Śmierć żandarma

Prezydenci przegrywają wojny, ale na nich nie giną. Prezydent Czadu Idriss Déby Itno jednak – choć dotąd wszystkie swoje wojny wygrywał – na ostatniej zginął w zbrojnej potyczce z buntownikami, którzy chcieli odebrać mu władzę.
w cyklu STRONA ŚWIATA

24.04.2021

Czyta się kilka minut

Syn i następca zastrzelonego prezydenta, generał Mahamat Idryss Deby, podczas pogrzebu ojca, 23 kwietnia 2021 r. / FOT. EPA POOL/ AP / EAST NEWS /
Syn i następca zastrzelonego prezydenta, generał Mahamat Idryss Deby, podczas pogrzebu ojca, 23 kwietnia 2021 r. / FOT. EPA POOL/ AP / EAST NEWS /

Umarł, jak żył. W żołnierskim mundurze, w walce. Na wojnach zeszło mu całe dorosłe życie. Wiadomość, że zginął w potyczce zbrojnej z rebeliantami, w zachodnich stolicach przyjęto jednak z podejrzliwością. Przywódcy państw nie walczą zwykle w wojnach, które zdarza się im toczyć, a jeśli już pojawiają się na linii frontu, to ich bezpieczeństwa strzeże gwardia przyboczna, składająca się z najlepszych i najbardziej zaufanych żołnierzy. Czadyjską gwardią prezydencką dowodził w dodatku jeden z synów przywódcy, czterogwiazdkowy generał Mahamat, cieszący się, jak ojciec, opinią urodzonego żołnierza.

Przeciw buntownikom czy generałom

Prezydenci nie walczą na wojnach, ale Idriss Déby Itno był wyjątkiem. Zawsze powtarzał, że czuje się przede wszystkim żołnierzem i że żołnierze dobrze walczą tylko wtedy, kiedy widzą, że dowódca walczy wraz z nimi, na pierwszej linii. Mimo siedemdziesiątki na karku, wciąż lubił ubierać polowy mundur i ruszać na front, by przejmować dowództwo swoich wojsk. Robił to zwłaszcza wtedy, gdy sprawy na którymś z frontów przybierały zły obrót. Tak było w zeszłym roku, gdy dżihadyści z ugrupowania Boko Haram, działający na wybrzeżach jeziora Czad, zaatakowali jeden z rządowych garnizonów i wybili do nogi całą jego stuosobową załogę: Déby zaraz skrzyknął doborowe wojska i osobiście poprowadził je w ekspedycję karną przeciwko dżihadystom. W nagrodę za zwycięską wyprawę parlament przyznał mu tytuł marszałka polnego.

W poniedziałek znów wyciągnął z szafy polowy mundur i wybrał się do położonej na północ od stolicy prowincji Kanem, gdzie jego żołnierze powstrzymali marsz kolejnych buntowników na Ndżamenę. Zaatakowali 11 kwietnia, w niedzielę, w dniu, który Déby wyznaczył na prezydencką elekcję. Brał w niej udział już po raz szósty i znów był murowanym faworytem.

Buntownicy ruszyli do ataku z kryjówek i obozowisk w górach Tibesti, na południu Libii, tuż za północną miedzą Czadu. Czadyjska północ to region pustynny i bezludny. Rebelianci przeszli przezeń szybko i bez strzału. Dopiero w Kanem, na północ od miasta Mao, 300 km od Ndżameny, na ich drodze stanęło rządowe wojsko i doszło do ciężkich walk. Kiedy tydzień po wyborach ogłoszono, że Déby zdobył w nich ponad trzy czwarte głosów, prezydent wyjechał ze stolicy na front, by dodać otuchy żołnierzom i poprowadzić ich do kolejnego zwycięstwa.

Według oficjalnego komunikatu ogłoszonego przez generałów, którzy po śmierci prezydenta przejęli władzę w kraju, Déby został śmiertelnie ranny w wybuchu artyleryjskiego pocisku, który trafił w jego opancerzoną, terenową toyotę, ulubiony bojowy rydwan wszystkich wojsk z afrykańskiego Sahelu. Plotki, jakich nigdy w takich wypadkach nie brakuje, głoszą jednak, że został zastrzelony przez jego własnych generałów, a nawet krewnych, którzy mieli już dość jego trwających trzecie dziesięciolecie rządów i ciągłych wojen, jakie sobie upodobał.

Życie w mundurze

Wszystko, do czego w życiu doszedł, zawdzięczał wojnie i wojsku. W czasach jego młodości, gdy dzisiejszy Czad był jedną z francuskich posiadłości w Afryce, żołnierska kariera w kolonialnej armii francuskiej była najpewniejszą i najszybszą drogą awansu. Déby wkroczył na nią już jako kilkunastolatek. Zawsze wyróżniał się atletyczną budową, krzepą, dyscypliną i uporem. Był prymusem w wojskowych akademiach, w których się szkolił na żołnierza, zarówno tych w Czadzie, jak w kolonialnej metropolii, gdzie zdobył oficerskie szlify i licencję wojskowego pilota.

Kiedy wrócił do kraju, Czad był już niepodległym (od 1960 roku) państwem, a jego najnowsze dzieje stawały się kroniką zbrojnych buntów i domowych wojen, przerywanych klęskami suszy i głodu (kilkunastomilionowe państwo od początku istnienia uznawane było za jedno z najuboższych i najbardziej zacofanych w świecie).


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Kraina wszystkich nieszczęść


Żegnając się z Czadem, Francuzi przekazali w nim władzę chrześcijanom z południa kraju, co muzułmanów z północy popchnęło ku rebelii. Wojna domowa i słabowitość młodego państwa doprowadziły zaś do tego, że po władzę sięgnęło wojsko, jedyna w miarę sprawnie działająca instytucja. Pierwszego zamachu stanu dokonał jeszcze generał z południa, ale odsunęli go od władzy już muzułmanie z północy. Zamachowcy wkrótce chwycili się za łby i w kraju wybuchła nowa wojna domowa. Była to pierwsza wojna Deby’ego: wziął w niej udział jako młody oficer, zaraz po francuskich szkołach.

Walczył w oddziałach wiernych Hissene’owi Habremu, wspieranemu przez Francję i USA przeciwko prezydentowi Goukouniemu Oueddeiowi, protegowanemu Libii i jej znienawidzonego na Zachodzie przywódcy Muammara Kadafiego. Dowodząc kolumnami terenowych toyot, Déby pokonał armię Oueddeia oraz wspierających go Libijczyków i otworzył Habremu drogę do Ndżameny i władzy. Przymierze nie przetrwało długo, a Déby, oskarżony przez niego o zdradę i intrygi, musiał uciekać z kraju. Wrócił w 1990 roku na czele partyzanckiego wojska, jakie skrzyknął na obczyźnie, pobił wojsko Habrego i ogłosił się prezydentem.

Bunty i zbrojne powstania wybuchały nadal, ale Déby okazał się pierwszym w Czadzie prezydentem, który nie pozwolił sobie odebrać władzy. Urodzony żołnierz, wychowany w koszarach, nigdy nie żałował pieniędzy na wojsko – według zachodnich szacunków wydawał na nie nawet jedną trzecią skromnego budżetu państwa. Dowódcze stanowiska obsadzał krewnymi i ziomkami z ludu Zaghawa, zamieszkującego ziemie na pograniczu między Czadem i sudańskim Darfurem. Kiedy jego wojsko nie radziło sobie z buntownikami, wzywał sojuszniczkę Francję, a ta nigdy nie odmówiła mu pomocy. W 2006, 2008 i 2019 roku francuskie lotnictwo gromiło powstańców, oblegających Deby’ego w jego stolicy, a nawet podchodzących już pod jego prezydencki pałac.

Długi wdzięczności

Francja popierała Déby’ego, ponieważ okazał się sojusznikiem lojalnym i wiernym, gotowym wyświadczyć Paryżowi każdą przysługę. Chętnie utrzymywał w Czadzie francuskie bazy wojenne, a kiedy trzeba, walczył przeciwko francuskim nieprzyjaciołom (np. Kadafiemu).

W 2013 roku, kiedy Francuzi musieli wysłać spadochroniarzy i Legię Cudzoziemską do Mali, by nie dopuścić, żeby władzę w Bamako przejęli dżihadyści z saharyjskiej filii Al-Kaidy, Déby posłał im na pomoc własnych żołnierzy. Potem kolejne oddziały użyczył ONZ, która skierowała do Mali pokojowe wojska. Czadyjscy żołnierze zostali też oddelegowani do dowodzonego przez Francję afrykańskiego korpusu ekspedycyjnego walczącego z dżihadystami na Sahelu, a Czad stał się jego kwaterą główną.

W 2014 roku Czad wysłał także swoich żołnierzy do Nigerii, do boju z miejscowymi dżihadystami z ugrupowania Boko Haram, którzy wybrzeża wysychającego jeziora Czad ogłosili swoim kalifatem. Armie Nigerii, Nigru i Kamerunu nie radziły sobie z partyzantami: dopiero czadyjska odsiecz pomogła odwrócić losy wojny i rozbić samozwańczy kalifat.

Żołnierze Déby’ego walczyli także w Republice Środkowoafrykańskiej. Najpierw wspierali tam muzułmańskich partyzantów, nacierających na stolicę, a gdy po zwycięstwie ich rządy przerodziły się w religijne i narodowościowe pogromy, pomagali je gasić Francuzom i „błękitnym hełmom” z ONZ.

Czadyjczycy walczyli także w Sudanie, gdzie popierali swoich rodaków, Zaghawów, którzy podnieśli bunt w Darfurze przeciwko rządzącym Arabom z Chartumu. W odpowiedzi Sudan popierał i udzielał gościny wszelkim rebeliantom, którzy wypowiadali wojny Déby’emu. 

Największym zagrożeniem dla Déby’ego okazała się jednak północna sąsiadka i odwieczna nieprzyjaciółka, Libia.

Pustynia buntowników

Chaos, jaki zapanował w Libii po Arabskiej Wiośnie, wojnie domowej oraz obaleniu i zgładzeniu Kadafiego, stał się początkiem ekspansji dżihadystów na Sahelu. Korzystając z bezkrólewia, dżihadyści splądrowali libijskie arsenały i w 2011 roku wraz z Tuaregami z rozbitej armii Kadafiego najechali na Mali, na którego północy Tuaregowie chcieli stworzyć własne, niepodległe państwo, Azawad. Powstańcy rozgromili malijskie wojsko, ale zanim ogłosili zwycięstwo, doszło między nimi do bratobójczej wojny, w której dżihadyści pokonali Tuaregów i przerobili Azawad na kalifat. I choć Francuzi – przy czadyjskim wsparciu – powstrzymali ich marsz na Bamako, dżihadyści zapuścili korzenie na Sahelu, po jakimś czasie wrócili do Mali, rozpanoszyli się w Burkina Faso, sięgają Nigru, zerkają w kierunku Zatoki Gwinejskiej. Ruch Boko Haram, wzmocniony przez pojawienie się towarzyszów broni z sawann Sahelu, wrócił też na brzegi jeziora Czad.

Buntownicy, którzy zaatakowali w kwietniu Czad, również przybyli z Libii, a ich zajazd grozi kolejną ekspansją wojowników świętej wojny z Sahelu. W osobie Déby’ego Zachód i Afryka straciły najważniejszego żandarma Sahelu, jedynego, który tak naprawdę podejmował skuteczną walkę z dżihadystami, za co wybaczano mu dyktatorskie rządy. 


Polecamy: "Strona świata" - specjalny serwis z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


Generałowie, którzy wbrew postanowieniom konstytucji przejęli władzę w Ndżamenie i ogłosili nowym prezydentem syna Deby’go, 37-letniego Mahamata (ojciec był w jego wieku, gdy obejmował władzę), zapewniają, że czadyjskie wojsko nadal wywiązywać się będzie ze wszystkich sojuszniczych zobowiązań. Nie wiadomo jednak, czy armia, tak wierna staremu przywódcy, posłucha i zaufa jego synowi, a także czy Mahamatowi starczy doświadczenia, sprytu i bezwzględności, by kontynuować ojcowskie rządy.

Nawet krótki okres niepewności wzmocni dżihadystów i ułatwi im przeniesienie konfliktu na nowe regiony Sahelu. Dziesięć lat temu święta wojna wkroczyła do Mali wraz z Tuaregami wracającymi z libijskiej wojny. Dzisiejsi rebelianci, którzy zaatakowali w Czadzie, również zaczęli marsz na libijskich pustyniach. Zaciągnęli się na libijską wojnę jako najemnicy, służyć za żołd i wojenne łupy. Najpierw walczyli po stronie rządu z Trypolisu, ale w 2019 roku dali się przekupić i przeszli na stronę Chalify Haftara, samozwańczego „marszałka polnego” z Bengazi. W zamian za broń, a także oręż, który pozwolił im zdobywać na wspólnych wrogach, strzegli dla Haftara libijskiego południa, gdy on szturmował bez powodzenia Trypolis. Powstrzymany i odparty spod murów stolicy sam ledwie uniknął pogromu.

Jesienią wrogie obozy z Trypolisu i Bengazi zawarły pokój, a na początku roku powołały nowy rząd, który zobowiązał się pozbyć z kraju wszystkich cudzoziemskich najemników – Rosjan ze związanej z Kremlem firmy najemniczej Wagner, Sudańczyków z Darfuru, Turków i sprowadzonych przez nich Syryjczyków. Na pożegnanie Haftar uzbroił po zęby swoich czadyjskich sojuszników i życzył powodzenia, gdy wyruszali na wojnę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej