Sejm jakobiński

Sejm powołał nową komisję śledczą, tym razem ds. PZU. Nie chcę wyrażać zastrzeżeń, że to już za późno, że wkrótce będzie nowy parlament. Pragnę zwrócić uwagę na niebezpieczny proces instytucjonalny, jaki trwa od pewnego czasu, a teraz przybiera na sile przede wszystkim w Sejmie, ale także w całej polskiej polityce.

16.01.2005

Czyta się kilka minut

Proces ten można by określić jednym zdaniem: władza ustawodawcza chce uzurpować sobie uprawnienia władzy sądowniczej oraz władzy wykonawczej. A taka tendencja jest nie tylko sprzeczna z zasadami państwa prawa (podział władz), ale także z ideami demokracji, które nie dopuszczają do tego, by jedna z władz wtrącała się nieustannie do działania innych.

Takie postępowanie jest charakterystyczne dla okresów rewolucyjnych, a najlepszym przykładem jest wciąż jakobiński Komitet Ocalenia Publicznego z okresu Rewolucji Francuskiej, za którego powołaniem argumentowano dokładnie tak samo, jak obecnie argumentuje się za powoływaniem komisji sejmowych, już istniejących i wkrótce może kolejnych. Nie miejsce tutaj na cytowanie szczegółowych wypowiedzi Robespierre’a, ale Komitet Ocalenia Publicznego został powołany przygniatającą większością i także miał uzdrowić życie publiczne. Co było potem? Gilotyna, morze krwi i destrukcja państwa. Nam aż tak okropne rzeczy nie grożą, ale warto zdawać sobie sprawę z tego, że nasz Sejm wkracza na trop wyznaczony przez jakobinów. I że mogą być kłopoty z zatrzymaniem czegoś, co raz zostanie uruchomione.

Dlaczego tak sądzę i dlaczego ostrzegam?

Po pierwsze dlatego, że pierwsza komisja sejmowa (czyli ta od sprawy Rywina) była zapewne potrzebna, żeby wstrząsnąć świadomością społeczną. Ale też i tylko po to, bo właściwy sposób rozwiązania tamtej sprawy polegał na złożeniu odpowiedniego doniesienia w prokuraturze i na pozostawieniu jej legalnemu rozstrzygnięciu przez organa ścigania i organa sądownicze. Dobrze jednak, że ta komisja była. Marszałek Tomasz Nałęcz (o którego działaniu w ramach komisji wypowiadałem się kiedyś nie całkiem pochlebnie) sprostał zadaniu i zachował umiar. A przyjęte w dziwny sposób wnioski posła Zbigniewa Ziobro zapewne nie doczekają się pełnej realizacji. Ale nie szkodzi, opinia publiczna, a także odpowiednie władze (przede wszystkim prokuratura) doznały pożądanego wstrząsu i nabrały odwagi. Cel został zrealizowany, a reszta należy do sądów wszystkich instancji.

Obecna komisja śledcza, ds. Orlenu, już nie zachowuje tego umiaru i uzurpuje sobie prawa władzy nie tylko ustawodawczej - a tylko takie posiada i jej jedynym zadaniem może być zwrócenie uwagi na naruszenie prawa, a nie dokonanie całościowej oceny moralnej i politycznej, łącznie z wnioskami wykonawczymi. W szczególności niedopuszczalne jest formułowanie przez członków komisji wniosków i ocen moralnych. Na pewno posłowie nie są od spraw moralnych i od wyrokowania o charakterze osób, które występują jako świadkowie. Tu znowu przypomina się nie tyle Robespierre, ile inny francuski rewolucjonista Saint-Just, który bardzo lubił moralizować i oceniać z moralnego punktu widzenia wrogów rewolucji.

Ponadto komisja ds. Orlenu - i zapewne następna - wkracza nie tylko w uprawnienia władzy sądowniczej, ale także władzy wykonawczej. Doprawdy nie jest zadaniem ani Sejmu, ani żadnej jego komisji wypowiadanie się na temat tego, skąd i ile mamy sprowadzać ropy czy gazu, o ile przy tych decyzjach nie popełniono nadużyć (ale wtedy z kolei sprawa powinna trafić do prokuratury i w ostatecznym rozrachunku do sądu). Nie jestem również przekonany, czy komisja sejmowa ma prawo wdawać się w to, kto i do jakiego stopnia mógł prowadzić działalność, którą określa się (niekoniecznie trafnie) mianem agenturalnej. Znowu: od tego jest władza wykonawcza, w tym służby specjalne, a także ewentualnie władza sądownicza.

Odpowiedź, jakiej na powyższe zarzuty udzieliliby posłowie, brzmiałaby zapewne następująco: komisje są niezbędne, ponieważ odpowiednie (wyżej wymienione) rozmaite organa władzy wykonawczej i sądowniczej nie działają dość skutecznie i sprawnie. Jest w tym sporo racji, ale Sejm wobec tego powinien zmieniać odpowiednie przepisy lub odpowiednich przedstawicieli władzy wykonawczej, a nie zastępować ich działania. Władza ustawodawcza nie może się wtrącać do działania władzy wykonawczej, bo to grozi sejmokracją, z którą kilkakrotnie (także w Polsce) mieliśmy do czynienia, i z którą poradzić sobie nie jest tak łatwo. A zamach stanu na pewno nigdy nie jest pożądany, a i nie zawsze jest skuteczny (de Gaulle przeprowadził go znakomicie, ale Piłsudski już znacznie gorzej).

Obecny Sejm wtrąca się zresztą w działania władzy wykonawczej nie tylko za pośrednictwem tworzonych przez siebie kolejnych komisji. Dwa inne przykłady, a jest ich mnogość, to uchwała w sprawie niemieckich reparacji wojennych (sama w sobie niemądra) oraz następnie oburzenie Sejmu, że rząd i odpowiedni minister ją zignorowali (oburzenie, które było zupełnie nie na miejscu). Można wyrzucić rząd (jak się ma dość siły), ale nie wolno mu narzucać bieżącej polityki zagranicznej czy - i to jest drugi przykład - gospodarczej, jak to było w przypadku prywatyzowania PKO BP (i tutaj posłowie wystosowali rezolucję). Praktycznie Sejm chciałby sam wszystko prywatyzować i podejmować inne decyzje wykonawcze. Nic dziwnego, że w Polsce narasta poczucie, że rewolucyjny Sejm może każdą prywatyzację zakwestionować, co na pewno doprowadzi do zwolnienia tempa prywatyzowania, a na niskich szczeblach do praktycznego paraliżu władzy wykonawczej, co mam okazję znakomicie obserwować z mojej gminnej perspektywy.

Wróćmy do nowo powołanej komisji ds. PZU. Otóż, gdyby logikę zastosowaną przy powołaniu tej komisji zastosować na poziomie lokalnym, to należałoby stwarzać kolejne komisje przy wszystkich polityczno-gospodarczych aferach, jakie miały lub mogły mieć miejsce. Najlepiej wrócić do dawnych praktyk z czasów PRL-u i powołać komisje społeczne, tak zwane “trójki", które z bomby będą wydawały wyroki i od razu je wykonywały.

Brzmi to humorystycznie, ale daleko mi do śmiechu. Jak pisano wielokrotnie, demokracja polega na niezliczonych kompromisach i układach, a wszystkie kompromisy i układy mają to do siebie, że są zgniłe. Nie wiem, czy posłowie dzisiaj należący do opozycji - którzy zapewne jeszcze w tym roku zostaną zobowiązani do utworzenia rządu - zdają sobie sprawę z tego, że rozpoczęli działania o charakterze rewolucyjnym, które bardzo trudno jest zahamować. I które mogą niesłychanie utrudnić życie im samym, gdy będą chcieli skutecznie sprawować władzę wykonawczą.

Pamiętajmy bowiem o tym, że tak już jest w życiu publicznym, iż zdobytych siłą prerogatyw żadna instytucja nie lubi się pozbywać. Sejm zatem, przyszły Sejm, będzie - jak już się zapowiada - sprawdzał moralność nie tylko polityków, ale może kompletnie podporządkować sobie władzę wykonawczą. A co najciekawsze, jednym z najbardziej zagorzałych rewolucjonistów jest dziś prawdopodobny kandydat na premiera. Czyżby zabrakło mu wyobraźni i nie zdawał sobie sprawy z tego, że kręci sznur na własną szyję?

Sejm, czy raczej pierwsza jego komisja śledcza (i do pewnego stopnia druga) dokonały już dzieła: ruszyły z posad zastałe układy, sprowadziły SLD na margines wyborczy, a lokalnych prokuratorów tak ośmieliły, że każdego dnia odkrywamy nową aferę, o której bez wątpienia wiedziano już wcześniej, ale obawiano się interweniować, bo za sprawcami stali wysoko postawieni polityczni mocodawcy.

Teraz czas najwyższy, żeby Sejm wrócił do zadań, które zostały mu powierzone w ramach konstytucyjnego podziału władzy, czyli do pracy ustawodawczej. W tej dziedzinie istnieją horrendalne opóźnienia i obojętne, kto rządzi, prawo trzeba zmieniać lub tworzyć, bo bez odpowiednich przepisów traci się szanse na zmiany w rzeczywistości. Z własnego ogródka wiem, jak beznadziejnie długo czekamy na zmianę ustawy o szkolnictwie wyższym, zmianę niezbędną. Takie zmiany lub nowe ustawy są potrzebne w każdej dziedzinie życia i wprawdzie nadrabiamy niektóre przepisy, jakich wymaga od nas członkostwo w Unii Europejskiej, ale i przy tej okazji tworzy się niezliczone głupstwa prawne, które trzeba będzie szybko korygować, a Trybunał Konstytucyjny ma mnóstwo pracy przed sobą.

Ponadto Sejm nie chce zauważyć, że mamy wprawdzie przejściowy, ale zupełnie niezły rząd, i wcale temu rządowi nie pomaga. Zapewne dlatego, żeby potem móc powtarzać, iż to nie my jesteśmy winni, lecz poprzednicy. Ale czy doprawdy obecni przywódcy opozycji - a wkrótce prezydenci i premierzy - chcą iść tropem Leszka Millera, który przez co najmniej półtora roku zajmował się przede wszystkim zrzucaniem winy za wszystko na poprzednie rządy?

Pohamowanie zakusów jakobińskich i rewolucyjnych oznacza powrót do rządów prawa. Takiego prawa, które jest, a które można stopniowo zmieniać. Oznacza zatem koniec ze wszystkimi specjalnymi komisjami, powrót posłów do pracy im wyznaczonej przez społeczeństwo oraz porzucenie wszelkich ambicji ingerencji w sferę wykonawczą i sądowniczą.

Czy jest to możliwe? Coraz bardziej obawiam się, że gorączki rewolucyjnej nie da się pohamować, a zdrowy konserwatywny liberalizm został już tak osłabiony, że nielekko będzie do stabilizacji i spokoju powrócić.

Ale skoro posłowie się do tego nie rwą, niech chociaż poważne gazety rozpoczną kampanię na rzecz państwa prawa, a nie państwa komisji specjalnych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2005