Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Chodzi tu bynajmniej nie tylko o tzw. offset (rząd uzasadnia swoją decyzję tym, że deklarowane inwestycje francuskie w zamian za kupno śmigłowców były niewystarczające). Francuskie śmigłowce są wyjątkowo drogie. Za 3 mld euro mieliśmy kupić 50 maszyn. Za podobną kwotę Turcja nabyła od USA 100 śmigłowców, sprawdzanych stale w walce. Podobno francuskie są bardziej „wypasione”, mają więcej „gadżetów”. Tyle że w naszych realiach pola walki – które, gdyby do wojny doszło, będzie wyglądać jak Donbas, a nie Mali (tam ostatnio interweniowali Francuzi) – liczy się także liczba, masa sprzętu. Zadaniem Wojska Polskiego jest dziś znów obrona terenu Polski i NATO, a nie misje zagraniczne, zaś w realiach wojny z Rosją żywotność śmigłowca byłaby krótka (podobnie jak np. czołgu).
Jest też aspekt polityczny: od kiedy Putin podejmuje agresywne kroki wobec Zachodu – wojna z Ukrainą to jeden z jego „frontów” – okazuje się, że głównym sojusznikiem politycznym i militarnym, na którego mogą liczyć Polacy i Bałtowie, są USA (nie tylko one, ale głównie one). Francuzów w ogóle nie będzie na wschodniej flance, w powstających grupach bojowych, a francuscy politycy (choć nie sam Hollande) coraz częściej flirtują z Kremlem i chcą zniesienia sankcji. Ciężar wsparcia dla Polski biorą na siebie Amerykanie: oni wyślą batalion do „luki suwalskiej”, ich brygada pancerna przybędzie w 2017 r., ich baza będzie w Redzikowie, ich generałowie popierają w pełni nasze oczekiwania itd.
Polska powinna kupić śmigłowce od USA (oczywiście na dobrych warunkach). Nie będzie to frajerskie „robienie przyjemności” Amerykanom – jak kiedyś ujął to (w oryginale dosadniej) minister Radek Sikorski – lecz racjonalna inwestycja w nasze bezpieczeństwo. ©℗