W cieniu Trzeciego

Ségolene Royal czy Nicolas Sarkozy? Ktokolwiek to będzie, stawką wyborów jest coś więcej niż "tylko fotel w Pałacu Elizejskim.

05.05.2007

Czyta się kilka minut

Nicolas Sarkozy.Fot. AP/Agencja Gazeta /
Nicolas Sarkozy.Fot. AP/Agencja Gazeta /

Kiedy w styczniu rządząca partia UMP (l'Union pour le Mouvement Populaire) wybrała swego przewodniczącego Nicolasa Sarkozy'ego na kandydata do prezydentury, zdawało się wszystkim, że kraj wchodzi w znane koleiny. Znane, bo kandydatka drugiej najpoważniejszej siły politycznej, czyli opozycyjnej PS (le Parti Socialiste),

Ségolene Royal,­ tworzyła z Sarkozym klasyczny tandem w walce o Pałac Elizejski w V Republice. Wydawało się, że tym razem nikt nie zagrozi tej dwójce liderów i że rozegrają między sobą nie tylko drugą turę, ale i zdominują turę pierwszą. Że od początku narzucą ton.

Ale tak się nie stało. François Bayrou, który wdał się w tę rywalizację, wtrącił do niej więcej niż przysłowiowe "trzy grosze". Zaczynał od pułapu 6 proc., co sytuowało go na marginesie, skończył z kapitałem ponad 18 proc. No właśnie, czy Bayrou już skończył swoją rolę?

Scena dla dwojga?

Tradycja V Republiki, ale i logika jej instytucji chce, aby wieczorem w dniu pierwszej tury rozpoczął się wielki finał z udziałem tylko dwóch aktorów. Jak w piłce nożnej w systemie pucharowym: ci, którzy odpadli, mogą rzecz jasna mieć coś do powiedzenia, ponieważ w jakimś stopniu ich elektoraty są im posłuszne, więc stanowią cenny rezerwuar głosów. Zatem od tego, jaką preferencję co do drugiej tury ogłoszą liderzy, zależeć może los finalistów. Dlatego tradycyjnie finaliści kuszą ich obietnicami, a ich wyborców przekonują, że w gruncie rzeczy różnice między nimi nie są aż tak wielkie. Tak było zawsze i ten element teraz też występuje w finalnej rozgrywce. Ale jest i element nowy, znamionujący możliwe zmiany na scenie politycznej, a być może nawet w politycznych instytucjach.

Aby objaśnić sens tego, co się stało, trzeba przypomnieć przebieg wyborów z roku 2002, które przecież też były wyjątkowe. Ale wyjątkowe inaczej. W 2002 r. mieliśmy do czynienia z szokiem raczej ideowej niż instytucjonalno-politycznej natury. Wejście do drugiej tury przywódcy skrajnie prawicowego FN (le Front National) było szokiem dlatego, że nikt się nie spodziewał, iż we Francji, ojczyźnie praw człowieka, jest możliwe wydostanie się prawicowej ekstremy z marginesu na sam przód politycznej sceny.

Okazało się to możliwe tylko na krótko, bo w drugiej turze na kandydata umiarkowanej prawicy Jacquesa Chiraca głosowali nie tylko jego naturalni zwolennicy, ale i wyborcy niemal wszystkich pozostałych kandydatów - pod hasłem ratowania wartości republikańskich. Chirac wygrał w cuglach, dostając 80 proc. To trochę tak, jak u nas szok Tymińskiego w 1990 r., gdy Lech Wałęsa w drugiej turze zebrał głosy daleko spoza kręgu swoich naturalnych zwolenników. U nas do głosowania na Wałęsę wezwał Tadeusz Mazowiecki, w 2002 r. we Francji do głosowania na Chiraca wezwał pokonany przywódca socjalistów Lionel Jospin.

Mazowiecki w 1990, Jospin w 2002 i Bayrou w 2007 r. zajęli trzecie miejsce, dostając nieznacznie mniej niż drugi kandydat (druga kandydatka). Po szoku roku 2002 ekstremum zostało znowu odesłane na margines, a życie polityczne wróciło do tradycyjnego układu: umiarkowana prawica kontra umiarkowana lewica.

Dziś nie jest to takie pewne, mimo że już w pierwszej turze Francuzi niby opowiedzieli się za tradycyjnym układem. Niby, bo Bayrou świadomie próbuje go rozsadzić, co głośno mówi, a jego wyborcy zdają się aprobować. Trzy dni po pierwszej turze Bayrou zdystansował się od obu finalistów, dał wolną rękę swoim wyborcom, ale - co najważniejsze - zapowiedział utworzenie nowej centrowej partii. Postąpił wbrew zwyczajom panującym od 45 lat (odkąd gen. de Gaulle ustanowił wybór prezydenta w głosowaniu powszechnym w dwóch turach). Oczywiście nikt przytomny nie powie, że na Bayrou ciążył podobny moralny obowiązek, jak na wspomnianych wyżej politykach, bo nie mamy dziś do czynienia z zagrożeniem porządku republikańskiego. Ale francuska klasa polityczna od kilku dziesięcioleci stosuje się do niepisanej normy, że w wyborach prezydenckich, po wszelkich zawiłościach pierwszej tury, koniec końców w drugiej zderzają się ze sobą Francja lewicowa z Francją prawicową.

Wedle tej niepisanej normy postępowali zawsze politycy prawicy: Jacques Chaban-Delmas w 1974 r. (popierając w drugiej turze Giscarda d'Estaigne), Chirac w 1981 r. (popierając także Giscarda), Raymond Barre w 1988 r. (popierając Chiraca). Taki gest zawsze był też regułą na lewicy. I jest tak do dziś. Dzisiaj jednak nie ma na lewicy - obok socjalistów - drugiej poważnej siły, jak to było jeszcze do lat 80. Stąd pani Ségolene Royal chytrym okiem spogląda na prawo od PS, czyli w kierunku Bayrou.

Tous sauf Sarkozy!

François Bayrou ustawił się po pierwszej turze w środku, nie popierając ani Sarkozy'ego, ani Royal. Ale ton i intensywność jego krytyki są większe, gdy ocenia szefa UMP, niż gdy wypowiada się o kandydatce PS. Trudno powiedzieć, do kogo mu programowo bliżej. W kwestiach gospodarczych do liberała Sarkozy'ego, w kwestiach instytucjonalnych do Royal, która, jak on, krytykuje istniejący system (choć krytyka w jej ustach nie brzmi szczerze, skoro jej partia od ćwierćwiecza jest beneficjentem systemu dwójpodziału).

Tym, co decyduje o większej intensywności ataków Bayrou na Sarkozy'ego, jest raczej taktyka: Bayrou spodziewa się na tym etapie więcej uzyskać od pani Royal. Nie bez słuszności. Bo pierwszym interesem dla Bayrou jest być obecnym w centrum polityki właśnie teraz, po niezakwalifikowaniu się do drugiej tury. Ta spektakularna obecność już łamie dwójpodział, który automatycznie marginalizuje każdą "trzecią siłę". I pani Royal gotowa jest mu to dać (nie za darmo). Kandydatka socjalistów zapowiada np. częściowe odejście od większościowego systemu wyborczego - dla Bayrou zaś większościowy system jest zaporą w przełamaniu dominacji neogaullistów i socjalistów. Jest też oczywiste, że w przypadku zwycięstwa Royal, do jej rządu będą musieli wejść ludzie Bayrou i to nawet gdyby - hipoteza raczej teoretyczna - socjaliści na fali zwycięstwa Royal zwyciężyli też w wyborach do Zgromadzenia Narodowego. Kandydatka socjalistów w praktyce już współpracuje z Bayrou.

Royal zgodziła się na debatę telewizyjną z François Bayrou. Debata odbędzie się w samym środku kampanii przed drugą turą, jakby w finale występowali Royal i Bayrou, a nie Royal i Sarkozy. Można się domyślać, że w tej debacie pani Royal będzie jeszcze bardziej zabiegać o wyborców Bayrou. A każdy gest przychylności Bayrou pod jej adresem będzie, nawet bez wezwania do głosowania na nią, na wagę złota.

Royal nigdy nie była i nie jest faworytką tych wyborów, więc chętnie podchwyciła hasło "Tous sauf Sarkozy!". Czyli: "Wszyscy z wyjątkiem Sarkozy'ego!", a właściwie w tej sytuacji: "Wszyscy, byle nie Sarkozy!". Czy ta taktyka się powiedzie, trudno przewidywać, ale pewne są dwie rzeczy. Po pierwsze, cena poparcia Bayrou będzie słona. Po drugie, interesujące są głębsze powody pospolitego ruszenia przeciw Sarkozy'emu.

Ten nieznośny "Sarko"

Gdyby Bayrou udało się przeforsować swoje postulaty instytucjonalne, rezultatem tej operacji byłby koniec systemu politycznego Francji, jaką znamy, czyli V Republiki. Może to dobrze, może źle, ale na pewno radykalnie inaczej. Można sądzić, że socjaliści (w każdym razie nie wszyscy) nie palą się do tak radykalnej zmiany. Oczywiście, V Republika nie jest bez wad. To, co u jej zarania było świeże i konieczne dla opanowania permanentnego chaosu politycznego, z biegiem lat i w miarę stabilizowania się sceny politycznej stało się rutyną i skostnieniem. Chodzi tu głównie o takie konsekwencje bipolaryzacji, które pozbawiają opozycję niemal zupełnie wpływu na bieg spraw państwa.

Sarkozy nie ignoruje tego skostnienia, ale daje inną odpowiedź. Skoro, powiada, mamy system z tak dominującą pozycją prezydenta, trzeba, by szef państwa w większym stopniu ponosił za nie odpowiedzialność. Znając jego osobowość, można przypuszczać, że jeśli wygra, będzie się tak samo rwał do władzy, jak i nie będzie unikał odpowiedzialności.

Sarkozy twardo opowiada się za utrzymaniem istniejącego systemu wyborczego, który daje zwykle wielką premię zwycięskiej partii, bo uważa, że bez tego cały system gaullistowskich instytucji rozsypie się. Ale obiecuje np. gotowość do tego, by z zasady opozycja otrzymywała w Zgromadzeniu Narodowym przewodnictwo ważnej komisji finansów.

Kto wygra? Układ drugiej tury typu "jeden przeciw wszystkim" jest dla Sarkozy'ego niebezpieczny, bo dodawanie kolejnych elektoratów (czy raczej ich części) w którymś momencie może przeważyć szalę na korzyść konkurentki. Ale z drugiej strony Sarkozy uwielbia takie sytuacje. Wiele razy w karierze przyszło mu stawać do walki jak samotnemu kowbojowi. I wiele razy wygrywał przeciw możnym, nie wyłączając klanu "chirakistów", których pokonał, zdobywając przebojem przewodnictwo UMP - partii, której założycielem i duchowym liderem był sam Chirac.

Niesamowita kariera Sarkozy'ego nie przestaje dziwić. Wyjaśnienie jest chyba takie, że "Sarko" działa niekonwencjonalnie w świecie do bólu skonwencjonalizowanym. Przełamuje schematy myślowe i narzuca swój zdrowy rozsądek. Przełamuje tabu: że nie wolno powiedzieć głośno, iż Francja nie może w nieskończoność przyjmować ogromnej liczby nowych imigrantów. Że system beneficjów socjalnych nie ma przyszłości. Że na wielkomiejskich osiedlach królują zwykli bandyci, a nie jacyś enigmatyczni jeunes (młodzi), i że trzeba czasem skierować do akcji więcej policji. Właśnie jako minister spraw wewnętrznych Sarkozy zdobył ogromną popularność, przeciągnął na swoją stronę część wyborców Le Pena, a najciekawsze: w toku kryzysu na przedmieściach w 2005 r. jako szef MSW nie zużył się politycznie.

"Sarko" jest urodzonym ryzykantem. Ostatnie sondaże dają mu lekką przewagę nad Royal. Wiele wskazuje, że i tym razem może mu się udać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2007