Saudyjczycy, Chińczycy, Rosjanie

Piętnaście milionów. Za tyle euro można kupić miejsce w radzie nadzorczej mediolańskiej opery La Scala.

24.06.2019

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Tyle była gotowa wydać saudyjska rodzina panująca, ci przesławni protektorzy muz, mecenasi eksperymentów artystycznych i miłośnicy swobodnej debaty, znani z tego, że nabyli za bajońską sumę obraz „Zbawiciel świata” Leonarda da Vinci, który, wedle niepotwierdzonych doniesień, zdobi teraz jacht Mohameda bin Salmana, faktycznego władcy naftowego Mordoru. Mam nadzieję że widok worków złota, jakie wydaje na europejskich wyprzedażach, nie przesłania nam twarzy pewnego niepokornego dziennikarza, którego siepacze nasłani przez księcia zakatowali, a następnie poćwiartowali, o czym, owszem, pisały gazety, ale chyba nie te, które czytuje dyrektor La Scali.

Ściślej: były dyrektor – zarząd opery nie przedłużył bowiem kontraktu Aleksandrowi Pereirze. Pięcioletnie rządy Austriaka zapisały się w kronice mediolańskiej sceny znacznym napływem sponsorów, ale z Saudyjczykami, zdaniem władz, jednak przesadził (a przede wszystkim nie konsultował tej operacji i za to tak naprawdę wyleciał). W akcie solidarności z obrotnym dyrektorem boska mezzosopranistka Cecilia Bartoli zerwała kontrakt na rolę Kleopatry w „Juliuszu Cezarze” Haendla tej jesieni, choć ludzie już pokupowali bilety. Pewnie teraz będą chodzić taniej na rynku wtórnym, dla mnie to i tak żadna różnica, bo jeśli chodzi o La Scalę, to stać mnie najwyżej na napiwek dla szatniarza.

Ten rodzaj sztuki zawsze był balansującą na granicy zbędności kosztowną zabawą. „Politycznie rzecz ujmując, to La Scalą powinna zainteresować się UE. Ale to byłoby możliwe w dłuższej perspektywie, a ja muszę rozwiązać problem już teraz. A kto dzisiaj inwestuje w Europie? Saudyjczycy, Chińczycy i Rosjanie” – tłumaczy trzeźwo w wywiadzie Pereira. I właściwie po tych słowach należałoby spuścić kurtynę – niech dalej zakrywa naszą obłudę, starszą niż Verdi, Mozart, a nawet Gluck. „Ach jak te twarde lizał stopy / kwiat oświeconej Europy / jak na wyścigi cała zgraja / Wolterów, Russów, Diderotów / z poważną miną, bez wymiotów / na cześć jej układała ody / patronki nauk i swobody” – pisał o carycy Katarzynie Janusz Szpotański. Cóż, mógł brykać niesfornie w satyrze, bo nie był zależny od żadnej pańskiej łaski, zarabiał na szachach... i tłumaczeniu operowych librett.

I dość już o tym, nie każdy przecież rano odtruwa niemrawość zastrzykiem z barokowych arii pani Bartoli – współczesność dostarcza nowe okazy politycznie brzemiennych romansów, choćby z brytyjskim premierem in spe w roli głównej. Za to „Saudyjczycy, Chińczycy i Rosjanie” pozostaną z nami na długo. Drugą liczbą tego tygodnia jest bowiem 108: tyle głosów dostał chiński wiceminister rolnictwa Qu Dongyu wybrany właśnie na szefa Organizacji NZ ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) – bijąc na głowę kandydatkę z Francji (popieraną nie tylko przez UE, ale i USA). Siedziba FAO mieści się w Rzymie, w pięknym budynku z czasów faszyzmu, który powstał dla ówczesnego ministerstwa ds. kolonii afrykańskich. Jest w tej przypadkowej zbitce ironia – teraz przedstawiciel Chin będzie z tego miejsca, w imieniu i z sankcją wspólnoty wymyślonej przez Zachód, rozwijał politykę swojego cesarstwa, które wobec Afryki prowadzi kolonizację nowego rodzaju – poprzez gigantyczne inwestycje. Innymi słowy, wasalizuje dyktatorów i watażków, żeby zapewnić sobie dostęp do surowców, ale przy tym wstrzykuje w ten kontynent masę pieniędzy i zapewnia rozwój – diametralnie inny niż nasze bardzo słuszne programy „rozwojowe”, i wielu ekspertów alarmuje, że to na dłuższą metę się Afryce nie opłaci.

Ale skąd ta pewność? Niewątpliwie jeśli chodzi o wystawienie „Traviaty”, na pewno umiemy wszystko lepiej. Ale głód na świecie jest za dużym skandalem, żeby marudzić, że ktoś śpiewa nie w naszej tonacji. Tak żem dumał, słuchając wiadomości z radia, które grało, gdym przerabiał resztki z lodówki i spiżarni, jakie zostały po rodzinie odprawionej na wakacje. Jak wykorzystać wszystkie otwarte pudełka śmietany, te nadgryzione gomółki sera, ostatnie plasterki szynki, pojedyncze sztuki więdnących warzyw i kilka jajek, które na pewno nie doczekają powrotu? A co z chlebem? Takie wam stawiam wyzwanie – każda rzecz, którą będziecie jednak musieli wyrzucić z chwilą wyjazdu, to 10 punktów karnych w grze o troszkę mniej głodny świat. ©℗

Z nazwiskiem Pereira kojarzy mi się... nie, nie funkcjonariusz z państwowej telewizji, lecz bohater przepięknej powieści Antonia Tabucchiego. Zmęczony życiem redaktor gazety z Lizbony lat 30., który zdobywa się na odwagę i pokazuje figę salazarowskiej dyktaturze – a przy tym sporo jada i gotuje. Od niego to przejąłem pomysł, żeby do masy jajecznej na frittatę, czyli omlet, dodać odrobinę musztardy. Spróbujcie. O frittacie już tu niedawno pisałem – to jest dobry sposób, żeby zużyć różne resztki z lodówki, jest cierpliwa i wszystko przyjmie. Do tego nadaje się też pasta salad, czyli sałatka makaronowa na zimno, nie ma żadnego żelaznego zestawu, tylko kilka reguł: po pierwsze, krótki makaron (np. świderki) gotujemy al dente i hartujemy – wyjątkowo – zimną wodą. Po czym kiedy jeszcze jest ciepławy, posypujemy szczodrze ulubioną przyprawą (np. papryczką) i sowicie omaszczamy oliwą. Kiedy będzie całkiem zimny, dopiero dodajemy składniki. Ja wydobyłem z czeluści ostatnie czarne oliwki, zapomnianą mozzarellę, kilka pomidorków koktajlowych, skrawki szynki i pudełko rukoli (ale np. lubię też wersję z dużą ilością natki). To zimne orzeźwiające danie dobrze jest lekko zakwasić: może temu posłużyć np. trochę suszonych pomidorów. Albo z umiarem zastosowany ocet balsamiczny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2019