Skradzione dzieciństwo

Podczas II wojny światowej tysiące polskich dzieci miały zasilić niemiecką rasę. Wywózka do Niemiec, a potem oderwanie od kochającej rodziny w Austrii to podwójna trauma Zyty.
Monika Sieradzka

25.01.2021

Czyta się kilka minut

Dziewczynki ze Szkoły Ojczyźnianej w Achern w Bawarii z kierowniczką Klarą Keit /  / ARCHIWUM MIASTA ACHERN
Dziewczynki ze Szkoły Ojczyźnianej w Achern w Bawarii z kierowniczką Klarą Keit / / ARCHIWUM MIASTA ACHERN

W niespełna 30-metrowym mieszkaniu na warszawskim ­Targówku są dwie klatki z papużkami. Jest też akwarium, dwupoziomowe łóżko, liczne doniczki z kwiatami i stanowisko fryzjerskie z potężną suszarką, która pamięta salon z lat 80. XX wieku.

Latem 2018 r. jeszcze czasem zaglądają tu dawne klientki emerytowanej fryzjerki Zyty Suś. Kobieta stoi przy kuchence gazowej w ciasnym przedpokoju, wrzuca do garnków ćwiartki kurczaka. To dla 12 kotów, które regularnie odwiedzają jej podwórko. – Żyję dla zwierząt. One są lepsze od ludzi – mówi Zyta.

Ze zdjęcia nad łóżkiem patrzy rezolutna ośmiolatka. Gdyby nie numer 129, którym opatrzono zdjęcie, mogłaby to być zwykła fotografia dumnej uczennicy. Ale mała Zyta, rocznik 1934, była dzieckiem-numerem – jako jedno z tysięcy dzieci w Polsce i innych krajach okupowanych przez III Rzeszę, które specjaliści od „nordyckiej” rasy przeznaczyli do zniemczenia. Na zdjęciu ma czarne warkocze, sukienkę w groszki i poważne, dorosłe spojrzenie. Za sobą ma piekło tułaczki, bicia, głodu i samotności.

Matkę straciła dwa miesiące po urodzeniu i trafiła do sierocińca w Łodzi. To właśnie z takich miejsc pracownikom Głównego Urzędu SS ds. Rasy i Osadnictwa (RuSHA) najłatwiej było zabierać polskie dzieci, bo tu mało kto się o nie upominał. W sierocińcach w okupowanej Polsce ruszyła rasowa maszyneria III Rzeszy, uruchomiona przez szefa SS Heinricha Himmlera.

Ideologia rasy

„Jedno jest pewne: w tych mieszanych narodach na pewno są typy dobre pod względem rasowym. I tu, jak sądzę, mamy zadanie: zabrać do nas ich dzieci, nawet jeśli trzeba będzie je rabować i kraść” – tak Himmler tłumaczył podwładnym ideę zasilania niemieckiego narodu ludźmi z podbitych krajów. Specjalne rozporządzenie SS nr 67/1 z marca 1940 r. reguluje „zniemczanie dzieci z polskich rodzin i z byłych polskich sierocińców”, które na podstawie swojego wyglądu „mogą być uznane za dzieci nordyckich rodziców”. Mają trafić do niemieckich rodzin, zasilając aryjską rasę. RuSHA uruchamia regularne badania rasowe.


CZYTAJ WIĘCEJ

DODATEK SPECJALNY: Oczami dzieci. Auschwitz, Majdanek, Łódz – koszmar nie mija >>>


Gdy wiosną 1941 r. Zyta zostaje uznana za „zdolną do zniemczenia”, trafia do domu dziecka w Bruczkowie koło Kalisza, czyli teraz Bruckau w Warthegau (Kraju Warty). To punkt zbiorczy dla porywanych przez Niemców dzieci. Stamtąd zostaje przewieziona do Szkoły Ojczyźnianej w Achern w Bawarii: to placówka służąca edukacji młodych folksdojczów, którzy mają się stać obywatelami Rzeszy. Również kilkadziesiąt polskich dziewczynek ma od teraz uchodzić za folksdojczów. Legenda dla przyszłych niemieckich opiekunów w Niemczech i Austrii głosi: „dzieci ze Wschodu” stały się sierotami, bo ich rodziców zamordowali Polacy.

W Achern polskie dziewczynki mają już nowe imiona i nazwiska. Zadbała o to organizacja Lebensborn, założona przez SS w 1936 r., która stała się jednym z głównych trybów w systemie przymusowej germanizacji. Zyta Suś to teraz Zita Suse.

Spotkanie ze śmiercią

W Achern Zyta niszczy jeden z wszechobecnych tu portretów Hitlera, za co musi przebyć kilkudniową głodówkę. Kierowniczka szkoły Klara Keit ma dość niesfornej dziewczynki. Za „obnoszenie się ze swoją polskością” Zyta zostaje odesłana z powrotem do Łodzi, tym razem do obozu dla polskich dzieci, Polen-Jugendverwahrlager [patrz materiał w tym dodatku – red.].

Jest tu głód, są kary za mówienie po polsku i za moczenie się w łóżku. Zyta pamięta Gienię, którą nadzorczyni Eugenia Pohl karała za to chłostą. – Gienia musiała się kłaść na specjalnej ławce do bicia, to była taka deska na czterech kółkach. Ramiona wyciągnięte do góry. Uderzenia musiała liczyć po niemiecku i nie wolno jej było płakać. Za drugim razem niosłyśmy ją do naszej sali ledwie żywą. Całą noc czuwałyśmy przy niej. Rano Gienia oświadczyła, że umrze. Pocałowałam ją i poprosiłam, by tego nie robiła. Kilka minut później już nie żyła. To było moje pierwsze spotkanie ze śmiercią – wspomina Zyta.

I ona musi wielokrotnie leżeć na desce do bicia z podniesionymi do góry rękami. Pohl szczególnie upodobała sobie bicie pejczem po stopach, aż zamieniały się w krwawiące rany. Albo wciskanie palców między deski baraków tak głęboko, że zaczynały krwawić od drzazg.

Mama z Salzburga

Ponieważ Zyta już dość dobrze zna niemiecki, znów zostaje wysłana w głąb Rzeszy, tym razem do ośrodka Lebensbornu w Steinhöring koło Monachium. Zgłaszają się tu Niemcy, często wysocy rangą urzędnicy i działacze NSDAP, którzy chcą wziąć pod opiekę dziecko.

Gdy młoda niemiecka para zabiera ją do siebie, jest oczarowana. Ale tylko przez chwilę, bo dokonuje pewnego odkrycia: – Jeden pokój był przygotowany dla mnie: buciki, sukienki równo powieszone w szafie, zabawki. I wtedy zobaczyłam tę lalkę. Potem nie chciałam już tam zostać. Dokładnie taką lalkę miała dziewczynka, która musiała oddać swoje zabawki, gdy w Łodzi stawałyśmy nago przed komisją lekarską. Może to była ta sama lalka?

„Skoro nie podoba ci się u bogatych, pójdziesz do biednych” – słyszy po powrocie do ośrodka Lebensbornu. Trafia do państwa Bliem w Salzburgu. I tu zaczyna się nieoczekiwane szczęście. Państwo Bliem otaczają ją czułą opieką, jakiej Zyta, teraz Zita, nigdy nie zaznała. Chodzi do szkoły, ma koleżanki, bawi się w wielkim ogrodzie i z zapałem biega na spotkania Związku Niemieckich Dziewcząt. Jest Niemką.

Kiedyś jednak spotyka przebywającego w sąsiedztwie starszego o parę lat Janka, również z Polski. „Pamiętaj, że jesteś ­Polką” – mówi Janek. I Zita pamięta. Także latem 1945 r., gdy pod dom Bliemów podjeżdża czarna limuzyna z Czerwonego Krzyża, a na postawione po polsku pytanie, kim jest, odpowiada: „Jestem Polką”.

To przesądza jej los. Wraz z setkami innych Ostkinder (dzieci ze Wschodu) bydlęcym wagonem wraca do Polski. Potem przez całe życie wspomina jedyny szczęśliwy okres swojego życia: te kilka miesięcy u mamy Bliem w Salzburgu.

Drugie porwanie

Bo w Polsce czeka ją kolejna gehenna.

Zgłasza się po nią kobieta, która podaje się za jej matkę. Mąż kobiety, którego Zyta uważa za ojca, to działacz PPR, a później PZPR, który wyrusza umacniać władzę ludową na ziemiach poniemieckich. W domu w Łogdowie pod Olsztynem Zyta latami żyje w izolacji od otoczenia, by nikt nie usłyszał jej twardego niemieckiego akcentu. Za każde niemieckie słowo opiekunowie biją ją batem.

W wieku 26 lat wyprowadza się do Warszawy, gdzie kończy szkołę fryzjerską i wychodzi za mąż. Mąż nigdy nie dowiedział się o przeszłości swej żony. Podobnie jak przyjaciele i znajomi.

Zyta chce zapomnieć. Każe nazywać się Żenią. Dopiero po śmierci domniemanych rodziców szpera w dokumentach i zaczyna pisać do archiwów. Odkrywa, że para, która ją biła za niemiecki akcent, nie była jej biologicznymi rodzicami. – Moje największe marzenie to dowiedzieć się, kim była moja mama. Przed śmiercią chciałabym jeszcze znaleźć jej grób – mówiła mi, gdy rozmawiałyśmy dwa lata temu.

Zbrodnia bez kary

Temat przymusowej germanizacji dzieci z krajów okupowanych prawie nie istnieje w świadomości dzisiejszych Niemców. Isabel Heinemann z uniwersytetu w Münster jest jedną z nielicznych badaczek zajmujących się tą dziedziną. Mówi o 20 tysiącach dzieci, które przeszły systematyczne zniemczanie. W badaniach opiera się na dokumentach Lebensbornu. Jednak to tylko część ofiar. Polscy historycy do dziś bazują na badaniach Romana Hrabara, pełnomocnika polskiego rządu ds. rewindykacji dzieci w latach 1947-50, który ich liczbę szacował na 200 tys. Oparł się nie tylko na dokumentach Lebensbornu, ale też na listach zgonów polskich dzieci w Niemczech, na danych z obozów dipisów [od displaced persons – „osoby przemieszczone”, czyli wywiezione ze swojego kraju podczas wojny – red.] i powojennych zeznaniach rodzin szukających porwanych dzieci.

Sprawcy zostali potraktowani łagodnie. Sądzący nazistów Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze uznał Lebensborn za organizację charytatywną, rabunek dzieci nie został ukarany. Np. psycholożka Hildegard Hetzer, która w ośrodku w Bruczkowie decydowała o ich losie, była po wojnie w Niemczech zachodnich cenioną badaczką, wykładała na uniwersytecie.

Po wielogodzinnych opowieściach, które Zyta snuje w swoim warszawskim mieszkaniu, wszelkie dokumenty i fotografie są pieczołowicie zamykane w szafkach i szufladach. Nic nie może zostać na wierzchu, nikt nie może się o niczym dowiedzieć. Ani sąsiedzi, ani byłe klientki. Zyta nie zgadza się też na opublikowanie aktualnego zdjęcia. Boi się po raz kolejny zostać obiektem szyderstw, jak po powrocie z Niemiec. Nie chce być „niemiecką świnią” czy „niemieckim bękartem”. Trauma trwa przez całe życie. – Skradziono nam nasze dzieciństwo – mówi Zyta. – Po dziś dzień mam chroniczną neurozę. To my. Nieufni, samotni pośród żyjących. Nie trzeba być zabitym, by umrzeć.

W 2020 r. Trybunał Konstytucyjny RFN odrzucił wniosek niemieckiej organizacji Zrabowane Dzieci – Zapomniane Ofiary w sprawie odszkodowań dla porwanych dzieci. W świetle niemieckiego prawa nie są ofiarami nazistowskich prześladowań. Zdaniem Federalnego Ministerstwa Finansów, do którego wcześniej były kierowane zapytania z Bundestagu, ich cierpienia wpisują się w „ogólne losy wojenne”. ©

MONIKA SIERADZKA jest dziennikarką Deutsche Welle; w 2020 r. niemiecka telewizja publiczna wyemitowała film „Kinderraub der Nazis. Die vergessenen Opfer” (Dzieci zrabowane przez nazistów. Zapomniane ofiary), którego była współ­reżyserką.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2021