Nie ma „czystych” religii

O. Jan Bereza OSB: Jeśli dialog prowadzimy na płaszczyźnie modlitwy, kontemplacji i miłości, będziemy widzieli więcej podobieństw między religiami. Jeśli na poziomie filozofii czy teologii - więcej różnic. / Rozmawiał Tomasz Ponikło

18.08.2009

Czyta się kilka minut

O. Jan Bereza OSB / fot. Marek Zawadka / Reporter /
O. Jan Bereza OSB / fot. Marek Zawadka / Reporter /

Tomasz Ponikło: Czy pojęcie dialogu międzyreligijnego nie pojawiło się jak zasłona dymna po Soborze Watykańskim II, żeby pod nową nazwą skryć to, co było wcześniej nazywane ewangelizacją i nawracaniem?

O. Jan Bereza OSB: Chrześcijaństwo od początku rozwijało się w różnych miejscach świata, a więc też wśród różnych religii, co widać w całym Starym Testamencie. Choćby sprawa imienia Boga: najpierw było El, czyli Elohim. "Elohim stworzył świat". To imię bóstw zaczerpnięte z dawnej mitologii kananejskiej. Dopiero potem objawił się Mojżeszowi Bóg Jahwe. Choinka na Boże Narodzenie to religijny obyczaj starogermański: drzewko miało chronić przed złymi mocami. W Piśmie czytamy o Jezusie: "Tyś jest kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka", a ten był przecież kapłanem pogańskim.

Patrząc historycznie: nie istnieją religie "w stanie czystym", które rozwijałyby się niezależnie od innych. W tym sensie Sobór Watykański II dokonał zmiany, akcentując dialogiczność świata. Na tym polu zrodził się dialog międzyreligijny.

Czy te przykłady nie wiążą się raczej z inkulturacją - jaki związek z dialogiem ma wchłanianie obcych elementów?

Dialog nie jest prowadzony po to, żeby kogoś nawracać, ale żeby się wzajemnie inspirować. Chrześcijaństwo w takim dialogu nieustannie się rozwijało, w tym sensie, że wciąż było inspirowane przez to, co miały do zaofiarowania inne religie. Podobnie np. dziś: tradycja postu u nas niemal zanikła, ale możemy się jej uczyć na nowo od muzułmanów; modlitwy medytacyjnej od buddystów, a form ascetycznych od hinduistów. Taka właśnie była intencja Soboru: ożywiać chrześcijaństwo przez praktyki duchowe, które przetrwały w innych tradycjach. Deklaracja o wolności religijnej była przełomem - abp Lefebvre jej nie podpisał, a lefebryści nadal nie chcą jej uznać. Kiedy Jan Paweł II zorganizował w Asyżu międzyreligijne spotkanie z modlitwą o pokój na świecie, lefebryści mówili, że to największa herezja w Kościele, bo obok papieża stoją przedstawiciele "fałszywych religii".

Do dziś koronnym zarzutem wobec spotkania w Asyżu jest oskarżenie o synkretyzm.

To oskarżanie samego Kościoła, skoro jego głowa poszła tą drogą. Synkretyzm to pomieszanie porządków i elementów różnych religii. A tego w Asyżu nie było. Przedstawiciele różnych wyznań modlili się w tym samym czasie o pokój na świecie, ale modlili się w swoich grupach.

Podobna modlitwa odbędzie się we wrześniu w Krakowie.

To znak dojrzałości religii, która otwiera się na dialog. Zapewne są grupy, które spotkanie w Asyżu wykorzystują do działań synkretycznych, ale nie taki był cel. Chodziło o wspólną pracę duchową na rzecz pokoju.

Mówiąc z wnętrza własnej wiary, można przez pokój rozumieć co innego niż partner dialogu.

W XVII w. misjonarze w Indiach próbowali stworzyć chrześcijaństwo na bazie miejscowej filozofii, czyli Upaniszad, podobnie Mateo Ricci w Chinach. Ale dopiero w XX w. inkulturacja została zaakceptowana i praktykowana jest w odległych kulturowo regionach, jak Afryka czy Ameryka Południowa, zaczęła też przynosić owoce. To trudność misjonarzy: żeby np. Afrykanom przekazać chrześcijaństwo, muszą z nich najpierw zrobić Europejczyków. Bo teologia katolicka jest zbudowana na filozofii greckiej - nawet w seminariach duchownych przez pierwsze 2 lata uczy się filozofii europejskiej, a dopiero potem teologii. Jest więc teologia europejskim sposobem myślenia tak samo odległym dla Afrykanów, jak dla nas ich wierzenia. A myślenie biblijne, hebrajskie, jest z kolei bardzo odległe od myślenia greckiego - i mamy problem w dialogu. Bo znamy Biblię poprzez filozofię grecką.

Może więc dialog międzyreligijny to półśrodek: prowadzimy dialog, ale po to, by dać klucz do europejskiego myślenia ludziom spoza naszego kręgu kulturowego, czyli w konsekwencji po to, by móc ich nawrócić, kiedy będą już wiedzieli, jak mają "czytać" naszą wiarę?

Pamiętamy historię nawracania przez Kościół i nieewangeliczne metody, wynikające z pychy i zarozumiałości, które nie należą do chrześcijańskich cnót.

Dalajlama mówi, że każdy powinien trwać w tradycji, w której się urodził. Możemy się od siebie uczyć i wzajemnie inspirować. Na Seminarium Johna Maina zachęcał nas, byśmy byli dobrymi chrześcijanami. Wydaje się, że Kościół naucza podobnie.

Dziś nawracanie odbywa się przez przykład i miłość. Człowiek musi sam wybierać. Nie da się dłużej myśleć jak w średniowieczu, bo nasze społeczeństwa są wielokulturowe i wieloreligijne. Gdybyśmy podchodzili z agresją do innych, mogłoby się to fatalnie skończyć dla całej ludzkości. A podchodzimy dokładnie na odwrót: ze wspólną modlitwą o pokój na świecie i okazywaniem sobie szacunku i miłości - to są też chrześcijańskie wartości, które przekazał nam Chrystus.

Deklaracja "Dominus Iesus" rozróżnia "wiarę" (fides) właściwą tylko chrześcijaństwu i "wierzenia" (credulitas) innych religii, traktując te ostatnie jako twór ludzkiej mądrości, a nie odpowiedź na Boże Objawienie. Czy poza Kościołem nie ma zbawienia?

Ale Sobór Watykański II jasno wskazuje: każdy, kto kieruje się dobrem w życiu, może zostać zbawiony. Do Kościoła należą nie tylko formalnie ochrzczeni, ale i wszyscy ludzie dobrej woli. Ten zwrot wprowadził Jan XXIII. Zmieniła się mentalność i metody ewangelizacji.

"Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! - czytamy słowa Jezusa u Marka (16, 15-16) - Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, ten się potępi".

Zawsze warto sięgnąć do tekstu oryginalnego, a wtedy zobaczymy, że jest tam mowa o znakach, które towarzyszą tym, którzy uwierzyli. Kto pragnie nauczać, powinien najpierw osiągnąć pewną doskonałość - takich Biblia nazywa "wierzącymi". A czynić uczniów można na różne sposoby. Najbardziej pociągający jest przykład życia, a nie żadne formy dominacji. W dialogu, jeśli okazujemy się pełni miłości i mocy ducha, najpewniej możemy pociągnąć innych do Chrystusa.

Jaka jest więc różnica między dialogiem a ewangelizacją?

Dialog nie wyklucza ewangelizacji, a wręcz stwarza dla niej przestrzeń: dzięki temu, że możemy spokojnie rozmawiać, możemy ludzi zainteresować Ewangelią. Mamy problem z myśleniem o przyszłości: dialog w tej formie trwa niespełna pół wieku, a przełomem był tak naprawdę Asyż. Cóż to jest dla religii, które istnieją od tysięcy lat? Wszystko przed nami, nawet trudno przewidzieć kierunek tego dialogu.

Najlepiej ten problem przedstawia dokument "Kontemplacja i Dialog międzyreligijny" wydany z inicjatywy kard. Francisa Arinze w 1993 r., zaczerpnięty z dokumentu "Postawa Kościoła katolickiego w stosunku do wyznawców innych religii" (Watykan, 1984): "Na głębszym poziomie ludzie zakorzenieni w swoich tradycjach religijnych mogą się dzielić własnymi doświadczeniami modlitwy, kontemplacji, wiary i zaangażowania, drogami poszukiwania Absolutu. Dialog ten będący formą wzajemnego ubogacania i owocnej współpracy, ożywia i chroni najwyższe wartości i cele człowieka.

Dialog religijny prowadzi w naturalny sposób do przedstawienia innym ludziom zasad swojej wiary i nie zatrzymuje się przed różnicami - czasami bardzo głębokimi - ale poddaje się z uniżeniem i zaufaniem Bogu, »który jest większy niż nasze serce« (1 J 3, 20). W ten sposób chrześcijanin ma okazję ofiarować innemu człowiekowi możliwość poznania, na podstawie własnych doświadczeń, wartości Ewangelii".

Czy korzystanie dla własnego dobra z elementów innych religii to faktycznie dialog, czy instrumentalne wykorzystywanie i ustawianie partnera pod filozofię, którą sami operujemy?

Uczestnicy dialogu powtarzają często, że nie chodzi o stworzenie jednej uniwersalnej religii. Dialog musi być rozumiany jako duchowe pogłębianie własnej wiary i wzajemną inspirację. Benedyktyni np. prowadzą współpracę na poziomie monastycznym z buddystami. Stworzono w tym celu program duchowej wymiany Wschód-Zachód. Odwiedzamy się od kilkunastu lat, poznajemy swoje życie, widzimy wiele podobieństw i dostrzegamy, jak wiele możemy sobie dać, jak wiele możemy wspólnie dać światu, nie wyrzekając się osobistej wiary.

"Dialog między religiami w ścisłym tego słowa znaczeniu jest niemożliwy - tak Benedykt XVI potwierdził w ub.r. tezę Marcello Pery we wprowadzeniu do jego książki -  gdy jednocześnie coraz bardziej niecierpiący zwłoki jest dialog między kulturami, który pogłębia kulturowe następstwa zasadniczego wyboru religii".

Pamiętam jeszcze słowa Pawła VI z encykliki "Ecclesiam suam": "Nasz dialog nie powinien być skrępowany granicami. Uważam także, że winna nas skłaniać do niego tylko gorąca i szczera miłość". Miłość wyraża się w każdym wymiarze życia. Jeżeli pogłębiamy kulturę, pośrednio budujemy mocniejsze oparcie dla życia duchowego. Tak naprawdę nie da się wyznaczyć granic działania Miłości.

Czy Papież nie lokuje jednak sensu dialogu międzyreligijnego w działalności społecznej i kulturowej?

Dialog jest prowadzony na różnych poziomach. Benedyktyni np. preferują tzw. dialog życia. Ale jest też i taka odsłona dialogu jak w Tajlandii, gdzie buddyści i chrześcijanie wspólnie pracują w ośrodkach odwykowych. Chodzi o szereg inicjatyw, które sprawiają, że wspólnie zajmujemy się drugim człowiekiem. Mamy tu problem podejścia do dialogu: z miłością, sercem lub od strony intelektu. W Kościele paradoksalnie obowiązywały dwie filozofie, arystotelesowska i platońska, potem w wersji św. Augustyna i św. Tomasza. Augustyn szukał poznania na poziomie miłości, Tomasz na poziomie intelektu.

To różne podejścia, od których zastosowania zależne są wyniki dialogu. Od czego wychodzimy, do tego dojdziemy. Jeśli dialog prowadzimy na płaszczyźnie modlitwy, kontemplacji i miłości, będziemy widzieli więcej podobieństw między religiami. Jeśli będziemy go prowadzili na poziomie filozofii czy teologii, będziemy widzieli więcej różnic. Taka jest bowiem natura intelektu: musi dzielić, tworzyć pojęcia i abstrahować.

Skoro chrześcijanin ma naśladować Jezusa, to jaki przykład daje nam Chrystus z kart Nowego Testamentu?

Przypomnijmy sobie choćby Jego stosunek do Rzymianina, którego słowa weszły do liturgii: "Panie, nie jestem godzien...". Lub scenę spotkania z Samarytanką, której wiarę Jezus stawiał Żydom za wzór. Nie mogli Go za to lubić.

"Jestem drogą i prawdą, i życiem - mówi jednocześnie Jezus (J 14, 6). - Nikt nie przychodzi do Ojca, jak tylko przeze Mnie".

Wbrew pozorom te słowa można rozumieć szeroko. Ciekawe, że np. hinduiści, którzy nie są monoteistami, nie mają kłopotów z akceptacją Chrystusa czy Ewangelii.

Problem polega na czymś innym: na przykładzie świętości życia i dawaniu świadectwa."Dajcie mi świętych misjonarzy - mówił Gandhi - a Indie się nawrócą na chrześcijaństwo". To jest sens czynienia sobie uczniów. Historia Indii ukazuje, że chrześcijanie z Europy bardziej przyczynili się do kompromitacji chrześcijaństwa niż do jego rozprzestrzeniania. Dodajmy też, że istnieje w Indiach chrześcijaństwo indyjskie o apostolskiej tradycji. Św. Tomasz Apostoł zginął pod Madrasem. I tam jest druga bazylika, po rzymskiej, zbudowana na grobie apostoła.

Islam również nie odrzuca Jezusa (czytając Koran, znajdziemy dużo odniesień do chrześcijaństwa), ale odrzuca chrześcijan, bo ci nie dali im dobrego świadectwa. Zatem dziś w dialogu nie ma problemu religii chrześcijańskiej, tylko jest problem religijności chrześcijan. Wierzę, że dawanie świadectwa najwyższym wartościom poprzez miłość chrześcijańską może nawrócić i zbliżyć człowieka do Boga skuteczniej niż cokolwiek innego.

O. Jan Bereza jest benedyktynem, byłym członkiem Komitetu Episkopatu Polski ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi, stworzył w klasztorze benedyktynów w Lubiniu Ośrodek Medytacji i Dialogu Międzyreligijnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2009