Słodycz, pleśń i demokracja

Nigdy nie jadłem demokracji, ale teraz wiem, że ledwo dojrzeje, już jest niestrawna. Gdybyśmy chwytali dosłowny sens wytartych formułek, mniej byłoby żalów i zranionych uczuć.

28.02.2015

Czyta się kilka minut

Cantucci (przepis na końcu tekstu) / Fot. Domena publiczna
Cantucci (przepis na końcu tekstu) / Fot. Domena publiczna

Nie trzęsłoby mnie po słowach ślepej na jedno oko niemieckiej minister obrony, która w Monachium powiedziała: tak, straszliwe barbarzyństwo, złamiemy tabu i wyślemy tam broń. Słuszne słowa, tylko skierowane nie pod ten adres. Z wysokości swego urzędu pani minister widzi Barbarei na syryjskiej pustyni, tymczasem bliżej, na rubieżach ukraińskich, no cóż, mamy konflikt, a konfliktu nie wolno rozstrzygać militarnie. Trzeba tylko stworzyć przestrzeń do rozmów. Więcej rozmów! Więcej aspiryny!

Rozumiejąc na wylot psychikę opinii publicznej zasiadłej przy Youtubach, siepacze islamskiego niby-państwa zaczęli demolować muzea i biblioteki. Toż to istni barbarzyńcy, nie ma co nawet porównywać z separatystami walczącymi o swoje pogmatwane racje na wschodzie Ukrainy. Mużyki wprawdzie są nieokrzesane i zupełnie nic sobie nie robią np. z mandatu obserwatorów OBWE, ale ich szefowie to co innego! Da się rozmawiać, noszą porządne garnitury, a po konferencji proszą na szampana z kawiorem (łączenie tych dwóch luksusów jest zresztą pomysłem mogącym narodzić się tylko w głowie barbarzyńcy, bo nie o łączenie smaków, ale ostentację tu chodzi).

Za późno pytać, czy wspólne wartości, które niemiecka minister w przemówieniu odmieniła przez wszystkie przypadki, to coś więcej niż zyski z fuzji Daimlera z Kamazem. A narzekanie na lekceważenie Paryża dla gry drużynowej to podobno woda na młyn Putina, tak pisała niedawno Anne Applebaum w tygodniku „Spectator”. Moskwa wspiera ukradkiem każdego, kto namawia ludy Europy do niezadowolenia ze status quo. Najwięcej płaci na francuski Front Narodowy, ale to wedle wybitnej publicystki nie takie groźne, bo Francja to dojrzała demokracja. Gorsza w skutkach robota odchodzi na peryferiach, gdzie demokracje młode, a media nędzne. Rosji zależy, żeby tutejsze rządy stały się antyzachodnie i niekompetentne. Tak jakby obecne były ostoją kompetencji i nie dałoby się wyobrazić jakiejś alternatywy... stop, proszę dalej nie czytać, sami widzicie, z malkontenta zmieniłem się w trolla.

Na demokracji słabo się znam, ale z doświadczeń z innymi owocami wiem, że gdy dojrzeją, zaraz zaczynają się psuć: fermentować, gnić, pleśnieć. Najcudowniej zatopić w nich zęby tuż po tym, jak rozwój smaku osiągnął zenit; wtedy pierwsze objawy rozkładu przekładają się na jedyną w swoim rodzaju słodycz. To w tym anielskim interwale łapie się zmarszczone i rozmazujące się na palcach węgierki na powidła; albo banany, sczerniałe z wierzchu, ale jeszcze nie płynne w środku, idealne jako wypełniacz do ciast i wegańskich deserów bez jajek. O brzoskwiniach, najsłodszych pod skórą tam, gdzie siniaki znaczą początek fermentacji, wyszukiwanych łapczywie w skrzynce z przeceną na targu, wolę nie wspominać, bo to zbyt bolesne, gdy marzec jeszcze nie zdążył się rozpędzić.

Ale i marzec ma swoją szczególną słodycz. W paru regionach Włoch i Francji trwa właśnie tłoczenie zrodzynkowanych winogron, po kilku miesiącach leżakowania na słomianych matach w przewiewnej szopie albo zwisania w poskręcanych warkoczach u powały strychu (z czego bierze się nazwa najlepszego z włoskich słodziaków torcolato).

Wina słodkie tkwią u nas w czyśćcu uprzedzeń, naznaczone piętnem ohydnego popitka do ciocinych podwieczorków. A przecież bywają genialne, z olśniewającą równowagą między lepkim miodem a kwaskowym owocem, pełne kojących zapachów świątecznego kredensu, tak złożone w smaku, że należy je pić bez niczego, medytacyjnie, nie zamulając podniebienia ciastkiem. Jedna jest tylko ich wada: nie mają prawa być tanie, bo ich wytworzenie wymaga jeszcze większej staranności, żmudnej ręcznej pracy i ryzyka, niż przy winach wytrawnych.

Ludzkość posunęła się zresztą dalej w hedonistycznym obracaniu zepsucia na swoją korzyść. Najlepsze słodkie wina powstają z szarawej, lepkiej brei winogron dotkniętych specjalną pleśnią. Siedliska, gdzie owo zepsucie zachodzi, to winiarski Klondike; ostatnio we francuskim Sauternes wybuchł bunt przeciw budowie nitki TGV, bo pędzące pociągi zakłócą snucie się pleśniodajnych mgieł znad rzeczki Ciron i całą produkcję tamtejszych win, które pija się do foie gras, szlag trafi.

Wolałbym odwrotnie: zlikwidować sadystyczną produkcję pasztetów, a nie sauternesy. Nawet jeśli tamtą kolej wybudują, dla nas to żadne zmartwienie, bo mamy w pobliżu nie gorszy zamiennik. Nie ma chyba lepszego kompana do zadumy nad tym, jak krótki był moment szczytowej dojrzałości demokracji, niż wyciśnięty z nadpsutych kiści tokaj Aszú, prosto z domeny Viktora Orbána. ©

Przebiegli potomkowie Medyceuszów wciskają turystom herbatniki cantucci do maczania w słodkim winie, tymczasem można je łatwo upiec w domu. 250 g migdałów ostrożnie prażymy na suchej patelni, po wystudzeniu lekko rozdrabniając. 4 jajka ubijamy z 250 g cukru i szczyptą soli na gładką masę, wlewamy 100 g stopionego, przestudzonego masła oraz kapkę pasty waniliowej, dodajemy stopniowo 500-600 g mąki i ok. 5 g proszku do pieczenia, a na końcu migdały. Szybko wyrabiamy ciasto, dodając jeszcze tylko taką ilość mąki, żeby odchodziło od palców i dało się lepić w wałki o przekroju ok. 3 cm. Przekładamy te „bagietki” na blachę wyłożoną papierem, zachowując spore odstępy, smarujemy jajkiem i pieczemy w 180 stopniach ok. 20 minut, aż się zrumienią i zaczną pękać. Wyjmujemy, studzimy tak, żeby dały się wziąć do ręki bez poparzenia i kroimy ukośnie na „kromki”, które z powrotem dajemy do pieca na kolejne 10 minut.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2015