Sądy chore na long covid

Pomimo końca pandemii rozprawy są niejawne, orzeczenia zapadają w okrojonych składach, a budynki sądów przypominają twierdze.

17.06.2022

Czyta się kilka minut

Piotr Molecki/East News /
Piotr Molecki/East News /

Gdybyśmy mieli spojrzeć na polski wymiar sprawiedliwości jak na pacjenta, to jeszcze przed pandemią koronawirusa dostrzeglibyśmy szereg niepokojących objawów, świadczących o jego poważnym stanie. System cierpiał na niestabilne i słabej jakości prawo, fatalnie opłacany personel sądowy, a także na niedowład centralnych organów, kluczowych dla porządku prawnego. Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy, zamiast dbać o najwyższe standardy polskiej praworządności, toczyły walkę o przetrwanie i były poddawane eksperymentalnym, a zarazem ekstremalnym terapiom.

Sądy chorują dłużej

Kiedy nadeszła pandemia, a polskie szpitale ugięły się pod ciężarem tysięcy chorych, do sądów wyciągnięto pomocną dłoń. Żeby nie doszło do ich zapaści, musiały się częściowo odizolować od społeczeństwa. Ograniczono dostęp obywateli do budynków, administracja weszła w tryb online, a rozprawy stały się niejawne. Ta sytuacja groziła pogłębieniem się największej patologii, budzącej frustrację wielu Polaków, czyli jeszcze wolniejszego tempa prowadzenia procesów. Aby temu zapobiec, sądy w szybkim tempie musiały wprowadzić wiele rozwiązań informatycznych. Dla instytucji, w której wciąż królują papierowe akta i która w kwestii cyfryzacji została daleko w tyle za wieloma urzędami państwowymi, było to ogromnym wyzwaniem.


Zobacz także: WŁODZIMIERZ WRÓBEL, sędzia Sądu Najwyższego: Obywatel ma prawo narzekać na sąd, od którego nie może się doczekać wyroku, bo ustawy roją się od luk i sprzeczności >>>>


Przepisy wprowadzane stopniowo od marca 2020 r. sprawiły, że podstawą działalności sądów stały się rozprawy zdalne, które pozwalały w bezpieczny sposób prowadzić postępowania w czasie największego zagrożenia epidemicznego. Sędziom umożliwiono też decydowanie, czy proces będzie toczył się jawnie, czy na posiedzeniu zamkniętym, po czym wyeliminowano nawet możliwość składania sprzeciwów wobec takich decyzji. Od tego momentu sądy, w sprawach cywilnych i administracyjnych (rozprawy karne odbywają się zasadniczo według dawnych reguł), powinny w pierwszej kolejności przeprowadzać rozprawy zdalne. Następnie, gdy nie jest to możliwe, skierować sprawę na posiedzenie niejawne, czyli rozstrzygnąć ją przy biurku, bez udziału stron i publiczności. Przeprowadzenie tradycyjnej rozprawy w budynku sądu jest możliwe jedynie wtedy, gdy sędzia uzna to za konieczne i nie będzie to stanowiło zagrożenia dla niczyjego zdrowia. Decyzja jest podejmowana przez sędziego jedynie na podstawie własnego uznania i nie podlega weryfikacji.

– Proszę też zauważyć, że przepisy covidowe przewidują orzekanie na posiedzeniach niejawnych w składzie jednoosobowym czy też wyłącznie w systemie zdalnym, nie tylko w stanie epidemii i stanie zagrożenia epidemicznego, ale także do roku od ich odwołania – zauważa sędzia Sądu Apelacyjnego w Krakowie Paweł Rygiel.

Obecnie obowiązuje ten drugi stan i nie wiadomo, kiedy zostanie zniesiony. Mamy więc sytuację, w której nie musimy już nigdzie nosić maseczek, ale sądy wydają się tkwić w innej rzeczywistości. I potrwa to jeszcze długo. Zdaniem sędziego Rygla, jeśli rząd odwoła również zagrożenie epidemiczne, nie będzie już dla takiego stanu rzeczy żadnego uzasadnienia – zwłaszcza dla jednoosobowych składów, które zastąpiły w pandemii składy wieloosobowe. Podobnego zdania jest rzecznik praw obywatelskich, który na początku czerwca wystąpił do ministra Zbigniewa Ziobry o zniesienie tych ograniczeń.

Chaos w wersji zdalnej

Nie wszystkie założenia były złe, szczególnie idea przeniesienia dużej części rozpraw do wirtualnej rzeczywistości. –  Widzę to zwłaszcza w sądach administracyjnych, których mamy w Polsce kilkanaście. Jeśli ktoś mieszka w małej miejscowości, to wyjazd do miasta wojewódzkiego na, w porywach, 25-minutową rozprawę się nie opłaca, jeśli z sądem można połączyć się zdalnie – tłumaczy warszawski radca prawny dr Bartosz Wilk.

Również sami sędziowie doceniają korzyści z tej formy orzekania. – Niezwykle ułatwia to życie, oszczędza czas, pieniądze i zdrowie uczestnikom postępowania – mówi sędzia Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim Olimpia Barańska-Małuszek.


Zobacz także: Polacy sędziów nie szanują, ale się ich boją. Twierdzą, że są zarozumiali i mówią skomplikowanym językiem >>>>


Postępem w cyfryzacji wymiaru sprawiedliwości było również wprowadzenie w okresie pandemii elektronicznego doręczania pism sądowych w sprawach cywilnych radcom prawnym i adwokatom. Digitalizacja korespondencji sądowej pozwala przyspieszyć jej obrót, a to w przyszłości może wpływać na krótszy czas rozpoznania sprawy. Niestety, nie wszystko działa jak należy, na co zwraca uwagę wrocławska adwokat Izabela Antkowiak: – Zdarza się, że życie nie nadąża za regulacjami prawnymi. Dotyczy to także dostosowania sądów do prowadzenia tzw. rozpraw zdalnych. Nierzadko zdarzają się problemy techniczne, nie słychać uczestników postępowania i w najgorszym wypadku rozprawy muszą być z tego względu odwoływane.

Potwierdzają to doświadczenia sędziów. – Nie dalej jak wczoraj rozprawę przeprowadzaliśmy w taki sposób, że pełnomocnik połączył się z sądem ze swojej kancelarii. Widzieliśmy go na ekranie, ale nie słyszeliśmy, więc równocześnie musieliśmy używać telefonu. Nie sprzyja to prawidłowemu przebiegowi rozprawy, jak też nie buduje autorytetu sądu – uważa sędzia Rygiel.

Takie sytuacje wynikają z braku koordynacji we wdrażaniu rozwiązań. Każdy sąd samodzielnie decyduje, w jakim programie będzie prowadził rozprawy zdalne. Sprawiło to, że co sąd, to inne rozwiązanie: Microsoft Teams, Jitsi, Avaya Scopia, Zoom czy Webex Cisco. A to nie jedyne programy, z których korzystają.

– W sądach cały czas prowadzimy akta papierowe, dokumenty tworzymy w programach Sędzia 2 albo Currenda, oprócz tego korzystamy z ReCourt, służącego do nagrywania rozpraw, a do tego jeszcze mamy programy do rozpraw zdalnych. W dodatku te systemy ze sobą nie współpracują. Kiedy na sali mamy czasami po 4-5 ekranów, to trudno skupić się na rzeczach ważnych, gdy trzeba opanować sprawy techniczne – tłumaczy sędzia Barańska-Małuszek.

Jawność istotą praworządności

Dobrze funkcjonujący wymiar sprawiedliwości nie może istnieć bez dwóch fundamentów. Pierwszym jest nieskrępowany dostęp do budynku sądu i jego administracji, a drugim – ważniejszym – możliwość rozstrzygnięcia spornej sprawy w sposób jawny.

Dwa duże białe namioty na stałe wpisały się w krajobraz przed kompleksem krakowskich sądów. Pierwszy z nich prowadzi do biura obsługi. Pod jego sklepieniem znajdziemy automat wydający numerki, budkę, w której siedzi ochroniarz, a także skrzynię, do której wrzuca się dokumenty zaadresowane do sądu. Czekając na swoją kolej, można przysiąść na jednej z kilku ławek. Drugi z namiotów prowadzi do stanowiska, gdzie za osłoną z pleksi  siedzi dwoje ochroniarzy. Sprawdzają, czy dana osoba znajduje się na liście upoważnionych do wejścia na teren sądu. Aby zostać wpuszczonym, trzeba mieć powód, choć przed pandemią do sądu bez problemu mógł wejść każdy – wystarczyła rutynowa kontrola bezpieczeństwa. W efekcie korytarze tej instytucji stanowiły ogólnodostępną przestrzeń, skracając dystans między obywatelami a Temidą, publiczność zaś mogła swobodnie obserwować wiele procesów.

Damian Błaszka, student prawa i wolontariusz Fundacji Court Watch Polska, wielokrotnie uczestniczył w rozprawach jako obserwator i widział w praktyce, jak funkcjonują sądy podczas pandemii. – Niedawno oskarżona przyprowadziła do sądu swoją mamę. Nie trzeba już było nosić maseczek, większość obostrzeń została zdjęta. Ale ta pani miała duży problem z wejściem do budynku. Ostatecznie ją wpuszczono, ale na zasadzie: „no dobrze, to pozwolimy, tak w ramach wyjątku” – opisuje zaobserwowaną scenę, w której prawo obywatela zamieniło się w łaskę ochroniarza.

O swoich doświadczeniach w tej materii opowiada też kolejny wolontariusz Fundacji Court Watch Polska, Daniel Wydmuch. Miał okazję odwiedzać sądy w różnych miastach. W Lublińcu i Częstochowie nie było większych trudności z wejściem do ich budynków. Niecodziennej obserwacji dokonał w Opolu.


Zobacz także: Część z nas ukryła się za orłem, za systemem, za togami. Przykro to przyznać, ale czasem zza opasłych tomów akt nie widzimy człowieka >>>>


– Załatwiałem inne sprawy, ale postanowiłem odwiedzić również tamtejszy sąd okręgowy – opowiada. – Okazało się, że oni w ogóle publiczności nie przyjmują. I tyle. Strażnik nawet nie próbował argumentować, że jakaś przepustka jest potrzebna. Stwierdził tylko, że u nich publiczność nie wchodzi, więc „proszę nie przeszkadzać”.

Zasady wejścia do takich budynków określane są w specjalnych zarządzeniach prezesów i dyrektorów sądów. Duża ich część została przez nich zniesiona wraz z likwidacją ogólnokrajowych obostrzeń pandemicznych. Jednak w niektórych sądach zostały utrzymane lub odwołane tylko w pewnym zakresie. Ogranicza to dostęp do rozpraw dla publiczności (co jest istotą demokratycznego wymiaru sprawiedliwości), nie pozwala też bliskim stron, by towarzyszyli w sądzie ludziom, dla których uczestnictwo w procesie jest ogromnym stresem. Problem z wejściem mają niekiedy nawet same strony postępowań czy też wezwani świadkowie.

Ale najgorsze jest to, że przepisy covidowe wpłynęły fatalnie na jawność toczących się spraw. W związku z kolejną nowelizacją prawa (w maju 2021 r.), to posiedzenia niejawne – w przypadku niemożności przeprowadzenia rozprawy zdalnej – stały się domyślnym sposobem rozstrzygania postępowań. Mecenas Izabela Antkowiak tłumaczy, jak wyglądało to w praktyce sądów administracyjnych (analogiczne regulacje funkcjonują w sprawach cywilnych, choć są wykorzystywane z mniejszym natężeniem): – Posiedzenie niejawne wiąże się z tym, że strony nie są zawiadamiane o terminie, nie mają możliwości podniesienia nowych okoliczności, przedstawienia aktualnego stanowiska, nie mają bezpośredniej interakcji z sądem, tylko za pomocą pism. Choć teraz już trochę się to zmieniło: sądy zawiadamiają, kiedy odbędzie się posiedzenie niejawne, i coraz częściej informują o możliwości przedstawienia dodatkowego stanowiska na piśmie. Wcześniej, kiedy ta regulacja była świeża, zdarzało się, że sądy administracyjne wysyłając wyrok, zaskakiwały tym strony postępowania.

Sędzia Rygiel z Krakowa zwraca z kolei uwagę na to, jak fundamentalną wartością jest jawność wymiaru sprawiedliwości i jakie rodzaje ryzyka wynikają z jej ograniczania: – Jeżeli mam wydać wyrok na jawnej rozprawie i powiedzieć komuś w oczy, że nie ma racji i przegrywa sprawę, to wymaga ode mnie innego rodzaju namysłu, połączonego czasami ze stresem. Wiąże się to również z koniecznością wytłumaczenia się z podjętej decyzji. To trudniejsze niż niejawny wyrok na podstawie samych akt. W gabinecie będę miał tylko takie refleksje, jakie wynikają z dokumentów. Jeżeli kogoś zobaczę na sali, ten ktoś się odezwie, zadam mu pytanie, to zawsze jest szansa, że dowiem się czegoś więcej – tłumaczy sędzia.

Co trzy głowy, to nie jedna

W pandemii została wprowadzona jeszcze jedna istotna zmiana. Obecnie w sprawach cywilnych w pierwszej i drugiej instancji sąd rozstrzyga spory w składzie jednoosobowym. Wyeliminowano składy wieloosobowe, gdzie trzech sędziów lub sędzia wraz z ­ławnikami wspólnie decydowali o wyroku.

W uzasadnieniu nowelizacji przepisów, przygotowanej przez Ministerstwo ­Sprawiedliwości, można przeczytać: „Z tych samych względów konieczne jest również przyjęcie jako zasady rozpoznawania spraw przez sąd w składzie jednego sędziego. Podyktowane jest to oczywiście zagrożeniem epidemiologicznym, jakie stwarzają sobie nawzajem trzy osoby zasiadające wspólnie w składzie sądu. Nie ma bowiem znaczenia, czy w sprawie orzeka jeden czy trzech sędziów. Nie ma obiektywnych i sprawdzalnych danych pozwalających na przyjęcie, że wyrok wydany w składzie jednego sędziego jest mniej sprawiedliwy niż wydany w poszerzonym składzie, czy też, że sprawa została mniej wnikliwie zbadana przez jednego sędziego niż trzech. Pojawiające się w tym zakresie supozycje są głęboko krzywdzące dla sędziów i świadczą jedynie o braku znajomości metodyki pracy sędziego. Oznaczałoby to również swoiste votum nieufności dla wiedzy i umiejętności ciężko pracujących sędziów w sądach pierwszej instancji, którzy de facto, mając mniejsze doświadczenie i w założeniu wiedzę niż ich koledzy z wyższej instancji, muszą rozpoznać daną sprawę równie rzetelnie i wnikliwie”.

To pismo jest zadziwiające. Ministerstwo, w ostatnich latach toczące regularne boje ze środowiskiem sędziów, w tym przypadku zadbało o komfort ich pracy. Jednocześnie deprecjonuje podstawową zasadę wymiaru sprawiedliwości, by trudne sprawy rozstrzygać w kilka osób, korzystając z ich wiedzy i doświadczenia, które pozwalają na odpowiedni namysł i zminimalizowanie prawdopodobieństwa pomyłki.


Zobacz także: TRYBUNAŁ KONTRA PRAWA CZŁOWIEKA


Sędzia Olimpia Barańska-Małuszek: – To jest poważny problem. Stowarzyszenia sędziowskie podnoszą, że należy wrócić do składów trójkowych przy rozpoznawaniu odwołań, zażaleń, apelacji. Składy jedynkowe powodują utratę zaufania do sądów i rodzą zarzut braku transparentności. Po to właśnie jest druga instancja, złożona zazwyczaj z kilku sędziów, by skład kolegialny dawał nam gwarancję sprawiedliwości i wszechstronnego rozpoznania sprawy. Co trzy głowy, to nie jedna. Każdy z ­sędziów może zwrócić uwagę na inny aspekt, odbywa się dyskusja, głosowanie.

Żeby być sprawiedliwym, trzeba przyznać, że zarówno sędziowie, adwokaci, radcy prawni, jak też sami obywatele dostrzegają również korzyści mogące płynąć z mniejszych składów i ograniczenia jawności. Przede wszystkim chodzi o przyspieszenie rozpatrywania spraw. Czas postępowań od kilku lat wydłużał się bowiem systematycznie.

– Sześć lat temu rozpoznawałem apelacje od wyroku wydanego mniej więcej sześć-osiem miesięcy wcześniej. Dzisiaj z reguły wychodzę na salę, rozpoznając apelację od wyroku wydanego mniej więcej dwa lata temu i trzy miesiące – relacjonuje sędzia Rygiel.

Samo ministerstwo w przytaczanym już uzasadnieniu odwoływało się przede wszystkim właśnie do tego problemu. „W ocenie projektodawcy szybkość postępowania jest również wartością, którą należy się w tym przypadku kierować, w szczególności, że nie wpływa ona negatywnie na prawa strony do rzetelnego rozpoznania sprawy”.

Resort twierdzi, że liczba spraw załatwionych w polskich sądach powolutku wzrasta, czas trwania procesów zaś zaczyna się skracać. Wielu ekspertów podaje w wątpliwość te dane. Ale nawet jeśli są prawdziwe, to czy wszystko odbywa się metodami gwarantującymi polskim obywatelom praworządność?               ©

Autor jest pracownikiem Fundacji Court Watch Polska, działającej na rzecz jawnego i sprawiedliwego dostępu do wymiaru sprawiedliwości. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2022