Czekając na desant

Są w stolicy Kenii dwie dzielnice, które jakby nie do końca należą do tego miasta. W obu snuje się wielkie plany – projektuje się przyszłą Somalię.
z Nairobi

22.10.2018

Czyta się kilka minut

 / AMY TOENSING / CORBIS / GETTY IMAGES
/ AMY TOENSING / CORBIS / GETTY IMAGES

Ile zwykłych, codziennych marzeń – „mieć rodzinę”, „mieć dom, samochód”, a nawet: „być szczęśliwym w życiu” – blednie przy planach Abdikadira Ibrahima! To nic, że przyjmuje nas w pustej klasie, zastawionej szkolnymi krzesłami; że nie wszystko, co opowiada, układa się w logiczny ciąg myślowy; to nawet nic, że – spostrzegł to chyba szybko – ci, do których mówi, nie do końca wierzą w powodzenie jego projektu. Nosi się elegancko, słowa dobiera uważnie – najwyraźniej dla tego 32-latka istotne jest co innego: ogólny kierunek działania.

Plan Abdikadira: któregoś dnia zostać prezydentem Somalii.

Lekcje nad sklepami

Rozmawiamy w Atlas College of Professional Studies, prywatnej szkole działającej w Eastleigh, somalijskiej dzielnicy Nairobi – szkole, której Abdikadir Ibrahim jest dyrektorem. W sąsiedniej sali trwa właśnie lekcja krawiectwa; uczniowie wycinają kartonowe szablony do wykrojów. To jedne z pierwszych zajęć, więc na razie szkoda materiału. Materiał kosztuje.

Na korytarzu miły przewiew – szkoła mieści się na 7. piętrze wysokiego, zawsze otwartego budynku. Aby do niej dojść, trzeba minąć stoiska z odzieżą, elektroniką i porcelaną do herbaty. Masywne, metalowe drzwi do klas przypominają, że kiedyś mieściły się tu magazyny.

Abdikadir Ibrahim opowiada swoją historię. W wieku dziewięciu lat uciekł razem z rodziną z Somalii. Trafił do powstającego wtedy obozu Dadaab na wschodzie Kenii (dziś to drugi co do wielkości obóz uchodźców na świecie). Jego matka urodziła dwie córki i piętnastu synów. On był czwartym w kolejności – i jedynym, który później ukończył studia.

– Świat nas testował, jak długo wytrzymamy bez państwa – mówi Abdikadir spokojnym głosem. – A najważniejsza w przetrwaniu Somalijczyków była właśnie edukacja. W naszej szkole można nauczyć się księgowości, szycia, obsługi komputera. Angielski jest językiem obowiązkowym – wylicza.

Czas na wykształconych

Somalijska diaspora w Kenii liczy ponad 2,5 mln ludzi. Uciekali z kraju co najmniej od początku lat 90. XX w., kiedy po upadku długiej dyktatury Mohammeda Siada Barrego i nieudanej interwencji ONZ Somalia na prawie trzy dekady pogrążyła się w wojnach i chaosie. Potem nastał czas dominacji asz-Szabab, islamistycznego ugrupowania, które do dziś kontroluje niemal połowę kraju. Dopiero po 2011 r., kiedy jego bojowników po długiej ulicznej bitwie wypędzono ze stołecznego Mogadiszu, wróciła nadzieja na normalność.

Abdikadir, który od czasu do czasu odwiedza rodzinę w Dadaab, wie, że nadchodzi czas, kiedy jego państwo będzie trzeba zbudować od nowa. I choć spędził w Kenii prawie ćwierć wieku, sam chce startować w walce o wpływy.

– Nasz prezydent i premier mają dziś po dwa paszporty. W kraju najaktywniejsi są Somalijczycy ze Stanów Zjednoczonych, Europy czy Kenii – narzeka. A następnie zdradza, czemu zamierza stanąć na czele państwa: – Prezydent ma swoje pomysły, ja mam swoje – oświadcza tonem, jakby już teraz był największym rywalem władzy w Mogadiszu. – On mówi o jedności, ja o tym, że trzeba się dzielić. Dzielić z innymi swoimi umiejętnościami. Ponad 60 proc. Somalijczyków to ludzie młodzi. Już czas, żeby do władz wybierano ich na podstawie kryteriów merytorycznych, wykształcenia. Żeby wybierano tych, którzy przeszli ścieżkę taką jak ja.


Czytaj także: Siedem rozmów: reportaż Marcina Żyły z obozu dla uchodźców wewnętrznych w Mogadiszu


Pytamy więc dalej. Plany gospodarcze? – Somalia ma najdłuższe wybrzeże w Afryce. Gdyby mieszkający nad nim ludzie skupili się na rybołóstwie, toby wystarczyło.

Jak zjednoczyć naród? – Podstawą polityki jest integralność, niepodzielność. Nie da się ich osiągnąć bez walki z korupcją. Zbyt wielu naszych polityków było przekupnych.

Zaplecze polityczne? – Założyłem stowarzyszenie jednoczące Somalijczyków mieszkających w Kenii. Liczę na studentów, ludzi wyedukowanych – opowiada Abdikadir.

Widziane z biura

Pięć kilometrów od Atlas College of Professional Studies, w dzielnicy nowoczesnych biurowców, Johan Heffinck, dyrektor komórki ds. Somalii w biurze Unii Europejskiej ds. pomocy humanitarnej (ECHO) w Nairobi, siedzi w gabinecie z zafrasowaną miną.

Ma dużo na głowie: musi koordynować pomoc dla jednego z najuboższych państw świata; robi to z odległości tysiąca kilometrów; współpracuje z organizacjami pozarządowymi z całego świata. A dodatkowym utrudnieniem jest fakt, iż rząd Somalii, któremu pomaga, kontroluje niewielką część terytorium państwa.

Nie tylko on musi działać z oddali. Z Nairobi – trzymilionowej, najważniejszej metropolii wschodniej Afryki, która od kilkunastu lat jest też jedyną w krajach Południa siedzibą ONZ – od lat pomaga się pobliskim państwom, ilekroć dzieje się tam źle: Ugandzie, Demokratycznej Republice Konga, Rwandzie, Burundi czy Sudanowi Południowemu.

– Kiedy w 2011 r. w Somalii trwała największa susza, większość kraju była niedostępna – mówi Heffinck. – W wyniku tamtej suszy zmarło ćwierć miliona ludzi. W dużej mierze dlatego, że wiele miejsc było dla nas dostępnych jedynie z powietrza. Sytuacja powoli się poprawia. Przed rokiem, podczas kolejnej suszy, mogliśmy dotrzeć do większej liczby potrzebujących.

To jednak nie koniec problemów. Gdy zwiększyła się dostępność pomocy humanitarnej, wokół punktów dystrybucji zaczęli gromadzić się ludzie. Dziś najbezpieczniej jest w samym Mogadiszu – dlatego na przedmieściach miasta mieszka kilkaset tysięcy nowych przesiedleńców.

Pora przeprowadzki

Podobnie jak w przypadku Abdikadira Ibrahima, dla Heffincka i innych pracowników unijnej misji w Nairobi zbliża się czas decydujący: Somalia od kilku lat ma prezydenta, parlament (choć jego członkowie są wybrani przez szefów klanów – prawdziwe wybory planowane są za dwa lata) i mocne wsparcie Zachodu. Bezpieczeństwa jeszcze przez kilkanaście miesięcy będą pilnować żołnierze z kontyngentu Unii Afrykańskiej.

– W Somalilandzie [część Somalii, dawna kolonia brytyjska, która w 1991 r. jednostronnie ogłosiła niepodległość – red.] 70 proc. transferu pieniędzy i płatności dokonuje się za pośrednictwem telefonów. Wśród członków rządu jest wiele kobiet – mówi Heffinck o sukcesach młodego państwa. Ale zaraz wraca do problemów: – Poza żywymi zwierzętami Somalia nic nie eksportuje. 60 proc. gospodarki oparte jest na hodowli zwierząt. Nie ma pracy, zwłaszcza dla młodych. Nawet w Somalilandzie, gdzie bezpieczeństwo jest większe.

Tymczasem władze w Mogadiszu stawiają już warunki: od przyszłego roku wszystkie organizacje pozarządowe pracujące w Somalii muszą przenieść swoje biura do Mogadiszu. Dla wielu z nich to duże utrudnienie i gigantyczne koszty. Cena ochrony takiego biura i wyjazdów z konwojami przewyższa ceny częstych podróży lotniczych pracowników z Nairobi.

Te dwie części Nairobi, miejsca pracy Abdikadira Ibrahima i Johana Heffincka, czekają jakby na desant, przerzucenie do Somalii. Jedna – chaotyczna, wypełniona ruchem, gwarem, kolorem. Druga – dzielnica instytucji międzynarodowych – uporządkowana, klimatyzowana, z procedurami i dokumentami. Obie równie przyszłej Somalii potrzebne.

Pierwsze spory

Takich miejsc jak to jest na świecie kilka: z osiedli uchodźców w Ugandzie spogląda się tęsknie na Sudan Południowy; z Bangladeszu na Birmę; z Libanu na Syrię. W wielu z tych państw zdążyło już wyrosnąć nowe pokolenie. Co się stanie, gdy ci śniący z oddali o swoich krajach zetkną się z ich realiami?

W Somalii walki i przemoc były na porządku dziennym od trzech dekad. Żyje dziś tu ponad 2 mln tzw. uchodźców wewnętrznych, a ok. 5,5 mln ludzi potrzebuje pomocy. W takim chaosie naród przetrwał w dużej mierze dzięki diasporze. Teraz też to wyedukowani i urodzeni za granicą Somalijczycy napędzają zmiany w kraju: biorą udział we władzy, ich głos jest często brany pod uwagę bardziej niż Somalijczyków na miejscu, przywożą wiedzę, zapewniają pieniądze, uczą o demokracji.

Prezydent Somalii Mohamed Abdullahi Mohamed ma podwójne, somalijsko-amerykańskie obywatelstwo. Ministrowie jego rządu mówią po angielsku z brytyjskim i kanadyjskim akcentem. Ale w Mogadiszu coraz częściej powtarza się, że wpływy, pieniądze i dyplomy uniwersyteckie to nie wszystko. Niektórzy Somalijczycy narzekają, że powracający z uchodźstwa nie rozumieją sytuacji lokalnej i warunków na miejscu. A członkowie diaspory – że ci z Mogadiszu nie doceniają ich pomocy. Już teraz zaczynają się pierwsze spory: o wizję lokalnego islamu, lokalne sojusze, strategię pojednania podzielonego narodu.

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za jakiś czas Johan Heffinck lub jego następcy spotkają się, już w Mogadiszu, z Abdikadirem Ibrahimem. W równikowym słońcu będą musieli uzgodnić ze sobą obie wizje Somalii. ©℗

Korespondencja powstała dzięki Polskiej Akcji Humanitarnej, która prowadzi w Somalii projekty pomocowe. Więcej na www.pah.org.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2018