Samotność we troje

Zaczęło się od artykułu. Dwa lata temu Joanna i Krzysztof Krauze przeczytali o młodej, zdesperowanej dziewczynie, która najpierw usiłowała zabić własne dzieci, a następnie sama próbowała popełnić samobójstwo. Artykuł zmienił się w pierwszy szkic scenariusza, publicystyka w moralitet.

30.01.2006

Czyta się kilka minut

Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze (fot. BestFilm) /
Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze (fot. BestFilm) /

Na plan "Placu Zbawiciela" jadę do Otwocka. Im dalej od Warszawy, tym mniej billboardów, reklamy - te same od miesięcy - zamalowane hasłami w rodzaju "Legia Pany" plus kilka przekleństw. Wreszcie Otwock. Wygląda jak Michalin, jak Józefów. W bezwyrazowości takich miejsc kryje się jakieś ułomne, bezbronne piękno.

Upiorne dekoracje

Beata i Bartek, główni bohaterowie "Placu Zbawiciela", nie mają jeszcze trzydziestki. To zwyczajni młodzi ludzie: ani lepsi, ani gorsi od przeciętnej. On jest monterem (po politechnice), ona zajmuje się dwójką małych budrysów. Za moment dostaną klucze do własnego mieszkania. Dramat zaczyna się w chwili, kiedy okazuje się, że ich deweloper zbankrutował. Beata i Bartek wpadają w długi, postanawiają na jakiś czas zamieszkać u Teresy, matki Bartka.

Mija rok. Beata trafia do aresztu, oskarżona o próbę dzieciobójstwa czeka na proces.

Na korytarzu Sądu Okręgowego pojawia się grająca Beatę Jowita Budnik, prowadzona przez dwójkę konwojentów. Na twarzy aktorki lęk, bezradność, macierzyńskie niespełnienie i dojmująca samotność. Samotność beznadziejna, o której Jerzy Pilch pisał: "Prawda samotności ma upiorne dekoracje. Ale zmiana dekoracji nic w życiu nie daje". Beata przeczuwa, że nawet jeżeli zmieni się wszystko - odroczenie wyroku, odpuszczenie win - nie zmieni się wiele.

- W dramacie Beaty, Bartka i Teresy łączy się wiele parametrów: złośliwość losu, przypadek, chybione intencje. Tak naprawdę niewiele trzeba, żeby wydarzyła się tragedia - mówi Joanna Kos-Krauze. - Najpierw jest myśl, zła myśl, potem słowo, które myśl może zamienić w czyn, na koniec są już tylko konsekwencje. Człowiek budzi się rano i nie może uwierzyć, że to jest jego życie. Jego straszne życie.

- Jest jakieś wyjście z matni? - pytam reżyserkę. - To przebaczenie - odpowiada.

- Dzięki przebaczeniu tej trójce udało się w końcu podnieść - dodaje Krzysztof Krauze. - Pewien święty hinduski proponował, żeby każdy dzień zaczynać od pytania "Kim jestem?". Odpowiadając na to pytanie przez całe życie stopniowo docieramy do istoty, sensu. Jeżeli w końcu zrozumiem, kim jestem, odrzucę to, co błahe, przelotne, zbędne. Przed Beatą, Teresą i Bartkiem jeszcze długa droga, ale pierwszy, najważniejszy krok właśnie wykonali.

Autorem zdjęć do "Placu Zbawiciela" jest Wojciech Staroń, twórca znakomitych filmów dokumentalnych: "Syberyjskiej lekcji" (1998), "El Misionero" (2000), "Na chwilę" (2005). "Plac Zbawiciela" będzie debiutem operatorskim Staronia w fabule.

- Mamy wyraźne założenie kolorystyczne - mówi. - Początkowo dominują zdjęcia kolorowe, realistyczne, które z czasem, równolegle do komplikowania się fabuły, będą tonowane. Razem z rozwojem akcji gama kolorystyczna będzie się zawężać.

"Tajski kwiat"

Andrzej (Aleksander Mikołajczak), adwokat zaprzyjaźniony z Teresą (Ewa Wencel), mija w korytarzu Bartka (Arkadiusz Janiczek). Nie podejrzewa, że za kilkanaście minut pozornie wygrana sprawa przyjmie zaskakujący obrót.

Pobieżna lektura scenariusza "Placu Zbawiciela" sugeruje, że główną winę za tragedię młodych ponosi Teresa, matka Bartka - teściowa jak ze złego snu. Ale w filmie Joanny i Krzysztofa Krauze takie proste przełożenia nie mają sensu. Dawno nieoglądana w kinie Ewa Wencel chce nasycić tę rolę emocjami o wiele bardziej różnorodnymi.

- Wszyscy chcą dobrze, Teresa także - mówi aktorka. - Przyjmuje młodych do własnego mieszkania z troski, nie z egoizmu. Próbuje im pomóc. Ale sama wymaga pomocy. Jest bardzo samotna. Każdy z nas jest samotny, ale ona szczególnie. Każdy z nas tęskni za miłością, ale ona - z desperacji, ze zgorzknienia - tę tęsknotę odrzuca. Zostało jej naprawdę niewiele. Wielka obcość i tlące się delikatnie światełko, że kiedyś ta obcość - do ludzi, do siebie - zostanie przełamana.

Teresa siedzi z Andrzejem na schodach sądu, płacze. Wyrzuty sumienia były ostatnią rzeczą, których się spodziewała po synu. Co teraz zrobić? Co robić?

Sala, w której odbędzie się proces, jest jeszcze pusta. Na stole rozłożone akta sprawy. Obok akt Kodeks Pracy, Kodeks Postępowania Karnego. Togi niedbale przewieszone na krześle. Na drzwiach prowadzących do sali rozpraw napis: "Zaleca się zostawienie palt w szatni". Palta: czy ktoś jeszcze używa tego określenia? W Otwocku nadal obowiązuje.

Pośród gwaru wędruję po budynku sądu. Każde drzwi kryją setki jednostkowych nieszczęść, niekończącą się litanię żalów i triumfów. Ale czy miejsce, w którym realizują się (lub rozwiewają) nasze marzenia o sprawiedliwości, musi być tak ponure? Pomiędzy kamerzystą, dźwiękowcem i grupką statystów wisi dykta, na której pinezkami przyczepiono aktualne obwieszczenia. Nazwiska, numery spraw, akt. Irracjonalny pomysł - jeżeli zerwę teraz taką kartę i nikt tego nie zauważy, sprawa zniknie, zostanie unieważniona, i nikt już nie będzie procesował się o otwocki lokal o nazwie "Tajski Kwiat"...

Zmatowiałe włosy

Beata idzie przez życie jak Irena z "Niewiedzy" Kundery. Na wystawach mija uśmiechnięte modelki, zadowolonych z siebie mieszkańców wspólnej globalnej wioski, i w tym wszystkim jest samotna, obezwładniona poczuciem, że nie pasuje. Że jej włosy nie lśnią.

Joanna i Krzysztof Krauze przy tworzeniu "Placu Zbawiciela" zastosowali metodę podobną jak Mike Leigh: najpierw wybrali aktorów, następnie wspólnie z nimi napisali scenariusz.

Dziesięć minut przerwy. Przed mieszczącym się na tyłach Sądu barowozem spotykam się z Jowitą Budnik i Arkadiuszem Janiczkiem, odtwórcami kluczowych ról Beaty i Bartka.

- Film powstawał, jak na polskie warunki, w sposób niezwykły - mówi Janiczek. - Po wygranym niemal dwa lata temu casti­ngu mieliśmy z Joasią i z Krzysztofem kilkadziesiąt spotkań.

Jowita Budnik: - Przez te dwa lata zdążyłam chyba dobrze poznać Beatę. Dzisiaj wiem już, kim jest. Chyba dobrze ją rozumiem.

Jowitę i Arka pytam o charakter granych przez nich postaci. - Beata tak naprawdę nie zna nikogo, z kim mogłaby porozmawiać - odpowiada Budnik. - To choroba cywilizacyjna. Nawet otoczeni tabunami znajomych nie mamy przyjaciół. Nie mamy się komu zwierzyć z naszych zwątpień, boimy się szczerości. Także dlatego Beata popełnia masę błędów, pękają w niej kolejne tamy. Aż w końcu nie wytrzymuje i chwyta za nóż.

- Bartek to facet, któremu przewróciło się w głowie - dopowiada Janiczek. - Wie, że mama i tak odciąży go od wszystkiego. Uważa, że sam jest wspaniały, zaradny i inteligentny, że - co konsekwentnie wmawia mu matka - wszystkiemu co złe winna jest Beata. Brnie więc coraz dalej: w kłamstwo, w zdradę. Do czasu.

Spłacić "Dług"

Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze w "Placu Zbawiciela" chcą pokazać chorobę bezsilności, w którą stopniowo pogrążają się bohaterowie - chorobę cynizmu i okrucieństwa, z każdym dniem coraz bardziej oswojonego; nienawiści, która staje się normą. Klęska jednej rodziny staje się klęską wspólną, za którą wszyscy bierzemy w jakimś sensie odpowiedzialność.

- Beata, Teresa i Bartek mieli dobre intencje - mówi Joanna Kos-Krauze. - Ale moje "dobrze" nie zawsze oznacza "dobrze" dla drugiego człowieka. Często jest akurat odwrotnie.

Skąd tytuł "Plac Zbawiciela"? - To oczywiste nawiązanie do "Długu" - odpowiada Krzysztof Krauze. - Śmiejemy się, że robimy coś w rodzaju "Długu" dla kobiet. Większość scen rozgrywa się w okolicach Placu Zbawiciela. Tam jest mieszkanie Teresy, ulubiony pub Beaty i Bartka, centrum ich życia.

- A trochę także i naszego - śmieje się Joanna Kos-Krauze. - Poznaliśmy się z Krzysztofem właśnie w okolicach Placu Zbawiciela.

Krzysztof Krauze: - Można powiedzieć, że spłacamy temu miejscu także prywatny "dług".

***

Czekając na pociąg do Warszawy - przez Świder, Józefów, Michalin, Falenicę - obserwuję, jak na pogrążonym w zimowym śnie otwockim dworcu stara kobieta drobi bułkę z pomidorem. Gołębie zawsze chętne. Na bułkę, nie na pomidora. Podskakują zadowolone, ale co sprytniejsze wróble nadlatują znienacka i kradną gołębiom w locie drobinki pieczywa. Przede mną kaleki gołąb - kuleje. Stępione, naderwane pazurki. Jak to się stało?

"PLAC ZBAWICIELA", reż. i scen.: Joanna i Krzysztof Krauze, zdj.: Wojciech Staroń, scenogr.: Monika Sajko-Gradowska, kostiumy: Dorota Roqueplo, wyk.: Jowita Budnik (Beata), Arkadiusz Janiczek (Bartek), Ewa Wencel (Teresa), Dawid Gudejko (Patryk), Natan Gudejko (Łukasz), Beata Fudalej (Edyta). Prod.: SF "Zebra" przy finansowym wsparciu APF, Koproducenci: TVP i Canal Plus.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2006