Szesnaście sekund. Jak cierpią matki po utracie ciąży

W Polsce dochodzi rocznie do około 40 tysięcy poronień. I choć w światowych statystykach wypadamy dobrze, to utrata ciąży wciąż jest tematem tabu. Nie potrafimy o nim rozmawiać, częściej pogłębiamy traumy kobiet.

13.12.2023

Czyta się kilka minut

Dzień dziecka utraconego - białe balony na znak solidarności z rodzicami, którzy utracili dziecko. Katowice, 15 października 2021 r. / fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl
Dzień Dziecka Utraconego – białe balony na znak solidarności z rodzicami, którzy utracili dziecko. Katowice, 15 października 2021 r. / fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl

Ada pod koniec czwartego miesiąca ciąży była trochę przeziębiona. Kiedy pojawiło się plamienie, lekarz stwierdził drobną infekcję i zapisał jej leki. Którejś nocy dostała skurczy. – Zobaczyłam pępowinę, która ze mnie wychodzi, byłam przerażona – opowiada. W szpitalu na początku usłyszała, że to nic strasznego. Po chwili jednak okazało się, że jest w trakcie poronienia, więc od razu zabrano ją na zabieg łyżeczkowania. Chwilę wcześniej dostała do podpisania cały plik dokumentów, musiała m.in. od razu decydować o pogrzebie. Podpisała wszystko szybko, dla świętego spokoju – była przecież w szoku i trudno było jej zrozumieć wielostronicowe formularze.

Anna podczas wizyty u ginekologa usłyszała, że jajo płodowe jest puste; jej organizm cały czas jednak zachowywał się jak przy zdrowej ciąży. Po dwóch miesiącach zaczęła plamić. Na SOR-ze pielęgniarka zdziwiła się, że nikt Annie do tej pory nie przepisał tabletki poronnej. Była wręcz przekonana, że plamienie wystąpiło właśnie wskutek jej działania. Kiedy krwotok się pogłębił, Anna miała dwie możliwości: zostać w szpitalu albo ronić w domu. – Miałam świadomość, że jeśli zostanę, będę na jednej sali z kobietami, które przygotowują się do porodu, to byłoby straszne. Wybrałam dom – mówi. 

Iga z mężem o ciążę starali się półtora roku. Kiedy już się udało, około szóstego tygodnia lekarz podczas badania USG nie stwierdził bicia serca, które powinno już się pojawić. Idze zalecono czekanie. Gdy po trzech tygodniach sytuacja się nie zmieniła, zgłosiła się do szpitala. W poczekalni siedziała pięć godzin. Kiedy w końcu została przyjęta, dowiedziała się, że lekarze wywołają poronienie, ale nikt jej nie poinformował, jak to będzie wyglądać. Posadzono ją na fotelu ginekologicznym, a gdy zapytała, co będą robić, usłyszała, że procedura już się zaczęła i w tym momencie aplikują jej tabletkę poronną.

Mylące statystyki

Według raportu UNICEF za rok 2020, na świecie co 16 sekund rodzi się martwe dziecko, co powoduje około 1,9 mln straconych ciąż w ciągu roku. Średni wskaźnik na świecie wynosi 13,9 martwych urodzeń na tysiąc przypadków, jednak w Europie nie przekracza on 6, a średnia dla krajów Unii Europejskiej wynosi tylko 3,2 martwych urodzeń na tysiąc. Polska, w której podobnie jak we Francji, Belgii czy na Węgrzech wskaźnik ten wynosi nieco ponad 3 martwe urodzenia na tysiąc, mieści się w średniej unijnej. Sytuacja jest jednak lepsza w sąsiednich Czechach, Niemczech czy Norwegii. 

Według statystyk około 40 tys. ciąż w Polsce co roku kończy się poronieniem, kolejne 1700 – urodzeniem martwego dziecka. Granicę pomiędzy jednym a drugim stanowi 22. tydzień ciąży.

– Statystyki niewiele mówią, dopóki cię to samej nie spotka – mówi Ada. Mimo że ciążę straciła sześć lat temu, to poczucie winy, iż mogła tragedii zapobiec, wciąż do niej wraca. Ada twierdzi, że to właśnie wstyd i wyrzuty sumienia powodują, iż tak trudno rozmawia się o poronieniu. 

– Niestety, poczucie winy bardzo często towarzyszy kobietom, które straciły ciążę – przyznaje Maria Hornowska-Stoch, psycholożka, która tematem straty prenatalnej zajmuje się również naukowo. – Natychmiast zaczynają szukać przyczyny poronienia, zastanawiają się, co zrobiły źle. Mają obniżoną samoocenę, czują się niepełnowartościowe, ponieważ w swojej ocenie nie zrealizowały obowiązku kobiety: zostania matką. Tymczasem z punktu widzenia personelu medycznego poronienia, zwłaszcza wczesne, są dosyć powszechnym biologicznym działaniem organizmu. Jednak w zestawieniu z tym, co czują kobiety, ten argument zazwyczaj nie zmniejsza bólu. One bardziej potrzebują zdania: „To nie pani wina” albo zwykłego: „Przykro mi, że to panią spotkało”. Tego typu zdania usłyszane na oddziale pacjentki często wspominają jako bardzo wspierające. Brzmią prosto, ale żeby je wypowiedzieć tak, by kobietę wzmocniły, trzeba mieć odpowiednią wrażliwość, zasoby energetyczne i czas na prawdziwie bliski kontakt z tą jedną pacjentką. I nie bać się, że to wywoła jej płacz. Trzeba umieć być obok kogoś, kto doświadczył straty, a to wcale nie jest takie proste – uważa psycholożka.

Następnym razem się uda

Personel szpitali wybiera często inne zdania, niefortunne, jak choćby: „Jest pani jeszcze młoda” lub „Będziecie mieli przecież kolejne dziecko”, lekceważące de facto stratę. – To nie jest intencjonalne – uważa Maria Hornowska-Stoch – po prostu personel pracujący na oddziałach ginekologiczno-położniczych spotyka się z poronieniami często, w pewnym sensie to codzienność tego typu oddziałów. Dla roniącej natomiast i dla jej partnera ta sama sytuacja jest absolutnie wyjątkowa. Gdy następuje spotkanie tych dwóch perspektyw, i to w dramatycznych okolicznościach, trudno o pełne zrozumienie.

Maria Hornowska-Stoch zauważa też, że mimo iż strata ciąży w wyniku poronienia to zjawisko powszechne (według WHO stanowi między 10 a 15 proc. wszystkich ciąż na świecie), kobiety zazwyczaj dowiadują się o podobnych doświadczeniach innych pań dopiero wtedy, kiedy same ronią.

Maria Hornowska-Stoch

 

Anna przed swoim własnym poronieniem nie słyszała, by jakąś bliską jej kobietę spotkało to samo. Dopiero gdy zaczęła otwarcie o swym bólu mówić, wyszło na jaw, że nie jest z tym doświadczeniem sama. – Dlaczego nie potrafimy rozmawiać na tak istotny temat, tylko cierpimy samotnie? – zastanawia się. 

Katarzyna Kachel, autorka wydanej właśnie książki „Wszystkie moje straty. O ciąży, traumie i odzyskanym życiu”, zauważa, że tabuizacja tego problemu jest również wynikiem milczenia kobiet, które same doświadczyły straty. – Straty niemającej wsparcia społecznego i niezwiązanej z rytuałami. Wszystko to sprawia, że kobietom, które ronią lub rodzą martwe dzieci, wydaje się, że nie mają prawa do żałoby. One nawet nie dają sobie prawa do nazywania siebie matkami, choć cierpią jak matki – relacjonuje swoje rozmowy do książki Katarzyna Kachel.

Lista grzechów według NIK

Opiekę nad pacjentkami, które poroniły lub urodziły martwe dziecko, wzięła pod lupę Najwyższa Izba Kontroli i na początku 2021 r. opublikowała wieloaspektowy raport. Okazało się, że standardy opieki okołoporodowej w Polsce nie są przestrzegane. W prawie 60 proc. sprawdzanych szpitali dokumentacja była prowadzona nierzetelnie, przez co nie można było ustalić, czy udzielone pacjentkom świadczenia były odpowiednie.

Raport zwracał także uwagę na brak właściwej komunikacji na linii personel medyczny–pacjentka, przez co kobiety tracące ciążę nie otrzymywały należytego wsparcia. Brakowało empatii. W niektórych szpitalach kobiety po stracie przebywały w jednej sali z tymi szczęśliwymi, które chwilę wcześniej urodziły zdrowe dziecko. Jeśli w placówce był zatrudniony psycholog – pacjentki skarżyły się na jego słabą dostępność. Raport NIK wykazał też, że nie we wszystkich szpitalach rzetelnie dokumentowano, co działo się ze zwłokami dzieci. W blisko jednej czwartej placówek brakowało oświadczeń pacjentek w sprawie pochówku dziecka. 

Problemy w komunikacji na linii personel–pacjentka opisuje także raport z badania Fundacji Czułość, przeprowadzonego w pierwszej połowie 2022 r., które dotyczyło traktowania pacjentek, możliwości udzielenia przez szpital wsparcia psychologicznego i komunikacji ze strony personelu. Badanie przeprowadzono w grupie prawie 1500 pacjentek, które doświadczyły poronienia. Mimo pozytywnych doświadczeń wielu kobiet, 70 proc. z nich przyznało, że w szpitalu nie otrzymały żadnych informacji na temat przepisów, które mogłyby być pomocne w nadaniu zmarłemu dziecku imienia i organizacji pochówku. 55 proc. nie dostało w ogóle informacji na temat związany z pogrzebem, a 68 proc. pacjentek stwierdziło, że podczas pobytu w szpitalu nie otrzymały żadnego wsparcia psychologicznego.

Po wspomnianej kontroli, NIK skierowała wnioski do resortu zdrowia o wprowadzenie obowiązku zatrudniania psychologa przynajmniej na pół etatu na oddziale ginekologiczno-położniczym nie tylko w szpitalach, w których rodzą kobiety będące w ciąży patologicznej (tak jest obecnie), ale także w placówkach, w których odbiera się ciąże zdrowe lub zajmuje się pacjentkami w ciąży zagrożonej

Płacz „nieadekwatny” do sytuacji

Bardzo smutnym wnioskiem z raportu jest przeświadczenie ponad połowy respondentek, że personelowi medycznemu w Polsce brakuje empatii, odruchów wsparcia i pocieszenia. 

Potwierdza to Iga, która leżąc na oddziale, zaczęła nagle płakać. – Pielęgniarka zapytała mnie nieco zdziwiona: „Czego ty płaczesz?”. A ja przecież straciłam dziecko! – wspomina. 

Tego typu komentarze bolą na każdym etapie ciąży. Maria Hornowska-Stoch, z perspektywy psycholożki i badaczki, dodaje jeszcze jeden aspekt: poronienia często wiążą się z mniejszym wsparciem społecznym niż utrata dziecka na późnym etapie. – Po kobiecie często jeszcze nie widać, że jest w ciąży, a przez to dziecko nie istnieje społecznie – wyjaśnia.

Paulina jest położną od 15 lat, pracuje na sali porodowej. W jej szpitalu określono krok po kroku działania w przypadku śmierci prenatalnej. – W tej procedurze wszystko jest odarte z emocji. Brakuje wskazówek, jak można się taką osobą zaopiekować emocjonalnie – zwraca uwagę Paulina. Dodaje, że jej jako położnej nikt tego nie nauczył. – Szukałam takich informacji na tych samych stronach internetowych, co nasze pacjentki – przyznaje. 

Agnieszka Wodzyńska z fundacji Donum Vitae, która od kilku lat obserwuje temat komunikacji z pacjentkami, przyznaje, że – niestety – w tej kwestii niewiele się zmienia. Kluczowa według niej jest opieka psychologiczna – nad samym personelem. Bez tego położne nie będą w stanie wspierać kobiet, które poroniły. – Ważne jest też, by to mamie pozostawić decyzję o tym, czy chce się pożegnać ze swoim dzieckiem, nawet jeśli poronienie następuje przed połową ciąży. U nas często to szpital decyduje za rodziców. Personel, chcąc oszczędzić rodzicom trudnego widoku, wręcz boi się czasem zaproponować im pożegnania. A kobiecie ciężko sobie potem wybaczyć, że nie zobaczyła na koniec swojego dziecka – mówi.

Tęczowe kocyki

Paulina jako położna zajmuje się aranżowaniem pożegnań rodziców z dzieckiem. Wspomina, jak jeszcze niedawno, zanim jej szpital nawiązał współpracę z fundacją Tęczowy Kocyk, brakowało u nich czegokolwiek, w co personel mógłby zawinąć dziecko, by pokazać je matce. Teraz dostają w tym celu kocyki od fundacji. Taki kocyk wystarcza jednak tylko na moment pożegnania. Potem, gdy położne muszą oddać ciało do chłodni, na stanie nie ma nic, w co można by je owinąć z godnością należną człowiekowi. Obwiązuje się je więc podkładami poporodowymi i plastrami. Nie ma nawet żadnego pojemnika, w którym położne mogą dziecko ułożyć. 

Takie sytuacje zostają w pamięci na długo i również dla personelu są bardzo trudne emocjonalnie. Mimo to za chwilę trzeba iść przyjąć kolejny poród. Swoje uczucia związane z doświadczeniem straty położna musi więc schować głęboko w sobie, żeby móc dać kolejnej kobiecie profesjonalne wsparcie. To, niestety, gromadzi w umyśle trudne emocje. 

Paulina przywołuje przykład z zagranicy. W Danii, po towarzyszeniu kobiecie w porodzie martwego dziecka, położna może zająć się pracą niezwiązaną z bezpośrednim kontaktem z rodzącą kobietą, może przejść też na jakiś czas do zadań biurowych. O takich doświadczeniach opowiada zresztą Sylwii Szwed w książce „Mundra” pracująca w Danii Jola Petersen. Tam położna, której zdarzyła się na dyżurze trudna sytuacja, dostaje taryfę ulgową i może liczyć na wsparcie pastora oraz oddziałowej, która w Danii jest także przygotowana do przeprowadzenia superwizji psychologicznej. 

W Polsce superwizje dla położnych też by się sprawdziły. Paulina, która zajmuje się w szpitalu także doradztwem laktacyjnym, razem z grupą innych doradczyń na własną rękę zatrudniły psychologa. Na spotkaniach z nim omawiają przypadki z pracy. Idealnym rozwiązaniem byłoby jednak odgórne dotowanie psychoterapeutów, którzy mają doświadczenie w tematyce okołoporodowej i mogą prowadzić takie superwizje. We wspomnianej Danii tamtejsze towarzystwo położnych organizuje co kwartał takie sesje dla pracowników.

Mężczyźni zostawieni na boku

Choć pacjentki skarżą się na brak empatii, to w wielu przypadkach wina nie leży po stronie personelu szpitala. W rzeczywistości spotkanie z psychologiem jest utrudnione z kilku powodów. 

– Z jednej strony pacjentka czasem myśli, że w sumie nie potrzebuje takiej pomocy, nie chce robić kłopotu lub obawia się, że ktoś ją oceni jako niezaradną – wyjaśnia Maria Hornowska-Stoch. – Drugą przeszkodą jest to, że personel, który także może wezwać psychologa do pacjentki, wzywa go jedynie w sytuacjach, w których wyraźnie widać, że ona tej pomocy potrzebuje. A personel może przecież nie zauważyć, że ktoś, kto zachowuje się pozornie stabilnie, być może też cierpi. Kolejną kwestią jest to, że pacjentki, które poronią, są często w szpitalu zaledwie przez 2-3 dni i po prostu może się zdarzyć, iż miną się z psychologiem, który ma np. tylko pół etatu. Jeśli te pół etatu przypadnie na rano, kiedy pacjenci mają większość badań, to trudno znaleźć czas na spotkanie.

Nawet gdy uda się trafić na terapeutę w szpitalu – nie gwarantuje to sukcesu, bo jak wspomina Maria Hornowska-Stoch, na studiach psychologicznych niewiele jest kursów, które choćby pośrednio przygotowują studentów do wsparcia w temacie straty prenatalnej. Widząc tę potrzebę, Hornowska-Stoch uruchomiła na Uniwersytecie Jagiellońskim dodatkowy kurs dla studentów psychologii, który dotyczy wsparcia mentalnego kobiet i rodzin w okresie okołoporodowym, a po opublikowaniu raportu NIK, razem z Anną Stolaś (psycholożką z Poznania zajmującą się podobną tematyką) stworzyły kurs online, który częściowo przygotowuje psychologów do takiej roli. 

Białe plamy są także w innym ważnym aspekcie zjawiska – wsparcia dla mężczyzn. Ojciec, którego partnerka poroniła, inaczej przeżywa stratę. W tym pierwszym momencie mężczyźni zazwyczaj czują, że muszą być oparciem dla kobiety. Nie płaczą, nie mówią o swoich emocjach, duszą je w sobie, skupiając się na pomocy partnerce. Zarówno tej emocjonalnej, jak i logistycznej. O tym samym wspomina Magda Niemyjska, doula z Rodzinnego Centrum Położniczego Koala, która wspiera kobiety emocjonalnie i informacyjnie w trakcie ciąży i po niej. 

– W dużej mierze na ten temat rozmawiają tylko kobiety. System opieki zdrowotnej pomija mężczyzn, bo biologicznie ta kwestia dotyczy tylko pań. Jeśli ktoś ostatecznie proponuje pomoc psychologiczną, proponuje ją kobiecie. Jednak emocjonalnie poronienie to sprawa całej rodziny. Mężczyzna także potrzebuje wsparcia – mówi.

Subtelny wiatr zmian

Paulina przyznaje, że praca organizacji pozarządowych jest coraz bardziej widoczna. Położne mogą do nich odsyłać swoje pacjentki. Kluczowa jest też zmiana w myśleniu. – My, jako młodsze pokolenie, mamy inne podejście do pacjentek. Czasem dostrzegam, że moje starsze koleżanki, które zaczynały pracę w czasie wyżu demograficznego, są wypalone. Między innymi dlatego, że systemowo nie otrzymały żadnego wsparcia. Młodym łatwiej dziś mówić o emocjonalnych trudach tej pracy – wyjaśnia. Dlatego też podczas pracy Paulina wprowadza jedno z rozwiązań wspomnianego wcześniej systemu z Danii. Gdy ktoś z jej dyżuru uczestniczy w porodzie martwego dziecka, proponuje, by ta osoba nadal wspierała swoją pacjentkę, a do kolejnego porodu idzie ktoś inny.

Według Pauliny wprowadzenie do programu studiów zajęć związanych ze wsparciem psychologicznym pacjentów i personelu powinno być priorytetem. – Żeby zdystansować się od trudnej sytuacji, niektóre położne traktują kobiety bezosobowo. Nie ma to raczej miejsca w komunikacji z pacjentką, ale czasem między samymi położnymi padają takie słowa, jak „Poronienie – 6 tygodni”, zastępujące imię kobiety, którą się opiekują. Personel chce się emocjonalnie odciąć, żeby móc dalej wykonywać swoją pracę – stwierdza ze smutkiem Paulina. – Kiedy mówimy, że kobieta poroniła, to czasem brzmi jak wyrwanie zęba. Ale gdy powiemy, że kobieta urodziła dziecko w 12. tygodniu ciąży, to wtedy oddaje to lepiej sens tej sytuacji i jednocześnie nadajemy temu małemu, zmarłemu dziecku człowieczeństwo – wyjaśnia.

Subtelną różnicę w podejściu do pacjentek widzi także Magda Niemyjska z Koali. Kobiety, które korzystają z jej usług, dawniej o stracie ciąży opowiadały jej ściszonym głosem, jakby ze wstydem. Teraz chcą rozmawiać o tym samym na głos, z godnością.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Szesnaście sekund