Siedem rozmów

Po ćwierćwieczu wewnętrznych wojen, bezprawia, buntów prowincji i rządów ekstremistów mieszkańcy stolicy Somalii mówią: „Mamy wiele do opowiedzenia naszym dzieciom”.
z Mogadiszu

01.10.2018

Czyta się kilka minut

Obóz dla tzw. uchodźców wewnętrznych, okolice Mogadiszu, 20 września 2018 r. / BARTOSZ RUMIEŃCZYK / POLSKA AKCJA HUMANITARNA
Obóz dla tzw. uchodźców wewnętrznych, okolice Mogadiszu, 20 września 2018 r. / BARTOSZ RUMIEŃCZYK / POLSKA AKCJA HUMANITARNA

Były to trudne spotkania. Przyjeżdżaliśmy tylko na chwilę, dużą grupą, samochodami. Na miejscu czekało po kilka, kilkanaście osób, prawie zawsze kobiet, czasem z dziećmi na kolanach. Dzieci te, sami malcy, zawsze milkły, gdy zaczynały się rozmowy dorosłych.

Zdarzało się, że pytaliśmy kogoś przypadkowego, pierwszego z brzegu. Często grupa wybierała rzecznika. Wtedy kucaliśmy na piasku obok takiej osoby, a inni, jeśli tylko wiatr nie zagłuszał słów tłumacza – który czasem wtrącał uwagi o rozmówcach w trzeciej osobie – też słuchali, milcząc.

W głowie po tych rozmowach zostały kolory. Zgaszone – piasku, wyblakłych od światła tkanin, którymi obszywali namioty w obozach za miastem, startego tynku na przedmieściach. Żywsze – ich ubrań. I przede wszystkim: pomarańczu ciągnących się kilometrami nakryć z plandeki. To one sprawiały, że ich osiedla wyglądały z odległości jak gigantyczne kwietne pola.

Nagrania

Obóz dla uchodźców wewnętrznych w Mogadiszu, nagranie numer 6, czas trwania 26 minut:

– Co się stało? – Samochód. – Tutaj? Kiedy? – Nie, we wsi, z której przyszli, z dystryktu Shabeellaha Hose, na początku miesiąca. – Ile lat ma ta dziewczynka? – Pięć. W sumie mam sześcioro wnuków. Niektóre są ze mną, inne zostały. – Co jest najgorsze? – Chciałabym ją wziąć do szpitala, na opatrunek, ale nie mam pieniędzy. – Wypadek zdarzył się, zanim uciekliście z domu? – Uciekłam, bo chciałam zabrać ją do szpitala. Tam nie było lekarzy. – Kto się zajął dzieckiem tuż po wypadku? – Nikt, nie było nikogo. – I po tym, gdy samochód przejechał jej po kolanach, musieli wziąć w drogę dziecko bez nóg? – Trzeba było ją zawieźć do szpitala w Mogadiszu. Krwawiła całą drogę. – Musieli chyba przyłożyć jakiś bandaż. – Nie mieli. Ale w połowie drogi była jakaś apteka. Wstrzyknęli tam dziewczynce środki przeciwbólowe. Przepraszam, musimy już iść. – To było 90 kilometrów, cały dzień drogi.

Sprzedawczyni, nagranie numer 4, czas trwania 10 minut:

– Co kupują najczęściej? – Głównie przychodzą dzieci, po gumy do żucia i inne słodycze. Dwie gumy kosztują jednego szylinga. – Jak długo prowadzi pani ten sklep? – Sześć lat. Znam tu wszystkich. Z klientami opowiadamy sobie historie. Dziś było kilka rozmów o życiu w obozie i o tym, jak sobie radzić, aby było lepiej. Jedna z klientek wyszła do miasta za pracą. Uzbierała trochę pustych butelek, a potem odsprzedała je innym. – A więc ma pani swój sklep. A co było wcześniej? – Żyłam między rolnikami i koczownikami. Moja rodzina również miała zwierzęta. Ale z powodu wojny i ataków asz-Szabab przyszliśmy tutaj, do tego obozu. – Tęskni pani za tamtym życiem? – Bardzo brakuje mi domu. Byłam wtedy całkiem zamożna. Ale odkąd tu przyjechałam, zaczęła się walka o przetrwanie. – Co jest dla pani teraz ważniejsze: przeszłość czy to, co się zdarzy? – Poprzednie życie już się skończyło. Opuściłam dawne miejsce, wybaczyłam tym, którzy nas zaatakowali, chcę tylko żyć tutaj, w pokorze, z moimi sąsiadami. Kiedyś miałam energię, aby opiekować się wielbłądami. Teraz lepiej mi ze sklepem.

Przed budką z blachy, obóz w Banadir, nagranie numer 5, czas trwania 26 minut:

– Nazywam się Abdi Aszur, mam 35 lat. W obozie mieszkam już prawie rok. Nie mam pracy. Tu nie ma lekarza, nie ma jedzenia. Oprócz tej wody nie mamy nic. Nie wiem, jak utrzymać rodzinę, to powoduje stres. Czasem przychodzę do kuchni, coś zjem, potem do domu i śpię. – Mężczyźni są celami ataków asz-Szabab. Jak udało ci się uciec? – Uciekliśmy, gdy w okolicy zaczęły się walki, wykorzystaliśmy dobry moment. Wcześniej byliśmy więźniami asz-Szabab, musieliśmy dla nich pracować. – Co robiłeś? – Byłem szewcem. – A teraz, co robisz, jeśli masz czas? – Tu kłopoty sprawia wiatr. Namioty są liche, kiedy mocniej zawieje, psują się. Dwa, trzy razy dziennie muszę taki namiot naprawiać. – Czy rozmawiasz z innymi mężczyznami? – Raczej nie. – Czemu? – Taką mam naturę.

Abdi Aszur: „Uciekliśmy, gdy zaczęły się walki. Wykorzystaliśmy dobry moment”. / BARTOSZ RUMIEŃCZYK / POLSKA AKCJA HUMANITARNA

Obóz na przedmieściach Mogadiszu, nagranie numer 10, czas trwania 12 minut:

– Jesteśmy tu od dwóch tygodni. Pochodzimy z regionu Shabeellaha Hose, ze wsi Polashe. Uciekliśmy przez powódź, którą spowodował człowiek. – Kto? – [Cisza]. (Tłumacz: – Boją się, nie chcą podawać nazwisk. Ale my wiemy, że zrobili to ludzie z asz-Szabab. Celowo przerwali tamę, bo tamto terytorium kontrolował rząd.) – Co się potem stało? – Uciekliśmy do Mogadiszu, szukać jedzenia i schronienia. Trwało to pięć dni. – Co było najgorsze? – Moja córka utonęła. Miała trzy lata. Nazywała się Nemo. Nie widziałam tego, byłam gdzie indziej. Woda przyszła tak szybko, że nikt nie zobaczył ciała. – A to dziecko? – To jest Samira, ma dwa lata. Oprócz niej zostało mi jeszcze dwoje dzieci. Przyszła też z nami moja matka, ale choruje na ciśnienie i leży w szpitalu w Mogadiszu. Kiedy dostanę od kogoś jedzenie, zabieram jej trochę, żeby miała tam co zjeść. – Czy pamięta, kiedy ostatni raz widziała Nemo? – Położyłam ją spać. Nie widziałam, jak zabierała ją woda. Ciśnienie wody było tak duże… Potem pomyślałam, że gdybym tam była, może mogłabym ją uratować. Powódź przyszła w nocy. Obudziła nas. Trwało to wszystko mniej niż godzinę.

Kobieta przy studni, nagranie numer 2, czas trwania 5 minut:

– Jak tu wygląda dzień? – Zaczynam od gotowania dla całej rodziny, na rano i na kolację. Kiedyś w domu jadaliśmy trzy posiłki dziennie. Ale wolę tutaj: ponieważ panuje tu pokój, jest mi znacznie lepiej. W wolnych chwilach sprzedaję. Mam swój sklep, siedzę w nim nawet wieczorami.

Większa grupa, nagranie numer 9, czas trwania 10 minut:

– Jesteśmy z miejscowości Basra, to część regionu Shabeellaha Dexe. Uciekliśmy ze strachu przed walkami, które wybuchły w okolicy. To było miesiąc temu. – Jak wyglądała pierwsza noc tutaj? – Była bezsenna. Nie mieliśmy koców, mat, byliśmy głodni. Baliśmy się. – Kiedy poczuliście się bezpiecznie? – Rano przyszli do nas sąsiedzi, przyjęli nas ciepło, przywitali. Wtedy poczuliśmy się bezpiecznie, wśród dobrych ludzi. Przez następne dwa dni dostawaliśmy od nich jedzenie. Potem musieliśmy radzić sobie sami. – Za czym tęsknicie? – Za ziemią, którą uprawialiśmy w Basrze. Tamto życie było lepsze niż obecne. Dzieci chodziły do medresy, tu nie ma żadnej szkoły. Nie tęsknię za nikim, bo cała moja rodzina jest tu ze mną. Nazywam się Manu Mulit Hadżi, mam 46 lat.

Przy ujęciu wody, wschodnie Mogadiszu, nagranie numer 1, czas trwania 13 minut:

– Mam na imię Mariam, jestem liderką obozu. Obóz jest bardzo duży, liczy 647 gospodarstw. W pobliżu są jeszcze dwa inne ujęcia wody. Zarabiam piorąc ubrania zamożniejszym rodzinom. Od każdej rodziny dostaję jednego dolara amerykańskiego. – Co można za to kupić? – Jeden posiłek dziennie dla całej rodziny. Mam tu czwórkę synów. – Pomagają? – Chodzą do szkoły. Gdy nie ma lekcji, idą do medresy. A w weekendy, w piątki i soboty, grają w piłkę. Czasem przychodzę ich oglądać. Wspieram ich w tym, kupiłam im koszulki. Grają dobrze, są kapitanami swoich drużyn. – Co pani zabrała uciekając z domu? – Tylko dzieci. Czyli najważniejsze. [śmiech] Nie miałam jak zabrać więcej. – Gdyby się dało, co by pani wzięła? – Dokumenty moich dzieci. – Jak w obozie zdobywa się znajomych? – Najlepiej zmobilizować sąsiadów, całą wspólnotę, zastanowić się, jak zaradzić wspólnym problemom. Są tacy, którzy nie przychodzą na nasze spotkania, ale nie poddajemy się. Zachęcamy ich do integracji. – Jak? – Trzeba non stop powtarzać, ciągle to samo. – To tak jak nasze matki. [znów śmiech]

Przypisy

Do tych spotkań potrzebne są wyjaśnienia. Bo nie każde słowo, które tu słyszymy, oznacza to, co u nas.

Np. „sklep”. To po prostu stół, na którym sprzedawczyni wyłożyła – równo, w rządkach – kilka rzeczy, które ma na stanie. Gumy do żucia, cukierki i inne słodycze sprzedaje się pojedynczo, bo mało kogo stać na całe opakowania. W rogu stołu – papier toaletowy, mydło, szczotki. Sklep znajduje się w budce z nierówno pociętej blachy, wzmocnionej deskami, z których wystają drzazgi i gwoździe, więc gdy do środka, po papierosy, wchodzi matka sprzedawczyni, trzeba się usunąć, uważać, by nie rozciąć ramienia taką framugą.

Podobnych sklepów bez szyldów i lad jest w obozach dużo. Sprzedawczynie siedzą w cieniu, z grubymi plikami pomarańczowo-fioletowych banknotów o nominale tysiąca szylingów somalijskich. Pieniądze te, wydrukowane w 1990 r., przetrwały prawie trzy dekady wojen i niepokojów. Są zniszczone, poszczerbione już nie tylko na rogach; niemal każdy przypomina te nierówne blachy, z których stawia się tu sklepy.

Drugie słowo do wyjaśnienia, „liderka”, występuje zwykle w liczbie mnogiej. Somalijczycy należą do klanów – to ich starszyzna decyduje o karach za przestępstwa, rozstrzyga sąsiedzkie kłótnie, a czasem wybiera polityków na urzędy. Jednak gdy przychodzi wojna i trzeba uciekać do obozów lub miast, role się odwracają. To kobiety dogadują się między sobą, tworzą wspólnoty samopomocy, doglądają – jak Mariam – całych kwartałów obozów, z jednego powodu: gdy połączy się siły, łatwiej jest przetrwać. Mogą też pracować, piorąc ubrania i tkaniny zamożniejszych rodzin z miasta.

Mężczyźni, jak Abdi, nie mają się gdzie podziać. W przepełnionym ludźmi Mogadiszu nie ma pracy. Żołnierze patrzą na nich podejrzliwie, bo przybyli ze wsi, gdzie panuje asz-Szabab: „A skąd wiadomo, że sami nie są terrorystami? Czemu mieszkali tam tak długo? Dlaczego nie uciekli wcześniej, tylko wtedy, gdy zaatakowano ich wieś?”.

Ich w obozach jest zresztą niewielu. To niewidoczne ofiary wojny – bywa, że gdy asz-Szabab najeżdża ich wieś, mężczyźni uciekają najszybciej, zabierając starszych synów. Bo to o nich chodzi ekstremistom. Jeśli ich schwytają, werbują do własnych oddziałów.

Uchodźcy mówią czasem, że byli więźniami asz-Szabab, ale również słowo „niewola” może zmylić. Bo na terenach znajdujących się pod kontrolą organizacji mało kto trzymany jest w zamknięciu. „Niewola” – to obowiązek płacenia daniny oraz dostarczania asz-Szabab rekrutów. Spada on na liderów lokalnych klanów. Ci jednak nie zawsze wypełniają wolę lokalnych dowódców. Tylko w 2016 r. ONZ udokumentowała ponad tysiąc przymusowych wcieleń dzieci, przede wszystkim nastoletnich chłopców. Jeśli buntują się całe okolice, asz-Szabab karze zborowo. Nie musi jednak zabijać – wystarczy spalić pola albo wybić bydło.

Wtedy trzeba uciekać.

Krajobrazy

W Somalii w takich obozach mieszka ponad 2 mln uciekinierów. Te miejsca to zaczynające się na rogatkach miasta, ciągnące się kilometrami wzdłuż dróg labirynty konstrukcji, na których nazwanie trudno znaleźć jedno słowo. Nie są to, oczywiście, domy; nie są to nawet namioty czy szałasy – to wsparte na suchych gałęziach, prętach, płatach ciętej blachy, deskach, a czasem nawet krzewach czy mniejszych drzewach konstrukcje z folii, starych ubrań i innych materiałów. Wzmacniają je, chroniąc przed wiatrem, kamienie, ciernie czy stare opony.

Miasto Mogadiszu, położone nad olśniewająco lazurowym oceanem, wygląda jak Warszawa z powojennych zdjęć. Jego odbudowa będzie się musiała zacząć od zburzenia. Dziś stolica to w dużej mierze wojskowe i policyjne posterunki, kilka budynków rządowych i silnie strzeżone lotnisko, gdzie pracują organizacje międzynarodowe – jedyne obok portu połączenie stolicy Somalii ze światem.

„Położyłam ją spać. Nie widziałam, jak zabiera ją woda”. Ta kobieta straciła córkę podczas powodzi wywołanej przez członków asz-Szabab. / BARTOSZ RUMIEŃCZYK / POLSKA AKCJA HUMANITARNA

Kilka kilometrów za miastem zaczyna się teren kontrolowany przez asz-Szabab. Armia somalijska, wspomagana przez oddziały Unii Afrykańskiej, mogłaby odbić ten teren, ale brakuje żołnierzy, a drogi zaopatrzenia są długie, czynią operację niebezpieczną. Asz-Szabab jest za słabe, aby wrócić do Mogadiszu, ale stosunkowo swobodnie planuje i przeprowadza zamachy bombowe w niemal każdej części stolicy.

W najtragiczniejszym – 14 października 2017 r. – zginęło 587 ludzi. Teraz też wybucha kilka bomb na miesiąc. Żołnierze na posterunkach są nerwowi – czasem strzelają do stojących w korku samochodów, które pochopnie uznają za zagrożenie. Parę dni temu od zabłąkanej kuli zginęła w ten sposób kilkuletnia dziewczynka.

Nadzieje

Nasza pamięć, pamięć Zachodu o Somalii, zatrzymała się jakieś ćwierć wieku temu – mniej więcej wtedy, gdy zapomnieć chcieli o niej Amerykanie, upokorzeni scenami z Mogadiszu z 1993 r. Wtedy elitarne oddziały Delta Force, wspierające wojska ONZ, straciły tu 18 ludzi. Na zachodnim brzegu Atlantyku obraz ciała jednego z komandosów wleczonego za autem po ulicach miasta wrył się w zbiorową pamięć.

Co się stało potem w Somalii – to czarna dziura. Przez większość ostatniego ćwierćwiecza kraj nie miał władz centralnych. Walki między klanami, infiltrowanymi przez obce siły, trwały niemal bezustannie. Coraz mniej przewidywalne cykle pogodowe – susze przychodzące na przemian z powodziami – sprawiły, że życie stało się nieznośne. W 2011 r. głód zabił tu ok. 250 tys. ludzi. Dekady walk zniszczyły gospodarkę kraju.

Ale w pewnym momencie asz-Szabab, deklarująca wciąż lojalność wobec al-Kaidy, popełniła swój największy błąd. Rozzuchwalona opanowaniem południowej części kraju, zaczęła organizować wypady do sąsiedniej Kenii, a także infiltrować Dadaab, położony niedaleko granic obóz uchodźców somalijskich. Tego dla rządu w Nairobi było już za wiele. Kenia wysłała do Somalii armię i namówiła Unię Afrykańską do ustanowienia tu stałej misji wojskowej. Tak, pod koniec 2011 r., odzyskano Mogadiszu. Powstał pierwszy w miarę stabilny rząd, wybrano prezydenta.

Teraz trzeba się spieszyć, czasu jest mało. W 2020 r., kiedy z kraju wycofają się wojska Unii Afrykańskiej, mają się odbyć pierwsze powszechne wybory parlamentarne. Na Somalię, państwo położone strategicznie nad Oceanem Indyjskim i Zatoką Adeńską, tuż przy najważniejszym morskim szlaku świata, patrzą już inne państwa: Turcy przyznają stypendia, utrzymują w Mogadiszu największą poza granicami kraju bazę, w której mają przeszkolić 10 tys. somalijskich żołnierzy, budują drogi, szkoły i szpitale, kontrolują port w Mogadiszu. O wpływy z nimi konkurują Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie, które somalijskie wybrzeże postrzegają jako swój zachodni „mur bezpieczeństwa”. Chiny przysłały w czerwcu nowe mundury dla policjantów i też patrzą na wybrzeże – najdłuższe w Afryce, strategicznie położone – jako wsparcie dla „Nowego Jedwabnego Szlaku”. Indie pomagają w zwalczaniu piractwa. Kilka dni temu Bank Światowy, po raz pierwszy od 30 lat, zgodził się pożyczyć Somalii pieniądze – 80 mln dolarów.

Ale federalny ustrój kraju oznacza, że w praktyce rząd nie kontroluje niczego. A ściślej: kontroluje zaledwie kilka procent terytorium państwa. Prawie połowę zajmują wciąż oddziały asz-Szabab. Na północy dwie prowincje – Somaliland i Puntland – ogłosiły niezależność i choć nie uznaje ich żadne państwo, dzięki wymianie gospodarczej przez Morze Czerwone radzą sobie stosunkowo dobrze. Wojna, terroryzm i powracający co kilka lat głód sprawiły, że ok. 2 mln Somalijczyków uciekło za granicę. W większości do sąsiedniej Kenii, gdzie działa dziś największy w świecie obóz uchodźców, wspomniany Dadaab. Somalijska dzielnica Eastleigh to dziś najbardziej ruchliwa dzielnica Nairobi.

Do kraju powoli wracają uchodźcy. To rodzi napięcia. Ze znanej Villa Somalia i innych budynków rządowych w Mogadiszu jedyne bezpieczne drogi prowadzą na lotnisko – i dalej do Nairobi. I to właśnie z diaspory, kursującej sponsorowanymi przez ONZ lotami z Kenii, wywodzą się elity nowej Somalii. Ponad połowa parlamentarzystów ma zagraniczne paszporty, głównie kenijskie. Wprawdzie mianowano ich za zgodą ok. 135 wodzów klanów, ale nie wiadomo, czy desant z Nai- robi zostanie tak łatwo zaakceptowany. Już teraz w mniejszych miejscowościach żołnierze armii somalijskiej pozostają wierni klanom, a nie rządowi.

Somalijczycy, pytani o odbudowę państwa, mówią: mamy wiele historii do opowiedzenia dzieciom. Ale najpierw musimy ich nauczyć, jak wygląda flaga naszego kraju. ©℗

POLSKA AKCJA HUMANITARNA, dzięki której powstała ta korespondencja, pomaga somalijskim uciekinierom w obozach pod Mogadiszu. Zapewnia im m.in. dostęp do czystej wody i dba o bezpieczeństwo higieniczne. Działania PAH można wesprzeć wpłatą na konto nr 02 2490 0005 0000 4600 8316 8772, z dopiskiem „Somalia”, oraz online: www.pah.org.pl/wplac

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2018