Rozum ulubiony przez Boga

Władysław Stróżewski, filozof: Rola inteligencji katolickiej się nie zmieniła – krytycznie przemyśleć Polskę, przemyśleć religię. Natomiast uniepotrzebniło się męczeństwo, jak by powiedział Norwid.

24.01.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

ARTUR SPORNIAK: Czym jest inteligencja katolicka i czy jeszcze istnieje?

WŁADYSŁAW STRÓŻEWSKI: Na pytanie, czy istnieje, odpowiedziałby prędzej socjolog. Natomiast na pytanie, czym jest, zaproponowałbym taką odpowiedź. Inteligencja katolicka to pewna formacja, a może raczej postawa, polegająca na tym, że się próbuje do końca zrozumieć aktualne zagadnienia, zjawiska, także znaki czasu w świetle tego, co się nazywa katolicyzmem albo chrześcijaństwem. I teraz jest problem: skąd brać materiał do tego? Odpowiedź jest w gruncie rzeczy bardzo prosta, ale wcale nie łatwa w realizacji. Bo to jest przede wszystkim Pismo Święte. Jeżeli mielibyśmy ten postulat, żeby w świetle tego, co chrześcijańskie, rozumieć to, co się w ogóle na świecie dzieje, co się dzieje w nauce, w sztuce, trzeba przede wszystkim znać fundamenty chrześcijaństwa, czyli Pismo – z czym w polskim katolicyzmie zdaje się nie jest wcale tak dobrze. Gdybyśmy rozmawiali z przedstawicielami protestantów, prawdopodobnie nie mielibyśmy z tym problemów, gdyż oni wszyscy żyją Pismem. Tak czy inaczej, rozumienie Pisma wcale nie jest prostą sprawą. Niemniej jest to możliwe, tym bardziej że dysponujemy wspaniałą literaturą, która ułatwia to zrozumienie – poczynając od Ojców Kościoła, na wielkich współczesnych teologach kończąc. Mamy także ostatnich papieży, którzy nieustannie odwołują się do Pisma.

Nie chcę wchodzić w kompetencję polskiego Episkopatu, ale wiem, że wciąż istnieje coś takiego jak peregrynacja Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Czy ma ona sens, czy nie – nie będę się na ten temat wypowiadał. To na pewno miało głęboki sens wtedy, kiedy była komuna i kiedy kard. Wyszyński wpadł na ten pomysł. Pomyślałem, czy nie byłoby dobrze, by przy okazji peregrynacji Obrazu po domach zostawiać tam egzemplarz Nowego Testamentu. Gdyby ludzie zaczęli sięgać po Pismo Święte, byłby to zaczątek pogłębionego chrześcijaństwa. Pomagać w tym powinni oczywiście kapłani, bo oni są od tego – przecież w seminariach uczyli się, czy powinni byli się nauczyć interpretowania Pisma Świętego.

Czy dobrze rozumiem: odwołuje się Pan Profesor do Pisma Świętego, by namysł nad tym, co się dzieje w Kościele, mógł być krytyczny – konfrontowany z tym, co Bóg bezpośrednio mówi przez lekturę Biblii?

Rozsądna lektura Pisma Świętego zmusza do tego, by to był namysł krytyczny. Gdyby kogoś taka lektura bliżej zainteresowała, powinien sięgnąć także do tradycji, zwłaszcza do Ojców Kościoła, np. Klemensa Aleksandryjskiego czy nieprawdopodobnego zupełnie myśliciela, jakim był Orygenes (choć nie wiem, czy jest on oficjalnie uznany za Ojca Kościoła). Najmniej lubię Tertuliana, natomiast moim najbardziej ulubionym jest apologeta i męczennik św. Justyn. Zadziwiające jest, jak oni czytali i rozumieli Pismo, jak potrafili się zastanawiać nad każdym najmniejszym fragmentem i interpretować go na różny sposób – symboliczny, bardziej mistyczny, bardziej moralny. Byłoby czymś wspaniałym, gdybyśmy się zdołali od nich nauczyć wnikliwości w czytaniu Pisma.

Stawia Pan Profesor Ojców Kościoła za wzór współczesnemu inteligentowi katolickiemu, ponieważ zastosowali oni do interpretacji własnej wiary oparte na rozumie dziedzictwo greckie?

Nie za wzór, tylko jako pomoc w rozumieniu wiary. Pojęcie „rozumienia” jest tu decydujące: zrozumieć Pismo, a potem poprzez Pismo zrozumieć wszystko, co dzieje się dzisiaj: w naszej kulturze, nauce, w naszym życiu codziennym. W tym pomóc mogą także tzw. Doktorzy Kościoła, teolodzy, którzy pojawili się w późniejszych wiekach. Zdaje się, że pierwszymi byli Ambroży Hieronim, Augustyn i Grzegorz Wielki. Z nich dla mnie najważniejszy jest św. Augustyn, którego miniaturka stoi, nawiasem mówiąc, na moim biurku. Potem to idzie dalej: mistycy hiszpańscy – św. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża. I to idzie aż do teologów naszego czasu: de Lubac, Chenu, Urs von Balthasar, Ratzinger, czyli Benedykt XVI. Uważam, że jego książka „Jezus z Nazaretu” jest zupełnie rewelacyjna i powinna być lekturą obowiązkową nawet w liceum.

Dlatego, że Ratzinger potrafi wykorzystać aparat naukowy i erudycję do wyłuskania sensu wiary?

Tak jest. Nosicielem sensu wiary jest przede wszystkim Chrystus. To jest taki mój własny dogmat, że absolutnie najważniejszy jest Chrystus. Mój katolicyzm jest chrystocentryczny.

To znaczy?

Chrystus we wszystkich jego aspektach, Bóg-Człowiek, Bóg miłosierdzia, ale przede wszystkim Chrystus-Logos. To mnie ciągle fascynuje, niepokoi i męczy, a równocześnie ciągle inspiruje do myślenia. Chrystus-Logos jest punktem – zwraca na to uwagę także Benedykt XVI – w którym tradycja biblijna połączyła się z myślą grecką. Zawdzięczamy to już św. Janowi, który swoją ewangelię rozpoczyna stwierdzeniem: „Na początku był Logos”.

Jestem absolutnie tego samego zdania, co bp Grzegorz Ryś, który niedawno w Tygodnikowych „Okruchach Słowa” pisał o Maryi jako Bogurodzicy. Zwrócił on uwagę, że wszystko, co dotyczy Maryi, związane jest z jej Bożym macierzyństwem. To podstawowa sprawa dla Jej kultu, dla zrozumienia Jej osoby.

Dla intelektu sprawa jednak bardzo trudna...

Gdyż stajemy tu – nie powiem: przed ścianą, ale przed tajemnicą, którą może rozświetlić jedynie wiara. Tutaj spotkają się fides et ratio – wiara i rozum. Jak długo chcemy być istotami rozumnymi, tak długo nie tylko powinniśmy, ale wręcz zmuszeni jesteśmy posługiwać się rozumem. To chyba powiedział Gilson, że rozum jest ulubionym tworem Boga.

Podobno powiedział to za św. Tomaszem.

Na pewno Tomasz mógłby to powiedzieć, bo jest to szalenie Tomaszowa myśl, ale czy powiedział – tego nie wiem. W każdym razie rozumem mamy się posługiwać do końca. To samo powiedział nam, intelektualistom, Jan Paweł II w kościele św. Anny w Krakowie: zobowiązani jesteśmy do posługi myślenia. Do tego warto dodać ważną rzecz: myślenie musi być odważne i do końca. To znaczy: jak długo jesteśmy w stanie, tak długo musimy myśleć. A myśleć znaczy także: podawać w wątpliwość, zwracać uwagę na różne aspekty, brać pod uwagę to, co się nazywa cieniem wątpliwości. To wszystko musi być w ramach tego myślenia uwzględniane i iść z tym myśleniem naprawdę tak daleko, jak długo jesteśmy w stanie. A pomocników mamy naprawdę wspaniałych.

Wracając do współczesnych teologów, u nas, Bogu dziękować, jest także kilku wybitnych teologów, do których mam wielkie zaufanie, np. ks. Wacław Hryniewicz.

W gabinecie, w którym rozmawiamy, stoi zdjęcie przedstawiające Pana Profesora z ks. Tischnerem...

Tischner nie był teologiem, raczej filozofem.

Ale był intelektualistą...

To na pewno – uczył posługi myślenia. Bardzo cenię jego pomysły interpretacyjne. Na przykład jego homilie z kościoła św. Anny to były zawsze bardzo głębokie interpretacje Pisma Świętego. Nie można tu nie wspomnieć o księdzu, a potem biskupie Janie Pietraszce, który też głosił kazania w św. Annie. Czasami brał ułamek zdania z Pisma Świętego i pokazywał, co w nim siedzi.

Są dziś tacy?

Ryś, Oszajca i jego komentarze biblijne w „Tygodniku”; mówią, że dominikanin Jan Andrzej Kłoczowski ma także taki dar.

Za wzór wierzących stawia się jednak „maluczkich”, a nie intelektualistów. Co jest największym grzechem tych drugich? Przeintelektualizowanie? Pycha?

Oczywiście pychy intelektu trzeba się wystrzegać, ale jestem głęboko przekonany, że jeśli wystarczająco głęboko wejdzie się w te sprawy, to o pysze nie ma mowy. Człowiek się czuje tak malutki w stosunku do tych wielkich spraw, o których czyta, i nad którymi myśli, że widzi, jak go one przerastają. Musiałby być idiotą, żeby popaść w pychę.

Jeśli chodzi natomiast o wiarę maluczkich, jest to wiara przyjmowana z pewnego rodzaju naiwnością – ale także przez niektórych wielkich świętych. Taką drogę proponowała św. Teresa z Lisieux. Wiarą maluczkich była także wiara św. Faustyny.

Czy nie jest to dar jednak dość ryzykowny z powodu naiwności?

Tu trzeba rozróżnić dwie rzeczy: naiwność prowadzącą na manowce od autentycznej wiary, czyli rozumienia po swojemu wedle nawet trochę naiwnego wejścia w treści Pisma Świętego, ale przyjęcia z pokorą tego, czego nie rozumiem, i wiem, że nie jestem w stanie zrozumieć. Tu trzeba poczynić jeszcze jedną dystynkcję – nie należy nie doceniać tzw. wiary ludowej, która jest pewną odmianą wiary maluczkich, też bardzo bezpośrednio zbliżającą do Boga. Ona także potrafi wydać niezwykle cenne owoce, zwłaszcza gdy zostanie zderzona właśnie z Pismem Świętym. Jeżeli to się uda, to mamy np. ks. Popiełuszkę. On wyszedł z czysto ludowego katolicyzmu.

Jednak w seminarium przeszedł formację intelektualną.

Postawa niesłychanego oddania się temu, co się słyszy, i przy tym zachowania tradycji prostej domowej pobożności, skonfrontowana z Pismem Świętym, dała w efekcie niezwykłą umiejętność zamknięcia całego nauczania w formule św. Pawła: zło dobrem zwyciężaj. Jak się o tym pomyśli, jest to nieprawdopodobna historia, zwłaszcza biorąc pod uwagę kontekst, w którym ta historia się działa. Pozornie zło zwyciężyło: został w sposób okrutny zamordowany, a jednak Popiełuszko jest błogosławiony. Działa w Kościele.

Nie tyle chodziłoby zatem o krytyczność myślenia, ile o wierność pewnej fundamentalnej prawdzie? Najtrudniejsze było zrozumieć, że akurat ta prawda w tych czasach jest fundamentalna.

To było najbardziej istotne. Moment fundamentalności jest także bardzo ważny. W teologii, która była w Kościele krytykowana, pojawiło się pojęcie opcji fundamentalnej. Karol Tarnowski nazywa to wiarą fundamentalną.

To pojęcie dużą rolę odegrało w teologii Karla Rahnera. Niestety, zostało odrzucone przez Jana Pawła II, m.in. w encyklice „Veritatis splendor”.

Nie musimy się zgadzać z każdym zdaniem Jana Pawła II. Są pewne prawdy, od których odstąpić nie można. Myślę, że Jan Paweł II był ostrożny, gdyż obawiał się, iż „opcja fundamentalna” obejmie za dużo subiektywnych pomysłów. Rzeczywiście, opcja fundamentalna musi być ugruntowana we własnej duchowości czy świadomości. Jeżeli rozumiem zastrzeżenia papieża, to chodziło mu o to, by nie doszło do sytuacji, w której każdy wymyśla sobie własną opcję fundamentalną.

Oczywiście jest takie niebezpieczeństwo, ale wydaje mi się, że tak nie musi być. Tak czy owak, muszę sobie w końcu zdać sprawę z tego, w co ja tak naprawdę wierzę. Dla mnie, jak już wspominałem, ostatecznym punktem wiary jest chrystocentryzm.
Wydaje mi się, że u podstaw symbiozy wiary i rozumu leżą dwa różne doświadczenia. Pierwszym punktem wyjścia jest doświadczenie naukowe szeroko rozumiane, zaliczam do niego także doświadczenie przez sztukę, przez literaturę – to poziom naszego intelektu i wyobraźni, czyli przyrodzonych możliwości.

Drugim punktem wyjścia jest właśnie Pismo Święte wraz z teologiczną tradycją namysłu nad Pismem Świętym. Chrześcijaństwo, a dokładniej teologia katolicka troszczy się o to, żeby dwie drogi, które wychodzą z tych punktów, nie były sprzeczne. Żeby fides et ratio nie wchodziły w konflikt ze sobą. Myślę, że te dwie drogi są zbieżne. Być może dopiero w nieskończoności mają szansę się zetknąć. Ale właśnie one mają prawo się tam zetknąć, prowadząc w tym życiu ludzi swoimi różnorodnościami. Bo to są różne drogi i różne doświadczenia: doświadczenie naukowe i artystyczne oraz doświadczenie religijne, w tym także mistyczne. Prowadzone są jednak jednym Logosem.

Tej zbieżności nie da się natomiast udowodnić.

Możemy jednak mieć takie przeświadczenie, że Bóg na końcu czeka na nas – jak powie Teilhard de Chardin, jako Punkt Omega, w którym te dwie drogi na pewno się łączą. Po drodze zaś doświadczamy zbliżeń obu dróg – takim zbliżeniem jest na przykład wielka sztuka religijna: architektura sakralna, malarstwo, ale przede wszystkim poezja (od Kochanowskiego do późnego Miłosza) i muzyka. Muzyka była od początku nasycona treściami religijnymi. To można pokazać punkt po punkcie: od Bacha zaczynając, na Strawińskim, Góreckim i Pendereckim kończąc. Jedno z największych dzieł religijnych w ogóle to np. Symfonia psalmów Strawińskiego. Ale możemy wymieniać dalej: utwory religijne estońskiego kompozytora Arvo Pärta czy Pasja Pendereckiego. Znajdziemy to także w malarstwie – u nas najwyraźniej u Nowosielskiego.

Powróćmy do inteligenta, którego socjologia definiuje jako kogoś, kto utrzymuje się (dzisiaj z trudem) z myślenia. Inteligencja katolicka w czasach komuny pełniła wiele ważnych zadań: musiała ochronić myślenie o Polsce, o społeczeństwie, o tradycji, oczywiście o religii. Jaka dzisiaj jest dla niej rola?

Taka sama: krytycznie przemyśleć Polskę, przemyśleć religię na nowo w nowych czasach. Krytyczność moim zdaniem polega na prostym pytaniu. Mam pewne dane: jedni strajkują, inni chwalą władzę, jeszcze inni robią takie brzydkie rzeczy jak lekceważenie miejsca, w którym się znajdują. Pytanie jest takie: czy tak musi być? Zamykają kopalnie – czy tak musi być? Jeżeli odpowiem: nie, tak nie musi być, wówczas mam prawo i obowiązek szukania innych rozwiązań. Wydaje mi się, że na tym polega cała robota inteligencji.

Dzisiaj słychać głosy, że czas poświęcenia i szczególnego etosu minął wraz z odzyskaniem przez Polskę pełnej suwerenności. Inteligencja powinna wreszcie pomyśleć o własnym rozwoju. Działalność obywatelska – mówi Karolina Wigura z „Krytyki Liberalnej” – „to połączenie działania bardzo indywidualistycznego na rzecz własnego rozwoju, z działaniem dla innych”.

Tischner, nawiązując do Norwida, mówił o „uniepotrzebnieniu męczeństwa”. Dzisiaj jest potrzebna nie tyle obrona, co twórczość – działanie pozytywne. Jestem szczególnie wyczulony na takie gadanie, że „za PRL-u było lepiej” albo „teraz nie mamy niepodległości”. Krew się we mnie burzy, jak coś takiego słyszę. Jestem na tyle stary, że przeżyłem różne ustroje, jako dziecko pamiętam jeszcze Polskę międzywojenną.

Urodziłem się w 1933 r., więc przez 6 lat mogłem zachłysnąć się niepodległą Polską. Okupację przeżyłem na terenach wcielonych do Rzeszy, bo w Wielkopolsce. Potem trzyletni okres powojennej stabilizacji, podczas którego dokonała się nieprawdopodobna odbudowa kraju i gdzie ludzie jeszcze mieli nadzieję, że coś się zmieni na lepsze. Wówczas też odrodził się prywatny handel – ponieważ pochodzę z rodziny kupieckiej, było to dla nas ważne. Od 1949 r. doświadczyliśmy na własnej skórze, jak to wszystko było niszczone przez tzw. wojnę o handel. Stopniowo dobrze funkcjonujące sklepy i warsztaty rzemieślnicze były likwidowane. Doskonale to pamiętam, więc jeśli ktoś mi dzisiaj mówi, że nie jesteśmy państwem niepodległym, wszystko się we mnie burzy. Jestem naprawdę szczęśliwy, że dożyłem dzisiejszych czasów, choć oczywiście nie wszystko jest bez zarzutu.

Inteligencja katolicka to była ta grupa, która pamiętała nie tylko o oporze, tam gdzie trzeba było stawić opór, o pracy organicznej, jeśli tylko taka możliwość zaistniała, ale także o dialogu. Czy dzisiaj dialog ma sens?

Potrzeba dialogu jest nieustająca. Ktokolwiek chce wejść w jakikolwiek dialog, powinien mieć taką okazję. W inny sposób się przecież nie poznamy wzajemnie. Uważam, że to powinien być taki dialog, w którym jest się zdolnym do zawieszenia własnego sądu, żeby dobrze wsłuchać się, co ma osoba dialogująca do powiedzenia. Można być pewnym na przykład, że nie minie nas w najbliższym czasie dialog z innymi religiami, zwłaszcza z islamem. Jeżeli najeżymy się wobec islamu i będziemy wrogo do niego nastawieni, to możemy mieć z czasem to samo, co we Francji.

Im jednak dalej od transformacji ustrojowej, tym bardziej radykalizuje się nasz dyskurs publiczny. Czy mówienie dziś o dialogu nie jest wołaniem na puszczy?

Ubolewam nad tym. Uważam, że kultura politycznego dialogu w Polsce już nie istnieje. Religia mogłaby uczyć, jak się taki dialog powinien toczyć, ale niestety nie robi tego. Dlatego, że wypowiedzi niektórych osób duchownych zamiast wychodzić do drugiego człowieka, stają się obuchem od razu walącym po głowie. Czasami jest to wręcz groteskowe, jeśli ataki dotyczą spraw, o których mówiący – przykro to powiedzieć – mają małe pojęcie. Tak było np. z tym nieszczęsnym gender. Wyrobiliśmy sobie odruch atakowania, zanim poznamy.

Od czego zależy ta ambiwalencja religii – może ona pobudzać do dialogu albo zamykać na dialog?

To zależy od ludzi religijnych, a nie od istoty samej religii. Jedni potrafią zagłębić się w istotę religii i zrozumieć, o co w niej chodzi. Inni nie. Można klęknąć pod krzyżem i adorować Chrystusa ukrzyżowanego, ale można też tym krzyżem dać komuś w łeb. Zrozumienie istoty religii prowadzi do świadomości, że nie może ona być narzędziem walki. To nie jest coś, co jest w ogóle jakimkolwiek narzędziem. Nie wolno utylitarnie traktować religii! Religia jest tym czymś największym, co może w człowieku zapuścić korzenie. Ma swoje korzenie w sercu i w duchu. Nawet nie w wyobraźni, nie w intelekcie. ©℗

WŁADYSŁAW STRÓŻEWSKI (ur. w 1933 r. w Krotoszynie) – filozof, emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, wykłada w Akademii Ignatianum w Krakowie, uczeń Romana Ingardena i Izydory Dąmbskiej, znawca fenomenologii. Od 1957 r. związany z miesięcznikiem „Znak” i „Tygodnikiem Powszechnym”. Opublikował m.in. „Dialektykę twórczości” (1983), „Wykłady o Platonie” (1992) i „Ontologię” (2004). W 2003 r. otrzymał doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Władysław Stróżewski - filozof, emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, wykłada w Akademii Ignatianum w Krakowie, uczeń Romana Ingardena i Izydory Dąmbskiej, znawca fenomenologii. Od 1957 r. związany z miesięcznikiem „Znak” i „Tygodnikiem… więcej
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2015