Sędziowie z innej planety

Polacy sędziów nie szanują, ale się ich boją. Twierdzą, że są zarozumiali i mówią skomplikowanym językiem. Trudno się dziwić, że kolejne plany wywrócenia do góry nogami wymiaru sprawiedliwości obchodzą tak niewielu.

22.11.2021

Czyta się kilka minut

 / MONTAŻ TP-ONLINE // STOCK.ADOBE.COM
/ MONTAŻ TP-ONLINE // STOCK.ADOBE.COM

Gwałtowne przekształcenia, jakim poddano Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy i Krajową Radę Sądownictwa, od dwóch lat nie natrafiają na znaczący opór społeczny. Demonstracje w obronie sądów wygasły, a od początku pandemii jedynym tematem, który wyciągnął tysiące Polaków na ulice, było zaostrzenie prawa aborcyjnego. Nawet ostatnie pomysły spłaszczenia struktury sądów i ustanowienia sędziów pokoju, choć mocno wpłyną na życie każdego z nas, wzbudziły emocje głównie wśród prawników i sejmowej opozycji. Jak to możliwe?

Z ubiegłorocznych badań CBOS wynika, że 43 proc. Polaków ocenia pracę sądów negatywnie, a dobre zdanie na ich temat ma zaledwie jedna trzecia społeczeństwa. To i tak nie najgorszy wynik w porównaniu z wcześniejszymi badaniami. Bardziej niepokojące jest coś, co zauważają również sami sędziowie i adwokaci. Polacy czują lęk przed sądami i niezbyt wierzą, że stoją one na straży sprawiedliwości. Denerwuje ich przewlekłość postępowań (kosztująca budżet rocznie ok. 5 mln zł), skomplikowane procedury i niezrozumiały język. Od lat panuje też przekonanie, że w sądach istnieje korupcja. Kiedy Zjednoczona Prawica przejmowała władzę, uważało tak aż 30 proc. Polaków, choć ich opinia oparta była bardziej na emocjach niż konkretnych przypadkach. Podobnie jest zresztą w kwestii czasu trwania postępowań.


CZYTAJ TAKŻE:​​​​​​

WYWRÓCONE KOSTKI DOMINA. ROZMOWA Z PROF. WŁODZIMIERZEM WRÓBELEM, sędzią Sądu Najwyższego: Część z nas ukryła się za orłem, za systemem, za togami. Przykro to przyznać, ale czasem zza opasłych tomów akt nie widzimy człowieka >>>


Na tle Europy znajdujemy się lekko poniżej średniej, ale i tak mamy cztery razy lepszy wynik, niż tkwiące w kompletnym paraliżu Włochy. Władza uznała jednak, że społeczeństwo o tym nie wie, więc nie będzie bronić sądów, jeśli niezależność ograniczy im etapowo. Dziś przeprowadzany jest ostatni, a zarazem jeden z najważniejszych aktów tej operacji.

– Zapowiedziane w ubiegłym tygodniu „reformy” są elementem realizowanego od kilku lat pakietu, który ma ostatecznie zlikwidować niezależność sądów, zastraszyć lub usunąć odważnych sędziów oraz wpompować do systemu ludzi posłusznych władzy – uważa mecenas Michał Wawrykiewicz, współtwórca Inicjatywy Wolne Sądy. – Na końcu, w związku z planowaną zmianą struktury wymiaru sprawiedliwości, wszyscy sędziowie będą musieli otrzymać ponowną nominację od neo-KRS. Niewygodni zostaną negatywnie zweryfikowani lub nie wezmą udziału w tym teatrze, a reszta, godząc się na ocenę przez nielegalną instytucję, pozostanie w sądach, ale już „naznaczona piętnem”.

Dlaczego Polacy nie obronili sądów

– Jeden z moich klientów chodził na wszystkie demonstracje – opowiada dr Marcin Sala-Szczypiński, dziekan Okręgowej Izby Radców Prawnych w Krakowie. – Aż pewnego dnia matka jego dziecka odmówiła mu ustalonych wyrokiem cyklicznych kontaktów z synem. W lutym złożyłem wniosek do sądu w celu wyegzekwowania prawa ojca. Rozprawa odbędzie się dopiero teraz, po dziewięciu miesiącach, choć w międzyczasie była Wielkanoc, urodziny syna, wakacje. Mówimy tu o zrozpaczonym ojcu i 11-letnim chłopcu, który do prawidłowego rozwoju potrzebuje kontaktu z tatą. Dziś mój klient już nie broni sądów, prędzej zrównałby je z ziemią.

To typowa sytuacja: oceny wymiaru sprawiedliwości spadają zazwyczaj wtedy, gdy ktoś dostanie się w jego tryby. Sala-Szczypiński uważa, że jedną z przyczyn zjawiska jest to, iż niektórym sędziom nie zależy na sprawnym i szybkim prowadzeniu rozpraw. Są one wyznaczane co kilka miesięcy, a sędziowie tolerują przeciąganie procesów. Nagminne są zwolnienia lekarskie czy też wysyłanie przez pełnomocników lub strony niepodpisanych dokumentów, co potem uzupełnia się tygodniami. Do tego dochodzą biegli, którzy czasem potrzebują kolejnych kilku miesięcy na ekspertyzę. Jeśli dotyczy to rynku nieruchomości, gdzie ceny szybko się zmieniają, opinia staje się parodią. Sędziowie na to pozwalają, natomiast wtedy, gdy potrzeba okazać stronom zrozumienie, nagle stają się formalistami.

– Pamiętam sprawę przedsiębiorcy walczącego o wynagrodzenie i odsetki za towar – opowiada Sala-Szczypiński. – Przyjechał na pierwszą rozprawę z ważnym dowodem, potwierdzeniem wydania towaru. Sędzia nie przyjął dokumentu, bo prawo mówi, że powinno się to zrobić wcześniej. Przepis ten jest jednak po to, by strony nie wyciągały dowodowych asów z rękawa na sam koniec. Tymczasem tu mówimy o człowieku, któremu zepsuła się kserokopiarka, a dowodów nie ukrywał, tylko trzymał je w ręce na pierwszej rozprawie, na oczach sędziego. Pozew został oddalony. Co dziś sądzi o wymiarze sprawiedliwości ten uczciwy i ciężko pracujący człowiek?

Do niedawna o takich historiach radcowie i adwokaci bali się opowiadać głośno, żeby nie odczuć potem szykan na sali rozpraw. Dziś jednak, kiedy okazało się, że bez poparcia społecznego polski wymiar sprawiedliwości może obronić jedynie TSUE, nawet samo środowisko sędziowskie zaczęło dostrzegać problem. Mówi o tym wprost prof. Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, a później rzecznik praw obywatelskich: – Sędziom brakuje ludzkiego podejścia na sali rozpraw. Nie rozumiem np., dlaczego starsze osoby zeznają, czasem bardzo długo, stojąc. Czy majestat Rzeczypospolitej ucierpi, jeśli sędzia pozwoli świadkowi usiąść? Nie ucierpi, a w ten sposób zamiast poczucia niższości buduje się w ludziach szacunek i sympatię dla naszego środowiska.

Sędzia Barbara Piwnik, była minister sprawiedliwości, dodaje, że ona czasem pozwala usiąść nawet oskarżonemu i nie uważa, by od tego miała ucierpieć jej godność. To jednak dość rzadka postawa. O wiele częściej strony stykają się z butą i zarozumialstwem sędziów, co wywołuje niepotrzebny, dodatkowy stres i lęk. – U niedojrzałych jednostek ogrom władzy, jaki otrzymują, bywa zgubny dla ego – mówi mi anonimowo jeden z sędziów. – Moi koledzy mylą często niezawisłość i niezależność z nieomylnością. Spotkania z cierpiącymi na manię wielkości sędziami budzą u ludzi gniew, a przykre opowieści kolportowane są wśród rodziny i znajomych, niepotrzebnie wbijając klin pomiędzy sędziów a społeczeństwo.

Panie sędzio, o co panu chodzi?

Radca prawny Michał Krok, choć sam reprezentuje m.in. szykanowaną przez władze sędzię Beatę Morawiec, przyznaje, że sporo sędziów osobliwie rozumie swą pozycję w systemie wymiaru sprawiedliwości, co czasem objawia się w karykaturalnych próbach odseparowania się od świata. – Studiujesz z kimś pięć lat na roku, jesteście dobrymi znajomymi, aż pewnego dnia spotykasz tę osobę w todze sędziego i ona nie jest już z tobą na „ty”, a nawet stara się nie słyszeć „dzień dobry”. Taka postawa często przekłada się na stosunek do stron, zimny i pełen wyższości. Bywa, że sędzia potrafi spóźnić się 45 minut na pierwszą, poranną rozprawę i jeśli nawet za to czasem przeprosi, to mówi: „Sąd przeprasza za spóźnienie”, zamiast powiedzieć to od siebie. Ludzie takie rzeczy pamiętają. I gdy nadchodzi dzień, kiedy trzeba walczyć np. o Trybunał, nie każdemu żal sędziów. No i potem mamy w TK skład, który nie posiada żadnego autorytetu w środowisku prawniczym.

Michał Krok dostrzega też inne zjawisko, które pogłębiło się jeszcze za rządów PiS. Sędziowie coraz częściej ograniczają się do ustalonych wykładni orzeczniczych, omijając okoliczności specyficzne dla konkretnej sprawy i dostosowując się do schematów narzuconych przez wyższe instancje. To forma lęku zawodowego: wolą orzekać „bezpiecznie”, niż wychylić się z rozstrzygnięciem, w którym trzeba będzie się solidnie napracować nad uzasadnieniem, by przekonać drugą instancję.

Dystans, jaki tworzą sędziowie, oraz schematyzm w podejściu do spraw, potęguje język, jakim posługuje się część środowiska. – Każdy prawnik zna słynną anegdotę. Sędzia ogłosił i uzasadnił obszernie wyrok, a klient zwraca się do adwokata: „Mecenasie, ale to w końcu wygraliśmy czy przegraliśmy?”. To nie jest miejska legenda, tak się naprawdę dzieje – mówi Michał Krok.

Podobne zdanie prezentuje sędzia Łukasz Piebiak, który przez cztery lata opracowywał w Ministerstwie Sprawiedliwości kontrowersyjne pomysły Zbigniewa Ziobry. – Część uzasadnień pisana jest tak, jakby kierowane były nie do stron procesu, ale do szefów, przed którymi trzeba się popisać – uważa. – Nie chodzi mi o to, że ma to być prostackie, ma to być po prostu zrozumiałe.

Zgodne opinie, wygłaszane przez prawników o bardzo różnych poglądach, mogą zaskakiwać. Zwłaszcza w kontekście powołania niemal 13 lat temu w Krakowie Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury, która miała scentralizować nauczanie i stać się kuźnią nowoczesnych kadr.

– Ta szkoła nic nie pomogła w zmianie mentalności sędziów i lepszym przygotowaniu ich do zawodu – mówi otwarcie Barbara Piwnik. – Kształcenie przyszłego sędziego to powinna być codzienna praca z patronem, obecność na sali sądowej, w pokoju narad, możliwość dyskusji o problemach, a nie rozwiązywanie testów i uczenie się na pamięć orzeczeń sądów różnego szczebla. Gdybym mogła, tę szkołę bym rozwiązała.

Sędzia Piwnik uchodzi za osobę, która nie gryzie się w język. Kiedyś była ministrem sprawiedliwości w rządzie Leszka Millera, a dziś mówi się o jej sympatii dla PiS. Także dlatego, że ośmielała się twierdzić, iż zdecydowana większość ludzi wypowiadających się na temat reform sądowych nie ma pojęcia, na czym polegają problemy trzeciej władzy. Jej zdaniem ten brak wiedzy dotyczy również demonstrujących przed sądami i krzyczących „konstytucja”.

– Byłam już „komuchem”, teraz jestem „pisiarą”, a ja po prostu zawsze miałam własne zdanie i nie należałam do towarzyskich koterii. Od lat uważnie obserwuję sądy i widzę, jak one funkcjonują. Widzę grupy trzymające władzę, zawierające od lat sojusze, także w KRS. Kiedy wybory wygrało PiS, a ja nie przystąpiłam do antyrządowego „plemienia”, stałam się wrogiem dla części elit. Ale ja nie jestem niewolnikiem żadnej władzy. Śmieszą mnie np. ostatnie pomysły ministerstwa w sprawie punktu sądowego w każdej gminie albo sędziów pokoju. Obawiam się, że to będą sądy „niepokoju” i wzmogą tylko obecny chaos. Nie rozumiem, po co oddawać je amatorom, a nie pomyśleć o tym, by w sądach tych, jeśli powstaną, orzekali np. byli adwokaci, radcowie prawni albo sędziowie w stanie spoczynku.

Sądy pokoju, czyli będzie jeszcze gorzej

Prof. Zoll prezentuje podobną opinię na temat armii niemal 4 tys. sędziów pokoju, którzy mają stworzyć demokratyczny „czynnik społeczny” i wspomóc 10 tys. sędziów w orzekaniu o drobnych przestępstwach. Jego zdaniem to fałszywa odpowiedź na patologie drążące od lat system, skoro warunkiem wyboru ma być jedynie wykształcenie prawnicze oraz trzyletnie doświadczenie w pracy wymagającej wiedzy prawniczej, np. w urzędzie: – To bardzo szerokie pojęcie. Podejrzewam, że sędziami zostanie wiele osób niekompetentnych. W niczym to nie pomoże obywatelom, stworzy się tylko kolejne źródło chaosu, kolejny akt upolitycznienia sądownictwa, skutkujący wieloma odwołaniami od wyroków, które jeszcze bardziej zablokują system. Sądy pokoju nie staną się głosem społeczeństwa. To będzie raczej głos władzy, która znajdzie sposób na dobór odpowiednich kadr.

Prof. Zoll podkreśla też, że obecny spór wokół sądów i cała kultura polityczna w Polsce nie pozwalają, by rozpocząć proces przybliżania sądów do społeczeństwa: – W krajach zachodnich wygrana w wyborach daje mandat sprawowania władzy, ale ograniczony. Zwycięzca zdaje sobie sprawę, iż część społeczeństwa wspiera opozycję, więc musi też dbać o interesy tej grupy. U nas PiS postanowiło, że skoro wygrało, to może – nie licząc się z nikim – uformować na nowo Polskę i Polaków, właśnie przy użyciu sądów. Pozostaje pytanie, czy za to, jak je zdewastowano, ludzie w przyszłości obwinią PiS, czy raczej utwierdzą się w złej opinii o sędziach?

Przez cztery lata rządów Zjednoczonej Prawicy za reformy sądownictwa odpowiadał wspomniany sędzia Piebiak. Jego życiorys jest osobliwy. Uznanie zdobył jako członek zarządu Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, które od lat stało na straży niezależności sędziów i – co warte podkreślenia – prowadziło edukację prawną w szkołach, a dziś prowadzi ostry spór z rządem. Przed dojściem PiS do władzy Piebiak kierował w Iustitii zespołem ds. ustroju sądów, przygotowującym zmiany postulowane przez środowisko. W 2017 r. został z Iustitii usunięty, gdy okazało się, że jako wiceminister sprawiedliwości wprowadza reformy zmierzające do uzależnienia sądów od polityków. Dwa lata później musiał odejść z ministerstwa po tym, jak ujawniono, że uczestniczy w hejterskiej akcji przeciwko opornym sędziom, w tym dawnym współpracownikom z Iustitii. Dziś pracuje z dala od kamer, w podległym Zbigniewowi Ziobrze Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości.

– Przyszedłem do ministerstwa, by uzdrowić sądownictwo, a nie tłamsić sędziów – wspomina. – Chciałem m.in. zerwać nici łączące nasze środowisko z przedstawicielami lokalnych elit prawniczych, gospodarczych, politycznych, a nawet kościelnych. Takie powiązania były widoczne zwłaszcza w mniejszych ośrodkach. W tych dużych, jak Kraków, Łódź, Poznań czy Gdańsk, wytworzyły się z kolei wpływowe grupy, które w zasadzie rządziły sądami i w niedużym gronie, dobieranym według kryteriów z reguły towarzyskich, decydowały o stanowiskach. Mieliśmy więc w Polsce „księstwa apelacyjne”, mieliśmy „spółdzielnię w KRS”, funkcjonowały niejasne reguły awansów. Postanowiliśmy to rozbić, co spotkało się z gwałtownym sprzeciwem sędziów tworzących specyficzną kastę, która utrudniała awanse ludziom spoza układu i przez lata była nietykalna, także dlatego, że sądy dyscyplinarne działały fatalnie. Potrafiły być jednak bardzo sprawne i surowe wobec sędziów spoza „towarzystwa”. Oczywiście sprzyjała temu instytucja immunitetu, za którą czasem można się było „schować”, podczas gdy np. w sąsiednich Niemczech go nie ma i sędziemu podejrzewanemu o przestępstwo można nawet przeszukać dom. Nota bene w tych samych Niemczech nikt nie widzi nic złego w tym, by politycy mieli decydujący udział w procesie mianowania sędziów.

Sędzia Piebiak twierdzi, że jego misją była walka z układami. I faktem jest, że to za jego czasów doszło do ujawnienia przez CBA ogromnej afery w krakowskich sądach, gdzie zlecano zewnętrznym firmom fikcyjne, ale kosztowne ekspertyzy. Procent od tych opinii pobierał dyrektor administracyjny sądu, główna księgowa i Krzysztof S., ówczesny prezes Sądu Apelacyjnego, który miał na tym procederze zarobić co najmniej 376 tys. zł.

W sumie straty wynikłe ze zlecania „ekspertyz” sięgnęły 21 mln zł. To był niewątpliwy dowód na patologie i układy w polskich sądach, ale zdaniem wielu prawników Piebiak „kastę” widział najczęściej tam, gdzie jej nie było. A poza tym efekt reform, mających usprawnić sądy i zwalczyć kliki, na razie bardziej oddalił, niż przybliżył Polaków do ich wymarzonego, sprawiedliwego sądownictwa. Dla obywateli nic się w praktyce nie zmieniło, a nawet jest gorzej, bo z racji pandemii sądy pracowały na pół gwizdka. A na dodatek część rozpraw utajniły i niezbyt chętnie organizowały rozprawy zdalne. W tej kwestii, mimo licznych zmian personalnych, ministerstwu nie udało się nic zaradzić. Co się udało? Udało się stworzyć, na razie częściowo, nowe elity sądowe. Tyle że w dużej mierze podporządkowane politykom prawicy.

Wózki na korytarzu zamiast cyfryzacji

Ostatnim aktem w ramach tej polityki jest pomysł spłaszczenia struktur sądowych. Status sędziów rejonowych i okręgowych ma być ujednolicony, pensje zrównane, a przerost liczby stanowisk i biurokracja – ukrócone. Wszyscy mają być też równomiernie obciążeni pracą.

Andrzej Zoll uważa jednak, że istotą zmian jest coś innego. – Chodzi o to, by poddać weryfikacji wszystkich sędziów przez bezprawnie powołaną neo-KRS. To będzie czystka na stanowiskach, które potem obejmą ludzie posłuszni władzy. A jeszcze bardziej niebezpieczne jest to, że poddanie się takiej weryfikacji sprawi, iż sędziowie zostaną ubrudzeni bezprawiem, a cały system utonie w kryzysie, bo trzeba będzie rozdzielać na nowo akta wszystkich spraw. To będzie trwało lata.

Mecenas Wawrykiewicz mówi, że prawdziwe reformy powinny się skupić na wzmocnieniu i dofinansowaniu administracji sądowej, która jest fatalnie opłacana i przytłoczona obowiązkami, a także na oddaniu pewnych kompetencji np. urzędom gminy lub notariuszom. Pilna jest też digitalizacja akt, gdyż widok pań ciągnących wózki z dokumentami po korytarzu sądowym nie pasuje do XXI w.

– Potrzeba nam inwestycji w ludzi i w technologie. Dziś sądy wciąż pracują głównie na papierze, a wiele pism procesowych jest przepisywanych przez referendarzy. To nieporozumienie w dobie internetu, profili zaufanych i podpisów elektronicznych – dodaje sędzia Bartłomiej Przymusiński, członek zarządu Iustitii. – Nie potrzeba nam politycznego nadzoru i ciągłych zmian w prawie, które paraliżują pracę sędziów i są ewenementem na skalę Europy. Nowelizacje prawa nie mogą być odzwierciedleniem doraźnych pragnień politycznych, ale owocem długotrwałych prac zespołów fachowców.

W tej kwestii zgadzają się niemal wszyscy moi rozmówcy. Ich zdaniem minister Ziobro dokonuje zmian w sądach tylko po to, by pozbyć się przeciwników. Gdyby było inaczej, spojrzałby na wymiar sprawiedliwości nie z pozycji polityka, lecz obywatela. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021