Sędzia last minute

Amy Coney Barrett, 48-letnia katoliczka i matka siedmiorga dzieci, została sędzią Sądu Najwyższego USA. Dla amerykańskich konserwatystów to może być największe osiągnięcie prezydentury Donalda Trumpa.
z Nowego Jorku

02.11.2020

Czyta się kilka minut

Donald Trump i Amy Coney Barrett na balkonie Białego Domu podczas ceremonii jej zaprzysiężenia do Sądu Najwyższego USA. Waszyngton, 26 października 2020 r. / AL DRAGO / BLOOMBERG VIA GETTY IMAGES
Donald Trump i Amy Coney Barrett na balkonie Białego Domu podczas ceremonii jej zaprzysiężenia do Sądu Najwyższego USA. Waszyngton, 26 października 2020 r. / AL DRAGO / BLOOMBERG VIA GETTY IMAGES

Był to intensywny dzień na finiszu jego kampanii o reelekcję. Po serii wieców w Pensylwanii Donald Trump wrócił do Białego Domu i poprowadził ceremonię zaprzysiężenia nowej sędzi. Już po godzinie 21 czasu waszyngtońskiego niezmordowany uśmiechał się do kamer i przekonywał, że zaprzysiężenie Amy Coney Barrett to „doniosły dzień dla Ameryki, konstytucji Stanów Zjednoczonych i dla uczciwych oraz bezstronnych rządów prawa”.

Tracący w sondażach prezydent powinien być może dodać, że to doniosły dzień także dla niego. Bo nawet jeśli przegra wyścig o Biały Dom – ten numer „Tygodnika” zamykaliśmy w chwili, gdy wyniki wyborów prezydenckich z wtorku 3 listopada nie były jeszcze znane – nominacją tą zacementował ideowy układ sił w głównej instytucji wymiaru sprawiedliwości w USA. I to na tydzień przed wyborami.

Po dołączeniu Amy Coney Barrett do Sądu Najwyższego przewaga sędziów o poglądach konserwatywnych wynosi sześć do trzech. Biorąc pod uwagę, że pełnią oni funkcję dożywotnio, 48-letnia Barrett będzie może orzekać przez kolejne dekady. Jej poprzedniczka Ruth Bader Ginsburg, z liberalnego skrzydła Sądu, zwlekała z przejściem na emeryturę i zasiadała w nim aż do śmierci. Zmarła na raka we wrześniu, w wieku 87 lat.

Przepychanki na finiszu

Obsadzeniu wakatu po sędzi Ginsburg towarzyszyła krótka, ale burzliwa walka polityczna. Politycy Partii Demokratycznej postulowali, aby obsadą tak ważnego stanowiska zajął się wyłoniony w wyborach prezydent. Republikanie nie chcieli ustąpić i robili wszystko, by jeszcze przed 3 listopada przepchnąć kandydatkę nominowaną przez Trumpa. Rozjuszyli tym Demokratów, bo w 2016 r. skutecznie zblokowali kandydata do Sądu Najwyższego wyznaczonego przez kończącego drugą kadencję Baracka Obamę.


WYBORY PREZYDENCKIE W USA – CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Nominacja Barrett została zatwierdzona przez Senat zgodnie z linią partyjnego podziału. Czarną owcą w republikańskich szeregach okazała się jedynie Susan Collins ze stanu Maine (uznała, że poparcie dla Barrett mogłoby zaszkodzić jej w walce o senatorską reelekcję).

Demokraci od dawna ostrzą sobie zęby na uzyskanie większości w Senacie. Już teraz odgrażają się, że jeśli wygrają listopadowe wybory do tej izby, to po nowym roku spróbują zmniejszyć przewagę konserwatystów w Sądzie Najwyższym, zwiększając liczbę jego członków. Konstytucja tego nie zabrania, więc taki scenariusz jest możliwy. Kandydat na prezydenta Joe Biden unika jednak deklaracji na ten temat.

Cała sprawa wywołuje w Stanach dużo emocji, bo Sąd Najwyższy ma bezpośredni wpływ na politykę i rozstrzyga w sporach ideowych. Jego orzecznictwo zaważyło o zniesieniu segregacji rasowej w szkołach, legalizacji małżeństw homoseksualnych i aborcji.

Teraz, gdy Sąd skręcił jeszcze bardziej na prawo, liberałowie obawiają się prób zniesienia wyroku z 1973 r., legalizującego aborcję na życzenie w całym kraju. A na to po cichu liczą konserwatyści.

Cztery lata temu Trump wykorzystał te nastroje w swojej kampanii, obiecując, że będzie nominował sędziów znanych z poglądów pro-life. Amy Coney Barrett to już trzeci sędzia z jego nadania: w 2017 r. nominował 53-letniego Neila Gorsucha, a rok później 55-letniego Bretta Kavanaugh.

Profesorka z Indiany

Barrett nie wpisuje się w schemat kandydata do Sądu Najwyższego. Nie skończyła prestiżowej uczelni z tzw. Ligi Bluszczowej (należą do niej m.in. Yale i Harvard), nie wspinała się po szczeblach kariery w Waszyngtonie. Od prawie 20 lat mieszka w South Bend w Indianie. Jest absolwentką prawa na pobliskim katolickim Uniwersytecie Notre Dame, gdzie poświęciła się karierze profesorskiej. Pracę na uczelni zostawiła w 2017 r., gdy z nadania Trumpa została sędzią federalnego sądu apelacyjnego w Chicago. Nie zdecydowała się na przeprowadzkę: do pracy dojeżdżała z oddalonego o 150 km South Bend.

W konserwatywnym środowisku prawniczym zauważono ją już zaraz po studiach. Zdobywała szlify jako asystentka sędziego sądu apelacyjnego w Dystrykcie Kolumbii i dostała się na prestiżowy staż u Antonina Scalii, wpływowego sędziego Sądu Najwyższego o poglądach konserwatywnych. Tak jak jej zmarły w 2016 r. mentor, jest zwolenniczką dosłownej interpretacji konstytucji. Z punktu widzenia konserwatywnej Ameryki to ważne, bo takie podejście ułatwia ochronę tradycyjnych wartości i blokuje dążenia do zmiany prawa zgodnie z duchem czasu.

Barrett należy do konserwatywnej organizacji prawniczej Federalist Society, która promuje ideę dosłownej interpretacji konstytucji. Z tych kręgów wywodzi się wielu spośród dwustu sędziów federalnych, których w trakcie swej prezydentury nominował Trump. Jej nazwisko pojawiło się na liście kandydatów do Sądu Najwyższego już w 2018 r. „New York Times” pisze, że miała być „kołem ratunkowym”, gdyby Brett Kavanaugh nie został zatwierdzony (w ostatniej chwili wysunięto wobec niego oskarżenia o molestowanie). Federalne Biuro Śledcze prześwietliło więc zawczasu jej przeszłość. Analizowano też jej artykuły naukowe i sprawdzono, jak orzekała. Serwis Axios twierdzi, powołując się na anonimowe wypowiedzi osób z Białego Domu, że Trump miał powiedzieć wtedy współpracownikom: „Zachowam ją na wakat po Ginsburg”.

Szósta katoliczka

Gdy nominacja Barrett doszła ostatecznie do skutku, jej krytycy zaczęli szukać dowodów, że może wywrócić do góry nogami amerykańskie orzecznictwo. Jako sędzia sądu federalnego orzekała w dwóch sprawach dotyczących aborcji. W obu przypadkach była w sędziowskiej mniejszości, opowiadając się za zachowaniem restrykcji forsowanych przez władze stanu Indiana. Media dokopały się też do informacji, że w 2006 r. wsparła lokalnych aktywistów pro-life. Podpisała się pod oświadczeniem dołączonym do reklamy prasowej, która wzywała do zniesienia aborcji na życzenie.

Barrett należała do działającej na Uniwersytecie Notre Dame grupy antyaborcyjnej Faculty for Life i wraz z innymi wykładowcami poparła podobną inicjatywę w 2013 r. Podpisała się też pod petycją przeciw reformie administracji Obamy, gdy w 2012 r. wprowadził przepisy nakazujące pracodawcom opłacanie kosztów antykoncepcji w ramach obowiązkowego ubezpieczenia. Uwadze mediów nie umknęło też, że Barrett należy do ekumenicznej grupy People of Praise, zrzeszającej głównie chrześcijan z Indiany. Jako wykładowca zasiadała w zarządzie jednej z prowadzonych przez tę organizację szkół. Obowiązuje tam zakaz przyjmowania uczniów wychowywanych przez pary homoseksualne.

Teraz Barrett dołączyła do Sądu Najwyższego, w którym zasiada już pięciu katolików. Z wyjątkiem latynoskiej sędzi Sonii Sotomayor, którą w 2009 r. nominował Obama, należą oni do konserwatywnego skrzydła. Na przestrzeni ostatnich 30 lat można zaobserwować ciekawą tendencję: aż siedmiu z ośmiu sędziów nominowanych przez republikańskich prezydentów to katolicy lub osoby wychowane w wierze katolickiej. Eksperci sądzą, że może to wynikać z faktu, iż amerykańska prawica mocno inwestuje w katolickie szkoły prawnicze, będące kuźnią dla konserwatywnych sędziów.

Jednak członkowie Sądu Najwyższego to nie marionetki na usługach partii. Przykładem jest katolik i konserwatysta John Roberts, który miał decydujący głos przy zablokowaniu w czerwcu tego roku ustawy antyaborcyjnej stanu Luizjana, a także przy zagwarantowaniu ochrony dla pracowników LGBT.

Przedwyborcze przesłuchania

Jak każdy świeżo zaprzysiężony sędzia, Barrett deklarowała, że interpretując prawo, nie będzie kierować się swoimi przekonaniami i preferencjami politycznymi. To samo podkreślała wcześniej podczas przesłuchań przed senacką komisją ds. sądownictwa.

Trwające cztery dni przesłuchania przerodziły się w quasi-wiec wyborczy, który miał podkręcić kampanię obu kandydatów. Republikanie puszczali oko do konserwatywnych wyborców, chwaląc Barrett za jej poglądy pro-life, Demokraci zaś chcieli zrobić z niej wroga powszechnego systemu ubezpieczeń Obamacare, dzięki któremu ponad 20 mln Amerykanów ma polisę zdrowotną. Wykorzystywali przy tym fakt, że tuż po wyborach Sąd Najwyższy zajmie się sprawą Obamacare (jej podważenie może doprowadzić do rozmontowania całego programu). Sugerowali, że skoro Barrett została nominowana przez Trumpa, żarliwego przeciwnika Obamacare, to z pewnością opowie się przeciw tej reformie.

Demokraci próbowali też przyprzeć Barrett do muru, pytając ją o stanowisko w sprawie dostępu do broni palnej, dopuszczalności aborcji, ochrony klimatu i polityki migracyjnej. Ona zaś zręcznie uchylała się od odpowiedzi, cytując słowa Ruth Bader Ginsburg: gdy 27 lat temu legendarna sędzia przechodziła podobną serię pytań, powiedziała, że kandydat do Sądu Najwyższego nie powinien wypowiadać się w sprawach, w których będzie potem sądził.

Czarny scenariusz

Najwięcej emocji wzbudziła odpowiedź Barrett na pytanie, czy zrezygnuje z orzekania w sporach powyborczych, jakie mogą pojawić się przy okazji wyrównanego wyścigu o Biały Dom. „Mam nadzieję, że członkowie komisji [senackiej] mają wystarczająco wiary w to, że nie zostanę wykorzystana jako narzędzie do rozstrzygnięcia wyniku wyborów” – odparła.

Obawy Demokratów nie powinny jednak dziwić – trudno o czarniejszy scenariusz niż świeżo zaprzysiężona sędzia orzekająca w sprawie reelekcji Trumpa. Tym bardziej że prezydent od dawna szykuje się na powyborczą walkę w sądach, m.in. podważając wiarygodność głosowania korespondencyjnego. Przypomnijmy, że Sąd Najwyższy odegrał już kluczową rolę w wyścigu o Biały Dom: w 2000 r. jego decyzja o zakończeniu ponownego liczenia głosów na Florydzie zaważyła o zwycięstwie Republikanina George’a W. Busha nad Demokratą Alem Gorem.

Nadchodzące tygodnie będą więc sprawdzianem dla Amy Coney Barrett. Już następnego dnia po wyborach, 4 listopada, sędziowie spotkają się na obradach w sprawie, czy katolicka agencja adopcyjna z Filadelfii miała prawo odmówić przyjmowania wniosków od małżeństw jednopłciowych. Tydzień później pochylą się nad Obamacare, w której stroną pozywającą jest 20 republikańskich stanów i administracja Trumpa. Nie minęły zresztą dwa dni od zaprzysiężenia Barrett, gdy Sąd musiał rozpatrzyć pilne sprawy dotyczące reguł głosowania w Pensylwanii i Karolinie Północnej, stanach kluczowych dla wyniku wyborów. Nowa sędzia miała za mało czasu na zapoznanie się z dokumentacją i Sąd podjął decyzję we wcześniejszym ośmioosobowym składzie.

Szklany sufit

Amy Coney Barrett z pewnością nie będzie drugą sędzią Ginsburg, która reprezentowała wartości liberalne. Jednak łączy je jedno: należą do garstki kobiet, które dołączyły do tej najważniejszej instytucji wymiaru sprawiedliwości w USA. Barrett to dopiero piąta kobieta w 231-letniej historii Sądu.

Przyjmując nominację w Białym Domu, Barrett wspomniała, że jej poprzedniczka zaczynała karierę w czasach, gdy kobiety były wręcz niemile widziane w zawodzie prawniczym. „Mimo to ona nie tylko rozbiła szklany sufit, ona go doszczętnie roztrzaskała” – powiedziała o sędzi Ginsburg, która lubiła też podkreślać, że macierzyństwo nie musi przeszkadzać w karierze. W 2017 r. w wywiadzie dla magazynu „The Atlantic” Ginsburg mówiła, że zaczęła studia na Harvardzie, gdy jej córeczka miała nieco ponad rok.

Amy Coney Barrett, matce siedmiorga dzieci – w tym dwójki z adopcji (oboje pochodzą z Haiti) i jednego z zespołem Downa – też nie brakowało determinacji. Po otrzymaniu nominacji od Trumpa żartowała, że jest przyzwyczajona do przebywania w gronie dziewięciu osób.

Jaką rolę odegra w instytucji, która rozstrzyga w sprawach najważniejszych dla Ameryki? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2020