Berlin i Warszawa patrzą na Rosję

Kai-Olaf Lang, niemiecki politolog: Gdyby nastał „dzień X” i Rosja podjęła wrogie kroki przeciw Polsce, niemieccy przywódcy i większość społeczeństwa nie mieliby wątpliwości, jak postąpić.

29.08.2015

Czyta się kilka minut

Prezydent Duda i kanclerz Merkel w Berlinie, 28 sierpnia 2015 r. / Fot. Bernd von Jutrczenka / AFP / EAST NEWS
Prezydent Duda i kanclerz Merkel w Berlinie, 28 sierpnia 2015 r. / Fot. Bernd von Jutrczenka / AFP / EAST NEWS

WOJCIECH PIĘCIAK: Od rozpoczęcia rosyjskiej agresji przeciw Ukrainie rząd w Warszawie postuluje utworzenie stałych baz NATO w Polsce i krajach bałtyckich. Popierał to prezydent Bronisław Komorowski, teraz Andrzej Duda podnosi to jako jeden z głównych punktów swej prezydentury. Dziś to kluczowy punkt sporny w relacjach polsko-niemieckich. Czemu Berlin jest przeciw bazom NATO w Polsce? 


KAI-OLAF LANG: Wbrew pozorom, zasadnicza niemiecka ocena sytuacji w Europie Wschodniej – jeśli chodzi o politykę bezpieczeństwa i strategię Zachodu wobec Rosji, a także ocenę samej Rosji – jest dość podobna do polskiej: zakłada, że kontekst strategiczny we wschodniej części kontynentu się zmienił, że Rosja jest mniej przewidywalna, niż dotąd myślano. I że wobec tego trzeba wzmocnić i zreformować NATO, by mogło ono skutecznie pełnić obowiązki wynikające z artykułu piątego traktatu waszyngtońskiego. Do tego należy też stworzenie lepszych gwarancji (tzw. reassurance) dla sojuszników ze wschodniej flanki NATO.


Zresztą w ostatnich miesiącach widać, że to nie tylko słowa: Berlin jest gotów wnieść swój wkład we wzmocnienie wschodniej flanki. Niemiecka armia ma być fundamentem tzw. „szpicy” [sił błyskawicznego reagowania NATO – red.], której powstanie ustalono na szczycie Sojuszu w Newport we wrześniu 2014 r. Niemieccy żołnierze uczestniczą też w – jak to się dziś mówi – stałej rotacji: trwających co chwila ćwiczeniach w Polsce i krajach bałtyckich.


Natomiast Berlin nie chce przekraczać tzw. czerwonej linii – nie popiera idei, aby „stałą rotację” sformalizować, i aby wojska NATO stacjonowały tu na stałe. Obawia się, że byłby to dla Rosji pretekst, by nakręcać zbrojenia i zwiększać siły wojskowe u granic NATO. A także, że skomplikowałoby to jeszcze bardziej dyplomatyczne rozmowy z Moskwą, i tak niełatwe.


W jakim sensie skomplikowałoby?


W takim, że np. wzmocniłoby to – i uwiarygodniło wobec obywateli Rosji – obecną narrację Kremla, iż Rosja jest coraz bardziej okrążana przez NATO, że Zachód jej zagraża itd. Bardziej skomplikowane byłyby też wtedy – takie jest przekonanie Berlina – próby szukania jakiegoś dyplomatycznego rozwiązania w kwestii Ukrainy. Berlin prowadzi rozmowy w tzw. formacie normandzkim [z udziałem dyplomatów z Ukrainy, Rosji, Francji – red.], za co jest krytykowany w Warszawie, ale wydaje mi się, że także Polska, prócz propozycji nowych ram negocjacyjnych, nie ma pomysłu, co można by tu robić lepiej. Powiedzmy to sobie szczerze: wszyscy na Zachodzie jesteśmy dość bezradni... Tak czy inaczej, w związku z konfliktem na Ukrainie Niemcy stawiają na trzy filary – kontynuować sankcje, wspierać Ukrainę i próbować rozmawiać z Kremlem, jakkolwiek zniechęcające by to nie było. W przekonaniu Berlina formalna decyzja o utworzeniu stałych baz może prowadzić do jeszcze większych napięć z Rosją i uczyni rozmowę jeszcze trudniejszą.


Nie zgodziłbym się, że ocena Rosji jest podobna w Warszawie i Berlinie. W Polsce przeważa opinia, że Rosji nie potrzeba pretekstu, by się zbroić czy kontynuować agresywną politykę. I że obecność sił NATO, choćby małych, byłaby właściwym sygnałem dla Kremla.


Jeśli chodzi o ocenę Rosji, opinie w Niemczech zmieniają się w ostatnim czasie. Wielu z tych, którzy kilka lat temu uważali Rosję za obliczalnego partnera, dziś mówi, że nie można wykluczyć z jej strony różnych scenariuszy, które dawniej wydawały się nie do pomyślenia... Niemcy są dziś gotowe uczestniczyć we wszelkich inicjatywach militarnych, które powstały w konsekwencji kryzysu rosyjsko-ukraińskiego i mają podnieść zdolności obronne wschodniej flanki NATO, jak np. „szpica”. Chcą natomiast uniknąć sytuacji, w której działania sojuszu stałyby się pożywką dla nowych, jeszcze bardziej agresywnych poczynań Rosji.


Stąd uważam, że polskie i niemieckie oceny Rosji nie są może identyczne, ale naprawdę bardzo zbieżne. Różnica między nami dotyczy głównie dwóch kwestii. Po pierwsze, na ile wschodnie kraje NATO są zabezpieczone – bądź niezabezpieczone – wobec ewentualnych działań Rosji. Po drugie, jakie to mogą być działania, czyli do czego Rosja jest jeszcze zdolna. Mówiąc jeszcze dobitniej: czy Rosja rzeczywiście zechce testować Zachód np. w postaci zbrojnej agresji, choćby na niskim szczeblu?


W Polsce i krajach bałtyckich przeważa pogląd, że to możliwe. W Niemczech – że to jednak mało prawdopodobne. Za tym kryją się rzeczywiście jakieś głębsze rozbieżności, ale dotyczące nie generalnej analizy, lecz konkretnych koncepcji i wniosków, co zrobić z Rosją. W Polsce silne jest dążenie do efektywnej obrony i odstraszania, albo nawet do polityki strategicznego powstrzymywania Rosji (containment), w przekonaniu, że tylko zdecydowane kroki Zachodu są sygnałem, który Moskwa rozumie. Natomiast w Niemczech nadal dominuje pogląd, że reakcja musi być stosowna i nie powinna antagonizować Rosji, gdyż długofalowo trzeba odbudować relacje i – co najmniej ostrożnie – wciągać Moskwę do współpracy.


Chyba mało kto w Polsce i krajach bałtyckich uważa, że Rosja zacznie „klasyczną” agresję militarną. Obawy polegają raczej na tym, że – jak widać na przykładzie Ukrainy – zaciera się granica między wojną a pokojem i że możliwe są różne scenariusze agresji, zwanej teraz „hybrydową”, czy przez Rosjan „nielinearną”. Także pod tym względem kraje bałtyckie są bezbronne.


Rzeczywiście, kraje bałtyckie oczekują od NATO co najmniej symbolicznej stałej obecności wojskowej jako swego rodzaju gwarancji bezpieczeństwa. Do pewnego stopnia przypomina to sytuację Berlina Zachodniego przed 1989 r. Zachodnich żołnierzy było tam wprawdzie za mało, by mogli obronić miasto w razie ataku, ale w ogóle byli – sama ich obecność, nawet w małej liczbie, sprawiała, że Berlin Zachodni stawał się integralną częścią zachodniego systemu obrony.


Ale porównanie z Berlinem Zachodnim jest zasadne tylko częściowo – właśnie z powodu „hybrydowych” scenariuszy. Kraje bałtyckie są podatne na rosyjską agresję w kilku sferach. Pierwsza ma charakter „klasyczny”: jak NATO może je bronić w razie militarnej agresji, skoro Rosja ma możliwości, by uniemożliwić przerzucenie tam wtedy posiłków drogą lotniczą, morską i może też lądową? Bo Bałtów z Polską łączy tylko wąski odcinek granicy, a szlaki morskie i lotnicze przez Bałtyk i neutralną Szwecję mogą być łatwo blokowane. Natomiast poniekąd na drugim końcu skali zagrożeń mamy np. kwestię bezpieczeństwa energetycznego – również pod tym względem Polska jest w o wiele lepszej sytuacji niż Bałtowie, którzy dopiero teraz zajęli się na poważnie uniezależnieniem się od Rosji. Mamy też kwestię rosyjskiej mniejszości oraz rosyjskiej soft power pod postacią powiązań gospodarczych i w ogóle rosyjskich wpływów, także kulturalnych, w społeczeństwach tych krajów.


Weźmy np. taki Dyneburg we wschodniej Łotwie, miasto i region słaby ekonomicznie, blisko granicy, ze sporą i niezadowoloną mniejszością rosyjskojęzyczną... 40 km od Dyneburga Rosja założyła niedawno bazę śmigłowców. Wystarczy kilkanaście minut, by „zielone ludziki” zjawiły się na ulicach Dyneburga... Poczucie zagrożenia u Bałtów jest zrozumiałe.


I czy właśnie dlatego nie byłoby zasadne, by stacjonowały tam stałe kontyngenty NATO, choćby niewielkie, jako jasny sygnał polityczny?


W pewnym sensie to właśnie już się dzieje, istnieją różne formy „obecności” Paktu – tyle tylko, że poniżej tego formalnego poziomu, jakim byłaby oficjalna decyzja Sojuszu o założeniu stałych baz. Od wiosny 2014 r. żołnierze z krajów NATO są tam stale obecni, choć nazywa się to rotacją. Amerykanie chcą rozmieścić tam ciężki sprzęt. Nieustannie trwają jakieś ćwiczenia, samoloty z krajów NATO patrolują przestrzeń powietrzną. Nawet jeśli nie ma stałych baz, to w istocie dzieje się wiele, co w praktyce podnosi zdolności obronne krajów bałtyckich i jest sygnałem dla Kremla. Niemcy w tym uczestniczą – tylko właśnie poniżej owego formalnego poziomu.


Przypuszczam, że jednym z powodów niemieckiego zaangażowania jest i to, że Berlin, podobnie jak Paryż, nie chciałby, żeby kraje bałtyckie i Polska postawiły na dwustronny sojusz polityczno-militarny ze Stanami Zjednoczonymi. To rozbiłoby jedność NATO i UE. Pomijam kwestię, na ile Stany są gotowe na taki sojusz – faktem jest, że gdy Polacy i Bałtowie są rozczarowani postawą Berlina i Paryża, wtedy pojawiają się głosy, że polegać można tylko na Amerykanach.


Czy stanowisko Niemiec w sprawie stałych baz jest jednolite, czy też są różnice w rządzie między CDU i SPD?


Są różnice np. między ministerstwami obrony i spraw zagranicznych. Szef MSZ akcentuje realistyczny dialog z Rosją, a szefowa MON skomentowała zapowiedź Amerykanów, że rozmieszczą w Europie Środkowej ciężki sprzęt, w taki sposób, że to „uzasadnione działanie o charakterze defensywnym”. Ale koniec końców stanowisko rządu jest jednolite: nie chcemy podejmować formalnej decyzji o stałych bazach. Choć myślę, że w rządzie też jest takie przekonanie, iż jeśli Amerykanie zechcą podjąć jakieś dodatkowe kroki na własną rękę, to my, Niemcy, nie będziemy mieć nic przeciwko temu, bo może to być bardzo pożyteczne, jako że wzmocni presję na Rosję.


Niemcy miały duży wpływ na decyzje szczytu NATO w Newport, w tym o powołaniu „szpicy”, niejako w zastępstwie stałych baz. Tymczasem telewizja ARD opublikowała kilka dni temu dokument niemieckiego MON, z którego wynika, że żołnierze Bundeswehry należący do „szpicy” potrzebowaliby dziś 30 dni, zanim weszliby do akcji. „Szpica” to fikcja?


„Szpica” dopiero powstaje, ma być zasadniczo gotowa do szczytu NATO w Warszawie w lipcu 2016 r. Takie sytuacje jak pokazana przez ARD to skutek poważnych cięć w wydatkach na Bundeswehrę w ostatnich kilkunastu latach i reformy armii, która polegała m.in. na redukowaniu ciężkiego sprzętu. Uważano, że armia jest potrzebna do misji zagranicznych, a nie do klasycznego zadania, jakim jest obrona Niemiec i krajów sojuszniczych. Teraz to się zmienia.


Z niedawnych badań opinii wynikało, że większość Niemców nie jest gotowa bronić Polski i krajów bałtyckich przed agresją Rosji. Czy na Niemcach można polegać?


Prawdą jest, że w Niemczech silnie zakorzeniona jest dziś strategiczno-polityczna „kultura militarnej powściągliwości”. Ale przypuszczam, że gdyby przed 11 września 2001 r. zapytano Niemców, czy są gotowi wysłać swych żołnierzy do Afganistanu, ogromna większość byłaby przeciw. Bo niby po co? Potem nastał 11 września i wysłano tam duży kontyngent, na kilkanaście lat. Były o to spory w społeczeństwie, ale była też solidna akceptacja polityczna, aż do końca.


Takie sondaże są więc dość abstrakcyjne, bo oderwane od aktualnych zagrożeń. Jestem pewien, że gdyby nastał „dzień X” i Rosja podjęła wrogie kroki przeciw Polsce, niemieccy przywódcy i większość społeczeństwa nie mieliby wątpliwości, jak postąpić. Na pewno dałyby o sobie znać także tendencje pacyfistyczne i antyamerykańskie. Ale większość zgodziłaby się, że Polsce trzeba pomóc. No i, poza wszystkim, odmowa pomocy w takim momencie oznaczałaby koniec Zachodu. I Niemcy by tego nie chciały ryzykować. ©℗

DR KAI-OLAF LANG (ur. 1968) jest niemieckim politologiem, pracownikiem Niemieckiego Instytutu Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa (głównego ośrodka doradzającego rządowi Niemiec), gdzie zajmuje się Europą Środkową.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2015