Słonie i trawa

Za wcześnie jeszcze, by powiedzieć, że skończyła się w Liberii epoka Charlesa Taylora. Były prezydent nadal ma pod kontrolą większość liberyjskiej gospodarki. Na północy wciąż trwają walki. Czy któregoś dnia Liberia osądzi Taylora za lata zbrodni? Nie wiadomo. Na razie nikt nie potrafi powiedzieć, jak będzie wyglądać najbliższa przyszłość - czas rozliczeń z przeszłością wydaje się jeszcze odległy.

28.09.2003

Czyta się kilka minut

Liberyjski prezydent Charles Taylor, 1999 r. /
Liberyjski prezydent Charles Taylor, 1999 r. /

W sąsiednim Sierra Leone pokój ogłoszono oficjalnie półtora roku temu. Wojna domowa trwała tu 10 lat i kosztowała życie między 100 a 200 tysięcy ludzi. Dziś kraj powoli liże rany i zaczyna osądzać winnych. I to właśnie Specjalny Trybunał do Spraw Sierra Leone przedstawił akt oskarżenia Charlesowi Taylorowi.

Rebelia Foday Sankoha

Być może najgorszą rzeczą, jaką zrobił światu Charles Taylor, był bowiem Foday Sankoh. To właśnie rebelianci Sankoha rozniecili w Sierra Leone jedną z najbardziej barbarzyńskich wojen ostatnich lat. Taylor w zamian za szmuglowane do Liberii diamenty dawał Sankohowi broń.

Ze swoją okrągłą, okoloną szpakowatą brodą twarzą, frygijską czapką myśliwego i jowialnym śmiechem, Foday Sankoh nazywany był przez swoich ludzi Papa. Sankoh perorował o uwolnieniu Sierra Leone od skorumpowanych polityków wspieranych przez armię. Uzbrojone po zęby bandy wyrostków plądrowały tymczasem wsie i terroryzowały całe regiony. “Sankoh Nasz Lider, Głodny Lew" - krzyczeli zwolennicy Sankoha.

“A kiedy nie ma się już nikogo na tej ziemi, ani ojca ani matki, ani brata ani siostry, i jest się małym chłopcem, słodkim malcem w przechlapanym i barbarzyńskim kraju, gdzie wszyscy podrzynają sobie gardła, to co się robi? Oczywiście zostaje się dzieckiem-żołnierzem, small-soldier, child-soldier, żeby jeść i żeby też podrzynać gardła - to jedyne, co pozostaje". “Allah nie ma obowiązku" - nazywa się powieść Ahmadou Kouroumy, pisarza z Wybrzeża Kości Słoniowej. “Allah nie ma obowiązku być sprawiedliwy we wszystkich swoich sprawach tu na ziemi" - mówi jej mały narrator, small-soldier Birahima.

Wiele dzieci poszło za oddziałami Sankoha dla garści ryżu i marihuany. Inne wcielono siłą. Bywało, że złapanych po wsiach chłopców zmuszano do zabicia własnej matki czy ojca, żeby odciąć im drogę powrotu do normalnego życia. Inicjacja kończyła się jedzeniem mięsa, które - mówiono - było ludzkie. Dwunastoletni żołnierze, uzależnieni od narkotyków, nie bali się śmierci. Siali strach - byli nieobliczalni.

“Dzieci idą za rebeliantami, żeby dostać bezpłatną edukację" - tłumaczył dziennikarzom Foday Sankoh. To on wymyślił system “krótkich rękawów" i “długich rękawów". Jego rebelianci odrąbywali ludziom w zdobytych wsiach ręce w łokciu albo w nadgarstku.

Podczas jednego z rozejmów, jakie Foday Sankoh zawierał, by wkrótce potem je zerwać, w Sierra Leone udało się przeprowadzić wybory. Ludzie bez rąk głosowali najliczniej. Prezydentem został Ahmad Tedżan Kabbah, wieloletni wysoki urzędnik ONZ w Nowym Jorku.

Ale wojna trwała. Gdy Sankoha ujęto i skazano na śmierć, jego ludzie ruszyli na Freetown, żeby go wyzwolić. Operacja nazwała się “No living thing" (Nic żywego). Było około 6000 zabitych.

Pod naciskiem ONZ, USA i Wielkiej Brytanii prezydent Kabbah podpisał porozumienie z Sankohem. Sankoh został wiceprezydentem, odpowiedzialnym za wydobycie diamentów. Wszystkie jego zbrodnie obejmowała amnestia. Jego ruch, RUF, stawał się legalną partią. Komisja Prawdy i Pojednania, na wzór tej, która w RPA rozliczała zbrodnie apartheidu, miała dokonać bilansu przeszłości i otworzyć nową, wspólną drogę w przyszłość.

Foday Sankoh uniknął zatem wszelkiej kary i pozostał bajecznie bogaty. Ale młodzi rebelianci nie widzieli powodu, żeby oddać kontrolę nad kopalniami diamentów siłom ONZ. W maju 2000 wzięli za zakładników setki oenzetowskich żołnierzy.

Wysłannik prezydenta USA, Jesse Jackson, wywołał wzburzenie, oświadczając, że Foday Sankoh może mieć jeszcze pozytywną rolę do odegrania w Sierra Leone. Ale tym razem kariera Sankoha była zakończona. Po hańbiących porażkach w Rwandzie i Somalii społeczność międzynarodowa dowiodła, że potrafi jednak interweniować w Afryce. Wspólne siły Wielkiej Brytanii, Gwinei i ONZ - razem ponad 17 tysięcy żołnierzy - rozbroiły rebeliantów. Broń złożyło 45 tysięcy bojowników walczących po obu stronach.

Foday Sankoh trafił do więzienia.

Ja jestem wyborami

Sąd we Freetown oskarżył Sankoha o śmierć demonstrantów, którzy w maju 2000 zginęli przed jego domem. Proces opóźniał się - żaden adwokat w Sierra Leone nie chciał bronić Sankoha i jego ludzi, i trzeba było sprowadzić adwokata z Nigerii.

W wyborach prezydenckich w maju 2002 kandydat ruchu Sankoha otrzymał 1,7 proc. głosów. “Wybory? Ja jestem wyborami!" - Sankoh na rozprawach wybuchał śmiechem. Powinni traktować go jak szefa państwa - powtarzał policjantom. Gdy rozpoczynał się proces przed Trybunałem ONZ, był coraz bardziej szalony i coraz słabszy.

Specjalny Trybunał ONZ powołano na wniosek Sierra Leone, by osądzić tych, którzy ponoszą największą odpowiedzialność za zbrodnie wojenne. Morderstwa, gwałty, ludobójstwo, akty terroru, niewolnictwo i niewolnictwo seksualne, plądrowania i podpalenia, przymusowa rekrutacja dzieci - to tylko niektóre z siedemnastu punktów aktu oskarżenia przedstawionego Sankohowi i jego najważniejszym dowódcom.

Sierra Leone chciało uniknąć błędów popełnionych przez trybunały do spraw byłej Jugosławii i Rwandy. Sąd, który sądzi zbrodniarzy wojennych z Bośni czy Serbii, znajduje się w Hadze i dopiero od niedawna zaczął tłumaczyć swoje wyroki na bośniacki czy serbski. Trudno się dziwić, że ludzie w Sarajewie czy Belgradzie nie do końca wierzą w sprawiedliwość wymierzaną gdzieś daleko, przez obcych.

Trybunał, któremu przyszło sądzić Sankoha, jest więc wspólnym przedsięwzięciem ONZ i Sierra Leone. Procesy odbywają się na miejscu, we Freetown. Zadaniem Trybunału jest nie tylko wymierzenie kar winnym - ma on przywrócić społeczeństwu wiarę w prawo i sprawiedliwość.

Obawy, że we Freetown Trybunał będzie podlegać zbyt wielkiej presji, powoli się rozwiewają - Trybunał dowiódł swej niezależności aresztując urzędującego ministra spraw wewnętrznych, Sama Hingę Normana. Norman był przywódcą Kamadżorów, myśliwych zrzeszonych w tradycyjnym stowarzyszeniu. Kamadżorowie, ubrani w tradycyjne tuniki i obwieszeni amuletami, ale uzbrojeni w kałasznikowy, zostali zmobilizowani przez rząd Kabbaha do walki z rebeliantami Sankoha. Mieli bronić demokratycznie obranych władz, ale jak inni grabili, palili, gwałcili i zabijali.

“Bez Kamadżorów rządziłby nami Sankoh - mówią dziś niektórzy - nie mamy prawa ich sądzić". Inni przeciwnie - zapytują, czy za zbrodnie Kamadżorów nie należałoby osądzić także i prezydenta Kabbaha.

Praca Trybunału dopiero się zaczyna.

Koniec Fodaya Sankoha

W tym samym czasie, gdy Charles Taylor pod presją międzynarodową opuszczał Monrowię, aby zamieszkać w luksusowej rezydencji w mieście Calabar na południu Nigerii, we Freetown Foday Sankoh wymknął się z rąk Trybunału.

Wymykał się stopniowo - przywieziony na pierwszą rozprawę na wózku inwalidzkim, nie reagował zupełnie na pytania. Nie mógł już chodzić, mówić, ani jeść sam. Zmarł 30 lipca w szpitalu we Freetown.

ONZ opłacił trumnę z lakierowanego drewna, w której ciało Sankoha oddano rodzinie. Setki ludzi wyległy na ulice w deszczu, żeby patrzeć, jak pod zbrojną obstawą przewożono zwłoki.

Lansana Gberie cytował w dzienniku “Concord" słowa George’a Orwella - nie jest ważne, żeby polityczni gangsterzy cierpieli, lecz żeby się zdyskredytowali. “Szczęśliwie - zauważał Orwell - wojenni dowódcy w błyszczących zbrojach rzadko umierają w walce". Sankoh też zmarł na szpitalnym łóżku. Lansana Gberie żałował tylko, że jego śmierć sprawiła, że nigdy nie usłyszymy wyroku Trybunału.

Ale nawet po śmierci Foday Sankoh nie przestał sprawiać problemów. Jego ciało - oznajmiła miejscowa policja reporterowi Reuters’a - zniknęło z grobu, w którym zostało złożone.

Przeszłość w Sierra Leone nie została jeszcze całkiem pogrzebana.

Prawda i pojednanie

“To prawda, że opowiadanie osobistych doświadczeń może być bolesne... Ale otwarcie się i opowiedzenie prawdy o tym, co się stało, może uzdrowić ofiarę i wyzwolić sprawcę. Bez prawdy, jakkolwiek trudna by była, nie może być prawdziwego pojednania" - tak wyjaśnia sens swojej pracy Komisja Prawdy i Pojednania.

Trybunał ONZ ma zająć się największymi zbrodniarzami, głównymi aktorami tej wojny. Komisja jest otwarta dla wszystkich. Od prezydenta kraju po staruszkę z najodleglejszej wsi, każdy ma prawo opowiedzieć własną historię. “Kiedy walczą dwa słonie, kto cierpi? - mawiał Sankoh. - Trawa, oczywiście!". Trybunał ONZ miał osądzić słonie - członkowie Komisji pochylali się nad stratowaną trawą.

Komisja nie miała prawa nikogo wsadzić do więzienia. Nie mogła nawet nikomu udzielić amnestii, jak czyniła to Komisja, która działała w RPA. Jej rola była inna - miała być publicznym egzorcyzmem odprawionym nad koszmarem wojny, przetrząśnięciem wspólnej pamięci.

Przewodniczącym Komisji został Joseph Humper, biskup z Freetown. W Sierra Leone wojna miała silne zabarwienie etniczne, religie jednak zawsze współżyły z sobą w zgodzie.

Biskup Humper poprosił o pomoc tradycyjnych przywódców. Nawet wśród tych społeczności, które od dawna wyznają tu chrześcijaństwo czy islam, żywa pozostała animistyczna tradycja i tradycyjne sposoby rozwiązywania konfliktów. Złożenie odpowiedniej ofiary uspokaja dusze przodków, które domagają się ukarania winnych - a zarazem i dusze żywych, którzy pogwałcili tradycyjny porządek. Uroczystości oczyszczenia symbolicznie przywracają czystość miejsc skalanych, przywracają godność ofiarom i umożliwiają stopniowy powrót winnych do społeczności.

Każde przestępstwo wymaga określonej ceremonii. Ale w tej wojnie - przyznali tradycyjni przywódcy - były zbrodnie, o jakich nigdy nie słyszano. Żadne z tradycyjnych zaleceń nie mówi, jak postępować z człowiekiem, który odrąbał dziecku ręce.

Przez rok Komisja zebrała ponad 6000 zeznań świadków, ofiar i sprawców przemocy. Ale pisemne zeznania nie wystarczą - uznano. Rozpoczęły się publiczne przesłuchania, najpierw we Freetown, potem na prowincji. Przy drzwiach zamkniętych odbywały się tylko sprawy dotyczące gwałtów, te, w które zamieszani byli nieletni, albo te, które wymagały specjalnej ochrony świadków.

Sprawcom wyznanie winy miało pozwolić na powrót do społeczeństwa. Dla tych wszystkich, dorosłych i dzieci, którzy zaplątali się w wojnę z głodu, wciągnięci siłą do rebelianckich oddziałów, zmuszani do zbrodni, Komisja Prawdy i Pojednania miała stanowić pierwszy krok na drodze do nowego życia.

“Kiedy dziecko-żołnierz umiera, trzeba wygłosić jego mowę pogrzebową" - mówi Birahima, bohater powieści Kouroumy. Książka Kouroumy jest taką mową pogrzebową - symbolicznym uczczeniem zmarłych, ale i żywych, których życie zostało złamane. Przywróceniem pamięci, terapeutycznym powrotem do przeszłości. Sony Labou Tansi w Kongu, Ken Saro-Wiwa w Nigerii, Moses Isegawa w Ugandzie - wielu było i jest pisarzy, którzy podejmują zadanie rozprawienia się z dziedzictwem zbrodniczych dyktatur. Wiele książek napisano o Rwandzie. Najwięcej czytelników znalazły jednak w Europie - ludzie, którzy zastanawiają się, skąd wziąć na talerz ryżu, rzadko kupują książki.

Licealiści francuscy przyznali książce Kouroumy swoją nagrodę Goncourtów - ale mali żołnierze Sierra Leone i Liberii jej nie przeczytają.

Jak przywrócić do społeczeństwa te zdruzgotane psychicznie, uzależnione od narkotyków dzieciaki bez rodzin, które umieją wyłącznie strzelać? Co zrobić z setkami rebeliantów, którzy wałęsają się po ulicach Freetown? Od odpowiedzi na to pytanie zależy pokój w Sierra Leone. Ale gdy powstają plany integracji byłych rebeliantów, ich ofiary mają czasami poczucie, że katów traktuje się lepiej od nich.

Wnioski i zalecenia Komisji mogą pomóc zbudować w Sierra Leone trwały pokój - wierzy biskup Humper. Walki ucichły, to prawda. Ale zszywanie rozdartej tkanki społecznej będzie pracą długą i mozolną.

"Strącony twój przepych..."

“Nie ma szansy na trwały pokój w Afryce Zachodniej, dopóki Taylor jest na wolności - ostrzega Trybunał ONZ. - Jego wyjazdowi nie towarzyszy żadna obietnica amnestii. Nie może być żadnych targów ze zbrodniarzami wojennymi takimi jak Taylor".

Jest więc nadzieja, że pewnego dnia Taylor stanie przed sądem. Wiadomo już, że nikt nie osądzi Idi Amina Dady, byłego prezydenta Ugandy.

Kiedy Taylor opuszczał Monrowię, Idi Amin umierał w szpitalu w Dżeddzie. Miał 78 lat i ostatnie ćwierć wieku przeżył spokojnie w Arabii Saudyjskiej, utrzymując się z pensji wypłacanej przez tamtejsze władze.

Do czasu Nelsona Mandeli Idi Amin był dla wielu jedynym Afrykaninem, którego nazwisko umieli zacytować. Pisano o nim książki, kręcono filmy.

Milton Obote, dyktator, którego obalił Idi Amin, i który wrócił do władzy po jego upadku, ma na sumieniu zapewne niewiele mniej ofiar niż Amin. Kim był Idi Amin, wie cały świat. Kto jednak słyszał o Miltonie Obote? Obote, człowiek wykształcony i zrównoważony, umiał zachować dyskrecję - Amin uczynił ze swoich rządów wielki show na użytek świata.

Był ucieleśnieniem wszystkiego, czego spodziewano się po afrykańskim dyktatorze. Idealnie wpasował się w rasistowski w gruncie rzeczy stereotyp Afrykanina - dziecinnego w głębi ducha osiłka, przechodzącego od jednych skrajnych emocji do drugich, łączącego bezbrzeżne okrucieństwo z niepohamowanym pragnieniem uznania. Potężny jak King-Kong, nieobliczalny ludożerca, który chętnie przebierał się w szkocką spódniczkę.

Świat uwielbiał bać się, nienawidzić i śmiać się z Amina.

Chodziły słuchy, że spożywał fragmenty ludzkich ciał. Ci, którzy wdarli się do jego opuszczonego pałacu, rzucili się wpierw do otwierania lodówek - wieść głosiła, że Amin przechowywał w nich zamrożone głowy politycznych przeciwników. Sam Amin podsycał te mity, aby pogłębiać strach. Ale jeśli nawet nie wszystko, co mówiono o Aminie, było prawdą, ludzie w Ugandzie umierali naprawdę.

Nikt nie wie, ile było ofiar przez osiem lat rządów Amina. Może sto tysięcy, a może pół miliona.

Śmierć Amina wywołała w Ugandzie falę polemik.

“Ty również padłeś bezsilny jak i my, stałeś się do nas podobny! Do Szeolu strącony twój przepych i dźwięk twoich harf. Robactwo jest twoim posłaniem, robactwo też twoim przykryciem" - dziennik “New Vision" cytował proroka Izajasza.

Na ceremonię, którą odprawiono za duszę Amina w północnej Ugandzie, przyszły dwa tysiące osób. Zjawili się miejscowi notable. Przywódcy religijni, muzułmańscy i chrześcijańscy, jednym głosem mówili o potrzebie przebaczenia i zdania się na sąd Boga. Obyczaj - przypominali - zabrania źle się wyrażać o zmarłych.

“New Vision" pisał o końcu epoki.

Jak można mówić o zamkniętej epoce, gdy zbrodnie Amina pozostają nieosądzone? - oburzał się Joseph Were, redaktor dziennika “The Monitor". Dla ofiar i ich rodzin epoka się nie zamknęła!

Dobre uczynki idą z człowiekiem do grobu - pisał Szekspir - podczas gdy wyrządzone zło pozostaje. Ale Idi Amin zakpił sobie z Szekspira - zauważa Were. Pamięć o zbrodniach Amina może w Ugandzie zostać pogrzebana pod nieoczekiwanymi pochwałami jego zalet. W 1977 Amin kazał zamordować anglikańskiego arcybiskupa Ugandy. Dziś inny arcybiskup potrafi przekonywać, że Amin nie był złym prezydentem, bo wszystkie koszary wyposażył w kaplice i meczety.

Skąd w Ugandzie, która winna najostrzej osądzać Amina, tyle pobłażliwości? Ugandyjczycy po prostu patrzą na jego rządy przez pryzmat całej historii kraju. Czerwień krwi, którą rozlał Amin, staje się mniej jaskrawa, gdy umieścić ją obok krwawych zbrodni innych przywódców, od Miltona Obote do obecnego rządu - mówi Were.

Prezydent Yoweri Museveni oświadczył, że śmierć Amina nie pogrążyła go w żałobie i odrzucił sugestie, żeby wyprawić Aminowi oficjalny pogrzeb. Marszałek parlamentu nie zgodził się na uczczenie minutą ciszy pamięci Amina. A jednak politycy boją się zbyt otwarcie przywoływać jego zbrodnie. Wiedzą, co mogą usłyszeć w odpowiedzi. “Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień...".

Zdaniem Josepha Were rozliczenie z epoką Amina jest jednak potrzebne właśnie po to, aby móc lepiej ocenić innych dawnych i obecnych przywódców. “Fala pobłażania, jaką wywołała śmierć Amina, jest groźna, bo obecni i przyszli despoci mogą uznać ją za czek in blanco do popełniania morderstw, przekonani, że potomni obmyją ich zjełczałe dusze w sentymentalnym mydle. Jeśli jakiś przywódca cuchnie, nie powinniśmy po prostu włączać wentylacji. Musimy zmusić go, żeby poczuł swój fetor. Nawet po śmierci".

Milton Obote, inny ugandyjski dyktator, spokojnie dożywa dziś swoich dni w Zambii. Po śmierci Amina powstrzymał się od zbytecznych komentarzy. Uganda nie zamierza ścigać Miltona Obote - może dlatego, że prezydent Museveni, który go w końcu obalił, sam nie ma zbyt czystych rąk.

Kilka lat temu Obote zaczął wspominać nawet o powrocie. Rząd Ugandy oświadczył, że będzie mógł korzystać z przywilejów, jakie przysługują dawnym prezydentom.

“Nie możemy jednak mu zagwarantować, że jego ofiary same nie wytoczą mu procesu - mówił premier Ugandy. - Przeszłość może nieoczekiwanie zmusić go do zdania rachunków".

Apostoł Bokassa

Nie wszystkim krwawym despotom Afryki udało się wymknąć sprawiedliwości. Byli tacy, których osądzono - jak Moussa Traoré w Mali, skazany w 1993 roku na śmierć i ułaskawiony niedawno dekretem prezydenta Konaré.

Osądzono też Jeana-Bedela Bokassę - jedynego afrykańskiego dyktatora, który sławą mógł konkurować z Aminem, choć jego rządy kosztowały życie znacznie mniejszej liczby ofiar. Bokassa, jak Amin, zawdzięczał światowy rozgłos pogłoskom o kanibalizmie, które sam podsycał, oraz manii wielkości, która kazała mu mianować się cesarzem. Podczas gdy Amin zręcznie lawirował między potęgami tego świata, Bokassa był produktem made in France. Prezydent Giscard d’Estaing nie wahał się jeździć z nim na polowania. Choć jego poddani nie mieli co włożyć do garnka, Francja ochoczo pokryła koszta osławionej koronacji Bokassy, które wyniosły równowartość rocznego budżetu jego kraju. Ale to Francja również zręcznie się go pozbyła, gdy jego rządy zaczęły wywoływać zbyt duże oburzenie.

Gdy siedem lat później Bokassa pojawił się na nowo w Republice Środkowoafrykańskiej, przekonany, że zostanie powitany z otwartymi rękami, wytoczono mu proces. Cały naród z zapartym tchem słuchał transmisji radiowych. Bokassę skazano na śmierć, ale wyrok szybko zmieniono na dożywocie, a potem na 10 lat więzienia. Wyszedł po sześciu latach - stary człowiek nie w pełni władz umysłowych. Trzy lata życia, które mu pozostały, spędził błąkając się po Bangui w białej sutannie z krzyżem na szyi, nazywając się apostołem Bokassą.

Dziś dzieci w szkole nie uczy się o Bokassie. Jego ekscentryczny tron i pozłacane łoże zbierają kurz w podziemiach muzeum. Pałac popada w ruinę. Spadkobiercy cesarza zwrócili się ostatnio do rządu z prośbą o pozwolenie otwarcia jego bram dla turystów - dochody z biletów pomogłyby im wyżyć.

Czemu nie? Pałac - mówią niektórzy - należy do historii Republiki Środkowoafrykańskiej. Jej mieszkańcy mają prawo poznać swoją przeszłość.

Inni uważają jednak, że pamięć o Bokassie jest jeszcze nazbyt świeża.

Tymczasem sąd w Bangui ściga listem gończym kolejnego byłego prezydenta. Ange-Felix Patassé jest oskarżany o zbrodnie wojenne. Chcąc rozprawić się z buntownikami z własnej armii, Patassé sprowadził z sąsiedniego Konga rebeliantów pod wodzą Jean-Pierre’a Bemby, którzy plądrowali wsie, gwałcili i mordowali.

Patassé, obalony w końcu w marcu tego roku, twierdzi, że oskarżenie to spisek, który ma uniemożliwić mu powrót do kraju. Sam zresztą w odpowiedzi nie omieszkał oskarżyć o zbrodnie wojenne generała Bozizé, który go obalił.

Walka dwóch rywali, która przez długie miesiące pustoszyła kraj, trwa zatem nadal - w sądzie. Układ sił zapewne się już nie zmieni. Patassé zostanie na emigracji, Bozizé w pałacu prezydenckim. Ale być może choć mała część prawdy znajdzie swój zapis w sądowych dokumentach. Być może choć część ofiar poczuje, że nie całkiem o nich zapomniano.

Świat coraz mniejszy

Procesów niegdysiejszych prezydentów było więcej - wiele z nich odbyło się jednak pod nieobecność zainteresowanych. W Addis Abebie osądzono tak Mengistu Haile Mariama, a w Brazzaville Pascala Lissoubę. Wiele rozpraw odbywało się w pośpiechu - miały raczej zatrzeć ślady, niźli je odsłonić. Czasem proces zwieńczano egzekucją równie pospieszną, jak egzekucja Ceausescu w Rumunii. Tak właśnie skończył w Gwinei Równikowej Macias Nguema - jego bratanek, który przejął władzę, nie chciał, aby zbyt długo rozwodzono się nad jego własną rolą w dyktaturze stryja.

Ale obok sprawiedliwości lokalnej, borykającej się siłą rzeczy z niesprawnością sądów i presją polityczną, coraz większą rolę zaczyna odgrywać sprawiedliwość międzynarodowa. Coraz aktywniej działają organizacje pozarządowe, zbierające dowody pogwałceń praw człowieka. W ślad za globalizacją ekonomii, która od dawna jest faktem, powoli zaczyna się rodzić idea globalizacji sprawiedliwości.

Oenzetowskie trybunały dla Rwandy, byłej Jugosławii i Sierra Leone były pierwszą zapowiedzią zmian. Pomimo sprzeciwu USA, Rosji czy Chin, ponad 90 krajów ratyfikowało podpisany w 1999 roku w Rzymie traktat, którym powołano do życia Międzynarodowy Trybunał Karny. Trybunał ma prawo sądzić zbrodnie wojenne w każdym kraju, którego sądy nie potrafią dokonać tego same. Przed trybunałem dla Rwandy czy byłej Jugosławii ofiary stawały jedynie w roli świadków - w Międzynarodowym Trybunale Karnym będą mogły przedstawiać własne wnioski i domagać się od katów odszkodowań.

Prawda, że pracę Trybunału ogranicza wiele barier. Nie będzie sądził spraw sprzed 1999 roku - zbrodniarze dożywający dziś spokojnie swoich dni nie muszą się niepokoić. Nie zajmie się też na przykład wojną w Iraku czy rosyjskimi zbrodniami w Czeczenii - ani USA, ani Irak, ani Rosja nie należą, jak dotąd, do sygnatariuszy. Sprawiedliwość na razie wydaje się więc dwojaka: inna dla wielkich, inna dla maluczkich. Ale Trybunał może zaważyć na przyszłości wielu krajów w Afryce. Pierwsze dossier Trybunału to Ange-Felix Patassé, Jean-Pierre Bemba i ich zbrodnie w Republice Środkowoafrykańskiej.

“Świat robi się coraz mniejszy - mówi Reed Brody, doradca organizacji Human Rights Watch. - Pewnego dnia Aminowie tego świata nie będą już mieli gdzie się schronić".

Demokratura

Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego nie przewiduje immunitetu dla głów państw. Czy jest szansa, że któryś z urzędujących prezydentów rzeczywiście zostanie osądzony?

Na razie kłopoty dyktatorów zaczynają się wtedy, gdy utracą urząd i nikomu już na nic nie mogą się przydać. Póki wyrządzają przysługi któremuś z wielkich mocarstw Zachodu, podpisują naftowe koncesje, udostępniają miejsce pod bazy wojskowe, mogą zawsze liczyć na poparcie. Wystarczy, że wprowadzą jakąś namiastkę demokracji.

Sankcje wprowadza się dość arbitralnie - kłopoty Roberta Mugabe, który ma na sumieniu tysiące ofiar czystek etnicznych, zaczęły się, gdy sięgnął po farmy białych farmerów. Wcześniej Zimbabwe uważano za przyjemny, nowoczesny kraj.

Prawda, że ekscentryczni despoci, jak Bokassa i Idi Amin, należą do przeszłości. Nawet Charles Taylor, znany z manii wielkości, nigdy im nie dorównał. Nikt nie inscenizuje spektakularnych koronacji i nie próbuje uprawomocniać swojej władzy powrotem do “afrykańskości". To już nowe pokolenie dyktatorów. Nawet ci, którzy zdobyli władzę w zamachach stanu, przechodzą przez rytuał wyborczych urn - trzeba zachować pozory.

Demokratura - to gorzkie określenie pojawiło się w Ameryce Południowej, ale szybko przyjmuje się w Afryce.

Sytuacja w wielu krajach rzeczywiście trochę się poprawiła. Coraz większa jest wolność prasy. Prawa człowieka szanuje się bardziej niż kiedyś. Zamknięto najsłynniejsze miejsca kaźni.

Ale Amnesty International mówi, że przypadków tortur jest wciąż tyle samo.

Można by sądzić, że obawa przed sprawiedliwością, jaka może ich dosięgnąć, gdy złożą urząd, zmusi polityków do większego szacunku wobec praw człowieka. Miecz Damoklesa wiszący nad ich głowami może mieć jednak odwrotny skutek. Prezydenci o nieczystym sumieniu zrobią wszystko, żeby utrzymać fotel aż do śmierci. W Gabonie prezydent Omar Bongo dorzucił do konstytucji nową klauzulę, która przedłuża jego immunitet na czas, gdy zejdzie z urzędu. Inni nie wahają się tak zmieniać konstytucję, by móc kandydować nieskończoną ilość razy albo pod jakimś pretekstem zakazać kandydowania rywalom. Nasyłają swoich zbirów na redakcje opozycyjnych gazet, przekupują i zastraszają wyborców, fałszują wyniki wyborów.

To Jacques Chirac, zniecierpliwiony, rzucił kiedyś francuskiemu dziennikarzowi: “Dyktatorzy muszą wygrywać wybory - inaczej przestaliby je urządzać".

W Beninie czy Senegalu demokratyczne przejęcie władzy odbyło się niedawno bez kłopotów. Nawet Kenii udało się polubownie pozbyć prezydenta Moi, trzęsącego krajem od zamierzchłych czasów.

Dla wielu prezydentów wniosek jednak wydaje się prosty. Jak zauważa François Soudan, dziennikarz tygodnika “Jeune Afrique": “Skoro nie można zapewnić sobie spokojnej emerytury, lepiej powrócić do unowocześnionej, wysterylizowanej, wyperfumowanej, ale jakże rzeczywistej formy prezydentury dożywotniej".

Ale demokracja, nawet najbardziej ułomna, potrafi okazać siłę. Coraz więcej lokalnych stowarzyszeń patrzy na ręce prezydentom. I coraz częściej ludzie wychodzą w proteście na ulice.

Dzień Narodowego Przebaczenia

30 marca 2001 roku prezydent Blaise Compaoré poprosił naród Burkina Faso o przebaczenie. 30 tysięcy ludzi zgromadzonych na stadionie w stolicy nagrodziło jego słowa burzą oklasków. Compaoré wyraził głęboki żal za wszystkie tortury, zbrodnie i niesprawiedliwości, jakie popełniono w Burkina Faso w imię państwa od czasów niepodległości. Zapowiedział budowę pomników i odszkodowania dla rodzin zamordowanych. Na liście ofiar było około 150 nazwisk - Burkina Faso było zawsze krajem stosunkowo spokojnym.

30 marca, Narodowy Dzień Przebaczenia, miał być odtąd dniem “zbiorowej introspekcji", dniem promocji praw człowieka i demokracji w Burkina Faso.

Co skłoniło prezydenta Compaoré do zorganizowania tej dziwnej ceremonii? Od śmierci dziennikarza Norberta Zongo przez kraj przechodziła falę protestów. Ciało Zongo znaleziono w samochodzie podziurawionym kulami - ulica obarczała winą najwyższe kręgi władzy. Francja wciąż stała za prezydentem Compaoré, ale Rada Bezpieczeństwa ONZ oskarżała go o sprzedawanie broni Taylorowi i podsycanie konfliktów w Sierra Leone i Gwinei.

Compaoré nie czuł się tak pewnie, jak niegdyś.

“Dzień Przebaczenia" miał przywrócić spokój w Burkina Faso. W uniesieniu przestało być ważne, kim są winni, a kim ofiary. Jakby kilka słów wystarczyło, aby zatrzeć przeszłość, wszyscy wspólnie radowali się ceremonią pojednania. Ucichły manifestacje, spokój zapanował na uniwersytecie, politycy opozycji zasiedli w parlamencie.

Ale nie wszyscy dali się porwać nastrojowi. Na stadionie nie było rodziny Norberta Zongo. Nie było też wdowy po Thomasie Sankarze, charyzmatycznym prezydencie, o którego zamordowanie oskarża się po cichu Blaise’a Compaoré.

“Nie ma przebaczenia, póki nie ma winnych! - oburza się Alidou Ouedraogo, adwokat ze Stowarzyszenia przeciw Bezkarności. - Najpierw musi być prawda i sprawiedliwość, określenie winnych, a potem dopiero przebaczenie, którego mogą udzielić tylko ofiary".

Również i Kościoły lokalne zgłosiły wątpliwości. Bez jasno wyrażonej woli zadośćuczynienia i sprawiedliwości - ostrzegali katoliccy duchowni - może dojść do desakralizacji przebaczenia i zbiorowego oszustwa.

Tymczasem zaczęto wypłacanie pieniędzy rodzinom zamordowanych. Ci, którzy chcą wystąpić o odszkodowanie, muszą zrzec się dochodzenia sądowego w jakiejkolwiek formie.

Amnestia i amnezja

“Czy trzeba wybaczać mordercom i katom, dlatego, że się pokajali? Czy można przejść do porządku dziennego nad zbrodniami politycznymi w imię »koniecznego« pojednania narodowego, spokoju społecznego czy choćby realpolitik?" - zapytywał niedawno Francis Kpatindé w tygodniku “Jeune Afrique".

Wielu dyktatorów marzy dziś o wielkim narodowym seansie pojednania i przebaczenia. Konferencje pojednania narodowego, rozmaite “okrągłe stoły", wchodzą w modę. Czasem - jak w Republice Środkowoafrykańskiej czy Demokratycznej Republice Konga - mają jednak ukryć stosy trupów.

Gdyby rebelianci z Sierra Leone sami nie zerwali porozumienia i nie sprowadzili na siebie brytyjskiej interwencji, we Freetown być może nadal rządziłby dziś rząd pojednania. Foday Sankoh byłby wiceprezydentem i patrzyłby na ludzi, którym na jego rozkaz odrąbano ręce, z okien rządowej limuzyny.

Czy można sobie wyobrazić rząd narodowego pojednania, w którym obok Adenauera zasiada Goering?

Sprawcy muszą zdać rachunki - uważa Kpatindé. Wybaczyć można im ewentualnie potem.

Komisja Prawdy i Pojednania ustanowiona w Republice Południowej Afryki przez Nelsona Mandelę amnestionowała pięć tysięcy osób - ale najpierw gruntownie przebadała każdą sprawę.

“Możemy być dumni z odwagi działaczy praw człowieka, dziennikarzy, sędziów, adwokatów, którzy nie zgadzają się, żeby mylić amnestię i amnezję, immunitet i bezkarność - pisze Kpatindé. - Nie ma innego antidotum na zbrodnie, dyktaturę i brak sprawiedliwości".

Dziurawe ulice Buni

Dodać by można, że potrzebna jest jeszcze realna pomoc społeczności międzynarodowej.

Na razie społeczność międzynarodowa woli zazwyczaj wspierać najbardziej ułomne pojednanie niż wysłać siły interwencyjne z prawdziwego zdarzenia, które położą kres walkom i pomogą ukarać zbrodniarzy.

Gdyby Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i ONZ interweniowały wcześniej, tragedia Sierra Leone nie byłaby tak straszliwa - twierdzi prezydent Kabbah. “Przez lata - mówił Kabbah przed Komisją Prawdy i Pojednania - wojnę w Sierra Leone traktowano jako lokalny konflikt, który nie zasługiwał na uwagę międzynarodową".

Dziś tak właśnie traktuje się konflikt w Ituri na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga, niegdysiejszego Zairu. Niedawno skończyła się tam wojna. Na świecie pisano o niej niewiele, choć była najkrwawszym konfliktem zbrojnym od czasów II wojny światowej - zginęły trzy miliony ludzi. Przez pięć lat kilka afrykańskich armii i ruchów rebelianckich oddawało się gwałtom i masakrom. Rebelianci Jean-Pierre’a Bemby - ci sami, którzy dopuścili się masakr w Republice Środkowoafrykańskiej - polowali w lesie na Pigmejów. Jedzenie ludzkiego mięsa miało czynić ich niezwyciężonymi.

Akty rytualnego kanibalizmu przywodziły na myśl najkoszmarniejsze wyobrażenia o zamierzchłych epokach. Ale pozory mylą. Wojna w Kongu nie była irracjonalnym wybuchem atawistycznych nienawiści. Przeciwnie - była boleśnie nowoczesna.

Generałowie zimbabweńscy, ugandyjscy czy rwandyjscy zbili kolosalne fortuny na plądrowaniu bogactw naturalnych. Stawką był, między innymi, koltan - cenny minerał niezbędny do produkcji telefonów komórkowych. Jean-Pierre Bemba, który wręczył broń tym, co jedli ludzkie mięso, nie jest zaślepionym plemienną nienawiścią dzikusem. Jest synem jednego z najbogatszych biznesmenów epoki Mobutu. Wychował się i wykształcił w Brukseli, ma międzynarodowe powiązania.

Dziś obce armie się wycofały, ale lokalny konflikt nadal pustoszy prowincję Ituri.

Spektakularna akcja sił europejskich, o której pisano tak wiele - pierwsza wspólna akcja zjednoczonej Europy - trwała trzy miesiące i ograniczała się do miasta Bunia. W dżungli walki trwały. Nikt nie wie, czy zdumione dzieci, które przed kamerami pogłaskał po głowie Javier Solana, za rok będą jeszcze wśród żywych. Oddziały ONZ, które pozostały na miejscu, wciąż nie udowodniły, że potrafią coś więcej niż kryć się w koszarach, kiedy zaczyna się strzelanina.

Dwa tysiące kilometrów dalej, w Kinszasie, stolicy nieszczęsnego kraju, powstał tymczasem rząd narodowego pojednania. ONZ dopomogła w zawarciu porozumienia.

Jean-Pierre Bemba - pierwsze dossier Międzynarodowego Trybunału Karnego - został jednym z wiceprezydentów. ONZ zaproponowała mu ponoć wypożyczenie samolotu, aby mógł przyjechać z Gbadolite, gdzie rezyduje, do Kinszasy, ale Bemba z oferty nie skorzystał.

Samolot ma własny.

Olga Stanisławska jest reportażystką i eseistką, współpracującą z "Gazetą Wyborczą" i "Tygodnikiem Powszechnym". Za książkę "Rondo de Gaulle’a", zapis samotnej wędrówki przez Afrykę od Casablanki do Kinszasy, otrzymała w ubiegłym roku Nagrodę Kościelskich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2003