Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzymane na strychu ponad stuletniego domu, zbudowanego przez zaradną cioteczną praprababkę, w pudłach pokrytych pajęczynami, w poszarzałych kartonach, w dziwnych skrzynkach porzuconych gdzieś w ciemnych kątach piwnicy. Ludowe czarne suknie po praprababci, czerwone sznury śląskich korali, srebrna łyżeczka z katowickiego hotelu Bristol, w którym nastoletnia prababcia Zagórna pracowała przez chwilę jako pokojówka w latach 20. (i staramy się wierzyć, że może dostała ją na pożegnanie od kierownictwa), srebrne talerze z końca XIX w. z wypisanymi po niemiecku inskrypcjami, na które zawsze łakomie patrzył nasz proboszcz odwiedzający moją babcię po kolędzie. Prawie mu je oddała, taki miał urok.
Książka o chiromancji z 1915 r., na której pożółkłych stronach można poczytać o wpływie kształtu głowy na charakter i o tym, żeby nie brać sobie za męża mężczyzny o mięsistych wargach, bo takie wargi u mężczyzny oznaczają wyłącznie skłonności do hazardu i zbyt wielką namiętność trawiącą go od środka. Obrazki malowane przez wujka Janka, który myślał, że zostanie artystą, a został – tfu, tfu! – inżynierem. Zdjęcia z lat 20. i starsze, przedstawiające najbogatszego w rodzinie wujka Bromischa i jego podkręcony wąs, pod elegancką witryną jego sklepu rzeźniczego, albo te z pogrzebów, z otwartą trumną, w której leży nie wiadomo już kto i od 70 lat nie bardzo jest kogo o to zapytać.
Stary słownik polsko-czeski z końca lat 40., gdy dziadek jechał na studia do Hradec Kralove, jakieś porcelany, jakieś panyjezuski na drewnianych krzyżach, jakieś pojemniki z napisami „Salt”, „Mehl”, „Pfeffer”. Kufry, paki i skrzynie. Tancerki z porcelany z przyklejonymi ponownie oderwanymi przez dzieci cienkimi rączkami. Akordeon.
Nic nieznaczące dla nikogo prócz nas Rzeczy, które udało się nam przechować, bośmy mieszkali na Śląsku, w domu, który stał tam przez cały XX w., którego nikt nam nie spalił ani nie zbombardował, nawet Rosjanie go za bardzo nie okradli, kiedy wybrali go sobie na chwilową kwaterę w roku 1945. Takie to było nasze rodzinne szczęście pośród wielu innych nieszczęść, które na nas spadały.
O naszych Rzeczach, z których duża część znajduje się teraz w moim domu, myślałam, oglądając wystawę „Rzeczy warszawskie” w Muzeum Warszawy, przy Rynku Starego Miasta. Norweski archeolog i teoretyk kultury Bjørnar Olsen pisał w książce „W obronie rzeczy. Archeologia i ontologia przedmiotów”, że „życie ludzkie składa się z nieprzerwanej, zróżnicowanej inter- akcji między ludźmi a niezliczoną ilością rzeczy”, o których jednak – przyglądając się życiu społecznemu – zdajemy się uparcie zapominać i wypierać ich znaczenie. „Podobnie jak w czasach wiktoriańskich o seksie, o przedmiotach nigdzie się nie mówi, ale wszędzie się je odczuwa” – pisał Olsen, dodając, że przedmioty są „jak pokorni służący – istnieją na marginesie tego, co społeczne”. A przecież, jak mówi francuski filozof Michel Serres, ludzkość zaczyna się od rzeczy. Zwierzęta ich nie mają.
Warszawska wystawa chce przywrócić rzeczom należne miejsce w rzeczywistości społecznej, która coraz mniej ma wspólnego z namacalnym światem przedmiotów. Muzeum Warszawy odchodzi więc zupełnie od nowych technologii, stawia nas przed realnie istniejącym obiektem i proponuje namysł nad nim, nie nad jego wirtualną projekcją wyświetloną na ledowym ekranie. Dla widza przyzwyczajonego już do technologicznego zwrotu takich miejsc jak Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum POLIN czy innych tego typu placówek ten ruch twórców wystawy może się wydawać zaskakujący. Podobnie jak płynne przekraczanie granic pomiędzy kategoriami. Muzeum Warszawy jest bowiem na wskroś nowoczesne w swoim myśleniu o pokazywaniu historii – to nie tradycyjna linearna opowieść, w stylu „już starożytni Rzymianie”, wyznaczana datami kolejnych bitew i spektakularnych zwycięstw oręża polskiego, która zmierza z punktu A do punktu Z. Muzeum opowiada o Warszawie poprzez mikrohistorie. A te mogą iść zarówno za wspaniałą srebrną zastawą z norblińskiej fabryki, jak i za paczką zapałek, na której przedstawiono Trasę W-Z.
Kolekcja Muzeum Warszawy, licząca ponad 300 tys. eksponatów, to zbiór rzeczy o najróżniejszej wartości materialnej. Czasem zupełnie znikomej. Spośród nich kuratorzy wystawy wybrali ponad siedem tysięcy, które pogrupowali w 21 gabinetów – Pocztówek, Portretów, Sreber, Syren Warszawskich, Galanterii Patriotycznej i innych. Mam wrażenie, że po obejrzeniu wystawy inaczej spogląda się na swoje domowe zbiory i pamiątki, niechby to była kolekcja muszelek z Ustki albo medale za przebiegnięcie w zdrowiu półmaratonu. Wszak zgodnie z ideą przyświecającą Muzeum Warszawy – są one uczestnikami zdarzeń i choćby dlatego wypada je trochę przetrzeć z kurzu. ©