Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Proces ten można by określić jednym zdaniem: władza ustawodawcza chce uzurpować sobie uprawnienia władzy sądowniczej oraz władzy wykonawczej. A taka tendencja jest nie tylko sprzeczna z zasadami państwa prawa (podział władz), ale także z ideami demokracji, które nie dopuszczają do tego, by jedna z władz wtrącała się nieustannie do działania innych.
Takie postępowanie jest charakterystyczne dla okresów rewolucyjnych, a najlepszym przykładem jest wciąż jakobiński Komitet Ocalenia Publicznego z okresu Rewolucji Francuskiej, za którego powołaniem argumentowano dokładnie tak samo, jak obecnie argumentuje się za powoływaniem komisji sejmowych, już istniejących i wkrótce może kolejnych. Nie miejsce tutaj na cytowanie szczegółowych wypowiedzi Robespierre’a, ale Komitet Ocalenia Publicznego został powołany przygniatającą większością i także miał uzdrowić życie publiczne. Co było potem? Gilotyna, morze krwi i destrukcja państwa. Nam aż tak okropne rzeczy nie grożą, ale warto zdawać sobie sprawę z tego, że nasz Sejm wkracza na trop wyznaczony przez jakobinów. I że mogą być kłopoty z zatrzymaniem czegoś, co raz zostanie uruchomione.
Dlaczego tak sądzę i dlaczego ostrzegam?
Po pierwsze dlatego, że pierwsza komisja sejmowa (czyli ta od sprawy Rywina) była zapewne potrzebna, żeby wstrząsnąć świadomością społeczną. Ale też i tylko po to, bo właściwy sposób rozwiązania tamtej sprawy polegał na złożeniu odpowiedniego doniesienia w prokuraturze i na pozostawieniu jej legalnemu rozstrzygnięciu przez organa ścigania i organa sądownicze. Dobrze jednak, że ta komisja była. Marszałek Tomasz Nałęcz (o którego działaniu w ramach komisji wypowiadałem się kiedyś nie całkiem pochlebnie) sprostał zadaniu i zachował umiar. A przyjęte w dziwny sposób wnioski posła Zbigniewa Ziobro zapewne nie doczekają się pełnej realizacji. Ale nie szkodzi, opinia publiczna, a także odpowiednie władze (przede wszystkim prokuratura) doznały pożądanego wstrząsu i nabrały odwagi. Cel został zrealizowany, a reszta należy do sądów wszystkich instancji.
Obecna komisja śledcza, ds. Orlenu, już nie zachowuje tego umiaru i uzurpuje sobie prawa władzy nie tylko ustawodawczej - a tylko takie posiada i jej jedynym zadaniem może być zwrócenie uwagi na naruszenie prawa, a nie dokonanie całościowej oceny moralnej i politycznej, łącznie z wnioskami wykonawczymi. W szczególności niedopuszczalne jest formułowanie przez członków komisji wniosków i ocen moralnych. Na pewno posłowie nie są od spraw moralnych i od wyrokowania o charakterze osób, które występują jako świadkowie. Tu znowu przypomina się nie tyle Robespierre, ile inny francuski rewolucjonista Saint-Just, który bardzo lubił moralizować i oceniać z moralnego punktu widzenia wrogów rewolucji.
Ponadto komisja ds. Orlenu - i zapewne następna - wkracza nie tylko w uprawnienia władzy sądowniczej, ale także władzy wykonawczej. Doprawdy nie jest zadaniem ani Sejmu, ani żadnej jego komisji wypowiadanie się na temat tego, skąd i ile mamy sprowadzać ropy czy gazu, o ile przy tych decyzjach nie popełniono nadużyć (ale wtedy z kolei sprawa powinna trafić do prokuratury i w ostatecznym rozrachunku do sądu). Nie jestem również przekonany, czy komisja sejmowa ma prawo wdawać się w to, kto i do jakiego stopnia mógł prowadzić działalność, którą określa się (niekoniecznie trafnie) mianem agenturalnej. Znowu: od tego jest władza wykonawcza, w tym służby specjalne, a także ewentualnie władza sądownicza.
Odpowiedź, jakiej na powyższe zarzuty udzieliliby posłowie, brzmiałaby zapewne następująco: komisje są niezbędne, ponieważ odpowiednie (wyżej wymienione) rozmaite organa władzy wykonawczej i sądowniczej nie działają dość skutecznie i sprawnie. Jest w tym sporo racji, ale Sejm wobec tego powinien zmieniać odpowiednie przepisy lub odpowiednich przedstawicieli władzy wykonawczej, a nie zastępować ich działania. Władza ustawodawcza nie może się wtrącać do działania władzy wykonawczej, bo to grozi sejmokracją, z którą kilkakrotnie (także w Polsce) mieliśmy do czynienia, i z którą poradzić sobie nie jest tak łatwo. A zamach stanu na pewno nigdy nie jest pożądany, a i nie zawsze jest skuteczny (de Gaulle przeprowadził go znakomicie, ale Piłsudski już znacznie gorzej).
Obecny Sejm wtrąca się zresztą w działania władzy wykonawczej nie tylko za pośrednictwem tworzonych przez siebie kolejnych komisji. Dwa inne przykłady, a jest ich mnogość, to uchwała w sprawie niemieckich reparacji wojennych (sama w sobie niemądra) oraz następnie oburzenie Sejmu, że rząd i odpowiedni minister ją zignorowali (oburzenie, które było zupełnie nie na miejscu). Można wyrzucić rząd (jak się ma dość siły), ale nie wolno mu narzucać bieżącej polityki zagranicznej czy - i to jest drugi przykład - gospodarczej, jak to było w przypadku prywatyzowania PKO BP (i tutaj posłowie wystosowali rezolucję). Praktycznie Sejm chciałby sam wszystko prywatyzować i podejmować inne decyzje wykonawcze. Nic dziwnego, że w Polsce narasta poczucie, że rewolucyjny Sejm może każdą prywatyzację zakwestionować, co na pewno doprowadzi do zwolnienia tempa prywatyzowania, a na niskich szczeblach do praktycznego paraliżu władzy wykonawczej, co mam okazję znakomicie obserwować z mojej gminnej perspektywy.
Wróćmy do nowo powołanej komisji ds. PZU. Otóż, gdyby logikę zastosowaną przy powołaniu tej komisji zastosować na poziomie lokalnym, to należałoby stwarzać kolejne komisje przy wszystkich polityczno-gospodarczych aferach, jakie miały lub mogły mieć miejsce. Najlepiej wrócić do dawnych praktyk z czasów PRL-u i powołać komisje społeczne, tak zwane “trójki", które z bomby będą wydawały wyroki i od razu je wykonywały.
Brzmi to humorystycznie, ale daleko mi do śmiechu. Jak pisano wielokrotnie, demokracja polega na niezliczonych kompromisach i układach, a wszystkie kompromisy i układy mają to do siebie, że są zgniłe. Nie wiem, czy posłowie dzisiaj należący do opozycji - którzy zapewne jeszcze w tym roku zostaną zobowiązani do utworzenia rządu - zdają sobie sprawę z tego, że rozpoczęli działania o charakterze rewolucyjnym, które bardzo trudno jest zahamować. I które mogą niesłychanie utrudnić życie im samym, gdy będą chcieli skutecznie sprawować władzę wykonawczą.
Pamiętajmy bowiem o tym, że tak już jest w życiu publicznym, iż zdobytych siłą prerogatyw żadna instytucja nie lubi się pozbywać. Sejm zatem, przyszły Sejm, będzie - jak już się zapowiada - sprawdzał moralność nie tylko polityków, ale może kompletnie podporządkować sobie władzę wykonawczą. A co najciekawsze, jednym z najbardziej zagorzałych rewolucjonistów jest dziś prawdopodobny kandydat na premiera. Czyżby zabrakło mu wyobraźni i nie zdawał sobie sprawy z tego, że kręci sznur na własną szyję?
Sejm, czy raczej pierwsza jego komisja śledcza (i do pewnego stopnia druga) dokonały już dzieła: ruszyły z posad zastałe układy, sprowadziły SLD na margines wyborczy, a lokalnych prokuratorów tak ośmieliły, że każdego dnia odkrywamy nową aferę, o której bez wątpienia wiedziano już wcześniej, ale obawiano się interweniować, bo za sprawcami stali wysoko postawieni polityczni mocodawcy.
Teraz czas najwyższy, żeby Sejm wrócił do zadań, które zostały mu powierzone w ramach konstytucyjnego podziału władzy, czyli do pracy ustawodawczej. W tej dziedzinie istnieją horrendalne opóźnienia i obojętne, kto rządzi, prawo trzeba zmieniać lub tworzyć, bo bez odpowiednich przepisów traci się szanse na zmiany w rzeczywistości. Z własnego ogródka wiem, jak beznadziejnie długo czekamy na zmianę ustawy o szkolnictwie wyższym, zmianę niezbędną. Takie zmiany lub nowe ustawy są potrzebne w każdej dziedzinie życia i wprawdzie nadrabiamy niektóre przepisy, jakich wymaga od nas członkostwo w Unii Europejskiej, ale i przy tej okazji tworzy się niezliczone głupstwa prawne, które trzeba będzie szybko korygować, a Trybunał Konstytucyjny ma mnóstwo pracy przed sobą.
Ponadto Sejm nie chce zauważyć, że mamy wprawdzie przejściowy, ale zupełnie niezły rząd, i wcale temu rządowi nie pomaga. Zapewne dlatego, żeby potem móc powtarzać, iż to nie my jesteśmy winni, lecz poprzednicy. Ale czy doprawdy obecni przywódcy opozycji - a wkrótce prezydenci i premierzy - chcą iść tropem Leszka Millera, który przez co najmniej półtora roku zajmował się przede wszystkim zrzucaniem winy za wszystko na poprzednie rządy?
Pohamowanie zakusów jakobińskich i rewolucyjnych oznacza powrót do rządów prawa. Takiego prawa, które jest, a które można stopniowo zmieniać. Oznacza zatem koniec ze wszystkimi specjalnymi komisjami, powrót posłów do pracy im wyznaczonej przez społeczeństwo oraz porzucenie wszelkich ambicji ingerencji w sferę wykonawczą i sądowniczą.
Czy jest to możliwe? Coraz bardziej obawiam się, że gorączki rewolucyjnej nie da się pohamować, a zdrowy konserwatywny liberalizm został już tak osłabiony, że nielekko będzie do stabilizacji i spokoju powrócić.
Ale skoro posłowie się do tego nie rwą, niech chociaż poważne gazety rozpoczną kampanię na rzecz państwa prawa, a nie państwa komisji specjalnych.