Rwanda pokazuje twarz

22 lata po ludobójstwie kraj obiera kurs na rządy silnej ręki. Prezydent-dyktator może pozostać głową państwa aż do 2034 r.

24.04.2016

Czyta się kilka minut

Kwibuka – Płomień Pamięci o ludobójstwie w 1994 r. Kigali, kwiecień 2014 r. / Fot. Chip Somodevilla / GETTY IMAGES
Kwibuka – Płomień Pamięci o ludobójstwie w 1994 r. Kigali, kwiecień 2014 r. / Fot. Chip Somodevilla / GETTY IMAGES

W Rwandzie znowu goreje Płomień Pamięci. Zapalony 7 kwietnia, będzie płonął przez 100 dni. Tyle trwało ludobójstwo, w którym w 1994 r. zginęło ok. miliona ludzi, głównie z ludu Tutsi, ale też ginęli Hutu, którzy nie chcieli zabijać swoich sąsiadów.

Hasłem tegorocznych obchodów jest walka z ideologią ludobójstwa. To termin z rwandyjskiego kodeksu karnego, oznaczający promocję idei, które doprowadziły do masakr. Ale mglista definicja pozwala karać także za inne wypowiedzi, np. za krytykę prezydenta. A Paul Kagame jest dziś silniejszy niż kiedykolwiek: poddane pod referendum zmiany w konstytucji dają mu możliwość rządzenia jeszcze przez 18 lat.

W klubie dyktatorów

Jak zawsze gdy trzeba głosować, Rwandyjczycy ustawiali się w kolejkach do urn już od wczesnego poranka. Według oficjalnych wyników w referendum przeprowadzonym 18 grudnia 2015 r. wzięło udział 98,3 proc. uprawnionych obywateli. Dokładnie tyle samo, czyli w liczbach przeszło 6 mln, było „za”. Teraz prezydent może rządzić jeszcze jedną siedmioletnią kadencję, a potem przez dwie pięcioletnie. „To wybór ludu. Sami zapytajcie ich, czemu mnie chcą” – mówił Kagame, oddając swój głos. Niedługo później ogłosił, że wystartuje w kolejnych wyborach.

Kagame, długo cieszący się poparciem zachodnich potęg, teraz zbiera słowa krytyki. Unia Europejska i Senat USA potępiły referendum, dopominając się dopuszczenia do władzy „nowego pokolenia liderów”.

– Kręgi dyplomatyczne od dawna wiedzą, że Rwanda jest dyktaturą. Dyplomaci, z którymi rozmawiałem w Rwandzie, wiedzieli o każdym zniknięciu, zabójstwie czy aresztowaniu, o wszystkich torturach. Wiedzieli o każdym dziennikarzu, akademiku, urzędniku i wojskowym, który uciekł z kraju, bojąc się o swoje życie – wylicza w rozmowie z „Tygodnikiem” Anjan Sundaram, korespondent zachodnich mediów z krajów Afryki. Jego książka „Złe wieści. Ostatni niezależni dziennikarze w Rwandzie” (jej polskie tłumaczenie właśnie się ukazało) przyczyniła się w ostatnich miesiącach do pogorszenia wizerunku Rwandy na świecie. Do niedawna mówiło się o „kraju tysiąca wzgórz” jako o nadziei Afryki. Dziś na Zachodzie nazywa się Kagamego nowym członkiem klubu dyktatorów.

Grzeczne pytania

Kagame doszedł do władzy w Rwandzie w 1994 r. jako ten, który w wyniku ofensywy militarnej Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego zatrzymał ludobójstwo. Najpierw rządził „z tylnego siedzenia” ministra obrony i wiceprezydenta. W 2003 r. został prezydentem. Przez lata swych rządów poprowadził Rwandę do prosperity. Wskaźnik śmiertelności noworodków spadł o 70 proc., dochód per capita wzrósł o 60 proc., ponad 90 proc. dzieci w wieku do 12. roku życia chodzi do szkoły. Wzrost gospodarczy co roku wynosi około 7 proc. Wytrzebiono korupcję: według raportu „Doing Business” Rwanda to drugi kraj w Afryce pod względem wolności biznesu. Ale w rankingach dotyczących innych wolności, np. otwartości systemu politycznego, swobód obywatelskich i niezależności mediów, jest już dużo gorzej.

Anjan Sundaram przyjechał do Rwandy w 2009 r. Znalazł pracę w programie nauczania dla dziennikarzy. – Zaczęli opowiadać historie, które otwierały mi oczy. Dopiero po pewnym czasie dostrzegłem skalę represji reżimu wobec mediów – opowiada. Przesilenie nadeszło w 2010 r., w czasie ostatnich wyborów prezydenckich, gdy władza zamknęła „Umuseso”, ostatni niezależny dziennik.

Jeden z uczniów Sundarama został pobity tuż po tym, jak na konferencji prasowej zadał prezydentowi pytanie o pobicia innych dziennikarzy (później uciekł do Szwecji).

Jego koledzy pytali już grzeczniej: „Wasza ekscelencjo, dlaczego tyle krajów jest tak chętnych, by oglądać nasze drogi i szpitale? Czy to dlatego, że tak bardzo rozwinęliśmy się od czasów ludobójstwa?”.

Głośna książka Sundarama musiała wywołać reakcję mediów w stołecznym Kigali. Dziennik „Rwanda Focus” opublikował artykuł, w którym Sam Gody Nshimiyimana – opisany w książce jako wielokrotnie zastraszany przez władzę „Moses” – odcina się od relacji Sundarama i oskarża go o kłamstwa oraz nadinterpretacje. Według ujawnionego z nazwiska „Mosesa” uwięzieni dziennikarze trafili za kraty nie za krytykę rządu, lecz za wymuszenia polegające na straszeniu, że napiszą o kimś niepochlebny artykuł.

– Nie chcę wypowiadać się na temat tożsamości moich źródeł. Uważam jednak, że ten tekst potwierdza to, co napisałem. W mojej książce wymieniam nazwiska około 60 dziennikarzy, których w ostatnich latach poddano represjom. Żadne z nich nie zostało zakwestionowane – mówi Sundaram. Jedno z nich należy do poprzedniego redaktora naczelnego „Rwanda Focus”.

Pokolenie Kagamego

Oto, jak działają w Rwandzie wybory: cały kraj podzielony jest na jednostki administracyjne, zwane imidugudu. W każdej z tych wiosek żyje ok. 100–150 rodzin, a każda z nich ma zarządcę, który odbiera dyrektywy od władzy i dba o to, by były szybko i dokładnie wykonane. Kiedy ogłaszane są wybory, każdy wie, że musi wziąć w nich udział.

System wciela w życie także wszelkie rozporządzenia, a nawet opinie prezydenta. Kagame mówi np., że plastikowe torebki szkodzą środowisku – siatki znikają w ciągu nocy. Prezydent mówi, by lud chodził w gumowych klapkach – następnego dnia wszyscy maszerują w japonkach.

– Ustrój, który wykształcił się w Rwandzie po 1994 r., to przykład demokracji fasadowej, gdzie instytucje charakterystyczne dla demokracji liberalnej istnieją, ale nie działają. Taka sytuacja jest w wielu krajach Afryki Subsaharyjskiej, Rwanda nie jest wyjątkiem – mówi Błażej Popławski, historyk i socjolog, członek Polskiego Towarzystwa Afrykanistycznego.

Władzę prezydenta umacnia też polityka historyczna rządu. Kwietniowe obchody to także efektywne narzędzie kontroli społeczeństwa. – Widziałem dzieci urodzone po ludobójstwie, które wpadały w rozpaczliwy trans, trzęsąc się, płacząc i pocąc się, aż miały mokre koszulki. Przekazano im traumę starszego pokolenia, które przeżyło ludobójstwo – opowiada Anjan Sundaram.

Portret „pokolenia Kagamego”: 90 proc. dzieci w czasie ludobójstwa było przekonanych, że zginie; 87 proc. widziało zwłoki; 80 proc. straciło przynajmniej jednego krewnego; 58 proc. widziało śmierć zadawaną maczetą; 31 proc. widziało gwałt lub inną formę agresji seksualnej.

Dziś ponad 70 proc. Rwandyjczyków nie skończyło jeszcze 30 lat. To oni głosują na prezydenta. – Historię Rwandy pisze Kagame. I ludzie mu wierzą. Idąc do urn, głosują na „ojca narodu” – mówi Popławski. I nawet nie trzeba za bardzo mieszać przy wynikach.

Demokracja nie dla Afryki?

Rwandyjczycy boją się, że ludobójstwo może się powtórzyć i usprawiedliwiają tym swój autorytarny rząd. Taki punkt widzenia funkcjonuje też poza Rwandą. – Wstrzymywałbym się przed jednoznacznym potępianiem Kagamego. To wciąż bardzo podzielony kraj, nawet jeśli nie mówi się o tych podziałach. Prawdopodobnie rzeczywiście tak jest, że dopóki rządzi Kagame, Rwanda jest bezpieczna w tym sensie, że nie zacznie się tam wojna – mówi Dariusz Rosiak, autor reportaży z Afryki, w tym z Rwandy.

– Owszem, w Rwandzie może wybuchnąć przemoc. Ale winny będzie Kagame. Bezpośrednio po ludobójstwie potrzebny był silny rząd, który postawiłby tamę horrorowi. Dziś system stworzony przez Kagamego tylko potęguje groźbę przemocy – twierdzi Anjan Sundaram.

Dziennikarz wskazuje na tłumienie przez reżim wszelkich uzewnętrznień traumy ludności Hutu, która też swoje wycierpiała. W 2014 r. władze aresztowały piosenkarza Kizito Mihigo po tym, jak artysta umieścił w internecie piosenkę, w której domagał się empatii dla ofiar spośród Hutu, które zginęły w masakrach odwetowych dokonanych przez Tutsi. W lutym 2015 r. skazano go za rzekome planowanie zamachu na prezydenta.

Hutu wciąż muszą przepraszać za grzechy swych ojców, nawet jeśli urodzili się po ludobójstwie. To pogłębia frustracje.

Teza o trudnościach z demokracją w Rwandzie wpisuje się w szersze rozważania na temat przeszczepiania zachodnich rozwiązań ustrojowych na inną glebę, w tym afrykańską.

– Oczekiwanie, że na globalnym Południu nagle zatriumfuje demokracja liberalna, jest mrzonką, zakorzenioną w europocentrycznym oglądzie rzeczywistości międzynarodowej. Afrykanie szukają własnej ścieżki rozwoju politycznego, opartej na zupełnie innej wizji stosunków społecznych i sprawiedliwości – twierdzi Popławski.

– Akceptowanie dyktatorów takich jak Kagame mówi o pewnym rodzaju paternalizmu wobec Afrykanów. Czy zaakceptowano by takiego przywódcę w Europie, bo zapewnia opiekę zdrowotną i rozwój? Z jakiegoś powodu zachodni komentatorzy mają skłonność do „przydzielania” takich władców Afrykanom, myśląc, że tak jest dla nich najlepiej – mówi Sundaram.

Moralne prawo

Kagame nie namaścił jeszcze następcy, a śladowa opozycja, w większości składająca się z dawnych towarzyszy prezydenta, jest w rozsypce. – Nie wydaje mi się, by jakakolwiek forma instytucjonalnej wolności była możliwa w Rwandzie w dającej się przewidzieć przyszłości. Nadzieją może być wykształcenie się sensownej opozycji wewnątrz establishmentu i pokojowe przekazanie władzy – uważa Rosiak.

Na razie Kagame będzie więc rządził, aż sam powie „dość”. Wie, że jest potrzebny, bo gwarantuje spokój. Dlatego też pozwala sobie na odważną krytykę Zachodu. Mówi np., że tak zwana „społeczność międzynarodowa” nie ma moralnego prawa oceniać drogi Rwandy, bo nie kiwnęła palcem, by zatrzymać ludobójstwo. A dawne mocarstwa kolonialne, jak Francja, nawet wspierały dyktaturę Hutu, która doprowadziła do masakr.

– To argument, na który nie ma odpowiedzi. Oczywiście, że ma rację. Tak było – mówi Rosiak.

Tylko że wśród opozycyjnych Rwandyjczyków mówi się dziś to samo: wiecie, co się tu dzieje, ale nic nie robicie. ©

Korzystałem z książek: François Soudan „Kagame: The President of Rwanda Speaks”, Stephen Kinzer „A Thousand Hills: Rwanda’s Rebirth and the Man Who Dreamed It”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2016