Skandal Bożego miłosierdzia

W historii Kościoła prawie zawsze z większą troską realizowano urząd potępiania niż pojednania.

18.09.2016

Czyta się kilka minut

Wspólnota z Bose, kwiecień 2009 r. / Fot. Archiwum Wspólnoty z Bose
Wspólnota z Bose, kwiecień 2009 r. / Fot. Archiwum Wspólnoty z Bose

Tym, co nadal wywołuje zgorszenie w nauczaniu Jezusa, nie są słowa o sądzie, rygorystyczne groźby lub twarde „biada”. Nie gorszy też Jego sposób działania, gdyż uznaje się, że „dobrze czynił” (por. Mk 7, 37). Tym, co wywołuje zgorszenie, jest miłosierdzie interpretowane przez Jezusa w sposób odmienny od tego dokonywanego przez ludzi religijnych, a więc i przez nas. Mogłoby się zdawać, że skoro miłosierdzie jest chciane i upragnione przez Boga, to również powinno być chętnie wprowadzane w życie. A jednak – musimy z pokorą o tym pamiętać – w całej historii Kościoła miłosierdzie gorszyło, wywoływało skandal i z tego powodu nie było realizowane.

Prawie zawsze z większą troską realizowano urząd potępiania niż miłosierdzia i pojednania. Wystarczy czytać historię, przede wszystkim tę soborów, aby stwierdzić, z jaką pewnością siebie w ciągu całych wieków w sposób perwersyjny powoływano się na przypowieść o chwaście (Mt 13, 24-30). W tej przypowieści Jezus żąda, aby nie wyrywać chwastu, powstrzymuje żniwa i sąd aż na koniec czasów, pomimo że chwast jest zagrożeniem dla pszenicy. Natomiast w Kościele często wskazywano na przeciwnika, tego odmiennego – jak chwast – autoryzując jego usunięcie, aż po wyrok skazujący na stos. Spójrzmy również na nasze historie osobiste: jak bardzo trudno nam przebaczyć, czynić miłosierdzie, dać się wzruszyć przez tego, który jest w potrzebie, i nieść konkretną pomoc bez uprzedzeń. Jest również faktem, że słowo „miłosierdzie” w naszej społeczności wydaje się wskazywać raczej na uczucie, któremu brakuje siły i pewności – stąd wyłania się powiedzenie, że „miłosierdzie jest zbyt łatwe!” – gdy zatem jest realizowane w sposób autentyczny, wywołuje niepokój i obiekcje. Dzieje się tak, ponieważ miłosierdzie bardziej niż sprawiedliwość napawa lękiem: „Jest wyparciem się zła w imię dzielenia się miłością” (Bernard Bro, „Wprowadzenie do encykliki »Dives in misericordia«”, Paryż 1980).

Sprawiedliwi

Przesłanie miłosierdzia gorszy i nie jest rozumiane przede wszystkim przez tych, którzy uważają się za ludzi prawych, pojednanych z Bogiem (a więc przez tych, do których Jezus nie przybył; por. Mk 2, 17). Jest natomiast przyjęte i oczekiwane przez tych, którzy mają poczucie grzeszności i potrzebują Bożego przebaczenia. Wierzący, „religijni” wczoraj i dziś, mają trudność, aby poczuć się braćmi i siostrami grzeszników, ponieważ w swoim życiu nie popełnili grzechów „ciężkich”, tak więc widzą się po stronie sprawiedliwych, zatem tych, którzy mogą przechwalać się przed Panem, że nigdy ciężko nie zgrzeszyli. Tak było w czasie działalności Jezusa, w historii Kościoła, i tak jest dzisiaj, gdy jesteśmy pytani przez papieża Franciszka właśnie o naszą zdolność czynienia miłosierdzia. Chodzi o miłosierdzie czynione przez Kościół, ale i to czynione przez każdego z nas indywidualnie wobec tych, którzy pobłądzili i potrzebują naszej miłości.

Zdarza się, że jesteśmy gotowi czynić miłosierdzie wobec tego, kto wyrządził zło, jeżeli najpierw została wymierzona kara, udzielone napomnienie, gdy grzesznik został wystarczająco upokorzony błaganiem o miłosierdzie (mówimy, że to jest właśnie sprawiedliwość!). Wymierzamy precyzyjne granice miłosierdziu, ponieważ uważamy, że pewne błędy, wybory, które okazały się złe i nie są do naprawienia, powinny być ukarane na zawsze, ze względu na konieczność utrzymania kościelnej dyscypliny; uważamy, że dla niektórych błędów, z których nie można się wycofać, nie ma miłosierdzia. A więc miłosierdzie nie jest nieskończone, czyli może być reglamentowane przy zastosowaniu precyzyjnie określonych warunków. Właśnie na tym polega z naszej strony zdrada Ewangelii, oto jak miłosierdzie nas gorszy. Innymi słowy: sekwencja „zbrodnia i kara” znana z tytułu słynnej powieści Fiodora Dostojewskiego jest głęboko osadzona w nas, umocowana w naszej osobowości jako ludzi wierzących i religijnych, jak pieczęć potwierdzająca sprawiedliwość, która objawia się jako karząca i odpłacająca; jednakże musimy zapytać się, czy taki sposób myślenia i wyrażania jest zgodny z Ewangelią Jezusa Chrystusa.

Dlaczego nie jesteśmy w stanie pojąć, że świętość Boga nie zajaśnieje bez ludzkiego grzechu, poprzez okazanie miłosierdzia i przebaczenia? Dlaczego nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że wszechmoc i panowanie Boga objawiają się przede wszystkim w przebaczeniu, jak potwierdza to kolekta mszalna z 26. niedzieli zwykłej: „Boże, Ty przez przebaczenie i litość najpełniej okazujesz swoją wszechmoc…”. Tylko w świetle tak pojętej świętości i wszechmocy Bożej można wypełniać życie dobrymi uczynkami i „nigdy nie tracić ufności w miłosierdzie Boże” (Reguła św. Benedykta 4, 74).

Celnicy i prostytutki

Aby pojąć miłosierdzie w prawdzie, to znaczy jako gorszący skandal, nie można tego dokonać inaczej jak tylko przez zwrócenie się raz jeszcze do słów i gestów Jezusa. W Ewangelii spotykamy liczne słowa, zwłaszcza przypowieści, spotkania i gesty miłosierdzia.

Syntezą całego nauczania Jezusa o miłosierdziu jest przypowieść o Samarytaninie, który „okazał miłosierdzie”, czyniąc się bliźnim i bliskim wobec człowieka potrzebującego pomocy. W Samarytaninie odbija się oblicze Jezusa, który uczynił się bliźnim wobec nas, grzeszników, aby przynieść nam zbawienie. Jest to zarazem oblicze, które każdy z nas powinien przyjąć i nim z odpowiedzialnością i twórczą inteligencją zwrócić się wobec drugiego, każdego bez rozróżnień (por. Łk 10, 30-37). Staje się jasne, że słowa, gesty i przypowieści Jezusa, w których wyraża się współczucie aż po uwolnienie od zła, a które wywoływały zgorszenie, nadal gorszą sprawiedliwych, którzy skądinąd naprawdę takimi są przez fakt życia w zgodności z prawem, jak faryzeusz z przypowieści (Łk 18, 11-12). Jednakże tacy ludzie są nieliczni, a tak naprawdę przed Bogiem nikt nie jest sprawiedliwy. Jak jest napisane, sprawiedliwy siedem razy dziennie upada (por. Prz 24, 16), czyli niezliczoną liczbę razy, choć wielu uważa, że to ich nie dotyczy. Ale są tacy, którzy uważają się za wolnych od grzechów ciężkich, jawnych, publicznych, odnotowanych i zweryfikowanych przez innych (gdyż popełniają je w ukryciu), pretendując do bycia sprawiedliwymi, uważają się za lepszych od mężczyzn i kobiet grzeszników – stąd wierzą, że zasługują na pewne względy u Boga.

To, że Bóg przyjmuje grzeszników żałujących, jest rzeczą dobrą i chwalebną, gdyż jest On Miłością; ale to, że grzesznicy i prostytutki wyprzedzają w drodze do Królestwa Bożego kapłanów i teologów (możemy dodać: również mnichów), to jest niesłychane i niebezpieczne, a mimo to Jezus tak właśnie nauczał (por. Mt 21, 31); to, że miłujący ojciec przebaczył ukochanemu synowi, jest akceptowalne, zwłaszcza po okresie kary i przyrzeczeniu poprawy, ale ucztowanie na jego cześć, świętowanie bez nagany i stawiania warunków, wreszcie przygarnięcie i wprowadzenie do domu bez żadnego upomnienia, „to już za dużo” (por. Łk 15, 20-24), niebezpieczny nadmiar miłosierdzia. Teraz wszyscy mogą czuć się upoważnieni, by powtórzyć historię wyjścia syna marnotrawnego, licząc na ojca, który zawsze przebacza.

W ten sposób podważa się koncepcję sprawiedliwości. Co stanie się ze sprawiedliwością, jeśli istnieje przebaczenie tak darmo udzielane i bezwarunkowe? Co z wynagrodzeniem za dobro i karą za zło? Papież Franciszek pisał: „W obliczu wizji sprawiedliwości, która jest niczym więcej, jak tylko zwykłym zachowywaniem Prawa, które dzieli osoby na sprawiedliwych i grzeszników, Jezus chce pokazać wielki dar miłosierdzia, które szuka grzeszników, aby zaoferować im przebaczenie i zbawienie. (…) Jeśli Bóg zatrzymałby się na sprawiedliwości, przestałby być Bogiem i stałby się jak wszyscy ludzie, którzy przywołują szacunek dla prawa. Sprawiedliwość sama z siebie nie wystarczy, a doświadczenie uczy, że odwoływanie się tylko do niej niesie ze sobą ryzyko jej zniszczenia” („Misericordiae vultus”).

Miłosierdzie, o którym nauczał Jezus, „to zbyt wiele” – ono gorszy. Jesteśmy bardziej skorzy do aktów kultu, udziału w liturgii niż do czynienia miłosierdzia. Słusznie pisał Albert Camus, nawiązując do postaci Jezusa: „W historii ludzkości był moment, w którym mówiło się o przebaczeniu i miłosierdziu, ale to trwało krótko, mniej więcej trzy lata, i historia ta zakończyła się źle”. To właśnie miłosierdzie, które czynił Jezus, i przepowiadanie Boga miłosiernego poprowadziło Go na śmierć. Dokonali tego ludzie religijni, którzy nie mogli mu tego wybaczyć. ©

Przeł. Michał Rychert

Fragment książki Enza Bianchiego „L’amore scandaloso di Dio”, Edizioni San Paolo, Cinisello Balsamo 2016. Tytuł i śródtytuły od redakcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2016