Tutaj będę malowała

Siedział tam, gdzie mi wskazano, na murku pod »Soplicowem«, naprzeciwko starych zdrojowych łazienek. Dostrzegłem go od razu w pustej uliczce - tak bardzo samotnego, jakby nie należał do tego świata - pisał o Nikiforze Krynickim Jan Józef Szczepański w opowiadaniu Biskup jedzie przez morze.

28.03.2004

Czyta się kilka minut

Krystyna Feldman jako Nikifor /
Krystyna Feldman jako Nikifor /

Krynica - połowa marca, na ulicy Pułaskiego mijam stragan z imitacjami kożuszków. Sprzedawczyni w grubych okularach rozkłada ręce: “Starzy nie chcą tego kupować, a młodzi wydają pieniądze tylko na piwo". Niedaleko stąd, w starym Domu Zdrojowym Krzysztof Krauze kręci “Nikifora", swój pierwszy od pamiętnego “Długu" (1999) film.

Zastanawiam się, czy pokazanie postaci największego polskiego malarza naiwnego i łemkowskiego świątka w ogóle jest możliwe bez śmieszności i drwiny? Krynicki Deptak wygląda dzisiaj odświętnie - w muszli koncertowej wielki portret Lenina, a nad nim napis: “Kierunek wskaże ci socjalizm". Na bliskim planie: ekipa filmu z reżyserem Krzysztofem Krauze i operatorem Krzysztofem Ptakiem na czele. Na planie dalekim - wyróżniająca się na tle śnieżnej bieli i intensywnej czerwieni powiewających szturmówek niewielka postać. To filmowy Nikifor - Krystyna Feldman. W kusym kapelusiku, przygarbiony, lekko utykający, z laseczką w dłoni, przypomina Charlie Chaplina.

Drugim bohaterem filmu Krzysztofa Krauze jest Marian Włosiński (gra go Roman Gancarczyk), absolwent ASP, plastyk w Dyrekcji Domów Zdrojowych, który spędził z Nikiforem ostatnie kilkanaście lat. Kiedy w 1960 roku okazało się, że Nikifor ma gruźlicę, w Krynicy zamknęły się przed nim drzwi “dobrych ludzi". Nikifor zapukał wtedy do pracowni Włosińskiego i stwierdził: “Tutaj będę malowała" (czasem mówił o sobie w rodzaju żeńskim, zawsze niewyraźnie, bo miał język częściowo przyrośnięty do podniebienia). Nikifor został u Włosińskiego właściwie aż do śmierci.

Przyglądamy się realizacji sceny, w której Nikifor, gryząc bułkę, po raz pierwszy puka do drzwi pracowni malarza. Osiemdziesięciojednoletni dziś Marian Włosiński ma w oczach łzy. - Tak właśnie było. Wszedł i został. Zajmowałem się dekoracją miasteczka na użytek kuracjuszy. Robiłem portrety, hasła, transparenty. Rytm mojego dnia wyznaczały spokój i pustka. Nikifor bardzo skomplikował to życie, ale jednocześnie nadał mu sens.

Włosiński opowiada, że od dawna zbierał fotografie, dokumenty, wierząc, że taki film kiedyś powstanie.

Zdziwieni kryniczanie i nieliczni o tej porze roku turyści z niedowierzaniem oglądają komunistycznie odmieniony Deptak. Krynica lat 50. i 60. na tle powszechnej szarzyzny musiała wyróżniać się resztkami międzywojennej elegancji, sznytem dawnego kurortu. Na fotografiach, które oglądam w krynickim Muzeum, dawne lata rymują się z dniem dzisiejszym. Tutaj naprawdę niewiele się zmieniło. Inne są detale, ale dekoracja ciągle taka sama. Niezmienna dekoracja, w którą wkomponowane są podświetlane reflektorami fontanny, kuracjusze kontynuujący swoje wieczne rytuały popijania z glinianych dzbanków smacznej wody Jana, obrzydliwego Zubera albo Słotwinki. Nikifor wydawał się idealnie wpisany w ten pejzaż: na murku przy tzw. Nowych Łazienkach miał rozłożony swój warsztat, który potem przewędrował razem z nim do małego pawiloniku niedaleko basenu.

Stary Dom Zdrojowy, podobnie jak cała Krynica, wydaje się impregnowany na upływ czasu, cierpliwie przyjmując kolejne pokoleniowe przemarsze pensjonariuszy. W recepcji trwają właśnie zapisy na zabiegi ambulatoryjne. Starsza pani lustruje mnie wzrokiem: - Pan gra czy na zabiegi?

Gdy słyszy, że jestem dziennikarzem, rozpromienia się, opowiada o Nikiforze, niezwykłym podobieństwie Krystyny Feldman do malarza. - Patrząc na panią Feldman czuję się tak, jakby ten biedaczek zmartwychwstał.

Obok filmowej pracowni Mariana Włosińskiego kilka kobiet oczekuje na “masaże wirowe". Identycznie jak w innym, kręconym dokładnie w tym samym miejscu, w tej samej scenerii, tyle że trzydzieści lat wcześniej filmie - w “Zazdrości i medycynie" Janusza Majewskiego, stylowej adaptacji powieści Michała Choromańskiego. Na planie filmowym zaciera się granica pomiędzy kreatorami filmowego świata a jego rejestratorami - widzami, odbiorcami, uczestnikami. Wszyscy jesteśmy tak samo winni.

***

Prawie każdy ma w pamięci własnego Nikifora. Na murku, obok malującego, leżała nadgryziona bułka, a w kuferku czekały gotowe obrazki. I był on, w zniszczonych bucikach, starym, przekrzywionym kapeluszu, z obklejonymi plastrami okularami na nosie, obojętny wobec przypatrujących mu się gapiów, niemal pozamaterialny. Pamiętam opowieści mojego ojca o niezwykłym, kalekim malarzu, który go fascynował: “Każdego roku, jeżdżąc do Krynicy patrzyłem na niego z podziwem, ale bałem się podejść bliżej". Pamiętam maleńkie obrazki Nikifora, które wisiały w salonie mojego wujka malarza. Był jeszcze obraz Nikifora ze zdjęć, z filmów dokumentalnych.

Nikifora w filmie Krzysztofa Krauze gra Krystyna Feldman. To pierwsza główna rola mistrzyni drugiego planu, która ma na swoim koncie ponad setkę pysznych filmowych epizodów (od “Celulozy" Kawalerowicza z 1954, po aktorskie perełki w filmach Andrzeja Barańskiego). Krystyna Feldman ma dzisiaj osiemdziesiąt cztery lata i energię nastolatki. Po charakteryzacji wygląda jak brat bliźniak Nikifora.

- Całe zawodowe życie czekamy na takie role, ale najczęściej ich nie otrzymujemy. Mnie się przed śmiercią udało - z rozbawieniem mówi Feldman. - Jak Pani przyjmuje te wszystkie komentarze o Pani niezwykłym podobieństwie do Nikifora? - pytam. - A jak pan myśli? Z rozkoszą przyjmuję.

Krystyna Feldman jest wprawdzie po półtoragodzinnej charakteryzacji, ale mistrzyni tej specjalności Maria Dziewulska nie daje za wygraną: maleńkim pędzelkiem podmalowuje wąsy (“są zrobione z sierści jaka tybetańskiego" - tłumaczy z uśmiechem), pociera płaszcz, żeby zmechacić go jeszcze bardziej, modeluje włosy wystające z uszu Nikifora. - Tak, włoski w uszach muszą być jak się patrzy - dopowiada Feldman.

Krzysztof Krauze: - Nikiforów było kilku: Nikifor - nędzarz, Nikifor - przedwojenny malarz odkryty przez kapistów, Nikifor - dramatyczny więzień gorsetu historii najnowszej, z okresu akcji “Wisła" i deportacji, Nikifor - odkryty przez Banachów i wreszcie Nikifor w ostatnich latach życia. Nad tym Nikiforem się pochylamy. Po latach pracy nad projektem i kilkunastu wersjach scenariusza zrozumieliśmy, że chcąc zrozumieć Nikifora, musimy zastanowić się nad istotą talentu, ale nasz film będzie także historią przyjaźni i poświęcenia.

W Domu Zdrojowym pomiędzy Krystyną Feldman i pozostałymi członkami ekipy filmowej przemykają pacjenci. Fotografują się z Nikiforem, wypatrują gwiazd. Na zdezelowanych fotelach śpią statyści: śliczna dziewczyna w gustownym kapeluszu i dwójka jej adoratorów, przykrytych flauszowymi płaszczami. Raz po raz trzaskają drzwi, słychać echo muzyki dobiegającej z jadalni, a oni dalej śpią w najlepsze.

Patrząc na tę zjawiskową trójkę rozmawiamy z Romanem Gancarczykiem o bohaterze, którego gra, o Włosińskim: - W “Nikiforze" mam przede wszystkim być. Chciałbym pokazać portret prostodusznego człowieka, ale nie bez wad, który w obliczu przyjaźni z kimś tak niezwykłym jak Nikifor nabiera ludzkiej głębi, staje się wolny.

W krynickim Muzeum Nikifora podziwiam kunszt artysty. W ostatniej fazie twórczości choroba zmusiła go do zastępowania akwareli kredkami, a pod koniec życia - ołówkiem. Na tych ostatnich szkicach widać doskonale rygoryzm Nikifora, nadzwyczajną staranność, z jaką komponował plany, dobierał cienie, wyostrzał perspektywę, wyróżniał detale. Miał przy tym pewność skali swojego talentu - na płaszczyźnie papieru (a często także na dykcie, tekturowych pudłach) zawsze bezbłędnie rozmieszczał poszczególne elementy i trafiał w sedno. Jego zestawienia barw są bardzo wyszukane. W miejsce typowej dla malarzy “naiwnych" pstrokatej kolorystyki wprowadzał cienie, przesłony, nie narzucające się plamy.

Patrząc na Nikiforowe rysuneczki oglądamy jakby ciągle ten sam obraz. Krynica - akwarelowe sceny we wnętrzach cerkiewnych i kościółkach, w kuchniach, na posterunkach, pejzaże górskie, dworce i stacyjki, autoportrety, drewniane płoty, siermiężne chałupy, chłopi wystrojeni w płócienne koszule po sąsiedzku z eleganckimi kuracjuszami. - Nikifor przypomina mi proroka Eliasza - mówi Krauze. - Był człowiekiem surowym i skromnym. Bardzo samotnym. Wstawał rano, południami malował, wieczorem jadł resztki, które mu wystawiano z jakiegoś pensjonatu. I malował. Przez całe życie malował; średnio trzy obrazki dziennie. Zostawił ich prawie czterdzieści tysięcy.

***

Została godzina do odjazdu ostatniego autobusu do Krakowa. Zaglądam do restauracji o nazwie “Hawana" - to słynne niegdyś miejsce, którego sława minęła razem z “waluciarzami" i Pewexami. Nie ma waluciarzy, nie ma Pewexów, ale “Hawana" stoi jak dawniej. Tyle że pusta.

- Niby sezon, ale nie ma koniunktury - mówi kelnerka - w weekendy to jeszcze jakoś idzie, ale w tygodniu beznadziejnie. Widział Pan tego Lenina w amfiteatrze? - i dalej, nie czekając na odpowiedź - W ’62, ’63 roku widywałam Nikifora codziennie. Nikt nie traktował go poważnie. Biedny był, na chleb nie miał, prawie nic nie mówił, bełkotał coś pod nosem, dzieci uciekały przed nim, ale w sumie bardzo go tutaj lubiliśmy. Kto by przypuszczał, że będą kręcić o nim filmy? Dobry był człowiek, nikomu krzywdy nie robił.

Krystyna Feldman nosi tę samą tabliczkę, którą zawsze miał ze sobą Nikifor: “Malowaniem obrazków zarabiam na jakie takie życie, aby się tylko utrzymać na tym Bożym Świecie. Żyję z łaski dobrych ludzi". Potrafił malować tak, żeby się podobało. Świat u Nikifora bywa piękny. Utrwala tęsknotę za Arkadią, której nieobecność odczuwamy tym silniej, im bardziej za nią tęsknimy.

NIKIFOR, reż. Krzysztof Krauze, scen.: Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze, zdj.: Krzysztof Ptak, kostiumy: Dorota Roqueplo, scenogr.: Magdalena Dipont, char.: Maria Dziewulska, wyst.: Krystyna Feldman - Nikifor, Roman Gancarczyk - Marian Włosiński, oraz: Lucyna Malec - Hania Włosińska, Jerzy Gudejko - Stefan Nowak, Jowita Miondlikowska - Kowalska, Marian Dziędziel - Ferek, Aldona Grochal - pielęgniarka, Marek Litewka - lekarz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2004