traktatów o uznaniu granic. (...) Nie można zaakceptować bezwarunkowej rezygnacji z niemieckich ziem". Równocześnie NPD twierdzi, że nie chce nic więcej, jak tylko “zachowania" niemieckiej suwerenności “w Europie narodów".

Dzisiejsza NPD nie jest już “partią protestu", jak kiedyś. To zdyscyplinowana organizacja kadrowa, o spójnym obrazie świata i jasnej strategii - partia skrajnie prawicowa nowego typu. Jej posłowie w saksońskim landtagu to zawodowi działacze, wyszkoleni i zręczni. Nie należy oczekiwać, że prędzej czy później podzielą los innych formacji skrajnie prawicowych, jak DVU czy Republikanie, którym w przeszłości tu i ówdzie udawało się przekroczyć próg 5 proc. głosów w wyborach do któregoś landtagu, ale tylko po to, by szybko skompromitować się własną głupotą, niekompetencją i kłótliwością (lokalne frakcje DVU i Republikanów szybko się rozpadały, a w kolejnych wyborach partie nie przekraczały już progu). Saksońscy posłowie NPD nie wykorzystują parlamentarnej mównicy do wygłaszania bełkotliwych ideologicznych fraz. Przeciwnie, wyróżniają się dobrą znajomością problemów lokalnych i kompetencją. Są, jak to ładnie ujął pewien saksoński polityk SPD, “obrzydliwie inteligentni".

Twórca nowej NPD, 52-letni Udo Voigt, wspomina, że gdy w 1996 r. został jej przewodniczącym, NPD była “skłóconą i niezdyscyplinowaną hołotą", a nie żadną partią. W istocie, pozbawiona znaczenia i lidera (jej poprzedni przewodniczący Günter Deckert siedział w więzieniu za “kłamstwo oświęcimskie"), NPD była wtedy zbieraniną oszołomów, wzdychających za III Rzeszą w czterech ścianach własnego mieszkania, za zasuniętymi kotarami.

To Voigt, z wykształcenia politolog, nadał partii nowe oblicze. Jego lapidarna koncepcja (“Walka o ulice i o umysły") nie jest nowa. Podobne hasło rzucił niejaki Joseph Goebbels, późniejszy wirtuoz nazistowskiej propagandy, gdy w 1926 r. został szefem NSDAP w okręgu berlińskim i za cel postawił sobie walkę o berlińskie ulice i umysły berlińczyków.

Jednym z pierwszych posunięć Udo Voigta było przeniesienie siedziby NPD ze Stuttgartu do Berlina, czyli - jak mówi - do “Stolicy Rzeszy". Centrala mieści się w dzielnicy Köpenick, przy ulicy Seelenbindera (ironia historii: Werner Seelenbinder, sportowiec i komunista, został zamordowany przez nazistów) i wygląda jak forteca. Opancerzone drzwi, drut kolczasty na dachu i liczne kamery zabezpieczają budynek przed zakusami grup skrajnie lewicowych, które w przeszłości sięgały po przemoc (kilka lat temu jedna z nich podłożyła bombę w drukarni skrajnie prawicowego tygodnika “Junge Freiheit").

Stąd Voigt kieruje rozwojem NPD, przede wszystkim we wschodnich landach. W b. NRD, gdzie słabe są struktury społeczeństwa obywatelskiego, a wśród młodzieży popularna ekstremistyczna subkultura, grunt jest podatny, zaś skrajnie prawicowy potencjał łatwiejszy do mobilizowania w imię “narodowej rewolucji". Metody mogą być różne: można organizować “marsze żałobne" w 60. rocznicę nalotu na kolejne miasto (jak w styczniu w Magdeburgu czy teraz w Dreźnie), można też świętować - w sierpniu ub.r. NPD zorganizowała w saksońskim miasteczku Mücka festyn w rocznicę powstania swego organu prasowego “Deutsche Stimme" (“Niemiecki Głos"); uczestniczyło w nim 7 tys. gości.

Cel: Bundestag

Wejście NPD do saksońskiego landtagu, skandal z 27 stycznia i wreszcie próba zinstrumentalizowania rocznicy w Dreźnie sprawiły, że o NPD zrobiło się głośno. Można nawet powiedzieć, że pytanie “co zrobić z NPD?" jest jednym z głównych, jakie zadają sobie politycy wszystkich demokratycznych partii, od lewicy po prawicę. Dobrej odpowiedzi na razie brak, dominuje nerwowość, bezradność, chwilami histeria. Słychać wzajemne oskarżenia, kto ponosi winę za sukces NPD - czy nieudana polityka gospodarczo-społeczna rządu, czy klimat dyskusji historycznych, który tworzą niektórzy politycy chadecji. Mimo sporów, wszystkich łączy jedno: obawa przed kolejnymi prowokacjami, które szkodzą wizerunkowi Niemiec. A NPD już zapowiada, że 8 maja - w 60. rocznicę zakończenia wojny - zorganizuje wielką manifestację pod Bramą Brandenburską i sąsiadującym z nią Pomnikiem Holokaustu.

Jak temu zapobiec? Rozważa się różne opcje, np. zmianę ustawy o zgromadzeniach tak, by NPD nie mogła demonstrować w miejscach eksponowanych. Tematem dyskusji jest też zdelegalizowanie NPD, choć poprzednia taka próba, podjęta w 2003 r., nie udała się (rząd złożył wtedy stosowny wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, ale okazał się on kiepsko przygotowany). Oczywiste jest jednak, że nawet gdyby udało się wykazać przed Trybunałem, iż NPD prowadzi działalność antykonstytucyjną, sama delegalizacja nie rozwiązuje problemu.

Neonaziści niewiele robią sobie z takich gróźb. Przeciwnie, wydają się zadowoleni. Kolejny wniosek o delegalizację przepadłby pewnie tak samo jak pierwszy, mówił Voigt w jednym z wywiadów, a “dla nas byłaby to tylko darmowa reklama przed wyborami do Bundestagu w 2006 r., podczas których zamierzamy pokonać próg 5 proc. głosów".

Voigt rozumie najwyraźniej, że polityczny establishment najłatwiej jest poruszyć, uderzając w paradygmat historyczno-polityczny, na którym opiera się Republika Federalna: skoro jednym z jej fundamentów jest uznanie historycznych win i zbrodni popełnionych przez państwo niemieckie, NPD uderza właśnie w ten paradygmat. Wykorzystuje niepewność i niezadowolenie wielu wyborców, obawiających się o standard życia, przez co - jak pisał komentator “Die Zeit" - “pod ostrzał trafia także pamięć o historii, prezentowana przez klasę polityczną, którą obarcza się odpowiedzialnością za bezrobocie i lęki o przyszłość". W ten sposób atak na tę niejako oficjalną pamięć historyczną Republiki Federalnej sprawia, że słowo “antysocjalny" (dziś negatywnie opisujące rząd i jego politykę gospodarczą) staje się synonimem słowa “antynarodowy".

Pomocnicy mimo woli

NPD dąży bowiem do przewartościowania niemieckiej pamięci, nie cofając się przed kłamstwami. Co prawda większość Niemców jest na nie odporna; dowodem choćby sprzeciw drezdeńczyków wobec próby stawiania znaku równości między Auschwitz a nalotem na ich miasto. Ale im odleglejsza staje się wojna i Holokaust, im bardziej pamięć historyczna staje się pamięcią narracyjną, im mniej żyje świadków tamtych wydarzeń, tym szybciej zmienia się w Niemczech recepcja własnej historii. Trwające od kilku lat przesunięcie postrzegania niemieckiej roli w II wojnie światowej (od “oprawców" w kierunku “ofiar") jest niewątpliwie złamaniem jakiegoś tabu - i NPD to wykorzystuje, na zimno i bez skrupułów.

Ci, którzy forsują łamanie tego tabu - jak Erika Steinbach z jej “Centrum przeciw Wypędzeniom", reżyser Bernd Aichinger z filmem “Upadek" czy historyk Jörg Friedrich z bestsellerowymi książkami o nalotach na Niemcy - stają się, czy im się to podoba czy nie, mimowolnymi pomocnikami ekstremistów. Nic dziwnego, że ci ostatni gorąco polecają na swoich stronach internetowych lekturę książek Friedricha - w końcu to Friedrich zastosował w swoich książkach o nalotach język, który do tej pory zastrzeżony był do opisu Holokaustu. “Jeśli coś wolno Friedrichowi i jego czytelnikom, to trudno czynić potem z tego samego zarzut neonazistom" - stwierdził lapidarnie komentator dziennika “Süddeutsche Zeitung".

Rok 2005 niesie wiele kolejnych okrągłych rocznic. Tymczasem ostatnio niemieckim politykom zdecydowanie lepiej wychodzi ich obchodzenie za granicą, w gronie dawnych wrogów - by wspomnieć godne wystąpienia kanclerza w czerwcu ub.r. w Normandii i w sierpniu w Warszawie, a teraz prezydenta w Auschwitz - niż we własnym kraju.

Prawdziwym problemem nie jest bowiem NPD i jej kolejne prowokacje. O wiele ważniejsze jest dziś pytanie, jak uczyć historii kolejne młode pokolenia, jak przekazać im poczucie odpowiedzialności za tę historię? Dotychczasowe, zrytualizowane formy już nie przemawiają, a rozwijający się oddolnie “mit ofiary" zamazuje historyczne konteksty. I w ten oto sposób wracamy znowu do najważniejszego dziś dla Niemców pytania: jak ma wyglądać niemiecka “normalność".

Przełożył Wojciech Pięciak

---ramka 347053|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2005