Sakrament teatru

Czy Bóg chodzi do teatru? Nie, On tam od dawna jest. Mało tego: prawdziwy teatr jest bez Niego niemożliwy. Sama istota teatru, droga do powstawania dzieła i to, co wydarza się pomiędzy twórcami oraz pomiędzy twórcami a widzami, potraktowane w sposób poważny musi prowadzić do pytania o Boga.

11.04.2006

Czyta się kilka minut

Nie oznacza to oczywiście, że cały teatr jest religijny, przynajmniej w potocznym znaczeniu tego słowa. W teatrze nie trzeba tworzyć enklaw, które zajęłyby się wprost sprawami wiary, teologii czy pytaniem o Boga - choć taki teatr też ma oczywiście swoje miejsce. Nieprawdziwy jest podział na teatr bezbożny i pobożny. Wystarczy powiedzieć, że istnieje teatr, który szuka prawdy, i taki, którego to nie interesuje.

Bóg Becketta

Kiedy na egzaminie wstępnym na wydział reżyserii krakowskiej PWST spytano mnie, co chciałbym wystawić po skończeniu szkoły, odpowiedziałem: "Końcówka" Samuela Becketta. Wywołało to zdziwienie: przecież tam nie ma Boga, przecież to świat po Bogu, świat, w którym Bóg się skończył. I pewnie o tym również "Końcówka" mówi, ale nie tylko o tym. Nawet przede wszystkim nie o tym. Żeby odnaleźć inny poziom, trzeba wybrać się na poszukiwanie subtelności ukrytych przez autora, ale przecież domagających się uwzględnienia.

Prowokujące do takiego myślenia są już pierwsze słowa sztuki wypowiadane przez Clova: "Wykonało się" (nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak wybitny tłumacz, jak Antoni Libera, mógł oddać to przez: "skończone, skończyło się" - choć sam w przypisach zaznacza, że słowa te zarówno w wersji angielskiej, jak i francuskiej, dokładnie odpowiadają ostatniej kwestii Chrystusa z Ewangelii Janowej). Drugim sygnałem są imiona bohaterów. Nagg to przetworzony skrót niemieckiego słowa Nagel, czyli gwóźdź. Nell to włoskie nello, Clov to francuskie clou, czyli znów gwoździe. Wreszcie Hamm, angielski skrót od hammer, czyli młotek. Mamy trzy gwoździe i młotek, słyszymy słowa Chrystusa wiszącego na krzyżu. Znajdujemy się na Golgocie i oglądamy śmierć Boga. Tylko że, co ważne, ta śmierć dokonuje się w ludzkiej naturze. To śmierć Boga, który stał się człowiekiem.

"Końcówka" niekoniecznie jest więc jedynie dramatem o ludzkości, która straciła Boga i trwa zawieszona w rzeczywistości, poza którą nic nie ma; być może mówi także o Bogu, który został na krzyżu postawiony przed faktem niewiary w swoje istnienie? Nie kieruje mną bynajmniej chęć odnalezienia optymistycznego dna ukrytego w sztuce Becketta, bo wydarzenie krzyża, aby mogło stać się rzeczywistością zbawczą, wszelkiego optymizmu musi się pozbawić. Musi stać się graniczne, beznadziejnie końcowe i bezsensowne: takie, jak świat Becketta. Może więc w "Końcówce" bierzemy udział w wielkim teatralnym misterium Męki Pańskiej?

Co otwiera taka lektura dramatu? Chrześcijaństwo wierzy, że to, co wydarzyło się na krzyżu w człowieku, który jednocześnie był Bogiem, to nie tyle cierpienie, odrzucenie przez ludzi czy okrutna śmierć. Sednem tej tajemnicy jest Boże postawienie się w sytuacji człowieka, dla którego Bóg nie istnieje. Można powiedzieć, że Chrystus na krzyżu jest skończonym ateistą. Słowa przez Niego wypowiedziane: "Boże mój, Boże mój czemuś mnie opuścił" nie są tylko cytatem z psalmu, który akurat wtedy Mu się przypomniał. To moment, gdy Chrystus zostaje postawiony przed faktem, że Ojca nie ma. Wszelkie zło, które może zaistnieć, zostaje tam skumulowane, bo nie ma z tej sytuacji żadnego wyjścia. Zbawienie zaś dokonuje się w momencie, kiedy Chrystus mówi "Ojcze, w Twe ręce oddaję ducha mego". To jest akt wiary, która wydaje się nie mieć sensu: wobec faktu, że nie ma tego, komu wierzy, Chrystus dokonuje go mimo wszystko i ufa do końca.

W takiej perspektywie "Końcówka" staje się dramatem o ludzkim zbawieniu i o tym, że każda pozornie bezsensowna i beznadziejna sytuacja może stać się sytuacją zbawczą. Choć rozgrywana tylko pomiędzy ludźmi, tak naprawdę wydarza się między ludźmi a Bogiem, który również jest człowiekiem. Może więc być miejscem, gdzie Bóg dokonuje ostatecznego ocalenia człowieka.

Bóg brutalistów

Fala nowego brutalizmu, która objawiła się w ostatnich latach, często odrzucana jako bezbożna - może stać się drogą do tajemnicy Krzyża. Rzecz oczywiście nie w wulgarnym języku czy szokującej estetyce, ale w zmaganiu ze złem i w próbie poszukiwania prawdy o nas, również prawdy o Bogu, nawet jeśli jest to prawda Boga pozbawiona. W misterium zbawienia Chrystus wszedł w najdalsze zakamarki piekła. Człowiek znajdujący się w opuszczeniu, samotności czy wręcz piekle, nie jest sam - może odnaleźć Boga, który doświadczył skrajności tego stanu. Brutalizm, sprowadzając człowieka do piekła, ma szansę odnaleźć Boga oczekującego nas nawet w miejscu, które wydaje się ostatnim nadającym się na Jego spotkanie.

Dla chrześcijaństwa po Wcieleniu nie ma rzeczywistości, którą można by od Boga oddzielić. Bóg, który stał się człowiekiem, nie przestał nim być po Wniebowstąpieniu: to nie był tylko epizod, który się przydarzył i zakończył. A to oznacza, że wszystko, co się ludziom przydarza, jest Bogu znane. Każda, nawet najmniejsza z naszych czynności, może być boska. Środków w poszukiwaniu Jego śladów jest pewnie tyle, ilu ludzi. Najbardziej fascynuje fakt niepotrzebności znaków bezpośrednich, form posługujących się religijnym czy teologicznym językiem, gdyż w perspektywie Wcielenia wszystko może stać się takim znakiem. I nie dotyczy to jedynie ciemnych obszarów człowieczeństwa.

Przed teatrem otwiera się droga do znalezienia wyrazu dla dobra, które nie będzie banalne - nie będzie tzw. "moraliną". Jedną z najbardziej zmysłowych, wręcz erotycznych scen pokazujących niezwykły rodzaj spotkania kobiety i mężczyzny, jest scena z filmu "Między słowami" Sofii Coppoli, w której dwoje ludzi, każde zaangażowane w inny związek, leży razem na łóżku. W tej scenie mogło stać się wszystko. Mogły odbyć się ważkie rozmowy o wierności małżeńskiej i o zdradzie. Mógł się z tego zrobić straszny dramat ludzi, którzy nie mogą się kochać. W zamian ujrzeliśmy bardzo prosty gest. W pewnym momencie on chwyta ją bez słowa za duży palec u nogi. Tak po prostu. Pozornie nic się nie wydarzyło, nie zostało nic powiedziane, ale było w tym wszystko. Wszystko o miłości.

W teatrze również nie trzeba roztrząsać teologicznych traktatów o Bożej miłości. Może wystarczy palec u nogi?

Bóg aktora

Ks. Józef Tischner pisał w "Filozofii dramatu", że istnieją w człowieku dwa dążenia, które można nazwać pragnieniem i tęsknotą. Pozornie wydają się być tym samym, ale odnoszą się do dwóch postaw. Kiedy człowiek jest nieszczęśliwy, bo brak mu jakiegoś dobra, to może go chcieć na dwa sposoby: tęskniąc lub pragnąc. Jeśli nie ma czegoś, co miał i co poznał, jest to tęsknota. Pragnienie natomiast dotyka czegoś, czego nigdy nie miał - co tylko przeczuwa. Wie, że jest przed nim jakieś dobro, piękno, miłość. Jeszcze nie wie, jakie to jest i jakie będzie, ale już go pociąga.

Tęsknota i pragnienie określają dwa etapy pracy aktora nad rolą. Pierwszy etap to tęsknota za postacią: aktor musi zbudować w sobie wewnętrzny monolog postaci, która się w nim zagnieździ. Drugi etap to pragnienie postaci; próba zdobycia czegoś, czego nie da się wcześniej wymyślić, co może się dopiero zjawić. Aktor wychodzi z pragnieniem do tego, czego jeszcze nie zna. Żeby mogło się to wydarzyć, musi pojawić się partner. To, czego nie znam, jest próbą odpowiedzi, wejścia w dialog z kimś, kogo mam w sobie, a kto jest otwarty na partnera. Konsekwentne dążenie tą drogą prowadzi do spotkania tego, który jest całkowicie inny. Jeśli zaś ktoś zgodzi się na to, że ciągle mu za mało, że coś jest ciągle przed nim, że to, za czym tęskni szukając postaci, to ciągle nie to, co już ma - w pewnym momencie może też stanąć przed Innym.

Nie jest to oczywiście metoda na poznanie Boga do końca. Gdyby tak było, byłby On tylko na naszą miarę - czyli nie byłby Bogiem. To raczej droga nieustannego niezadowolenia, coraz bardziej rozniecającego pragnienie. Ale na tym polega wszelkie dążenie do poznania Tego, którego poznać do końca nie sposób.

W pracy aktora kryje się jeszcze jeden niezwykły obraz, mogący stać się drogą do odkrywania Boga. Żeby to zrozumieć, trzeba najpierw w kilku słowach opisać relację, jaka wydarza się w Bogu - wspólnocie Osób. Wyobraźmy sobie moment, kiedy był tylko Ojciec (oczywiście Bóg jest poza czasem, więc trzeba tu na chwilę wyzwolić się z wszelkiego "przedtem" i "potem"). Ojciec posiadał wszystko - jest w końcu Bogiem. Jak to się stało, że zrodził Syna? Skoro Syn ma być taki sam jak On w swojej istocie, czyli ma posiadać wszystko to, co posiada Ojciec, Ten musi mu wszystko ofiarować. Można więc mówić o momencie, w którym Ojciec sprawia, że przestaje być Bogiem, bo oddaje wszystko Synowi. Hans Urs von Balthasar pisze, że Bóg stał się wtedy bezbożny; Bóg w Trójcy jest Bogiem bezbożnym, bo wszystko oddaje. Całe piękno tego aktu polega na tym, że obdarowana Osoba również wszystko oddaje - ten, kto wszystko stracił, jednocześnie wszystko zyskuje na powrót. Obraz tej niezwykłej wymiany można zobaczyć w pracy aktora nad postacią: aktor stając wobec postaci, musi jej oddać wszystko, musi pozbawić się siebie. Oczywiście nie jest to nigdy możliwe do końca. Aktor zawsze pozostaje sobą, pozostaje w nieustannej relacji ze swoją postacią. I to właśnie jest odzwierciedleniem czegoś, co dzieje się w Bogu. Samotność aktora budującego siatkę zależności między sobą a postacią może stać się niezwykłą drogą medytacji czy wręcz modlitwy.

***

Tomasz z Akwinu, jeden z największych nauczycieli wiary, pisał w "Summie", że oprócz siedmiu znanych nam sakramentów istnieją jeszcze inne. Wszędzie tam, gdzie trwa poszukiwanie prawdy; gdzie rzeczywistość choćby odrobinę zbliża człowieka do poznania Boga, można mówić o sakramencie. Ośmielę się powiedzieć, że teatr jest sakramentem. Oczywiście jest nim tam, gdzie naprawdę poszukuje, gdzie staje się otwarty na to, co nieznane, gdzie nie zamyka się w roli wiedzącego, ale decyduje się na pragnienie dążenia do prawdy. Teatr jest sakramentem, kiedy godzi się na możliwość niepowodzenia, ale nie rezygnuje z poszukiwań w imię odniesienia sukcesu czy łatwego schlebiania gustom odbiorcy.

Zapalczywość teatru poszukującego może sprawić, że stanie się on sakramentem nie tylko dla twórców, ale rozleje "łaskę pragnienia" na widzów. Stanie się wtedy sakramentem wspólnotowym, łączącym widzów i aktorów we wspólnym poszukiwaniu. Stąd już bardzo blisko do kościelnej communio, która jest przecież nie indywidualnym, ale właśnie wspólnym zmaganiem się w poznawaniu rzeczywistości i naszego w niej miejsca; wspólnym szukaniem dobra. Może tu kryje się możliwość dzisiejszego katharsis, które wyzwala teatr ze snobistycznego zabawiania się samym sobą i prowadzi do zmierzenia się z prawdą, dotyczącą wszystkich poziomów rzeczywistości, boskiej nie wyłączając.

O. Adam Szustak OP (ur. 1978) jest dominikaninem, studentem reżyserii krakowskiej PWST, redaktorem miesięcznika "W drodze". Jego tekst jest skróconą wersją katechezy wygłoszonej 7 marca 2006 roku w Kluboksięgarni "Chłodna 25"w Warszawie; w każdy wtorek Wielkiego Postu odbywały się tam Teatralne Rekolekcje Wielkopostne, które zorganizował Instytut Teatralny im. Z. Raszewskiego w ramach projektu "Teologia teatru".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2006