Sądny dzień, którego nie było

Dwustu chłopa przed Ministerstwem Rolnictwa i kilkadziesiąt traktorów na przedmieściu Warszawy postawiło na baczność całą Polskę. Na rzekomy „marsz gwiaździsty” nabrały się wszystkie główne media.

14.02.2015

Czyta się kilka minut

Sławomir Izdebski przemawia przed resortem rolnictwa, Warszawa, 11 lutego 2015 r. / Fot. Filip Springer
Sławomir Izdebski przemawia przed resortem rolnictwa, Warszawa, 11 lutego 2015 r. / Fot. Filip Springer

Sławomir Izdebski, były senator Samoobrony i lider Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych, zapowiadał sądny dzień. Tysiące rolników zjedzie traktorami do Warszawy. Sparaliżuje miasto. Dostanie głowę ministra. Zmusi premier do rozmów.

Nic z tego nie wyszło. Marsz gwiaździsty miał tylko jedno ramię: z okolic Siedlec, które są matecznikiem Izdebskiego. Policja zatrzymała traktory w miejscowości Zakręt. Część wystraszonych mieszkańców stolicy zostawiła auta przed domami, Warszawa była więc idealnie przejezdna.

Środa, godzina 13.15, ulica Wspólna. Coś się dzieje przed resortem

Rolnicy przesiedli się do autobusów. Ale było ich niewielu. Przed resortem uzbierało się 150, może 200 osób. Transparent: „Taka polityka rujnuje rolnika”. Flaga PiS, sztandar Samoobrony i jeszcze jeden transparent: „Gender + Konwencja = Ebola”. Ten ostatni przywędrował sprzed Sejmu, gdzie niedawno „protestował” w sprawie Konwencji przeciwko przemocy.

Demonstracja jest spokojna, nawet Wspólna jest przejezdna. Resortu pilnuje skryta za barierkami policja. Funkcjonariuszy jest 19. Odwody – 40 minibusów i polewaczka – bazują na Żurawiej, ale policjanci nie muszą wychodzić z aut.

Rolnicy mają nagłośnienie i wylewają żale: „Chcemy wolności i sprawiedliwości i żeby produkcja nam się opłacała”. Ich lider za chwilę uda się na negocjacje do Ministerstwa Rolnictwa. Min. Sawicki nie chce rozmawiać tylko z nim: zaprosił inne centrale związkowe. Debaty trwają już od rana.

Tymczasem przed gmachem przemawia Andrzej Prochoń, przedstawiony jako „kolega z Łódzkiego”: – Wzywam tego frajera [to o Sawickim – red.], żeby wyszedł i spojrzał nam w oczy – mówi. Sawickiemu dostaje się od rolników, bo kiedyś nazwał ich frajerami. Przepraszał, ale takich słów łatwo się nie zapomina. Prochoń rozkręca się więc i dorzuca, że Sawicki to „złodziej, Cygan i oszust”.

„Kolega z Łodzi” to rolnik ze wsi Kafar, w Samoobronie działał już w 1992 r. Blokować drogi uczył go sam Andrzej Lepper. Po śmierci przywódcy, Prochoń krótko kierował Samoobroną. – Byłem przy Andrzeju do końca – mówił niedawno, robiąc przytyk Izdebskiemu, który Leppera zdradził. – Jaki „debil” komornik na początku lat 90. wszedłby do chłopa na podwórko? Wszędzie stały widły gotowe do użycia i kosy na sztorc – wspominał Prochoń z nostalgią.

Izdebski tego nie pamięta. Do blokad włączył się w 1998 r., ale z wielkim sukcesem. Zmobilizował sąsiadów, wykazał się. Jego kariera potoczyła się błyskawicznie: 1999 r. wiceprzewodniczący regionu Mazowsze, 2000 r. – członek Rady Krajowej, w 2001 r. – senator. Jednak w 2005 r. przegrał wybory. Skłócił się z kolegami, wyleciał z partii. W rewanżu oskarżył Leppera o wymuszanie pieniędzy za miejsca na liście i utworzył swoją Samoobronę RS – polityczną efemerydę.

No ale to przeszłość, o której nie warto wspominać. Wszyscy tu szanują śp. Andrzeja Leppera. A Izdebski będzie zaraz prowadził rozmowy z ministrem rolnictwa.

Środa, godzina 14.20, ulica Wspólna. Izdebski zrywa rozmowy

Tymczasem wiec trwa niemrawo. „Czy ktoś by chciał zabrać głos, drodzy rodacy?” – pada pytanie przez megafon.

Głos zabierze rolnik Piechowski Jarosław z Chojnic. Mówi, ale go nie słychać, bo przyniesiono zdjęcie dzikiej świni z wmontowaną twarzą Sawickiego, więc ludzie się śmieją, zamiast słuchać. Teraz rolnik z Ostrołęckiego, który czuje się okradziony przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Za chwilę wezwie publicznie kierownika Bałdygę, żeby mu oddał pieniądze. Pora na pana Krzysztofa. Pan Krzysztof powie, że mu wstyd, bo Sawicki też jest z Podlasia, a oni na Podlasiu są inni niż minister: „Polacy i patrioci”. Pada kilka haseł o gnojowicy i traktorach, ale nic się nie dzieje. Nawet policjanci są znudzeni.

Sytuacja ożywia się nagle. Izdebski właśnie zerwał rozmowy, wychodzi z resortu: – Dzisiaj powiedziałem, że nie będę rozmawiał ze zdrajcami, takimi jak Serafin i inni, którzy jeszcze tydzień temu pluli na nas, a dzisiaj klaszczą! – krzyczy. On wyszedł, zdrajcy zostali: – I niech siedzą, ale jeżeli kogokolwiek zobaczycie z nich, to chłosta, chłosta, jeszcze raz chłosta!

Kim są zdrajcy? Sawicki rozmawiał tego dnia z kilkunastoma związkami, m.in. z Władysławem Serafinem, prezesem Kółek Rolniczych i Organizacji Rolniczych. Była też Samoobrona, Solidarność RI, ZZ Rolników Ojczyzna, Federacja Branżowych Związków Producentów Rolnych itd.

W porównaniu z tymi związkami Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych jest młode. Izdebski zakłada ją w 2007 r. W tym roku startuje też (z list PiS, jako przedstawiciel Samoobrony Odrodzenie) w przedterminowych wyborach parlamentarnych, ale przegrywa. Zostaje mu tylko związek.

Trzeba przyznać, że nazwę wybrał zgrabnie. Pierwszy jej człon kojarzy się z drugą po Solidarności organizacją związkową – OPZZ. Wprawdzie związek Izdebskiego nie wchodzi w jej struktury, ale co z tego, skoro wszyscy piszą o nim „rolnicza OPZZ”? Sekretarz prasowy OPZZ przyznaje, że zdarzało mu się odbierać telefony z prośbą o komentarz w sprawie blokad.

Organizacja Izdebskiego nie jest też „porozumieniem związków zawodowych” ani „organizacji rolniczych”. Ma tylko taką nazwę. Nazwa jest dobra, bo sugeruje, że jest to coś dużego, złożonego, ogólnopolskiego.

O nazwę miał pretensje Władysław Serafin, szef Kółek Rolniczych, który napisał, że Izdebski wprowadza opinię publiczną w błąd: „Pan Izdebski w swoich wypowiedziach zawłaszcza nazwę Organizacji Kółek Rolniczych, jemu samemu myli się nazwa związku, którym kieruje, gdyż w dniu 28.01 w Telewizji Publicznej używał nazwy »OPZZ Kółek i Organizacji Rolniczych«”.

Serafin uważa, że uczestnicy ostatniego kongresu OPZZRiOR to w większości „frustrowani politycznie działacze byłej Samoobrony”. – Ostatni rzekomy Kongres OPZZRiOR polegał na tym, iż kilka autokarów przywiozło autentycznie pokrzywdzonych rolników, którzy wymieszali się z politykami, a każdy z nich przy wejściu dostał do ręki mandat – twierdzi szef Kółek.

Jak jest naprawdę ze związkiem Izdebskiego?

Z danych rejestrowych wynika, że zarząd jest jednoosobowy, a związek reprezentuje Sławomir Izdebski. Jedyny oddział terenowy mieści się w Siedlcach, przy ulicy Karowej 42 (ten adres Izdebski podawał jako adres swojej spółki, Agromex, gdy ubiegał się o zamówienia publiczne na dostawę opału dla gminy Domanice). Oficjalną siedzibę OPZZRiOR ma na warszawskiej Woli w zwykłym szeregowcu. W pismach do Ministerstwa Rolnictwa widnieje inny adres korespondencyjny: znów Siedlce, ale ul. Biskupa Świrskiego 60. To miejsce, które Izdebski podawał jako siedzibę innej swojej firmy, Agro-Hurt, również gdy walczył o zamówienie publiczne na dostawę opału do Domanic. Przy Świrskiego 60 mieściła się też spółka z o.o. Sławomira i Damiana Izdebskich o nazwie Grupa Producencka Nasze Zboża (Damian to syn przewodniczącego). Telefon kontaktowy związku to komórka Izdebskiego.

To wszystko oznacza, że OPZZRiOR tylko wygląda na coś wielkiego.

Związek ma jeszcze trzyosobową komisję rewizyjną. Wśród jej członków jest Bogdan Grochowski, który w czasach, gdy Izdebski zasiadał w parlamencie, pojawiał się na posiedzeniach senackiej komisji rolnictwa jako przedstawiciel Zrzeszenia Producentów Trzody „Schab-Rol” w Zbuczynie. Inny członek to Marek Sobiczewski, wspominany kiedyś przez „Newsweek” jako jeden z weteranów lepperowych blokad ze wsi Zdany. Dodajmy jeszcze jedną informację – Izdebski wraz z synem mieszka we wsi Borki-Kosy.

Rzut oka na mapę powie wiele o ostatnich protestach. Zbuczyn, Zdany i Borki-Kosy leżą kilka kilometrów od siebie, przy trasie A2. Blisko stąd do Siedlec (14 km) i do Warszawy (ok. 80 km).

To tłumaczy, dlaczego marsz gwiaździsty miał tylko jedno ramię. Izdebski i jego związek ma wpływ na rolników głównie w „swojej” okolicy.

Środa, godzina 16.15, ulica Wspólna. Demonstranci powoli się rozchodzą

– Te trzy podstawowe postulaty: odszkodowania za dziki, trzoda chlewna i mleko, muszą być załatwione dzisiaj. Jeżeli dzisiaj nie będzie załatwione, naprawdę dojdzie do katastrofalnych skutków, bo rolnicy się na pewno nie wycofają – grzmi Izdebski.

Jak to się nie wycofają, skoro nawet nie przyjechali? Traktor jest, ale tylko jeden. Stoi przy Żurawiej, na parkingu przy Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju, i służy do jego odśnieżania.

W radiu od rana słyszę, że rolnicy zaparkowali autobusy na ulicy Książęcej. Ile jest tych autobusów? Cztery duże i cztery minibusy. To wszystko? Wszystko. Rolnicy grzeją się i zajadają kanapki. Patrzą w szybę. Są wykończeni.

Wracam przed Ministerstwo Rolnictwa. Mimo że grają piosenkę Pawła Kukiza i Jana Borysewicza „Bo tutaj jest jak jest”, ludzie się rozchodzą. Na przejściu dla pieszych przez Kruczą na chwilę spotykają się dwa światy. Urzędnicy z ministerstw śpieszący do domów i wlokący się do autokarów zniechęceni rolnicy z flagami. Kukiz ich nie zatrzymał, nie zatrzyma ich hymn ani „Rota”, które zabrzmią za chwilę. Nawet policja zacznie się zwijać. Protest właśnie się skończył.

Ale nie dla Sławomira Izdebskiego. W wieczornych dziennikach będzie miał żniwa. „Protest rolników”, „marsz gwiaździsty” będą głównymi tematami dnia – mimo że ich nie było. Izdebskiego pokażą wszystkie telewizje, będzie miał wywiady w radiu, gazety napiszą, że „jest nowym, młodszym Lepperem”.

Oczywiście Izdebskiego nikt, kto się zna na wsi, nie lekceważy. Rolnicy są wkurzeni, a skoro to on jest w telewizji, być może uznają go za jedynego obrońcę? Dziś do stolicy przyjechała garstka, ale co będzie jutro? Przecież to Izdebski najgłośniej krzyczy, najostrzej mówi, a „zdrajcy” siedzą w resorcie i gadają.

Poseł PSL, z obawą: – Podobno PiS obiecał mu dobre miejsce na liście wyborczej, jeśli rozkręci porządną zadymę.

Jeśli to prawda, Izdebski nieźle przygotował ofensywę. Jeszcze w listopadzie zapowiedział strajk ostrzegawczy swojego związku. Głównym postulatem miało być przywrócenie uboju rytualnego, a strajk miał polegać naturalnie na blokowaniu drogi A2. Gdy Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok przywracający ubój, ogłosił sukces. W grudniu zaczął krytykować politykę zagraniczną: wojnę handlową z Rosją i wspieranie Ukrainy. Potem pojechał na Śląsk, by wesprzeć górników. Co było dość cyniczne, bo Izdebski jako przedsiębiorca handluje w Polsce rosyjskim węglem. – Węgiel u nas jest tylko rosyjski, dlatego że polskim nie da się handlować, bo go nikt nie chce kupić, bo jest za drogi – mówił otwarcie w TVN24.

Za to hasło jednoczące górników z rolnikami miał dobre: „Kosy i kilofy razem”.

– Planujemy blokadę Ministerstwa Rolnictwa, tak aby nikt z urzędników nie mógł się przedostać w jedną ani w drugą stronę. Sytuacja jest tragiczna. Rolnicy zaciągnęli kredyty i nie mają z czego ich spłacać. Jeżeli rząd nie podejmie żadnych kroków, to być może za trzy tygodnie dojdzie do strajku powszechnego, który już przygotowujemy razem z górnikami, z Solidarnością i OPZZ-em. Trzeba liczyć się z tym, że być może dojdzie do takiego paraliżu w kraju, jaki mieliśmy za czasów Andrzeja Leppera – opowiadał w „Tygodniku Rolniczym” na początku stycznia.

Zażądał rozmów z premier Ewą Kopacz i zagroził blokadami dróg.

To dało mu przepustkę do „dużych” mediów. – Rząd upadł na kolana przed lekarzami, a teraz uklęknie przed górnikami i rolnikami! – grzmiał na antenie radia.

Środa wieczór, telewizja. Izdebski mówi, że będzie sto tysięcy

Wydaje się, że ten dzień był kompletną porażką Izdebskiego. Wołał rolników do stolicy – nie przyjechali. Chciał sparaliżować drogi – nic z tego nie wyszło. Sawicki się go nie przestraszył.

Ale przewodniczący na ekranie telewizora brzmi jak zwycięzca: – Rząd pozna siłę chłopską i pozna siłę górników. Jeszcze dzisiaj skontaktujemy się z górnikami, którzy już szykują inwazję i razem z nami wspólnie za kilka dni 100 tys. ludzi stanie w Warszawie i nie wyjdziemy z Warszawy, dopóki ten antyludzki, antyrolniczy i antypolski rząd nie odejdzie. To jest rząd zdrajców i musi odejść. Z tymi zdrajcami nie ma już o czym rozmawiać – mówi.

100 tysięcy ludzi? Właśnie pokazał, że może liczyć najwyżej na dwieście osób, głównie swoich sąsiadów.

Tylko że liczba się nie liczy. Liczy się przekaz.

– Tego wszystkiego nauczyłem się od Leppera. On, jak chciał coś ważnego powiedzieć, to wyzywał ministrów od złodziei i bandytów, i wszystkie telewizje to pokazywały – mówił Izdebski „Polityce” w 2007 r.

Andrzej Lepper – u którego uczył się Izdebski – kiedy był już w Sejmie, śmiał się czasami z dziennikarzy w kuluarach: „Ale was wtedy wykiwałem z blokadami”. Raz powiedział to nawet „na taśmę”. „Czy pan uważa dziennikarzy za idiotów?” – pytał Jarosław Kurski z „Gazety Wyborczej” w 2001 r. „Che, che, che. Przyzna pan, że wielu dziennikarzy jest naiwnych. Bardzo szybko kupują takie moje triki, a mnie o to właśnie chodzi”. Na przykład? „Nie będę panu zdradzał. Powiem tylko, że gdyśmy robili zjazd gwiaździsty na Warszawę, to było nas tylko 400 osób, a Warszawa była kompletnie zablokowana. Użyto helikopterów, skotów, armatek wodnych, a ja w tym czasie siedziałem i z policją jadłem grochówkę. I dziennikarze to właśnie szybko chwycili. Zresztą ich też zaprosiłem na grochówkę, żeby się nie szwendali i nie sprawdzali, ile nas naprawdę jest. Opowiadałem, że po lasach wokół Warszawy stoją dziesiątki grup. I oni to kupili, niczego nie sprawdzając. Potem czytam: 72 rolnicze kolumny jadą na stolicę!”.

Środa w nocy. Ile traktorów na zakręcie

Media podają, że „kilometrowa kolumna” traktorów stoi na rogatkach Warszawy, w miejscowości Zakręt. Kalkuluję: ciągnik ma ze cztery metry długości. Metr odstępu między traktorami. Wychodzi 200 sztuk, w najlepszym razie.

Następnego dnia chcę tam pojechać i sprawdzić. Nie zdążę: rolnicy wczesnym popołudniem rozjadą się do domów. Ale kolumnę sfilmuje śmigłowiec telewizji. Puszczam film na YouTubie i liczę maszyny. Jest ich dokładnie 86.

Izdebski ogłasza, że rozjeżdżają się na lokalne blokady. Może mówić to absolutnie spokojnie, bo przecież nikt nie będzie sprawdzał żadnych lokalnych blokad.

– A do Warszawy jeszcze wrócimy – obiecuje.

©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2015