Ślepe zaułki historii

Gorzkie słowa o obcej mowie barbarzyńców, której nieznane są subtelności trybu warunkowego, pojawiały się w strofach Herberta zarówno w czasach stalinowskich, jak i w stanie wojennym. Nawet w najśmielszej wyobraźni nie sposób byłoby jednak przewidzieć, że jego oceny zachowają aktualność w realiach wolnej Polski.

12.09.2006

Czyta się kilka minut

to niebo mówi obcą mową

to barbarzyński okrzyk trwogi

którego nie zna twa łacina

Zbigniew Herbert, "Do Marka Aurelego"

Czym tłumaczyć to, że miłośnicy "obcej mowy" potrafią obecnie tropić zdrajców w środowiskach, które wcześniejsze pokolenia uważały za wzór duchowej niezłomności? Gdzie szukać korzeni radykalizmu, który pozwala ubliżać osobom prześladowanym za życia przez budowniczych PRL i posuwać arogancję do środków działania tak żenujących, jak propozycja pośmiertnego odbierania odznaczeń?

Archeologia absurdu

Styl ten można by łatwo zrozumieć w kontekście chińskiej rewolucji kulturalnej. Trudno go jednak pogodzić z polską tradycją narodową oraz z podstawowymi zasadami kultury i odpowiedzialności za słowo. Ta ostatnia nakazuje bowiem, aby przy publikowaniu artykułów zapoznać się z wcześniejszym dorobkiem na ten sam temat. Jeśli ktoś nie zna tego dorobku, redakcja powinna dysponować mechanizmami, które wykluczą publikację tekstu demonstrującego ignorancję. Mimo że praktyka taka jest powszechna, nie obowiązuje jednak publicysty, który chce przedstawić Herberta jako koniunkturalistę, lekceważąc przy tym materiały znalezione wcześniej w archiwach IPN. Autor piszący na tematy astronomiczne byłby uznany za ignoranta, gdyby mylił planety z gwiazdami, natomiast ktoś mylący bohatera ze zdrajcą może spokojnie funkcjonować w warunkach urynkowionej dezinformacji. Polityk wytłumaczy podobny błąd informując, że zastosował jedynie skrót myślowy.

Gdzie poszukiwać ukrytych korzeni takiego absurdu? Kiedy w przeszłości występowały jego odpowiedniki, sądziliśmy, że jest to wynik odgórnej indoktrynacji. Tymczasem trzeba zauważyć, że niektóre formy kulturowego prymitywizmu funkcjonowały w okresie PRL nie tylko dlatego, iż podobały się władzom, lecz również dlatego, iż odpowiadały pewnej mentalności potrzebującej działań i ocen na takim właśnie poziomie. Józef Stalin był uważany za wybitnego językoznawcę także dlatego, że w szerszych kręgach społecznych istniało zapotrzebowanie na kwiecisty i bogaty w przymiotniki język Stalina i jego współtowarzyszy. Ażeby wpaść na pomysł, że żołnierzy AK, którzy ginęli za ojczyznę, można nazwać zaplutymi karłami reakcji, potrzebny był nie tylko partyjny ideolog, lecz również środowisko uznające, iż akowcy byli karłami, oni zaś należą do kręgu gigantów myśli wyznaczających nowy kierunek dziejów. To, że Wieczorowe Uniwersytety Marksizmu-Leninizmu przyciągały także dobrowolnych "studentów" świadczy, iż zapotrzebowanie na prostą wizję świata stanowiło wpływową i popularną namiastkę refleksji. Można ją było dopełnić przez czarno-białe schematy, w których walka klas nabierała ciągle ostrości skutkiem działań kułaków, kontrrewolucjonistów lub uczestników spisku żydowsko-masońskiego.

W nowych warunkach po 1989 r. ta sama mentalność daje znać o sobie w poszukiwaniu zarówno prostych tłumaczeń, jak i mechanizmów zagrożeń dających się opisać w języku epitetów. Być może zrozumienie szokujących przejawów współczesnej "obcej mowy" wymaga wnikliwego studium zachowań tych grup, które w okresie późnego PRL obawiały się niezależnej refleksji, a do dyskusji o kulturze wprowadzały element siły. Jako wspomnienie ich stylu można przywołać raport obserwatora, który uczestniczył w bojówce zobowiązanej do zakłócenia wykładu o poezji Stanisława Barańczaka, prowadzonego w ramach zajęć Towarzystwa Kursów Naukowych przez Tomasza Burka. Autor donosu informował chlebodawców: "Aktyw młodzieżowy skutecznie przeszkadzał w prowadzeniu zajęć. (...) Referat Burka był nierzetelny i kłamliwy. Odczytane na spotkaniu wiersze Barańczaka oceniono jako tendencyjnie monotematyczne, wrogie i szkalujące naszą rzeczywistość. Stwierdzono, że jego twórczość jest żenującym politykierstwem...".

Godny uwagi jest fakt, że autor donosu potrafi łączyć język ideologa partyjnego ("politykierstwo") z terminami, których użycie wymaga pewnej kultury intelektualnej - "monotematyczny". Współczesna praktyka świadczy, że funkcjonują jeszcze bardziej egzotyczne połączenia, w których deklaracje o wartościach narodowych idą w parze z agresją hunwejbinów, którzy tym razem tropią "zaplutych karłów" demokracji. Znamienne jest natomiast to, że na pierwszym froncie zagrożenia dla ideologów pojawiają się ciągle poeci; nie tylko Barańczak, lecz również Herbert i Miłosz. Jacek Kuroń miał skądinąd szczęście, że nie pisał wierszy, bo wtedy atakowano by go z jeszcze większą agresją.

Równać do tabloidów

Patrząc na znaczone przez refleksję i poczucie godności zachowanie mieszkańców Warszawy podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny, Kazimierz Brandys określał je w "Miesiącach" jako "powstanie narodowe bez wystrzału. Przyjechał podnieść nas z błota". Z perspektywy czasu okazuje się jednak, że błoto stanowi tak naturalne środowisko dla wielu komentatorów, iż nie zawahają się oni, by umieszczać w nim także Herberta i Kuronia. W nurcie tych przemian stajemy się mimo woli świadkami rewolucji kulturalnej, w której wzorce funkcjonujące wcześniej w tabloidach dostarczają podstawy ocen z zakresu etyki, polityki czy najnowszej historii.

Czy następstwem tego będzie radykalnie nowa koncepcja historii i moralności? Trzeba pamiętać, że znacznie wcześniej proponowano już wiele nie mniej radykalnych wersji rewolucji w kulturze czy nauce. Lenin sądził, że dzięki Czernyszewskiemu odkrył nową antropologię, Łysenko i Miczurin deklarowali przełomowe odkrycia w nowej biologii, ich koledzy straszyli, że stworzą fizykę proletariacką. Z propozycji tych przetrwał patologiczny posmak lekkości bytu, która lekceważy elementarne związki wynikania logicznego. Naśladowanie podobnych mistrzów świadczy jedynie o predyspozycjach psychicznych osób, które zdają się kierować zasadą "I ty możesz zostać Łysenką".

Styl Trofima Łysenki wprowadzany do historiozofii bywa czasem usprawiedliwiany potrzebą przyśpieszenia rozrachunków z przeszłością. Niektóre ze sformułowań tego postulatu ubliżają pracownikom IPN, sugerując, że przy dobrej woli historycy zaopatrzeni w stopery mogą dowolnie zwiększyć tempo ujawniania dokumentów z najnowszych dziejów Polski. Podobne postulaty znowu kojarzą się źle. Miały one bowiem swe odpowiedniki w okresie stalinowskiego terroru lat 30. Nadieżda Mandelsztam pisze, że kontrola znajdujących się w domu dokumentów poprzedzająca aresztowanie w 1934 r. trwała całą noc, natomiast w 1938 r. - tylko 20 minut. Osip Mandelsztam tłumaczył to nadejściem epoki "wysokiego humanizmu". W komentarzu do przeprowadzonej u niego pośpiesznie rewizji w 1937 r. dodawał: "nie wiedziałem, że wpadliśmy w łapy humanistów". Jakie wspomnienia pozostaną dla przyszłych pokoleń jako świadectwo klimatu naszej epoki? Kto będzie jawił się po latach jako spadkobierca refleksji Mandelsztama, u kogo zaś przyszli komentatorzy odnajdą radykalizm Feliksa Edmundowicza?

Styl przyjęty wtedy w kręgu współpracowników Stalina niepokojąco kojarzy się z rewolucyjnym radykalizmem komentatorów, którzy w polskiej historii widzą wyłącznie duchowych potomków Branickich i Rzewuskich. Patologie wielkiego terroru wyraziście podsumowała Nadieżda Krupska, mówiąc w okresie czystek o Leninie: "Gdyby Wołodia dożył naszych czasów, na pewno by już siedział". Obawiam się, iż styl tamtego okresu pozostaje w obecnych polskich warunkach nadzwyczaj atrakcyjny dla tych autorów historycznych reinterpretacji, którzy ze źle ukrywaną satysfakcją próbują wykazywać, że czołowe postacie demokratycznej opozycji należały do kręgu zdrajców lub "zaplutych karłów".

Gdy patrzymy na współczesne postawy wobec tych, którzy nie doczekali czasu radykalnych przewartościowań, nie sposób uniknąć pytania: jakiej tradycji najbliższe jest plucie na zmarłych? Być może jego odpowiedniki dałoby się znaleźć w jakimś magicznym rytuale pogańskich plemion. Nie należy jednak ubliżać poganom, jeśli nie potrafimy wykazać, że stosowali oni reguły przyjęte w radykalnej retoryce praktykowanej w centrum Europy w początkach trzeciego tysiąclecia.

Alternatywę wobec spiskowo-radykalnej wizji dziejów stanowi koncepcja, którą przekazał nam Jan Paweł II. Znamienne, że w jego nauczaniu nie znajdujemy nigdy najmniejszych nawet śladów populistycznego radykalizmu ani też spiskowej wizji dziejów. Pierwszą encyklikę poświęcił godności człowieka, drugą miłosierdziu Boga, w trzeciej - nawiązując do przemian społecznych, które wymagały chrześcijańskiej oceny, pisał o godności pracy ludzkiej. W każdej z tych encyklik osoba ludzka jest ukazywana jako centralna wartość wymagająca zatroskania Kościoła. W rozważaniach "Laborem exercens", która - gdyby nie zamach na Jana Pawła II - miała być ogłoszona 15 maja 1981 r., stwierdził: "praca ludzka ma swoją wartość etyczną związaną z faktem, (...) iż ten, kto ją spełnia, jest osobą świadomą i wolną, czyli stanowiącym o sobie podmiotem. (...) Pierwszą podstawą wartości pracy jest jej podmiot".

Papieskie słowa o etycznym wymiarze naszych działań i o podmiotowej godności człowieka dziwnie brzmią w pejzażu, w którym pomówienia i pogarda praktykowane przez rodaków stają się składnikiem partyjnej taktyki lekceważącej elementarną godność ludzką. Wczytując się w nie, trzeba koniecznie postawić pytanie: co nam zostało z tych lat i z tamtych encyklik?

Bulwarowa historia świata

W próbach usprawiedliwiania tabloidalnej wersji polskich dziejów można spotkać tłumaczenia, iż odbrązowienie obrazu demokratycznej opozycji stanowi wyraz realizmu, w którym odchodzi się od patosu i wzniosłych uproszczeń przeszłości. Warto zauważyć, iż do klasyków odbrązowionej historii trzeba by wtedy włączyć zarówno autora znanego artykułu "Garsoniera obywatela Popiełuszki", jak i funkcjonariuszy SB, którzy informowali telefonicznie Mariana Brandysa o złym prowadzeniu się jego żony, w skrajnych zaś przypadkach zawiadamiali społeczeństwo, że posunęła się ona nawet do kradzieży futra. Każdy ma takich klasyków, na jakich sobie zasłużył. Można jedynie złożyć wyrazy współczucia, że intelektualny styl funkcjonariuszy SB urzeka niezmiennie redaktorów czasopism. Tradycja walki z brązem ma również swe długie i smutne dzieje. U jej korzeni nierzadko występuje zwyczajna pogoń za newsem, inspirująca komercyjną wersję historii świata.

Postawa ta nie pojawiła się bynajmniej w ostatnim okresie. Jej przejawy odnajduję np. w pisanych przed laty rozważaniach o Annie Achmatowej. Piszący o jej życiu polski krytyk literacki zauważa, że autorka "Requiem" szczególnie lubiła pić podgrzewaną wódkę. Wyrażając oburzenie przeciw podobnym wzorcom ocen, Jerzy Pomianowski zauważa w swej najnowszej książce: "Nie mam pretensji do krytyka, że nie pisze żywotów świętych, a tylko, że nie umie zachować się w domu żałoby". Nasze zachowanie jest ostatecznie kwestią smaku, o którym pisał Herbert w wierszu dedykowanym Izydorze Dąbskiej. Niezależne od smaku są natomiast fakty, które powinni znać także szukający nowych wzorców krytycy.

W pełnej dramatów biografii Achmatowej fakty są znane aż nazbyt dobrze. Siedemnaście miesięcy życia spędziła w kolejkach przed więzieniami Leningradu, by odwiedzać tam uwięzionego męża i syna. Poczucie tragicznego bólu tamtych dni nosiła w pamięci i sercu; między dwoma kolejnymi zawałami serca. Wątek jej dialogu z cierpiącym synem niektórzy z krytyków literackich porównują do bólu Barbary Sadowskiej po zamordowaniu Grzesia Przemyka. W obydwu przypadkach samotny ból Matki znajduje odniesienie do cierpienia Maryi w cieniu krzyża: W Epilogu do "Requiem" czytamy:

Magdalena stała we łzach cała,

Uczeń miał kamienny wyraz twarzy.

Tylko tam, gdzie Matka milcząc trwała,

Nikt skierować wzroku się nie ważył.

Lekceważenie tego dramatu i zastępowanie go żenującą plotką czy niedyskrecją nie ma nic wspólnego z odbrązawianiem historii. Ma to taki sam sens, jak przekład dramatów Szekspira na język komiksu. Jest to możliwe, ale nie nazywajmy tego rewolucją w kulturze. Jeśli natomiast ktoś bardzo lubi rewolucyjne hasła, niech ma odwagę przyznać, że jest to rewolucja półinteligentów, która miała już wielu sympatyków w powojennych polskich dziejach.

Świadkowie wichru

Ważne jest, by w doświadczeniu absurdu widocznego w obecnych komentarzach nie ulec poczuciu bezradności i zniechęcenia. Absurd przybrany w szaty pryncypialności dochodził już wielokrotnie do głosu w naszych dziejach i ostatecznie okazywał się postawą atrakcyjną jedynie dla sympatyków nadzwyczaj krótkich dystansów. W atmosferze pomówień i oskarżeń lekceważących godność człowieka trzeba więc ustawicznie nawiązywać do tej wizji człowieka, którą Jan Paweł II przeciwstawiał fałszywej antropologii marksizmu. Trzeba konsekwentnie ukazywać obcą chrześcijaństwu ideologię wyrażaną zarówno w tropieniu zaplutych karłów reakcji, jak i demonów demokracji liberalnej. Próbę czasu przejdzie prawda inspirowana przesłaniem Ewangelii. W ślepych zaułkach historii ocaleją żałosne resztki ideologicznych tłumaczeń inspirowanych pogardą do człowieka.

Do tej postawy nawoływał Jan Paweł II na placu Zwycięstwa, gdy mówił 2 czerwca 1979 r.: "Dla Was Chrystus nie przestaje być otwartą księgą nauki o człowieku, jego godności i prawach. A zarazem nauki o godności i prawach narodu". Słuchający wierni czuli się współautorami księgi, wezwanymi do współpracy z Bogiem w przemianie oblicza tej ziemi. Coraz częściej spotykamy dziś historiozofów, którzy sugerują, że Duch Święty nie miał żadnego wpływu na treści księgi pisane w języku polskim. Jej ostateczna postać miała zależeć wyłącznie od zdrajców narodu i tajnych współpracowników. Aby przeciwdziałać sugestywnej retoryce podobnych wywodów, dobrze jest wracać pamięcią do symboliki papieskiego pogrzebu i księgi umieszczonej przy trumnie. Kiedy silny wiatr, niczym wicher dziejów, przewracał karty księgi, czuliśmy zarazem wdzięczność i współodpowiedzialność. Stanowią one dla nas zobowiązanie także w pejzażu z powszednimi insynuacjami. "Obcej mowie" znaczonej kompleksami i spiskową wizją dziejów należy wtedy przeciwstawić wizję polskiej historii, w której działanie Ducha Świętego ożywia nasze świadectwo godności niezależnej od standardów proponowanych na kolejny sezon.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006