Spa dla mózgu

Kiedy na podobny problem patrzą lekarz, poeta, filozof, ekonomista, iluzjonista, twórca robotów i fotograf, okazuje się, że wszystkie dziedziny ludzkiej wiedzy są ze sobą powiązane, nawzajem się uzupełniają.

03.04.2012

Czyta się kilka minut

Zajecia w Palm Springs, 2 marca 2012 r. / Marla Aufmuth / TedActive
Zajecia w Palm Springs, 2 marca 2012 r. / Marla Aufmuth / TedActive

Poszukiwania wiedzy nigdy nie są nudne. Im więcej się uczysz, tym bardziej ekscytujący staje się świat”. Nie mogę sobie przypomnieć, skąd pochodzi ten cytat. „Wczoraj byłam inteligentna, więc próbowałam zmieniać świat. Dziś jestem mądra, więc próbuję zmieniać siebie”... Dziś przede wszystkim czuję się oszołomiona i zmęczona. Zanim zabiorę się za zmienianie czegokolwiek, próbuję uporządkować: notatki, zdjęcia, wrażenia, myśli.

Kiedy jesienią ubiegłego roku otrzymałam zaproszenie na konferencję TEDActive w Kalifornii, bardzo się ucieszyłam. O przedsięwzięciu stworzonym ćwierć wieku temu przez Saula Wurmana – wynalazcę z Krzemowej Doliny – mówi się dziś, że to spa dla mózgu, inkubator pomysłów, intelektualny reaktor. Przeznaczone początkowo dla wąskiego kręgu wtajemniczonych i poświęcone trzem dziedzinom spotkania („TED” to skrót od angielskich słów oznaczających technologię, rozrywkę i design), dziś stanowi eklektyczny, międzynarodowy festiwal.

Przyjeżdżają nobliści i uliczni artyści, matematycy i kucharze, filozofowie i ekonomiści, wynalazcy i finansiści, przedsiębiorcy z Krzemowej Doliny i aktywiści ze slumsów Bronxu. Wygłaszają krótkie wykłady – limit, którego nie wolno przekroczyć nawet angielskiej królowej (gdyby przypadkiem się pojawiła), to 18 minut. O czym? O wszystkim. Wspólny mianownik, a zarazem hasło przewodnie całego przedsięwzięcia to „idee, które warto propagować” („Ideas worth spreading”). W Ameryce żartuje się dziś, że wygłoszenie wykładu na TED-zie to większy zaszczyt niż odebranie Oscara.

ODLOTOWI

Doroczna konferencja organizowana na początku marca w Long Beach w Kalifornii, podobnie jak odbywający się latem TED Global w Edynburgu, ma elitarny charakter. Oprócz wysupłania 6-7,5 tys. dolarów, uczestnicy muszą przysłać esej i przekonać organizatorów, że warto ich zaprosić (niektórzy porównują to z męką egzaminów konkursowych na prestiżowe amerykańskie uczelnie). W ciągu roku TED udostępnia jednak za darmo większość wykładów w sieci.

Od kilku lat jestem entuzjastką tego przedsięwzięcia, jako wolontariuszka tłumaczę także wykłady na polski. W przeszłości kilkakrotnie śledziłam transmisje z konferencji w internecie (pisałam o nich dla „TP” w marcu 2010 i w czerwcu 2011 r.). TEDActive, na który mnie zaproszono, to impreza satelitarna, odbywająca się równolegle do konferencji w Long Beach, w pobliskim miasteczku Palm Springs. Transmitowane na żywo wykłady ogląda się na ogromnych telebimach – siedząc na torbie z fasolą, leżąc w hamaku albo pływając w basenie. Ucieszyłam się oczywiście, ale wydawało mi się, że koniec końców nadal będzie to li tylko transmisja...

W Palm Springs nie można przy porannej kawie spotkać Ala Gore’a ani Billa Gatesa, którzy od lat jeżdżą do Long Beach. Można za to siedzieć do późna przy ognisku, skakać na trampolinach, zbudować z tektury, a potem zelektryfikować model współczesnego miasta. „Do Long Beach jeżdżą bogaci, do Palm Springs seksowni i odlotowi” – przywitali nas gospodarze, Kelly Stoetzel i poeta Rives. W pierwszej chwili myślałam, że dowcipnisiom chodzi głównie o (sporą) różnicę w cenie zaproszeń. Wyobrażałam sobie także, że na konferencję TED-a – niezależnie, w którym miasteczku się odbywa – przyjeżdża się przede wszystkim po to, by rozćwiczyć trochę mózg. Nie przeczuwałam, że będzie to znacznie więcej niż intelektualna przygoda.

TRYLIONY FOTONÓW

Laboratorium, Pracownia, Sąd, Obserwatorium, Ziemia, Miasto, Tłum, Bawialnia, Szkolna klasa, Ognisko, Kolacja, Moment – to tytuły dwugodzinnych sesji, podczas których zaproszeni goście dzielili się przemyśleniami na temat współczesnej ekonomii, stanu środowiska, nowych źródeł energii, medycyny, biologii, społecznościowych mediów. Tematem, czy może raczej tytułem teogorocznego TED-a, było „Pełne spektrum”. Jak tłumaczył Chris Anderson, kurator konferencji i szef przedsięwzięcia, chodziło o cały przekrój tematów, z którymi musi zmierzyć się świat.

Regina Dugan, dyrektor DARPA (ta podległa amerykańskiemu departamentowi obrony agencja jest jednym z czołowych ośrodków badawczych świata), przekonywała, że życie tylko wtedy ma smak, gdy próbujemy dokonywać tego, co niemożliwe. Nawoływała, by dobrze traktować kujonów. Najmłodszy prelegent – 17-letni Taylor Wilson, który w swoim garażu skonstruował mini-reaktor (wynalazkiem zainteresował samego prezydenta Obamę) – przekonywał z kolei, że naukowiec, patrząc na wypełnioną do połowy szklankę, zawsze powinien myśleć, iż jest w stu procentach pełna: zawiera przecież wodę i powietrze.

Donald Sadoway, profesor MIT, opowiadał o prowadzonych z grupą studentów pracach nad nowym typem baterii. Jeśli przedsięwzięcie kujonów (wygląda chyba obiecująco, bo sporą sumę zainwestował w nie Bill Gates) zakończy się sukcesem, umożliwi m.in. magazynowanie energii pozyskiwanej z wiatraków i paneli słonecznych. Byłby to ogromny przełom, bo właśnie trudności związane z magazynowaniem takiej energii sprawiają, że na razie nie może ona być wykorzystywana na szerszą skalę.

Jednym ze sponsorów tegorocznej konferencji była firma Shell. Organizatorom nie przeszkodziło to w zaproszeniu ekologów, którzy ostro krytykują kilka prowadzonych przez nią projektów. TED to zderzanie pomysłów i perspektyw: spierają się ekonomiści, filozofowie, biolodzy i geolodzy. Format konferencji różni się jednak od wielu innych tego typu spotkań. W programie nie ma czasu na formalne dyskusje czy zadawanie prelegentom pytań. Zamiast tego sesje oddzielone są długimi – bo co najmniej półtoragodzinnymi – przerwami. To czas na dzielenie się wrażeniami, rozmowy w mniejszych lub większych grupach. Niezmiennie interesujące, intensywne.

Pełne spektrum oznacza zderzanie idei małych i wielkich. Podczas konferencji pytania dotyczące wielkich współczesnych problemów przeplatały się z miniaturowymi impresjami ze świata codzienności: opowieściami o głuchej babci, która zbierała winylowe płyty i która miłością do Bacha zaraziła całą rodzinę; o stronie internetowej, której autor kolekcjonuje ludzkie sekrety; o ojcu, który od kilkunastu lat raz w roku spędza w Nowym Jorku dzień z córką; u zbiegu dwóch przecznic proszą przypadkowego przechodnia, by zrobił im zdjęcie.

„Promień światła – nic nadzwyczajnego” – mówił podczas krótkiego powitania Chris Anderson. „Tryliony fotonów wokół nas przemieszczają się z prędkością 300 tys. km/s. Wydaje nam się, że wszystkie są białe. Ale wystarczy kawałek szkła i następuje mały cud. Eksplozja nieskończonej ilości barw, możliwości, piękna. Z jednej strony 18 minut to niewiele. Chodzi jednak o to, by znaleźć pryzmat i rozszczepić owych kilkanaście minut w nieskończoność – by stanowiły mocne uderzenie, byśmy lepiej rozumieli, byśmy tworzyli połączenia, by powstawały nowe możliwości”.

TAJEMNICZY SOS

Pełne spektrum kolorów i przeżyć. Dokumentalistka telewizji BBC, Karen Bass, podróżująca do najdalszych zakątków świata, opowiadała o rzadkim gatunku nietoperza, którego język jest o kilka centymetrów dłuższy niż całe jego ciało. Ów język udało się jej sfotografować miniaturową kamerą, umieszczoną w dzwonie zapylanego przez nietoperze storczyka.

Zaskakującymi przemyśleniami na temat tego, jak cienka i niepewna bywa granica między normalnością a paranoją, dzielił się filmowiec Jon Ronson. Jim Stengel, były prezes firmy Procter&Gamble, opowiadał o rozterkach związanych z etyką we współczesnym biznesie. O zmaganiach ze swoim inwalidztwem mówił z humorem zasłużony korespondent wojenny John Hockenberry. O trudnościach, na które we współczesnym świecie, ceniącym otwartość i walory towarzyskie, napotykają ludzie źle się czujący w grupie, opowiadała prawniczka z Wall Street, autorka wydanej właśnie w USA książki poświęconej introwertykom. Susan Cain, która sama mówi o sobie, iż jest „cichą rewolucjonistką”, przekonywała, że samotność i niezależność to ważne cechy, które wielu ludziom umożliwiają bycie kreatywnym. Nawoływała, by szanować samotników i wyzwolić się z tak modnego ostatnio gromadomyślenia.

Wtórowała jej Sherry Turkle, autorka książki „Alone Together” („Samotni razem”), która dzieliła się wątpliwościami na temat wpływu na naszą psychikę społecznościowych mediów i wszechobecnych w naszym życiu telefonów komórkowych. Ludzkie relacje i przyjaźnie są skomplikowane, wymagają znacznie większego wysiłku niż wysłanie SMS-a. Ilekroć zostajemy na chwilę sami ze sobą, sięgamy natychmiast po telefon, bo źle się z tym czujemy. To niebezpieczne. Dopóki nie nauczymy się samotności – dopóki nie poczujemy się dobrze sami ze sobą – nie będziemy tak naprawdę czuć się dobrze z innymi.

O orientacji ducha i obowiązku bywania w miejscach trudnych oraz mierzeniu się z ciemnymi fragmentami narodowej historii przypominał prawnik Bryan Stevenson, adwokat osób skazanych na karę śmierci i przebywających w amerykańskich więzieniach dzieci, w znakomitej większości afroamerykanów. Jego emocjonalne wystąpienie (wspominał m.in. o babce, która urodziła się jako niewolnica), wywołało ogromne poruszenie. Dzień później w ciągu zaledwie kilku minut, odpowiadając na apel Chrisa Andersona, uczestnicy konferencji w Long Beach (ci bogatsi, acz mniej seksowni) przekazali na rzecz organizacji charytatywnej, którą kieruje Stevenson, ponad 1,2 mln dolarów.

Urodzona w Polsce architekt Liz Diller opowiadała o tym, jak w skostniałe, pordzewiałe struktury można na nowo tchnąć życie (to jej pracownia uczestniczyła w adaptacji starego wiaduktu kolejowego w Nowym Jorku; park High Line jest obecnie jedną z największych atrakcji turystycznych miasta). O projektowaniu książkowych okładek opowiadał jeden z najsłynniejszych amerykańskich grafików Chip Kidd. Ubrany w granatowo-żółtą marynarkę, sypał żartami i anegdotami, kpiąc z bezprzewodowych mikrofonów i innych zdobyczy współczesności, jednocześnie nie pozostawiając najmniejszych wątpliwości, że gdy trzeba, umie z nich korzystać. Jeśli ktokolwiek martwi się o przyszłość tak staroświeckiego medium, jakim jest papierowa książka, powinien niezwłocznie posłuchać jego wykładu.

Rozważaniom tym towarzyszyły piękne, starannie przygotowane multimedialne prezentacje – zdjęcia, szkice, rysunki (pod żadnym pozorem nie wolno jednak używać Power Pointa). Prelegenci przynosili na scenę walizki z ulubionymi książkami albo przyprowadzali zwierzęta (miłośnik społecznościowych mediów – żywego byka!). Podczas wykładu Reginy Dugan nad audytorium fruwał skonstruowany w DARPA miniaturowy robot-koliber (wyposażony w superczułe zdalnie sterowane kamery, może być wykorzystywany m.in. podczas misji zwiadowczych).

Magia TED-a polega na niesamowitej różnorodności i intensywności. Teoretyczne rozważania przerywały występy muzyków, tancerzy, rzeźbiarzy, iluzjonistów. Pojawiał się eksperymentalny teatr, balet oraz chór Gospel. To przedziwna mieszanka. Kiedy na podobny problem patrzą po kolei aktor, lekarz, poeta, filozof, ekonomista, inżynier, potem zaś iluzjonista, psycholog, twórca robotów i fotograf, nagle okazuje się, że wszystkie dziedziny ludzkiej wiedzy są ze sobą powiązane, nawzajem się uzupełniają. Niektórzy nazywają to „tajemniczym sosem”, inni używają słowa „synergia”, jeszcze inni tłumaczą, że ten rodzaj stymulacji sprawia, iż zachodzące w ludzkim mózgu reakcje chemiczne przebiegają inaczej niż zazwyczaj. Nie wiem, który z powyższych opisów jest najtrafniejszy, ponad wszelką wątpliwość przekonałam się jednak, że możliwość zanurzenia się w tego rodzaju doświadczeniu jest wspaniałą przygodą.

WSPÓŁCZYNNIK PASJI

Uczestnicy TEDActive noszą na szyi identyfikatory, na których, oprócz imienia, nazwiska, zdjęcia, miejsca pracy i zawodu, wymieniają trzy rzeczy, o których warto z nimi porozmawiać. Zazwyczaj nie przepadam za takimi wynalazkami, tym razem jednak były czymś więcej niż tylko przepustką ułatwiającą poruszanie się po konferencyjnym miasteczku. Przyglądam się z zainteresowaniem rubrykom, w które wpisywano zawód: „normalnych” prezesów, profesorów albo bankierów raczej ciężko tu znaleźć. Zamiast tego spotyka się cichych rewolucjonistów, agentów zmian, projektantów żółtych ołówków, interaktywnych rebeliantów, kuratorów zainteresowań. O czym można z nimi porozmawiać? O zagięciach życia, o chmurze, o komforcie płynącym z braku perfekcji, o pełnej gracji chciwości, o oddychaniu, o reperowaniu rowerów, o reperowaniu świata, o miejskim rolnictwie, o ulubionych baśniach Andersena, o ulubionych restauracjach Nowego Jorku, o oglądaniu gwiazd.

Spośród ponad 600 osób, które przyjechały do Palm Springs, na początku tygodnia nie znałam prawie nikogo. Jestem osobą, której nawiązywanie rozmów z przypadkowo spotkanymi ludźmi sprawia zazwyczaj trudności. Nie lubię hałaśliwych, zatłoczonych imprez, nie mam drygu ani cierpliwości do dowcipów i dykteryjek, rozmów o wszystkim i o niczym. A mimo to podczas tygodnia w Palm Springs czułam się jak ryba w wodzie. – Nudne rozmowy? Nie zdarzają się tutaj. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto nie był super-interesujący – mówił Keita Demming z Trynidadu. – Współczynnik pasji na głowę ludności jest tu przez ten tydzień większy niż w jakimkolwiek miejscu we wszechświecie – wtóruje mu Alison Whitmire. – Dlatego tu przyjeżdżam.

Magia TED-a polega też na tym, że odwołuje się nie tylko do naszego intelektu, ale także do zmysłów i uczuć. Nie wiem, czy kiedykolwiek przedtem czułam i rozumiałam (panie Kartezjuszu, ależ pan narozrabiał – przecież to powinien być jeden i ten sam wyraz!), jak wspaniałym i skomplikowanym urządzeniem jest ludzki umysł: przepiękny system naczyń połączonych, w którym intelektualne poszukiwania nie mogą istnieć bez wzruszeń i tęsknot, w którym fakty potrzebują piękna, a konkrety intuicji.

Tuż przed wyjazdem ktoś zapytał o najwspanialszy moment tygodnia. Zastanawiałam się chwilę. Czy był to wykład Bryana Stevensa? A może ów nietoperz zapylający storczyk? Wykład Brene Brown, która mówiła o odwadze tych, którzy potrafią być wrażliwymi? Wspólna kolacja wśród gwiazd na szczycie ośnieżonej góry? A może odbyta wcześnie rano rowerowa przejażdżka wśród palm i kwitnących krzewów (ktoś zadbał o gitarę!)? Ile kolorów może mieć rozszczepiony promień światła? Ile może trwać moment rozszczepiony w nieskończoność?

***

Powrót nie był łatwy. Po wylądowaniu w Nowym Jorku mój samolot przez blisko godzinę czekał na otwarcie bramki. Żadnej tęczy, tylko przedwiosenna mgła i deszcz. Znajomi (zgryźliwie?) pytali, co z tej cudownej eskapady wyniknie i jakie idee (z tych, które warto propagować, oczywiście) mam zamiar wprowadzać w życie.

Informuję uprzejmie, że nie przewiduję, by udało mi się zmienić świat, w każdym razie nie w przyszłym tygodniu. Na początek zacznę może od kilku drobnych zmian w moim własnym życiu. Nie, proszę się nie obawiać, nie zamierzam podejmować rozmów o trzech interesujących zagadnieniach z napotkanymi w metrze podróżnymi. Ale postaram się trochę częściej wyłączać laptop. Będę milsza dla kujonów. Mam też zamiar pamiętać, że wypełniona do połowy wodą szklanka jest w stu procentach pełna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2012