Jak karać kata?

Trzy razy już wszystko było gotowe i możliwe: ludzie, plan, sprzęt. I trzy razy było pudło.

04.01.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Pierwszy raz w 1991 r., kiedy amerykańska armada, dowodzona przez gen. Normana Schwartzkopfa, zatrzymała się u wrót Bagdadu. Pięć minut później los Saddama mógł być przesądzony a prezydent Bush--senior mógł przejść do historii, 12 lat przed synem, jako likwidator najbardziej obrzydliwej dyktatury od czasów Stalina i Hitlera. Względy strategiczne (w skrócie: równowaga z Iranem) sprawiły, że dzieła dokończyć musiał Junior, hélas, kilkanaście lat i kilkaset tysięcy ofiar później. Bardzo szkoda.

Drugi raz, jesienią 1992 r., oddział izraelskich komandosów szykował się do zamachu na Saddama wyposażony w najnowocześniejszą broń (do dziś tajną). Miał być przerzucony samolotem (i tą drogą wycofany) do Iraku, wylądować gdzieś w okolicy Tikritu i “załatwić" Saddama uczestniczącego w pogrzebie teścia. Żydowskie komando wyrównałoby, do pewnego stopnia, porachunki za bezkarne (Amerykanie zabronili riposty) wysłanie 40 sowiecko-irackich rakiet Skud na Izraelczyków. Mimo że ich kraj (czego żałowali) nie brał udziału w wojnie. Operacja była ryzykowna, ale Izrael wiedział co robi: w 1981 r. w toku podobnej operacji zniszczył iracki reaktor, francuskiego pochodzenia, gotowy do rozpoczęcia produkcji atomowego paliwa wojskowego. Rozkaz, niestety, cofnięto, kiedy w trakcie ostatnich przygotowań zginęło w tragicznym wypadku na poligonie pięciu komandosów. Bardzo wielka szkoda.

Pojmany jak szczur, traktowany jak osioł

Trzeci raz zmarnowano okazję, kiedy żołnierze amerykańskich sił specjalnych dotarli do kryjówki Saddama. Mała kępka włókien wystających z ziemi sprawiła, że jakiś nieufny żołnierz sprawdził wystający z zielska kawałek czegoś w rodzaju gumowego dywanika. Pociągnął, zobaczył styropianową płytę z dwoma uchwytami. Kiedy z kolegami podniósł płytę, odsłonił się otwór do podziemnej dziury czy piwnicy, a może kryjówki. Normalnym trybem chcieli już wrzucić dwa granaty, kiedy nagle w otworze pokazały się dwie ręce. “Jestem Saddam Husajn, prezydent Iraku. Proponuję negocjacje" - usłyszeli zza okropnej brody. “Pozdrowienia od prezydenta Busha" - odpowiedział przytomny GI. Resztę znają państwo z telewizji... Znowu, bardzo wielka szkoda.

Szkoda, bowiem Saddam wzięty żywcem, jak się okazuje, to same kłopoty. Zamiast cieszyć się, że mamy o jednego wyjątkowego bandytę mniej, świat się martwi, ba, nawet już kłóci, co, jak, kiedy, po co, w jaki sposób, z nim należy zrobić. Wszyscy, zwłaszcza ci, którzy się niczym do tego radosnego faktu nie przyczynili, czują się uprawnieni do zabrania głosu, wydania opinii, formułowania zastrzeżeń, wysyłania ostrzeżeń.

Najpierw, ogólnie mówiąc, zabrali głos tzw. humaniści. Najkrócej to ujął kard. Renato Martino, wyrażając ubolewanie na widok upokorzonego Saddama, “potraktowanego jak krowa, której zagląda się w zęby". Zaglądano na pewno i gdzie indziej, ale nawet ci przebrzydli amerykańscy agresorzy nie wszystko byli gotowi pokazać. “Pojmany jak szczur" - boleją inni obserwatorzy, też sięgając do porównań z zoologii. Eksperci Human Rights Watch przestrzegali przed żądzą zemsty ze strony zwycięzców. Dziennik “Le Monde", w trosce, a jakże, o godność Saddama, wykpił telewizje, amerykańską i inne, które nie przestawały przez kilka dób pokazywać tych samych “upokarzających" ujęć nakręconych po ujęciu Saddama. A paryska “Libération" napisała: “Telewidzowie z zachodniej półkuli zobaczą w tej scenie (zęby i broda) fragment wojskowego śledztwa i badania lekarskiego. Ale nędzarze z południowej półkuli uznają, że oto byłego szefa arabskiego państwa potraktowano jak osła (znowu zoologia - LU). (...) Bestialstwo wobec bestialstwa, czy taki miałby być polityczny, prawny i ludzki scenariusz nadchodzących dziesięcioleci?" - pyta dziennik.

Troska o godziwą przyszłość Husajna sięga poza kwestię upokorzenia. Szwecja zaproponowała gościnę w jednym z więzień. Być może w celi obok (a może razem?) pani Biljiany Plavszić, odsiadującej tam (chyba nie odsiedzi, bo dobrze się sprawuje) 11 lat za zbrodnie przeciw ludzkości popełnione w czasie serbskiej wojny w Bośni.

Tchórz, sobowtór czy twardy człowiek?

Odezwała się rodzina. Dwie córki tyrana znalazły z dziewięciorgiem dzieci komfortowy azyl w Jordanii. Ich rodziny są jednak niepełne, albowiem mężów, teściów i powinowatych z męskiej strony wymordowali synowie Saddama, a może i on sam, kiedy, w zamian za obietnicę amnestii, wrócili, o naiwni, z próby ucieczki z Bagdadu do Jordanii. Otóż dla córek dyktatora “Saddam to lew, nawet w klatce" i “każdy uczciwy człowiek, który zna Saddama, jest przekonany, że ten potężny i twardy człowiek musiał w momencie ujęcia go pozostawać pod wpływem narkotyków". Aby to udowodnić, córki Saddama zwróciły się do znanego francuskiego adwokata, Jacques Verges’a. Jest on gotów udowodnić wszystko i bronić wszystkich, także Saddama. Ma doświadczenie - bronił już kiedyś hitlerowca, Klausa Barbie.

Tuż potem zgłosili się wszyscy, których można byłoby nazwać “upokorzonymi". Przede wszystkim arabska prasa. “To nie Saddam, ale jakiś tchórz. Taki człowiek jak Saddam nie poddaje się bez próby oporu lub samobójstwa, choćby dlatego, że wie, iż kara śmierci go nie minie" - można przeczytać w jakiejś kairskiej gazecie. Jej dziennikarze ujawniają prawdę: “To jest tajny amerykański scenariusz", precyzując: “To nie jest Saddam, to jego sobowtór". A dowód genetyczny przeprowadzony na podstawie próbek genów synów Saddama? “Dowód nie daje 100 proc. gwarancji" - twierdzi gazeta. “Tym bardziej, że dokumenty lekarskie Saddama są zniszczone". Zaś gazeta z Libanu ujawnia: “Tajne porozumienie Amerykanów z kucharzami Husajna sprawiło, że dodali oni narkotyków do jego potraw, aby ułatwić pojmanie".

Potem zjawili się strachliwi. Obawiają się rewelacji, jakie demokratycznie sądzony żywy Saddam może ujawnić. Mógłby przecież zarzucić - i zwycięzcom, i tym, którzy woleli zostać w domu - krótką pamięć. Przypomnieć np., kto mu udostępnił zdjęcia satelitarne dla przygotowania agresji na Iran, kto sprzedał nowoczesne uzbrojenie (często na kredyt), kto pomógł w rozwoju arsenału atomowego (na szczęście Izraelczycy popsuli interes), kto mu umożliwił produkcję broni chemicznej oraz wytrucie miast i osiedli, zagazowanie tysięcy niewinnych ofiar.

Inaczej mówiąc, Saddam mógłby twierdzić, że miał pomocników i nie powinien siedzieć sam na ławie oskarżonych. Może być nieprzyjemnie. Ale to już kwestia zręczności prokuratury, która powinna udowodnić, że Saddam mógłby to robić i bez pomocy z zewnątrz. Będzie zresztą miała argumenty. W jej posiadaniu znajdą się np. dokumenty z rozkazami likwidacji określonych i konkretnych kategorii opozycjonistów, sygnowane przez Saddama. To coś w rodzaju dokumentu podpisanego przez Stalina (z towarzyszeniem całego politbiura) z rozkazem zamordowania jeńców w Katyniu (za co, jak dotąd, dodajmy bez złośliwości, jeszcze nikogo nie skazano).

Główna rola w tym chórze przypada - Hammurabi się kłania - prawnikom. Ze wszystkich stron zgłaszają się chętni do pomocy Amerykanom w znalezieniu odpowiedzi na pytania: kto, gdzie, jak, na mocy jakiego kodeksu, w imię jakiej racji prawnej i ludzkiej powinien sądzić Husajna i jaki w tym procesie powinien zapaść wyrok. Tłok nie powinien dziwić, bo kwestia nie jest tylko natury prawnej. Nie chodzi też li tylko o obronę jednego z najbardziej krwawych bandytów i satrapów naszej epoki. Chodzi o wielką politykę.

Niekompetentni albo stronniczy

Po kolei więc. Najpierw, kto? Na razie wiadomo, że proces nie może toczyć się przed sądem powołanym na chybcika w Iraku przez tymczasowe, z nadania USA, władze w Bagdadzie. Już zresztą wołano tam o szybką procedurę i natychmiastową karę śmierci. W Iraku nie wiedzą przecież, co to jest demokratyczny wymiar sprawiedliwości. Tam procesy trwały dwa, trzy dni. Poza tym, w państwie Saddama nie był potrzebny proces, aby więzić i mordować więźniów.

Międzynarodowy trybunał - taki jak w Hadze, który sądzi zbrodniarzy wojny jugosłowiańskiej - też odpada. Amerykanie nie po to odmówili podpisu pod umową rzymską powołującą Międzynarodowy Trybunał Karny, aby powołać jeszcze jeden trybunał ad hoc. I to akurat dla Saddama, w którego obaleniu większość krajów-sygnatariuszy układu rzymskiego o MTK ma raczej skromny udział. Zresztą, nawet gdyby komuś taki pomysł przyszedł do głowy, rzymski MTK nie może sądzić zbrodni popełnionych przed jego powstaniem w 2002 r. Dotyczy to m.in. właśnie zbrodni Saddama.

Proces nie może też toczyć się przed jakimkolwiek sądem za granicą, jako że Saddama trzeba i powinno się sądzić w Iraku. W żadnym wypadku nie może tego zrobić - choć zapewne tak właśnie będzie w odniesieniu do więźniów z Guantanamo oskarżonych o terroryzm - trybunał w USA.

Pozostaje więc sąd w Iraku. Nie iracki jednak, ale międzynarodowy (z firmą ONZ albo, jako że Amerykanie jej nie lubią, bez niej). W tej najbardziej wiarygodnej hipotezie można sobie wyobrazić skład oparty o sędziów irackich (na ile to możliwe o czystych rękach), z udziałem ekspertów i doradców zagranicznych. Sąd przypominałby co prawda kolonialny wymiar sprawiedliwości, ale coś w tym rodzaju działa np. w Sierra Leone i Kambodży (z jakimi skutkami, zobaczymy). Taka formuła pozwala “zapomnieć", że ewentualni iraccy sędziowie satrapy to albo dawni bassisci - członkowie monopartii w służbie nie sprawiedliwości u Saddama, albo opozycjoniści z emigracji. Jedni podejrzani są o stronniczość, drudzy o chęć zemsty. Ani jedni, ani drudzy nie mają zresztą doświadczenia w prowadzeniu procesu na taką skalę. Amerykanie zgromadzili już ponad 3 mln dokumentów opisujących 35 lat terroru Husajna.

Jak ukarać kata...

czyli kwestia kary śmierci. Delikatna, można powiedzieć, sprawa. Bush wspomniał, że Saddam zasłużył na szafot i nie ma nic przeciwko takiemu zakończeniu jego procesu. Tylko że w Teksasie George’a W. Busha “gilotyna" to rzecz prawie, choć brzmi to strasznie, banalna. Natomiast w tym przypadku - z uwagi na przewidywalną reakcję sporej części cywilizowanego świata, gdzie kara śmierci jest wyjęta spod prawa - Amerykanie woleliby sami nie decydować. Choć władze okupacyjne zawiesiły w Iraku karę śmierci, nadal istnieje w tamtejszym kodeksie, można ją przywrócić i sąd, nawet mieszany, będzie miał w tej kwestii wolną rękę...

W sumie, i o to przede wszystkim chodzi, nawet w cieniu szubienicy sąd nad Saddamem powinien się toczyć z poszanowaniem reguł demokratycznego ładu i prawa do obrony, pozostać poza podejrzeniem stronniczości czy chęci zemsty, wznieść się ponad ideologię. Jego celem jest bowiem nie tylko ukaranie zbrodniarza, ale i odtworzenie prawdy w taki sposób, aby prawidłowo pisano historię “republiki strachu": Iraku, regionu i reszty świata.

Bardzo to ambitny program. Tylko że przeszłość i doświadczenie nie napawają zbytnim optymizmem. Byli dyktatorzy patrzą - albo już z góry, albo “na żywo" - z luksusowych nieraz punktów obserwacji na sprawę Saddama i zastanawiają się, do jakiej kategorii będzie można wpisać “Asa pik". Tego, którego w kodowanym języku CIA określano jako High Value Target nr 1. Kategorii jest sporo.

Na czele kroczy z godnością “klub zasłużonych" - uczestników bezbolesnego demontażu własnego reżymu. Michaił Gorbaczow, coraz mniej znany w Rosji, ale lubiany w reszcie świata, po którym krąży w aureoli laureata pokojowego Nobla. Wojciech Jaruzelski - raczej nie krąży; i choć ma jakieś niekończące się procesy, cieszy się poparciem chyba ponad połowy Polaków. No i Augusto Pinochet, dożywotni senator, polecany jako wzór aksamitnego przechodzenia dyktatury w demokrację (polecam lekturę rozmowy Adama Michnika z Leopoldem Ungerem, “Kultura" nr 1-2/1999).

Los reszty byłych satrapów też jest pouczający. Z wyjątkiem Nicolae Ceausescu, który padł ofiarą mordu kapturowego, wszyscy inni czerwoni dyktatorzy umarli albo w swoim łóżku (Stalin nawet, przez trzy lata po śmierci, ciągle w aurze wniebowstąpienia), albo w zaciszu własnego domu, jak pogromca Karty 77 i normalizator Czechosłowacji Gustav Husak, bułgarski “król sowieckich satelitów" Todor Żiwkow czy Janos Kadar - pasażer sowieckich czołgów w 1956 r. w Budapeszcie, a potem wynalazca “gulaszowego komunizmu". Wszyscy zdążyli przed łagodną śmiercią wylądować na wygodnej emeryturze lub, jak “morderca spod Muru" Erich Honecker, spokojnie zejść z tego świata na emigracji, w Chile, na łonie rodziny. Wszyscy uniknęli sądu ludzkiego, stanęli, z niewiadomym wyrokiem, przed sądem ostatecznym.

Dyktator na emeryturze

Bezkarność dyktatorów nie jest specjalnością europejską. W Ameryce Łacińskiej Fidel Castro, który ma na sumieniu więcej ofiar niż Pinochet i, przy skandalicznej obojętności świata, uwięził na dziesiątki lat czołówkę demokratycznej opozycji, jest przyjmowany na wielkich salonach świata (albowiem on z lewicy!!!). Był nawet publicznie, bo w telewizji, wyściskany i wycałowany na schodach Pałacu Elizejskiego przez poprzednią socjalistyczną prezydentową Francji.

Inni dyktatorzy z Ameryki Łacińskiej skorzystali (z wyjątkiem kilku generałów argentyńskich, którzy jednak trafili do więzienia) z tradycyjnych na tym kontynencie amnestii albo azylu. Gen. Raoul Cedras z Haiti znalazł łagodną jesień życia w Panamie; “Baby-Doc", czyli Jean-Claude Duvalier, na południu Francji; paragwajski oprawca Alfredo Stroessner - w Brazylii. A boliwijski generał Hugo Banzer, który rozstrzelał setki więźniów, zapewnił sobie nietykalność, bo dał się... wybrać na prezydenta. Skazany prawomocnym wyrokiem (40 lat więzienia za handel narkotykami) był tylko panamski gen. Manuel Noriega, z tym tylko, że najpierw porwali go Amerykanie w toku bezprawnej operacji wojskowej.

Despoci nie mniej, a może i bardziej niż inni okrutni, ale innego “koloru" (Mobutu, Mengistu, Idi Amin i nawet Pol Pot) żyją albo umarli poza krajem, unikając sądu. Co nie powinno dziwić, jako że zastępowani są albo przez innych despotów, albo przez synów, jak w Korei Północnej, Kongo, Syrii czy Azerbejdżanie. Jedyny proces dyktatorów w Europie odbył się w Grecji. Trzech “czarnych pułkowników", którzy zdławili demokrację grecką i... stracili połowę Cypru, w 1975 r. skazano na śmierć. Jednak w na nowo demokratycznej Grecji żaden nie zapłacił głową. Armia nie byłaby zadowolona...

Pierwszym dyktatorem odpowiadającym przed sądem za zbrodnie dyktatury jest Slobodan Miloszević. Jest w Hadze prawdziwy trybunał, jest prawdziwy oskarżony, są prawdziwe zbrodnie, jest niesłychanie praworządne i drobiazgowe śledztwo. Ale nie ma (jeszcze) prawdziwego procesu. Sabotaż Miloszevicia, jego odmowa współpracy z sądem, do czego ma prawo, i jego bezczelność, tym większa, że wie, iż nie zapłaci głową, sprawiają, że dochodzenie prawdy staje się niesłychanie uciążliwe, a proces... nudny. Co najgorsze, nuda zobojętnia opinię publiczną. Także w Serbii, gdzie bez większego zdziwienia przyjęto wiadomość, że Miloszević jest na liście kandydatów w wyborach do parlamentu w Belgradzie.

Chwile irackiej katharsis

Drugim dyktatorem sądzonym za zbrodnie przeciwko ludzkości będzie Saddam Husajn. Stanie, tak jak jego serbski odpowiednik, przed wymiarem sprawiedliwości. Czego odmawiał swoim obywatelom. Byłoby paradoksem, gdyby, z jednej strony proces Saddama, z uwagi np. na kwalifikacje sędziów lub ich stronniczość, miał się toczyć z mniejszym szacunkiem dla prawa niż w Hadze; z drugiej, gdyby miał znudzić opinię publiczną w Iraku i na świecie.

Co do sposobu, w jaki USA udało się unieszkodliwić Saddama, podjąć próbę zaprowadzenia demokracji w pierwszym kraju arabskim i, być może, uruchomić proces pokojowy w regionie, czyli co do wojny, zdania mogą być i są podzielone. Ale nie powinno być różnicy zdań, a tym mniej sporu, co do faktu, że bez Saddama (tak jak bez trujących zabawek Muamara Kadafiego) świat na pewno jest lepszy. Tak jak co do wniosku, że casus Saddam versus ludzkość (któż nie pamięta koszmarnego widoku zagazowanych Kurdów czy szyitów oraz setek tysięcy ofiar w odkrywanych obecnie zbiorowych i anonimowych mogiłach w Iraku), jest aktem prawnym, ale także politycznym i symbolicznym, wpisanym w imperatyw doczesnego wymierzania doczesnej sprawiedliwości za zbrodnie przeciw ludzkości, zbrodnie wojenne i zbrodnie ludobójstwa. Proces otwarty skazaniem hitlerowców w Norymberdze i kontynuowany przed Trybunałem w Hadze (Jugosławia) i Aruszy (Afryka). Mający służyć zarówno osądzeniu już spętanego tyrana, jak ostrzeżeniu takich jak on, którzy ciągle jeszcze są u władzy. Ostrzeżeniu także, a może i przede wszystkim, tych zaraz po sąsiedzku.

Dobrego wyboru nie ma. Saddam skazany na śmierć będzie dla sporej części społeczności arabskiej, albo nawet muzułmańskiej, męczennikiem za ich sprawę. Saddam skazany na dożywocie (bo nic poniżej nie jest do pomyślenia) dla tej samej społeczności będzie stałym, żyjącym (!) punktem odniesienia, źródłem agitacji, hasłem “do boju". Mimo tego nie może to być ani “sąd zwycięzców", ani “trybunał mścicieli".

Sąd nad Husajnem to więcej niż proces. To “matka wszystkich procesów", wypędzanie szatana, chwila prawdziwej katharsis. To naród przed lustrem, twarzą w twarz z całą przeszłością. Takie procesy nie powinny “nudzić".

Jorge Luis Borges, argentyński pisarz, dobrze znał rozmaite dyktatury. Powiedział więc ze znajomością rzeczy: “Dyktatura szerzy przemoc, służalczość i okrucieństwo. Ale najgorszą rzeczą, jaką szerzy, jest głupota". Nawet pośmiertnie i wszędzie na świecie.

LEOPOLD UNGER (ur. 1922) jest publicystą politycznym w belgijskim dzienniku “Le Soir", a od 1990 r. w “Gazecie Wyborczej". Od 1970 r. współpracował z “Kulturą" (jako “Brukselczyk"). Współpracował z RWE i “International Herald Tribune". Ostatnio wydał książkę wspomnieniową “Intruz" (2001).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2004