Śmiertelne skutki pewnej teologii

Los zmarłych bez chrztu niemowląt budził przez wieki dogłębny niepokój: ich dusze nie mogły oglądać Boga. Wypowiedzi Magisterium były jednoznaczne: chrzest jest do zbawienia konieczny. Może go zastąpić męczeństwo czy chrzest pragnienia, nawet niewyraźnego, zawartego w akcie miłości. Czego przecież nie da się odnieść do dzieci, niezdolnych do samodzielnych wyborów. Do dziś brak definitywnego orzeczenia Urzędu Nauczycielskiego na temat wieczności zmarłych bez chrztu noworodków.

07.11.2004

Czyta się kilka minut

Spierali się o nią teologowie od samej starożytności po Vaticanum II (niektóre z tych sporów przypomniano w poprzednich numerach “TP"), gdzie oderwano ich uwagę od nazbyt szczegółowego opisywania zaświatów, skierowując ku potrzebom i problemom człowieka współczesnego.

Bliżej piekła niż nieba

Niezbędność chrztu oraz wola Boga pragnącego zbawić wszystkich - dwie prawdy objawione, zawsze trudne do przedstawienia w równowadze. Jej brak niósł przecież doniosłe konsekwencje eklezjalne i praktyczne. Do czasów Augustyna przeważało przekonanie, że Bóg nie będzie karał odrzuceniem niewinnych dzieci zmarłych bez chrztu przed dojściem do używania rozumu. Biskup Hippony umieścił je, skoro nie należą do Chrystusa, w piekle, poddając karom najlżejszym. Albert Wielki, Bonawentura i Tomasz, ulokowawszy otchłań dzieci (Stolica Apostolska nie wypowiedziała się za ani przeciw istnieniu owego, czwartego po niebie, piekle i czyśćcu, stanu dusz zmarłych) tylko na krawędzi potępienia, poprzestali na odmówieniu jego mieszkańcom wizji uszczęśliwiającej. Inni kontynuowali łagodzenie augustyńskiego rygoryzmu, który odłączał od miłości Odkupiciela niewinną połowę ludzkości.

Śmiałą tezę postawił, nawiązując do Bernarda i Gersona, kard. Kajetan (zm. 1534): wobec powszechnej woli zbawczej Boga należy przyjąć, że otwarłszy do siebie przejście przez chrzest, przewidział też inne sposoby dla tych, którzy nie są w stanie przyjąć tego sakramentu. Mogłoby to być pragnienie chrztu ze strony rodziców ofiarujących dziecko Bogu z modlitwą wzywającą Trójcę Świętą. Na Soborze Trydenckim opinia Kajetana miała nawet nieco więcej zwolenników niż przeciwników (aż 11 głosowań nie dało wymaganej większości). Tezę o rodzicielskiej wierze i modlitwie, mogących zastąpić chrzest, pominięto w uchwałach, a papież Pius V polecił ją opuścić - zapewne dla uniknięcia niepożądanych reperkusji - w wydanym w 1570 r. Kajetanowym komentarzu do “Summy teologicznej" św. Tomasza. W XX w. coraz więcej teologów, uznając że Bóg posiada wobec zmarłych dzieci nadzwyczajne środki zbawienia, o jakich nawet oni nie wiedzą, rozróżnia między zasadniczą, ale możliwą do spełnienia, a absolutną koniecznością chrztu do zbawienia. Kwestionując tę ostatnią powołują się na to, że Kościół, ucząc o niezbędności tego sakramentu, nie orzekł, że zmarłe bez chrztu niemowlę zbawione nie zostanie. Posoborowy Katechizm Kościoła zapalił nawet małą lampkę nadziei zbawienia dla nieochrzczonych dzieci, a Jan Paweł II poszedł o krok dalej, pisząc w encyklice “Evangelium vitae", że i zabite przez aborcję dziecko “żyje w Bogu". Im bardziej brzmi to krzepiąco, tym mocniej przytłacza wielowiekowe odmawianie takiej nadziei przez nauczających w Kościele.

Wśród wykluczonych

Wracając do historii, między zwykłych ludzi: nie dociekania teologów, lecz potoczna wykładnia prawd i norm z ambony kształtowała świadomość wiernych. Trudno wyobrażalna otchłań dziecięca przyjęła się słabo. Podręcznik dla duszpasterzy na Pomorzu z początku XV w. ukazywał ów limbus jako obfitujący w udręki przedsionek piekła. Penitencjały zachodnie w X w. usiłowały we właściwy sobie sposób osiągnąć pożądane zachowania: dla niedbałych rodziców zmarłego bez chrztu potomstwa przewidziano trzy lata pokuty. Później rolę taką pełnił pochówek poza sakralnym obszarem - znak wymowny odrzucenia poza krąg nadziei. Synod przemyski z 1621 r. przypomniał, że “gdyby dziecię zmarło bez chrztu albo je z żywota macierzyńskiego wypruto", nie ma prawa do chrześcijańskiego pogrzebu, podobnie jak ci, co pomarli bez wielkanocnej spowiedzi, nie oddali dziesięciny, zginęli w pojedynku, samobójcy, bluźniercy. Dzieci takie - jak wskazują akta wizytacji i literatura - grzebano osobno, często w polu czy pod figurą. Dotkliwy zakaz, raniący wielu rodziców, obowiązywał do niedawna (kanon 1238 §1 znowelizowanego w 1983 r. Kodeksu prawa kanonicznego). Nie należą wszak do Kościoła - uzasadniano.

Ból i trwoga rodziców zakwitły niesamowitym kwiatem w ogrodach średniowiecznych mirakulów. Znalazły się tam bowiem i wieści o chwilowym przywróceniu życia zmarłym bez chrztu niemowlętom. Praktyki podobne znano już w czasach św. Augustyna, zresztą nie tylko wobec dzieci, gdyż zwlekającego z decyzją do końca katechumena usiłowano czasem ochrzcić na marach. W późnym średniowieczu, szczególnie w krajach niemieckich i we Francji, do znaczniejszych sanktuariów maryjnych przynoszono (nawet z daleka) martwe ciałka. Kładziono je na ołtarzu, pilnie wypatrując znaku życia, by udzielić chrztu, a potem pogrzebać umarłe powtórnie dziecię w poświęconej ziemi, z poczuciem ulgi, że zapewniło mu się niebo.

Wśród cudów zebranych przed kanonizacją biskupa Stanisława ze Szczepanowa odnotowano i wskrzeszenie, wyproszone na jeden dzień przez ojca dziecka, gwoli ochrzczenia. Podobne przywołanie z drugiego świata niechrzczonej duszy do małego ciałka przypisano w 1269 r. Salomei, a w 1475, 1478 (dwa razy) i 1604 r. Janowi Kantemu.

W okresie potrydenckim polscy pielgrzymi szukali cudów przy coraz liczniejszych świętych obrazach, lecz wśród mnóstwa ogłoszonych drukiem niezwykłości trudno znaleźć praktyki rewitalizacyjne. Pouczano wszak wytrwale wiernych, że w razie potrzeby mogą i powinni ochrzcić dziecko sami. Synod krakowski z 1621 r. zalecał, by sprawdzając, czy akuszerki poprawnie udzielają sakramentu, dociekali też, czy potrafią one rozpoznać symptomy śmierci. Wiele tłumaczyło to wskazanie. Skoro zbawienie i pochówek niemowlęcia na cmentarzu zależały od obrzędu, którego wykonawcą mógł być ktokolwiek, pewność że chrztu “z wody" udzielano jedynie żywym, nie może być absolutna, sięgając tylko poziomu sumień szafarzy. Naturalnie, źródła rzadko utrwalały takie pośmiertne chrzty.

Śmierć przez chrzest?

Statuty diecezji przemyskiej z 1415 r. nakazywały pouczać wiernych, że gdy noworodek jest słabowity, każdy może go ochrzcić, czym nie grzeszy, a zasługuje (a więc istniały opory przed wejściem w sakralną rolę kapłana). Gdy niemowlę wyzdrowieje, duchowny nie powtarza sakramentu, lecz tylko uzupełnia obrzęd (modlitwy, namaszczenia).

Wysoka śmiertelność dzieci i troska o ich zbawienie powodowały, że przestawano się trzymać starochrześcijańskiej tradycji wielkanocnego terminu chrztu. Nakazywana przez karolińskie synody praktyka udzielania sakramentu wkrótce po urodzeniu rozpowszechniła się na Zachodzie w ciągu X-XI w. W niektórych diecezjach zaczęto w XIV-XV w. określać obowiązujące terminy. We Francji ustalono: 3-8 dni, w Niemczech: 14-18. Rytuał rzymski z 1614 r. nie precyzując czasu zalecał pośpiech: quam primum - jak najprędzej. W Płocku biskup Wojciech Baranowski nakazał w 1593 r. przynosić noworodki do chrztu do dziewięciu dni po urodzeniu, i to pod karą ekskomuniki. W Łucku (1607) i Poznaniu (1689) wyznaczono na to osiem dni, zaś Adam Opatowczyk, autor teologicznego traktatu z 1642 r., dawał tylko trzy. W XVIII w. w księgach metrykalnych spotkać już można wpisy chrztów udzielanych nawet w dniu urodzenia, i to z podaniem - zgodnie z zaleceniami - pory dnia lub godziny. Także w XIX w. chrztu udzielano często nazajutrz po urodzeniu. Chrzestni, zostawiając matkę w połogu, przybywali z dzieckiem do kościoła w pośpiechu, by zdążyć przed grasującą zwłaszcza wśród niemowląt śmiercią. Tyle że czatowała ona na nie zwłaszcza zimą, także przy chrzcielnicy czy na długiej do niej drodze. Przy udzielaniu sakramentu w mroźnym nierzadko wnętrzu świątyni trzeba było wszak na tyle “odpakować" noworodka, by namaścić jego piersi i plecy oraz polać główkę wodą. Nadto do XV w. chrztu udzielano i u nas przez zanurzenie.

Wskutek kościelnego przynaglania upowszechniła się praktyka chrzczenia dzieci tuż po urodzeniu. Dzięki temu wiele z nich nie umarło bez tego sakramentu. Ile jednak przeżyłoby, gdyby z udzieleniem im chrztu można było poczekać, choćby do zelżenia mrozów, jeśli nie do wiosny? Ile przeżyłoby, gdyby diecezjalne zarządzenia nie nakazywały księżom tak mocno, by chrzcili tylko w kościele, gdyż chrzest domowy to przywilej dzieci królewskich i książęcych? Gdyby też, mimo obawy że osłabi to dyscyplinę chrzcielną, w Trydencie przyjęto teologię szansy zbawienia także dla nieochrzczonych dzieci? Dziś nie odmawia się takiej nadziei ich rodzicom. Bez słowa ubolewania, że dopiero dziś.

O losach dzieci zmarłych bez chrztu pisali na naszych łamach: Józef Majewski (“TP" nr 42/04) oraz

o. Wacław Hryniewicz i Artur Sporniak (“TP" nr 44/04).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2004