Sceny małżeńskie

Miał to być wymarzony związek: koalicja chadeków i liberałów, która pchnie Niemcy do przodu. Mija pół roku, a zamiast rządzić, politycy spędzają czas na sporach. Zdaniem większości Niemców, winę za kryzys rządowy ponosi jeden człowiek: Guido Westerwelle.

16.03.2010

Czyta się kilka minut

A wszystko zaczynało się tak obiecująco... Guido Westerwelle, przewodniczący partii liberałów (FDP), zaprezentował się wyjątkowo dobrze jako początkujący minister spraw zagranicznych. Zaraz po objęciu urzędu, jesienią ubiegłego roku, pojechał najpierw nie do Paryża - jak zwykli czynić jego poprzednicy - lecz do Warszawy. A swym sprzeciwem wobec kandydatury Eriki Steinbach do rady Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" - mającej budować muzeum niemieckich wygnańców zza Odry - wpisał się dobrze w relacje polsko-niemieckie. Także podczas innych wizyt zapoznawczych, w unijnej Brukseli czy w Paryżu, Westerwelle - żółtodziób w sprawach międzynarodowych - wypadł nieźle. A w Pekinie mówił o prawach człowieka; rzecz w przypadku niemieckich dyplomatów nieczęsta.

Potem jednak 49-letni polityk przypomniał sobie, że jest także wicekanclerzem i nadal liderem swej partii - i postanowił zaangażować się w dyskusje wewnętrzne. Uczynił to w szczególnym stylu: jego wystąpienia, ostre i aroganckie, wywołały wprawdzie ożywione debaty, ale zarazem wpędziły "czarno-żółty" rząd Angeli Merkel (przyjęło się, że czarny to kolor partyjny chadeków, a żółty - liberałów) w poważny kryzys.

Tylko ja mówię prawdę

Jeszcze przed Bożym Narodzeniem Westerwelle przeforsował projekt obniżenia podatków dla właścicieli hoteli. Milionowa darowizna, która wkrótce potem wpłynęła na konto FDP - darczyńcą był pewien milioner, właściciel hoteli - bardzo zaszkodziła wizerunkowi liberałów. Wkrótce potem było święto Trzech Króli: dzień, w którym niemieccy liberałowie od lat urządzają tradycyjny zjazd programowy. W swym wystąpieniu, niezwykle agresywnym, Westerwelle apelował o "duchowo-polityczną odnowę" w niemieckiej polityce i krytykował poprzedników: "czerwono-zielony" gabinet Gerharda Schrödera i Wielką Koalicję chadeków i socjaldemokratów. Tym samym zaatakował, nawet jeśli pośrednio, swą obecną szefową: Angelę Merkel, która kierowała rządem Wielkiej Koalicji.

Liberałowie są partią klasy średniej i przedsiębiorców, a więc ludzi, którzy zarabiają więcej niż przeciętny Niemiec. Dlatego głównym celem ataków Westerwellego stał się system socjalny: tak rozbudowany, że niszczący kraj. Teza, że hojne świadczenia socjalne promują wśród obywateli taką oto postawę, iż bardziej opłaca się żyć z zasiłku niż pracować, może liczyć na posłuch w elektoracie FDP. Na tej nucie zagrał Westerwelle: grzmiał, że system socjalny jest wykorzystywany przez ludzi, którym nie chce się pracować. Jego apel, aby "ten, kto pracuje, miał więcej od tego, kto nie pracuje", był tyleż banalny, co oczywisty.

Rzecz w tym, że u Westerwellego to zawsze ton określa muzykę. Lider FDP kocha polaryzować. Uwielbia sformułowania, co do których może mieć pewność, że znajdą się na czołówkach mediów. Taką udaną prowokacją było np. zdanie, że niemieckie państwo socjalne przypomina mu "dekadencką atmosferę schyłkowego Rzymu". Jak można się było spodziewać, wywołało powszechne oburzenie; z kręgów SPD odezwały się głosy, że Westerwelle stylizuje się na "Jörga Haidera niemieckiej polityki", "łowi głosy na skrajnej prawicy" itd.

Krytyka tylko zachęciła lidera FDP do kolejnych polaryzujących wystąpień. Ostatnio atakuje klasę polityczną, zarzucając jej lenistwo i obłudę: on, Westerwelle, mówi głośno tylko to, co po cichu myślą wszyscy politycy, ale milczą, bo "obawiają się, że naród nie jest w stanie znieść prawdy". W publicznych dyskusjach zaczęło padać pytanie, czy Guido Westerwelle jest aby właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

Wojna na wywiady

Co na to pani kanclerz? Angela Merkel, jak to ona - długo milczała. W sytuacjach konfliktowych Merkel zawsze woli najpierw poczekać. Dopiero gdy padło porównanie Niemiec do "rzymskiej dekadencji", postanowiła napomnieć swego zastępcę ("To nie mój język").

Ale powściągliwość Merkel może mieć także inną przyczynę niż tylko jej charakter: pani kanclerz woli nie eksponować publicznie faktu, że choć pół roku temu koalicja chadeków i liberałów jawiła się jako wymarzony sojusz polityczny, który wreszcie pchnie Niemcy do przodu i wyrwie je z zastoju - to dziś okazuje się, że niemal nic nie przebiega tak, jak miało przebiegać. Rzecz nie tylko w odmiennych osobowościach - jest tajemnicą poliszynela, że między Merkel a Westerwellem nie ma dobrej "chemii". Lecz problem jest głębszy.

Wprawdzie Westerwelle zapewnia, że jest w stałym kontakcie ze swoją szefową (komórki, esemesy), w istocie jednak komunikacja między obojgiem wydaje się coraz trudniejsza. Przykład: z mediów Westerwelle dowiedział się, że Merkel udzieliła wywiadu dziennikowi "Frankfurter Allgemeine Zeitung", w którym krytykowała swego koalicjanta - za to, że wyważa otwarte drzwi, gdyż jego przemyślenia na temat problemów z systemami socjalnymi to "oczywistości" i nie ma tutaj żadnego tabu. Następnego dnia Westerwelle odpowiedział - na łamach dziennika "Die Welt": dowodził, że dyskusja, którą chce wywołać, jest "od dawna zaległa i niestety nie jest czymś oczywistym". Publiczny spór polityków pełniących funkcję kanclerza i wicekanclerza za pośrednictwem mediów - tego jeszcze w Niemczech nie było.

"Wojna na wywiady" była chwilowym punktem kulminacyjnym w procesie oddalania się od siebie obojga partnerów. Nieufność staje się coraz głębsza, coraz mniej widać elementów łączących.

Angeli Merkel nie spieszy się

Błędem byłoby jednak mniemanie, że problem sprowadza się do specyficznej osobowości lidera FDP, albo że coś jest tutaj dziełem przypadku. Westerwelle świadomie dążył do tej konfrontacji, a potem eskalował ją, z impetem polityka rozczarowanego i sfrustrowanego. Westerwelle i jego liberałowie weszli pół roku temu do rządu z konkretnym celem: chcieli zmienić Niemcy. Mówiąc obrazowo: "przesunąć" je na prawo, patrząc w kategoriach polityki gospodarczej, przez wprowadzenie szeregu reform - dla wielu obywateli bolesnych. Westerwelle sądził, że w osobie Angeli Merkel znalazł tu sojusznika, wraz z którym przeforsuje takie projekty jak obniżka podatków, reforma służby zdrowia i redukcja świadczeń socjalnych.

Wkrótce jednak pojął, że Angeli Merkel wcale się nie spieszy.

Szybkie decyzje polityczne nigdy nie były jej domeną: Merkel zwykła czekać, szukać konsensu, rozważać opcje. Ale konflikt z Westerwellem wynika nie tylko z tej polityczno--psychologicznej strategii pani kanclerz, lecz również z różnic programowych. Niemiecka chadecja dawno już się "zsocjaldemokratyzowała", a cztery lata Wielkiej Koalicji utrwaliły tę tendencję. Teraz Merkel nie chce "przesuwać" partii w kierunku, który można by streścić tak: mniej państwa socjalnego, a więcej kapitalizmu. Jej wybór ma też podłoże pragmatyczne: po takim przesunięciu Merkel nie obiecuje sobie wiele - obawia się za to, że straci wyborców. Woli już ściągnąć na swą głowę niezadowolenie "frakcji konserwatywnej" we własnej formacji - i podjąć ryzyko konfliktu z liberałami.

Tylko jak długo można rządzić, pozostając w konflikcie z partnerem koalicyjnym? I jak zareagują na to wyborcy? W jednym z sondaży 54 proc. pytanych deklarowało niedawno, że Wielka Koalicja była lepsza niż obecny rząd. A choć Angela Merkel nadal jest politykiem bardzo lubianym, to coraz częściej pojawia się pytanie o jej styl sprawowania urzędu. Krytyczne głosy pojawiają się także za granicą. Dwa lata temu amerykański "Time" nazwał niemiecką kanclerz "Miss Europa". Teraz, gdy wspólna waluta euro znalazła się w kłopotach, nowojorski "Newsweek" pyta: "dlaczego Niemcy nie chcą przewodzić?".

***

I tak oto największy kraj Unii Europejskiej cierpi od pół roku na słabość przywództwa, gdyż obie formacje tworzące rząd blokują się wzajemnie. Wielu oczekuje, że blokada ta może zakończyć się po 9 maja: tego dnia w najludniejszym landzie Niemiec, Północnej Nadrenii-Westfalii, odbywają się wybory krajowe. Jeśli rządząca tam dotąd lokalna koalicja "czarno-żółta" obroni swą większość w landtagu, wówczas może coś zmieni się także w Berlinie.

Ale, być może, jest to nadzieja złudna. Okazuje się bowiem, że choć i chadecy, i liberałowie określani są zwyczajowo mianem formacji "mieszczańskich", to tak naprawdę ich wizje państwa i społeczeństwa oraz ich cele polityczne znacznie od siebie odbiegają. A gdy na to nakładają się dwie tak różne osobowości polityczne, jak Angela Merkel i Guido Westerwelle - otrzymujemy mieszankę wybuchową. Pytanie tylko, kiedy nastąpi eksplozja.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2010