Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wicepremier od spraw finansów pochwalił się niedawno w telewizji, że swój program naprawy finansów publicznych zaprezentował m.in. księdzu prymasowi, ponieważ jedną z najważniejszych cech tego programu jest to, iż jest on sprawiedliwy. Słowa tego użył parokrotnie i z naciskiem. Spytajmy więc, czy to prawda i co to właściwie znaczy. Bo faktycznie, w odniesieniu do spraw finansowych - i tych, które państwo świadczy obywatelom, i tych, które z kolei na nich nakłada jako haracz należny sobie, cecha sprawiedliwości jest chyba najważniejsza i najmocniej przekonująca. A przecież równocześnie to słowo-pułapka.
To przecież wiemy z praktyki: nie ma świadczeń państwa, które uznane by były za nadmierne, zbyt hojne, niepotrzebnie przyznane. Jeśli mnie dotyczą, wszystkie są sprawiedliwe, jeśli się o nie staram, staram się sprawiedliwie. Niesprawiedliwe to tylko te, które mnie ominęły. I nie ma znaczenia ciężar, jaki znaczą one w globalnej sumie obciążeń stanowiących tak zwany dług publiczny. Nawet najpoważniejsze autorytety duchowe są pod tym względem ogromnie hojnie.
Niedawno przeczytałam o poparciu, jakiego krajowy duszpasterz ludzi pracy udzielił żądaniom przywrócenia świadczeń przedemerytalnych, jakiś czas temu skasowanych. „Powinno się podejmować wszelkie inicjatywy, nawet łączące się z dodatkowym obciążeniem skarbu państwa, jeśli w ostatecznym rachunku wychodzą one naprzeciw problemom bezrobotnych” - przeczytałam. Autor tych słów jakby nie chciał dostrzec, co to znaczy „dodatkowe obciążenie skarbu państwa”, oznaczające przecież ciężar dla przyszłych pokoleń, ciężar głęboko niesprawiedliwy. Ale dokładnie tak samo wspierane są wszystkie inne oczekiwania, najbardziej nawet nierealne z prostej przyczyny, że na nie nie starcza. Zainteresowani wywierają każdy nacisk, jaki potrafią, to oczywiste. Dlaczego jednak autorytety moralne dodają tu zawsze swoją argumentację etyczną? Szczególnie drastycznym przykładem było niedawno wsparcie udzielone przez Jasną Górę i jednego z księży biskupów zjazdowi producentów rolnych blokujących drogi w imię większych zysków swojej grupy. Cóż miało to wspólnego z pojęciem autentycznej sprawiedliwości ważącej faktyczne potrzeby dobra wspólnego?
A świadczenia wobec państwa? One zawsze z kolei uznawane będą za nadmierne izawsze przyjmowane z oporem. Przy czym najłatwiej zrozumieć, iż tu gra musi być czysta, wyrazista i przede wszystkim stabilna, tak żeby obowiązek zawsze przykry mógł wtopić się w postawę obywatelska. Przecież tu tylko jedna strona jest silna. A ciągłe zmiany reguł gry nic innego obudzić nie potrafią niż podejrzliwość i opór.
Wicepremier od spraw finansów nie powiedział w telewizji, w czym widzi sprawiedliwość nowo obmyślonego systemu i czy potrafił doń przekonać księdza prymasa. Jedną z zapowiadanych nowości jest skasowanie wszelkich ulg, a wśród nich ulgi polegającej na możliwości wspólnego rozliczania się małżonków albo samotnych rodzicieli z dzieckiem. I będzie bardzo trudno udowodnić, że ta właśnie kasowana ulga jest sprawiedliwa.
Traktowanie rodziny jako wspólnoty o niezastępowalnym znaczeniu społecznym należy do najbardziej elementarnych zasad sprawiedliwości - co przecie jest poza dyskusją. Rodzina dźwiga zadania, których nie zna człowiek samotny, więc sprawiedliwość wymaga, aby ciężar rozłożony był równo. Kto chowa dzieci, temu inaczej kształtują się dochody i rachunki. Jest autorem najważniejszej inwestycji społecznej. Można zdumiewać się, że jedna z najbardziej zdroworozsądkowych zasad, znana w tylu krajach bogatych: zasada rozkładania dochodu przed opodatkowaniem na liczbę członków rodziny z tego dochodu utrzymywanych, nigdy nie była u nas brana pod uwagę. Tak, jak gdyby rodziny nam zawsze kwitły, a młode pokolenie - przyszłość kraju i państwa - pojawiało się coraz liczniej, gdy w rzeczywistości od kilku lat zaczyna być nas coraz mniej, a piramida wieku odwraca się coraz bardziej niepokojąco.
Ciągłe wspieranie zadań i oczekiwań subiektywnie odczuwanych jako „sprawiedliwe”, wraz z hodowaniem uczuć zawiści wobec każdego, kogo uznamy za - niezasłużenie oczywiście - mającego się lepiej od nas, jest pedagogiką coraz bardziej ryzykowną. Ale przypominanie, że rodzina - nie tylko ta patologiczna, kaleka, chora, ale właśnie normalna, ambitnie pragnąca sprostać swojemu powołaniu, musi mieć zagwarantowane reguły sprawiedliwego współgrania obciążeń i możliwości, pozostaje niezbywalnym zadaniem autorytetów. Szkoda, że w telewizyjnych zwierzeniach pan wicepremier ani słowem o tym nie wspomniał.
Józefa Hennelowa