Samotna jak Matka Polka

Depresja poporodowa dotyka co dziesiątą matkę. Rodzącym można – i trzeba – oferować pomoc psychologiczną.

26.05.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. GETTY IMAGES
/ Fot. GETTY IMAGES

Praca tutaj to często balansowanie na granicy życia i śmierci. Bardzo obciążające, nie tylko dla pacjentek, ale też dla nas.
Słowa o balansowaniu Anna Faber, terapeutka wspierająca matki przed i po porodzie, wypowie podczas tej rozmowy kilka razy. Za kilkadziesiąt minut okażą się zresztą prorocze.

Siedzimy w gabinecie na parterze oddziału ginekologiczno-położniczego Szpitala Morskiego im. PCK w Gdyni. Małe pomieszczenie z jednym wygodnym fotelem, kilkoma krzesłami i pluszakami na półkach mieści się vis-à-vis portierni, przez którą co rusz przewijają się: pielęgniarki, ciężarne i czekający na poród rozgorączkowani ojcowie.

Anna Faber zdąży opowiedzieć o trudnych przypadkach kobiet przed porodem, terapiach depresji poporodowej, swoich zawodowych sukcesach i utrapieniach. Potem do gabinetu wejdzie jej koleżanka – terapeutka Katarzyna Janasiewicz-Nowak. Z informacją, że na oddziale jedna z matek właśnie poroniła. Trzeba iść – porozmawiać, wysłuchać, pobyć...

– Takie sytuacje zdarzają się często – mówi Faber, kiedy jej współpracowniczka znika za drzwiami gabinetu (ostatecznie pacjentka odmówi przyjęcia pomocy psychologicznej). – Tym bardziej nasza praca powinna opierać się na trwałości, spokoju i stabilności. Czyli na możliwości sprawowania całościowej opieki psychologicznej.

Faber i Janasiewicz-Nowak współtworzą gdyńskie Stowarzyszenie „Zielona Myśl”. Jeden z realizowanych przezeń projektów to „Początek w rodzinie”, trwający od 2009 r. pionierski w Polsce program obejmujący dwa cele: psychologiczną pomoc okołoporodową dla matek oraz wspieranie w budowaniu relacji rodzic–dziecko od najmłodszych lat.Program działa, ale z roku na rok natrafia na coraz większe trudności – o trwałości, spokoju i stabilności już od dawna nie może być mowy.

„Dyskusja na temat zdrowia psychicznego, która przetoczyła się przez brytyjskie media przed wyborami, pokazuje dotkliwie, w jakim my jesteśmy miejscu. Np. jedyna w Polsce placówka, która zajmowała się psychologiczną pomocą okołoporodową, walczy o życie, a właściwie żyje tylko dzięki entuzjazmowi pracujących tam terapeutek” – napisała dwa tygodnie temu na swoim Facebookowym profilu Justyna Dąbrowska, warszawska terapeutka, odnosząc się do historii z Gdyni.

Nie tylko depresja
„Czemu ja tego wcześniej nie czytałam? Mogłabym się podpisać pod każdym słowem. U mnie trwało to miesiąc. Skończyło się wraz z rozpaczliwymi próbami karmienia naturalnie”. Podobnych komentarzy kobiet odkrywających, że z doświadczeniem depresji poporodowej nie są same, można odnaleźć w sieci setki. Ten jest jedną z wielu reakcji na wpis z popularnego bloga Potworywozkowe.pl, pisanego przez Paulinę Rybak.

„Dlaczego ja nic do niej nie czuję? Dlaczego mam ochotę wyjść i ją tutaj zostawić? Niech sobie płacze, niech się drze, jak chce. Dlaczego jej po prostu nie wezmę i nie nakarmię? Próbuję zagłuszyć jej krzyk swoim płaczem” – pisała ponad rok temu autorka, przyznając w opublikowanym później postscriptum, że dopiero po wszystkim dowiedziała się, iż prawdopodobnie cierpiała na depresję.

„Nikt nic nie wie, bo przecież nikomu się nie przyznam, że mam ochotę się zabić. Moja córka jest taka idealna. Jest tak idealnie grzeczna i w ogóle, cholera, nie płacze. Bo nie płacze, jak jesteśmy u teściów, u babci, jak jej ojciec jest w domu. Ja też jakoś wtedy nie ryczę, nawet staram się rysować uśmiech na swojej twarzy. Odgrywać szczęśliwą Matkę Polkę” – wspominała w innym miejscu.

Depresja poporodowa dotyka, wedle ostrożnych szacunków, co dziesiątą rodzącą. Przy niemal 400 tys. urodzeń rocznie można przyjąć, że liczba nowych zachorowań to w Polsce kilkadziesiąt tysięcy przypadków rocznie.

Z kolei z raportu Fundacji Przetrwać Cierpienie wiemy, że co roku około 40 tys. par traci dzieci z powodu poronienia. 30 proc. rodziców z tej grupy zapada na depresję i wymaga leczenia psychiatrycznego, zaś 7 proc. kobiet z nieleczoną po takim doświadczeniu chorobą podejmuje próbę samobójczą.

Ale potrzeba pomocy psychologicznej na polskich oddziałach ginekologiczno-położniczych to zjawisko znacznie szersze.
– Ciąża to jest niepowtarzalny stan: relacji dwóch istot szczególnie podatnych na zranienie – mówi Justyna Dąbrowska. – Małego dziecka, któremu dopiero „organizuje się” psychika, i matki w okresie okołoporodowym, która znajduje się we wrażliwym emocjonalnie okresie. Tej relacji należy się opieka, również dlatego, że żyjemy w specyficznych czasach. Kobieta rzadziej niż kiedyś ma dzisiaj możliwość obserwowania innych kobiet. Nie idealizuję rodziny wielopokoleniowej, stwierdzam tylko fakt: kiedyś towarzystwo innych kobiet było intensywniejsze. Dzisiejsza młoda kobieta, biorąc po raz pierwszy na ręce swoje dziecko, często też po raz pierwszy widzi noworodka. Ona nie ma zasobów, żeby tę sytuację ogarnąć. Mówi się: „Każda matka instynktownie wie, jak się karmi dziecko”. Nie wie, jeśli wcześniej się z tym nie zetknęła!

– Być może w dzisiejszym pędzącym świecie kontakt rodzącej kobiety z psychologiem na oddziale będzie pierwszym i ostatnim momentem, w którym ktoś uważnie jej wysłucha i powie: „To jest dla ciebie i dziecka bardzo ważny moment, w którym musisz się zatrzymać” – dodaje Katarzyna Janasiewicz-Nowak.
Według Anny Faber doświadczenie ciąży i porodu bywa często mitologizowane. – Prawda jest taka, że po tym doświadczeniu nic nie będzie już takie samo – mówi terapeutka. – A my karmimy się głównie opowieściami, jak jest fantastycznie, bo będzie dzidzia i rozszerzy się rodzina. Uczymy się dobrze oddychać, organizujemy szkoły rodzenia, ale mało mówimy o tym, czego się w tej wielkiej zmianie boimy.

Zdaniem terapeutki, kobiety boją się nie tylko zmian cielesnych i psychicznych, ale też relacji z bardzo bliskim człowiekiem, którego na razie nie rozumieją. Anna Faber proponuje ćwiczenie na wyobraźnię: – Siedzimy teraz naprzeciwko siebie, sprawnie się komunikując. Ale niech pan sobie wyobrazi, że ja nagle przestaję mówić, i tylko na pana patrzę. Przez pierwsze sekundy będzie pan jeszcze myślał, że zrobiłam pauzę albo się zastanawiam. Ale potem zacznie się pan niecierpliwić, by po jakimś czasie być w całej tej sytuacji kompletnie bezradny. To byłaby namiastka stanu umysłu, jaki staje się udziałem każdej matki po porodzie. Dla niej to dziecko jest przybyszem, „kosmitą”, którego reakcji nie rozumie. I o ile w kontakcie z tym „kosmitą” ona ma przez kilka dni wokół siebie lekarkę, położną, pielęgniarkę, doradcę laktacyjnego, to potem, po tych kilku dniach, musi wrócić do domu...

O swoim pierwszym powrocie opowiada Małgorzata Łukowiak, autorka bloga „Zimno” poświęconego macierzyństwu i sprawom kobiecym, a także wydanej w 2013 r. książki „Projekt Matka”: – To była moja pierwsza ciąża, od której minęło 11 lat, ale jedno wspomnienie jest we mnie nadal żywe. Dokładnie w dniu, kiedy – jak się okazało później – miałam urodzić, naszedł mnie straszny smutek. Za przeszłym, utraconym życiem, szczupłą sylwetką, wolnością, niezależnością. To było uczucie namacalne, fizyczne. A kiedy wróciłam z dzieckiem do domu, nawet mieszkanie wydało mi się inne... Poczułam, że spada na mnie wielki ciężar odpowiedzialności. Ciężar, zdawało mi się wtedy, nie do udźwignięcia.

Według Justyny Dąbrowskiej ciążę można porównać do okresu dojrzewania. Zmienia się kobiece ciało, a jego właścicielkę zalewa fala emocji, których nie rozumie. – Widzimy, że „ktoś w nas rośnie”, ale nawet jeśli się z tego bardzo cieszymy, nie mamy nad tym kontroli – mówi terapeutka. – Czasami jestem zachwycona, bo dziecko to dla mnie upragniony gość, ale bywa też, że ten gość wysysa ze mnie całą energię.

Początek końca?

Historia pomysłu twórczyń gdyńskiej „Zielonej Myśli” na pionierską działalność terapeutyczną zaczyna się w roku 2009. Terapeutki przechodzą dwuletnie seminarium prowadzone przez brytyjską psychoanalityczkę Orę Dresner – uczą się pracy z dziećmi po porodzie: jak odczytywać wysyłane przez noworodka sygnały, kiedy chce na ręce, kiedy zgłasza głód czy pragnienie, jak rozpoznawać stany emocjonalne dziecka. Terapeutki dowiadują się, jak od samego początku pomagać w budowaniu relacji matka–dziecko, ale też jak prowadzić terapie samych matek, które znalazły się w trudnym emocjonalnym położeniu.
Jeszcze w trakcie seminarium zaczynają się zastanawiać, jak swoją wiedzę wykorzystać. Chodzą do władz miasta, tłumaczą, przekonują: że inwestycja w relacje matka– –dziecko to kapitał na lata; że wychwycone wcześnie problemy to ich brak w bardziej dojrzałym wieku.

W 2009 r. miasto Gdynia finansuje program pilotażowy – na oddziale ginekologiczno-położniczym szpitala im. PCK. W roku 2011 stowarzyszeniu udaje się już przekonać urzędników do trzyletniego projektu terapeutycznego – na jego cel organizacja dostaje od miasta 36 tys. zł rocznie.

Jednak w 2014 r. roczne finansowanie zostaje wstrzymane – stowarzyszenie otrzymuje jedynie dwa razy po 10 tys. zł na trzymiesięczne programy ze specjalnej miejskiej puli. W tym roku dotacja znowu maleje – do 15 tys., a terapeutki, które regularnie bywały na oddziale gdyńskiego szpitala, pojawiają się tam coraz rzadziej.

Teraz (środek minionego tygodnia), kiedy siedzimy w małym pomieszczeniu na parterze gdyńskiego oddziału ginekologiczno-położniczego, Anna Faber i Katarzyna Janasiewicz-Nowak nie potrafią ukryć niepewności i frustracji: pieniędzy starcza na ograniczoną liczbę interwencji, a szpital nie podpisał nawet ze stowarzyszeniem umowy o współpracy. To dlatego terapeutki nie mogą pojawić się oficjalnie na oddziale (i być może dlatego kierujący oddziałem, mimo wcześniejszych planów, nie przyłączą się do naszej rozmowy).

– Czasami mamy poczucie, że trwonimy czas i zdrowie – mówią terapeutki.

I dodają, że przez lata obecności na oddziale wyrobiły sobie dobry kontakt z lekarzami, położnymi i pielęgniarkami; że ich pracy – nakierowanej na kobiety w ciąży – nie zastąpi „dochodzący”, zatrudniony przez władze szpitala psycholog; że ich frustracja nie dotyczy tylko gdyńskiego magistratu, ale raczej ogólnej znieczulicy na problem (występowały o dotację również do wielu organizacji pozarządowych – bezskutecznie).

– Stowarzyszenie ma bardzo dobrą opinię. A spadek dotacji dotyczy niestety wszystkich organizacji. Po prostu jest coraz mniej pieniędzy w budżecie – tłumaczy Beata Szadziul, pełnomocniczka prezydenta Gdyni ds. polityki rodzinnej. I odsyła do władz gdyńskiego szpitala, które – według urzędniczki – powinny dołożyć się do projektu, przez wszystkich uznawanego za ważny.
Władze szpitala na wypowiedź się nie decydują. Pod koniec tygodnia Katarzyna Janasiewicz-Nowak przekazuje jednak dobrą informację: szpital zgodził się podpisać ze stowarzyszeniem umowę o współpracy, dzięki czemu terapeutki będą wreszcie mogły oficjalnie wejść na oddział.

– To dobra wiadomość, choć nie rozwiązuje największego problemu – mówi Janasiewicz-Nowak, zauważając, że wiele przychylnych dla stowarzyszenia decyzji podejmowano w przeszłości dzięki zainteresowaniu sprawą dziennikarzy. I dodaje: – Już po otrzymaniu informacji o podpisaniu umowy jedna z położnych spytała mnie, czy możemy w tej sytuacji ustalić dzień dyżurów terapeutki na oddziale. Musiałam odpowiedzieć, że wysokość miejskich dotacji nie pozwala na regularne wizyty. Chyba że charytatywnie...

Rzecznik pisze, ministerstwo odpowiada

Jak sytuacja z okołoporodową opieką psychologiczną wygląda w innych polskich szpitalach? Czy tak jak w przytaczanej przez Justynę Dąbrowską historii sprzed lat?

Terapeutka udaje się do jednego ze szpitali, z którym sąsiaduje jej blok. Proponuje terapeutyczny wolontariat na szpitalnej porodówce. Jeśli kobieta zareaguje na poród źle, albo umrze dziecko, przyjdzie wezwana na oddział.

„Kto panią tu nasłał?” – słyszy w reakcji od lekarza prowadzącego oddział.

– Nie wiem, jak jest dzisiaj – mówi Dąbrowska. – Z pewnością nie ma myślenia o tym, że psychologiczna opieka okołoporodowa jest czymś ważnym.

Przykład Gdyni – historia nie bez perturbacji, ale będąca też świadectwem sukcesu miasta, szpitala, a przede wszystkim terapeutek, które pokazały, że da się zorganizować realną pomoc wbrew przeszkodom – w zdecydowanej większości polskich oddziałów położniczych pozostaje abstrakcją.

Zauważyła to pod koniec 2014 r. rzeczniczka praw pacjenta Krystyna Barbara Kozłowska, występując do Ministerstwa Zdrowia w sprawie obowiązku zatrudniania psychologów na oddziałach ginekologiczno-położniczych. Skąd inicjatywa? „Do Biura RPP wpływają zgłoszenia kobiet oraz ich rodzin, które wskazują na brak wsparcia, zrozumienia oraz empatii lekarzy i innych pracowników medycznych podczas udzielania pacjentkom świadczeń zdrowotnych z obszaru ginekologii i położnictwa” – czytamy w informacji RPP.

Stanowisko ministerstwa? Resort zobowiąże placówki do zapewnienia pomocy psychologicznej na oddziałach ginekologiczno-położniczych, ale stałej obecności psychologów na porodówkach nie uznaje za konieczność. Ważniejsze od kilkudniowej siłą rzeczy interwencji psychologa są – zdaniem urzędników ministerstwa – skuteczniejsze wsparcie ze strony lekarza i położnej, łagodzenie porodowego bólu, a już po porodzie skuteczniejsze wychwytywanie ewentualnych problemów przez położną środowiskową.

Fakt, że podobna dyskusja rozpoczyna się w Polsce na dobre dopiero w 2015 r., wydaje się znamienny. Podobnie jak to, że Ministerstwo Zdrowia nie dysponuje dziś statystykami – a więc rzetelną diagnozą sytuacji, która miałaby się powoli zmieniać – dotyczącymi odsetka oddziałów ginekologiczno-położniczych, na których pomoc psychologiczna jest zapewniona.

Nie dajcie się wkręcić

Być może odpowiedź na pytanie, dlaczego tak jest, tkwi przynajmniej częściowo w klimacie kulturowym, jaki otacza macierzyństwo. Jego centralnym punktem jest matka – dzielna, nieskazitelna, która wytrzyma wszystko.

– Wytrzyma, bo jest, jak to się często mówi, w „stanie błogosławionym” – zauważa Małgorzata Łukowiak. – Słowa są ważne: niby „ciąża” odsyła do ciężaru, ale już „błogosławieństwo” nie zostawia raczej przestrzeni na chwile słabości czy rezygnacji. A kiedy już ten stan się kończy, wszystkie reflektory kieruje się na dziecko. To dzidziusia się odwiedza, podziwia, obsypuje prezentami. Matka pozostaje gdzieś z boku.

Łukowiak zwraca uwagę na zmiany w medialnym przekazie, który towarzyszy ciąży i rodzeniu. Celebrytki pokazują się w wysokich obcasach, w kreacjach i z płaskimi brzuchami tuż po porodzie. – Tak jak kiedyś opowieść o ciąży była, powiedzmy, silnie „matko-polska”, tak teraz idzie w kierunku przeżycia, które właściwie nie jest żadnym ciężarem – zauważa blogerka. – Jest sympatyczną okazją, by przetestować ubrania ciążowe. Stąd pewnie niektóre dotyczące ciąży komentarze na forach: skoro to jest takie fajne, to jak może się wiązać z negatywnymi przeżyciami?

„Nasłuchają się pierdół od swoich psiapsiółek albo wróżbity Macieja i wmawiają sobie różne schorzenia i choroby”; „Młode mamy teraz często pod 40-tkę są. Czy jeszcze w tym wieku ze sobą nie radzą sobie???”; „Nie dajcie się wkręcić w takie ściemy wymyślone przez panie socjolożki feministki” – to tylko niektóre komentarze pod jednym z artykułów przedstawiających działalność gdyńskiego Stowarzyszenia „Zielona Myśl”.

– Nigdy dość powtarzania: kobieta ma prawo do złości i bezradności, bo dzieci wywołują w nas takie uczucia – mówi Anna Faber. – Ta wiedza jest ważna, bo wiele depresji poporodowych to nic innego jak efekt zablokowanej złości, zaprzeczonej wrogości. Kobieta nie śpi, jest obolała, zmęczona. Jeśli nie ma do kogo się zwrócić, a oczekuje się od niej tylko dyspozycyjności non-stop, nie może się to dobrze skończyć.

Małgorzata Łukowiak zaznacza, że jest przeciwna antagonizowaniu matek i ojców – ci drudzy też przeżywają przed, w trakcie i po porodzie ciężkie chwile – ale według blogerki oczekiwania społeczne wobec mężczyzn i kobiet nadal się diametralnie różnią.
– Przypominam sobie głośną tragedię Madzi z Sosnowca – mówi Łukowiak. – Ojciec był w tej historii przedstawiany niemal wyłącznie jako ofiara. Tak jakby to, co się stało, nie było efektem nawarstwiającej się sytuacji, za którą przecież oboje odpowiadali. Podobnie jest na co dzień: mężczyzna wyjeżdżający na wakacje czy wychodzący na imprezę to coś naturalnego. Kobieta w podobnej sytuacji słyszy pytanie: „Kto zostanie z dziećmi?”.

Demografia to nie liczby

Do tego kulturowego pejzażu warto dorzucić garść konkretów, rzucających światło na wagę, jaką przykłada się w Polsce do psychicznego dobrostanu matki i dziecka: położnicy i ginekolodzy nie są szkoleni pod kątem monitorowania stanu emocjonalnego matki; tej sfery życia nie doceniają też często pielęgniarki i położne; stan nowo narodzonego dziecka bada się u nas, w skali od 1 do 10, tylko pod kątem somatycznym, ale już nie – jak to bywa w wielu krajach europejskich – emocjonalnym.
Brak dbałości o okołoporodową opiekę psychologiczną to tylko jedno z pęknięć w robiącej coraz większą karierę opowieści o Polsce, która musi „przezwyciężyć problemy demograficzne”.

– Nie słyszałam jeszcze o przypadku, by ktoś decydował się na dziecko „dla Polski” albo z powodu „katastrofy demograficznej” – podsumowuje Justyna Dąbrowska. – Gdy ktoś mnie pyta, jak zatroszczyć się o dzieci, odpowiadam: zatroszczmy się o rodziców, a głównie o matki. Często słyszę, że rodzice są roszczeniowi. Nie, oni bywają zmęczeni, wkurzeni, zapracowani i zapędzeni w kozi róg. A to dlatego, że przestrzeń wokół rodzicielstwa nadal nie jest przyjazna.

Kazus gdyńskiego stowarzyszenia pokazuje, że można inaczej. Rzeczywistość w przygniatającej większości rozsianych po Polsce placówek medycznych – że ciąża, poród i miesiące po nim są nadal doświadczeniem przede wszystkim samotności. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2015