Każdy scenariusz jest możliwy

PROF. STEVEN HUEFNER, specjalista od prawa wyborczego w USA: Nasza konstytucja nie jest przygotowana na sytuację, w której prezydent nie chce oddać władzy w sposób pokojowy.

26.10.2020

Czyta się kilka minut

Zwolenniczki prezydenta z komitetu „Kobiety za Trumpem” oglądają pierwszą debatę telewizyjną obu kandydatów. Miasto Industry w Kalifornii, 29 września 2020 r. / MIKE BLAKE / REUTERS / FORUM
Zwolenniczki prezydenta z komitetu „Kobiety za Trumpem” oglądają pierwszą debatę telewizyjną obu kandydatów. Miasto Industry w Kalifornii, 29 września 2020 r. / MIKE BLAKE / REUTERS / FORUM

MARTA ZDZIEBORSKA: Dlaczego to nie jest oczywiste, że w noc wyborczą poznamy zwycięzcę wyścigu o Biały Dom?

STEVEN HUEFNER: Ze względu na pandemię rekordowa liczba Amerykanów może zagłosować korespondencyjnie. A to wiąże się z ryzykiem, że oddane w ten sposób głosy nie będą wystarczająco szybko przeliczone przez władze stanowe i nie zostaną uwzględnione w danych podawanych w pierwszej kolejności w noc wyborczą. Ma to znaczenie zwłaszcza w przypadku tych stanów, które są kluczowe dla rezultatu. Druga sprawa to wyraźne różnice w preferencjach dotyczących sposobu głosowania. Z sondaży wynika, że Demokraci zagłosują korespondencyjnie chętniej niż Republikanie. To może prowadzić do sytuacji, gdy początkowe wyniki w kluczowych stanach będą wskazywać na wygraną Trumpa. Ale dopiero gdy zostaną doliczone spływające z opóźnieniem głosy korespondencyjne, będziemy wiedzieć, czy wygrał on, czy też Joe Biden.

Jak musiałoby rozłożyć się poparcie dla prowadzącego w sondażach Bidena, aby już nocą z 3 na 4 listopada było wiadomo, że zwyciężył?

Musiałby wygrać na Florydzie i w Karolinie Północnej, stanach kluczowych dla wyniku, gdzie prawo zezwala na zliczanie głosów korespondencyjnych na bieżąco, a nie dopiero w dniu wyborów. Jeśli jednak decydująca dla zwycięstwa Bidena okazałaby się przewaga w Pensylwanii, Michigan czy Wisconsin, to na wyniki trzeba byłoby czekać dłużej. Np. w Pensylwanii karty do głosowania opatrzone ważnym stemplem pocztowym mogą być nadsyłane do komisji wyborczych do 6 listopada. W stanie Michigan termin nadsyłania mija dopiero 17 listopada. Oczywiście te niuanse odegrają kluczową rolę, jeśli wyścig będzie wyrównany. Wówczas przed ogłoszeniem zwycięzcy konieczne będzie zliczenie prawie wszystkich głosów.

Politycy Partii Demokratycznej obawiają się, że Trump ogłosi zwycięstwo, nie czekając na zliczenie głosów nadesłanych pocztą. Już wcześniej podważał wiarygodność głosowania korespondencyjnego i sugerował, że wyniki muszą być znane w noc wyborczą.

Trump może sobie mówić i ogłaszać, co chce. Dla podania zwycięzcy konieczne jest zliczenie wszystkich głosów i przeliczenie ich na głosy elektorskie [w prawie wszystkich stanach zwycięzca w głosowaniu powszechnym otrzymuje całą pulę głosów elektorskich danego stanu – red.]. Bardziej obawiałbym się scenariusza, w którym Trump jeszcze bardziej podsyci nieufność swoich zwolenników do głosów nadesłanych pocztą. Kontrolowane przez Partię Republikańską parlamenty stanowe mogą wykorzystać nastroje społeczne do podważenia wiarygodności wyborów powszechnych i przydzielenia głosów elektorskich według własnego uznania, nie zważając na wolę wyborców.

A to jeszcze bardziej pogrążyłoby wiarę Amerykanów w system wyborczy. W 2016 r. Hillary Clinton zdobyła w skali całego kraju prawie 3 mln głosów więcej, ale to Trump wygrał w Wisconsin, Pensylwanii i Michigan, co dało mu przewagę głosów elektorskich. Czy w USA doszło kiedyś do sytuacji, że parlament stanowy przydzielił głosy elektorskie według własnego uznania?

Do tej pory nigdy. Choć pojawiły się takie rozważania w 2000 r., gdy Demokrata Al Gore zakwestionował zwycięstwo George’a W. Busha na Florydzie i zaczął batalię o ponowne liczenie głosów. Z uwagi na przedłużający się spór władze stanowe miały związane ręce i nie mogły sporządzić wymaganego przez prawo certyfikatu, poświadczającego wyniki wyborów na swoim terytorium. Ostatecznie parlament stanowy uniknął przydzielania głosów elektorskich według uznania, bo sprawa znalazła swój finał w Sądzie Najwyższym [najważniejszej instytucji wymiaru sprawiedliwości – red.]. Sędziowie orzekli na korzyść George’a W. Busha i to on został prezydentem.

Jednak wtedy był inny klimat polityczny. Al Gore szybko zaakceptował decyzję Sądu Najwyższego i uznał swoją przegraną. Teraz i Biden, i Trump są przygotowani na każdy scenariusz, inwestują w armię prawników, którzy zaangażują się w powyborczą batalię sądową.

Oczywiście, mamy dziś do czynienia z większą polaryzacją w polityce i jest jasne, że obaj kandydaci tak łatwo nie dadzą za wygraną. Pamiętajmy jednak, że nawet w 2000 r. nie brakowało głosów, że Al Gore powinien walczyć dalej. Mógł zwrócić się do Kongresu o rozstrzygnięcie sporu na wspólnym posiedzeniu obu izb, które odbywa się 6 stycznia. Kongres – już w nowym składzie, wyłonionym na podstawie listopadowych wyborów – tradycyjnie dopełnia wówczas formalności, zliczając głosy elektorskie z każdego z 50 stanów. W przypadku sporu wyborczego taka procedura nie chroni jednak przed ewentualnym kryzysem konstytucyjnym.


Czytaj także: Strach przed powtórką - Marta Zdzieborska o finiszu wyścigu prezydenckiego w USA


Dlaczego?

Prawo federalne nie określa jasno, co ma się stać w przypadku, jeśli obie izby Kongresu – Izba Reprezentantów i Senat – mają rozbieżne stanowisko w sprawie zliczania głosów elektorskich w jednym ze stanów. Taka procedura mogłaby wzbudzić sporo wątpliwości także z jednego powodu: przewodniczącym wspólnego posiedzenia Kongresu byłby wiceprezydent, czyli ubiegający się o reelekcję Mike Pence.

Porozmawiajmy o kolejnym czarnym scenariuszu. Pytany przez reporterów, czy w razie przegranej przekaże władzę, Trump odparł: „Zobaczymy, co się wydarzy”. Co, jeśli nie będzie chciał ustąpić?

Według konstytucji kadencja prezydenta upływa w południe 20 stycznia. Bez względu na to, czego Trump by nie mówił i jakich nie podejmował działań, po tym terminie nie mają one mocy wiążącej. Inna sprawa, że konstytucja nie jest przygotowana na scenariusz, w którym prezydent nie chce oddać władzy w sposób pokojowy, co naraża kraj na kryzys konstytucyjny.

Szykując się na najgorsze, eksperci często przywołują wybory w 1876 r. Kryzys konstytucyjny zaszedł tak daleko, że obaj kandydaci – Demokrata Samuel Tilden i Republikanin Rutherford B. Hayes – szykowali równoległe uroczystości inauguracji.

Tylko wówczas wynikało to z tego, że procedura zliczania głosów elektorskich przez Kongres mocno się przedłużała i obaj kandydaci chcieli być przygotowani na zwycięstwo. Ostatecznie Kongres zadecydował o wygranej Hayesa zaledwie na trzy dni przed wyznaczonym terminem inauguracji.

Teraz spory wyborcze zaczęły się na długo przed 3 listopada. Do tej pory wszczęto ok. 350 postępowań, w których Demokraci chcą ułatwić dostęp do głosowania korespondencyjnego, a Republikanie chcą to maksymalnie utrudnić.

Jedną z najbardziej gorących kwestii jest teraz walka o „skrzynki wyborcze”, gdzie wyborcy mogą podrzucić swoje karty do głosowania korespondencyjnego bez konieczności wysyłania ich pocztą. To ważne rozwiązanie, bo w dobie pandemii więcej osób będzie głosować korespondencyjnie, co może doprowadzić do paraliżu USPS [amerykańskiej poczty – red.]. Republikanie chcą ograniczyć liczbę „skrzynek”, bo to może potencjalnie uderzyć w elektorat Partii Demokratycznej. Z obserwacji poprzednich cyklów wyborczych wynika, że mało zamożni Amerykanie i mniejszości etniczne chętniej popierają Demokratów. Jednak ze względu na mało elastyczne godziny pracy czy nawet brak auta, te grupy wyborców rzadziej docierają do lokali wyborczych. Dlatego z punktu widzenia Demokratów tak istotne jest maksymalne ułatwienie procedur.

Dużo mówi się o batalii sądowej w Teksasie: powołując się na „ryzyko fałszerstw wyborczych”, gubernator stanu chce zapewnić tylko jedną „skrzynkę” na hrabstwo, nawet jeśli jest to obszar miejski, liczący kilka milionów ludzi. Na jakie sposoby Republikanie starają się jeszcze utrudnić głosowanie korespondencyjne?

Ciekawy jest przypadek Pensylwanii. Jak już wspomniałem, decyzją stanowego sądu najwyższego karty do głosowania mogą tam być dostarczone do 6 listopada. Politycy Partii Republikańskiej zaskarżyli tę decyzję, argumentując, że zmieniając termin nadsyłania pakietów wyborczych sąd naruszył prawo federalne i konstytucję USA. Sprawa trafiła pod obrady Sądu Najwyższego USA, który utrzymał w mocy decyzję sądu najwyższego Pensylwanii. Gdyby sędziowie przychylili się do argumentacji Republikanów, doszłoby do precedensu w całym kraju. Mogłoby się wówczas okazać, że sądy stanowe straciły możliwość rewidowania niektórych procedur wyborczych wdrożonych przez tamtejsze parlamenty.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Republikanów, w tych sprawach będzie orzekać także Amy Coney Barrett, nominowana przez Trumpa do Sądu Najwyższego. Jej nominacja może być zatwierdzona przez Senat jeszcze przed wyborami.

Każdy zadaje sobie teraz pytanie, jak dołączenie Barrett do Sądu Najwyższego wpłynęłoby na orzecznictwo w sporach powyborczych, a zwłaszcza w tym najważniejszym: dotyczącym tego, kto wygra wyścig o Biały Dom. Nie zgadzam się z Trumpem, który przekonuje, że trzeba szybko zapełnić wakat po Ruth Bader Ginsburg [liberalnej sędzi, która zmarła we wrześniu – red.], aby uniknąć potencjalnego impasu w Sądzie Najwyższym. Obecnie zasiada w nim ośmioro sędziów, więc może się zdarzyć, że zapadnie decyzja stosunkiem głosów 4:4. Ale nie dojdzie wtedy do kryzysu konstytucyjnego, jak przedstawia to Trump. W takiej sytuacji zostanie utrzymana w mocy decyzja sądu niższej instancji. Znacznie bardziej powinien nas martwić scenariusz, w którym Amy Coney Barrett jako nowa sędzia Sądu Najwyższego orzekałaby w sprawie reelekcji Trumpa. To byłby zamach na wiarygodność najważniejszej instytucji wymiaru sprawiedliwości w USA. Jednak w tegorocznych wyborach wszystko jest możliwe. ©

STEVEN F. HUEFNER jest profesorem prawa w Moritz College of Law na Uniwersytecie Stanu Ohio. Ekspert z zakresu prawa wyborczego w USA, pracował jako doradca w biurze prawnym Senatu (Office of Senate Legal Counsel). Absolwent uniwersytetów Harvarda i Columbia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2020