Wolność, równość, katolicyzm

Człowiek jest drogą Kościoła - dziś te słowa w wielu wymiarach pozostają puste. Nierzadko to Kościół okazuje się drogą człowieka, a dobro społeczności staje ponad dobrem jednostki. Przykładem choćby silne i trwałe mechanizmy odrzucenia i potępienia byłych księży; sytuacje, w których zawiesza się przykazanie miłości, zapomina naukę o Bożym miłosierdziu.

26.09.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Zjawisko odrzucenia jednostki przez własną grupę społeczną najlepiej opisać korzystając z badań antropologów kultury. Obserwacje życia społeczności pierwotnych ujawniają niezwykle wyraźne mechanizmy rządzące grupami o charakterze zamkniętym. Mechanizmy te istnieją, w różnych formach, we wszystkich społecznościach.

Gorzej niż obcy

Karl Popper dokonał słynnego rozróżnienia na społeczeństwo zamknięte i otwarte. Pisał, że wspólną cechą tego pierwszego jest “magiczna czy też irracjonalna postawa w stosunku do obyczajów (...). Jej cechą charakterystyczną jest brak rozróżnienia między zwyczajowymi, czyli umownymi prawidłowościami życia społecznego, i prawidłowościami występującymi w przyrodzie". Stąd - zauważał - niezwykła sztywność zwyczajów społeczeństw zamkniętych: “tabu sztywno regulują i dominują nad wszystkimi aspektami życia społecznego, nie pozostawiając wielu alternatyw. Tego typu życie stwarza bardzo mało problemów, a problemy moralne w ogóle w nim nie istnieją (...). Członek plemienia (...) rzadko znajdzie się w sytuacji, w której musiałby się zastanawiać, co powinien uczynić. Droga postępowania jest raz na zawsze wytyczona, choć trzymanie się jej może być czasem najeżone trudnościami. Wyznaczają je tabu oraz magiczne instytucje trybalne nie podlegające krytyce".

Powstanie nowoczesnych państw było jednym z etapów przechodzenia ludzkości od organizacji w ramach modelu społeczeństwa zamkniętego do otwartego. Tym różnią się współczesne społeczeństwa Zachodu (powstałe w dużej mierze dzięki wpływowi Oświecenia) od trybalnych społeczności tradycyjnych, że wypływające z instynktów rytuały zostały zastąpione uświadomionym i w założeniach rozumnym projektem społecznym.

W społecznościach zamkniętych, w których nie ma mechanizmów demokratycznych, opartych na umowie społecznej, decydującą rolę odgrywają normy tabu, oparte na głęboko osadzonych w psychice lękach. W takim świecie osobnik porzucający rytuały grupy zostaje wykluczony ze społeczności. Co więcej: jego sytuacja jest gorsza aniżeli sytuacja obcego, który nigdy do grupy nie należał i do którego grupa ma stosunek ambiwalentny (niepokój i ciekawość zarazem). “Swój", gdy przestaje być “swoim", skazuje się na degenerację. Mechanizmy te obowiązują w społecznościach plemiennych Afryki, Polinezji (gdzie wykluczony z plemienia człowiek nierzadko umierał, tracąc wszelką rację jednostkowego bytu), lecz ich elementy możemy dostrzec także w strukturze społecznej wielkich korporacji biznesowych, co opisuje dziś ciekawie antropologia korporacji (corporate antrophology).

Nieudana próba

W Kościele katolickim, w jego uproszczonej “plemiennej" wersji teologicznej, “zdrajca" zagrożony jest wiecznym potępieniem, na które w imieniu Boga skazuje go najbliższe otoczenie. Jest to oczywiście pewna zasada życia społeczności wierzących, w tym duchownych, a nie teologia katolicka wyższego lotu ani tym bardziej przesłanie Ewangelii.

Niewątpliwie wielkim światłem rzuconym na automatyzm trybalnych zachowań ludzkich było i jest życie i nauczanie Jezusa z Nazaretu. Ewangelie przedstawiają Osobę będącą w opozycji do niektórych rytuałów i praktyk religijnych otoczenia. Jezus krytykował bezmyślność stosowania zwyczajów religijnych, jeśli ich przestrzeganie było sprzeczne z zasadą miłości. Stawał w obronie potępianych i wykluczanych przez społeczność: leczył chorych, których inni unikali. Dotykał ich, pozwalał im dotykać siebie. Bronił przed tłumem oskarżycieli kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. To oczywiście nie mogło się podobać: takie zachowania burzyły porządek rytualny, nie były dobrym sposobem na utrzymanie status quo palestyńskiego odłamu religii żydowskiej w państwie rzymskim. Rozważając kilkanaście lat później życie Jezusa, św. Paweł powiedział, że w Nim zburzony został mur wrogości pomiędzy dwoma częściami ludzkości: “W swym ciele pozbawił On mocy Prawo przykazań, wyrażone w zarządzeniach, aby z dwóch rodzajów ludzi stworzyć w sobie jednego nowego człowieka" (Ef 2, 14-15).

Nauczanie Jezusa to jedno, a nasze życie to drugie. Historia nie pozwoliła na pełną realizację Jego przesłania. Chrześcijaństwo jest jeszcze do odkrycia, to dopiero początek drogi - tak mówił w ostatnim dniu przed tragiczną śmiercią prawosławny teolog Aleksander Mień: “Chrystus wzywa ludzi do realizacji boskiego ideału. Tylko ludzie ograniczeni mogą wyobrażać sobie, że chrześcijaństwo urzeczywistniło się, że w pełni się ukonstytuowało - według jednych w IV w., a wedle drugich w XIII w. lub w innym momencie. W rzeczywistości, chrześcijaństwo poczyniło zaledwie swoje pierwsze kroki, kroki nieśmiałe, w dziejach ludzkości. Wiele słów Chrystusa jest dla nas jeszcze niezrozumiałych (...). Historia chrześcijaństwa dopiero się zaczyna. Wszystko to, czego dokonano w przeszłości, wszystko to, co nazywamy obecnie historią chrześcijaństwa, jest zaledwie sumą prób, jedne z nich były niezręczne, a inne nieudane w realizacji" (przemówienie w Izbie Techniki w Moskwie, 8 września 1990 r.).

Pan i brat

Typ organizacji, w której podmiotem władzy są obywatele cedujący swoje uprawnienia na wybieranych przedstawicieli, jest przeciwieństwem struktury feudalnej, gdzie są panowie i poddani, a panującemu z boskiego ustanowienia władcy również przypisuje się szereg boskich atrybutów. Ową ludzką potrzebę ubóstwiania przywódców opisywała Simone Weil: “Nie wiedziałam, jak szybko człowiek się przyzwyczaja patrzeć na klasę uprzywilejowaną jako na wyższy gatunek biologiczny i uznawać jej przywileje za uprawnione i naturalne" (“Świadomość nadprzyrodzona"). Społeczność nowoczesna jest wynikiem umowy, projektem ustanowionym przez lud, będący podmiotem władzy. Na tym polega idea demokracji - społecznej umowy wolnych ludzi. Upodmiotowienie obywateli ma długą i bolesną historię, nie pozbawioną walk i konfrontacji: żeby wspomnieć tylko boje toczone przez sufrażystki czy też przez zwolenników zniesienia segregacji rasowej w USA. Do dziś demokracja funkcjonuje jedynie w kilkudziesięciu państwach świata, pozostających pod wpływem cywilizacji euro-amerykańskiej.

Przypominam te podstawowe kwestie, by uświadomić, jak krótką historię ma demokratyczny sposób organizacji społecznej, pomimo że uznajemy go już za oczywisty i naturalny. Dziś w Europie feudalny system organizacji społecznej nie istnieje. Warto jednak pamiętać, że Kościół przez wieki budował swą strukturę doczesną na wzorach społeczeństwa feudalnego. Był integralną częścią władzy państwowej, dysponował wiernymi jak poddanymi. Stanowił także przez wieki silne państwo o wielkich wpływach politycznych i militarnych.

Historycy Kościoła i teologowie zajmujący się eklezjologią (m.in. o. Yves Congar) próbowali w ostatnich dziesięcioleciach uchwycić naturę Kościoła rozumianego jako doczesna społeczność - societas i odróżnić ją od Kościoła rozumianego jako wspólnota wierzących (communio). Celem tych poszukiwań było m.in. wyróżnienie takich elementów życia kościelnego, które w sposób naturalny powinny ewoluować wraz z rozwojem historii społecznej narodów. Dla przykładu: w tym duchu w kwestii prymatu papieskiego rozróżniono teologiczną zasadę pierwszeństwa Piotra i jego następców - primatus, od historycznego sposobu realizacji tej zasady, którą nazwano papatus.

Biorąc pod uwagę historyczną dynamikę rozwoju życia Kościoła nie sposób nie dostrzec, że pochodzące z czasów feudalnych zwyczaje, gdzie pan miał prawo decydować w dużej mierze o losie swoich poddanych, zostały zachowane w organizacji życia duchownych do dziś.

Boży biznes

Rozumienie struktury kościelnej, jaką znajdziemy w Nowym Testamencie, bynajmniej nie wymaga takiej podległości ani też podobnie scentralizowanej organizacji życia Kościoła, z jaką mamy dziś do czynienia. Przesadny centralizm zauważył nawet ostatnio jeden z jego współtwórców, kard. Józef Ratzinger, na konferencji prasowej z okazji pogrzebu kard. Franza Königa w Wiedniu: “Zdarzało się, że Watykan zbyt często interweniował w sprawy Kościołów lokalnych - powiedział prefekt Kongregacji Nauki Wiary. - Być może czasami w niektórych sprawach mogliśmy być bardziej wielkoduszni". Mówił także o tym, że nadszedł czas, by zastanowić się, gdzie w Kościele osłabić centralizm, wesprzeć decentralizację.

Czy możliwe jest odejście od feudalnej struktury organizacji życia kościelnego i wprowadzenie w nim zasad przedstawicielstwa demokratycznego? Sposób organizacji jakiejś społeczności zależy od celów, które ona sobie stawia. Trzeba więc zapytać, jaki jest główny cel działalności Kościoła jako instytucji. Jest rzeczą oczywistą, że sformułowanie takiego celu zależy od sposobu rozumienia natury Kościoła. I tu pojawia się zasadniczy problem. Jeśli bowiem Kościół ma być w pierwszym rzędzie sprawną organizacją, nastawioną na nakłonienie jak największej liczby ludzi do przyjęcia wiary, wtedy demokratyzacja jest na pewno najgorszym pomysłem. Porównanie sprawności działania jezuitów i dominikanów jest w tym względzie bardzo wymowne. Ci drudzy, ze swym systemem demokratycznym, mają nieporównanie dłuższą drogę w procesie podejmowania decyzji (choć jest to demokracja bardzo ograniczona). W Kościele myślącym o religijnej ekspansji i skutecznym zdobywaniu nowych wyznawców, podobnie zresztą jak w biznesie nastawionym na zdobywanie nowych rynków, demokracja nie ma czego szukać.

Gdyby jednak przyjąć inne kryterium aniżeli sprawność organizacyjna (innymi słowy: nastawienie na sukces duszpasterski), można by przystać na wiele elementów demokratycznych w życiu Kościoła i duchowieństwa. Takim innym celem nadrzędnym, o wiele zresztą właściwszym niż duszpasterska skuteczność, jest kontemplacja tajemnic Ewangelii, świadczenie o nich i życie nimi: ciągłe na nowo odczytywanie przesłania Jezusa Chrystusa. Jeśli życie tajemnicami Boga byłoby traktowane nie jako “narzędzie ewangelizacji", ale jako cel sam w sobie, wtedy ekspansja czy podtrzymywanie stanu posiadania mogłyby zejść z pierwszego planu troski duszpasterskiej biskupów i kapłanów.

Dałoby to wolność niezbędną do takiego zorganizowania struktury Kościoła, które lepiej wyrażałoby zasadę równości i braterstwa, a więc oparcie go na demokratycznym modelu umowy społecznej. Istotną bowiem cechą modelu demokratycznego jest upodmiotowienie jednostki, pierwszeństwo jednostki przed grupą: ów charakterystyczny liberalny indywidualizm. Oczywiście nie chodzi tu o indywidualizm w jego skrajnych formach, ale o centralne przesłanie liberalnej antropologii: upodmiotowienie człowieka, uznanie jego praw i ich respektowanie oraz płynący z tego zakaz poświęcania dobra jednostki na rzecz grupy. Zresztą zgodne to jest ze znanym powiedzeniem Jana Pawła II, że “człowiek jest drogą Kościoła". Dziś słowa te - zapewne nie z winy Papieża - w wielu wymiarach pozostają puste. Struktura życia kościelnego sprawia bowiem, że bywa dokładnie odwrotnie: to Kościół jest drogą człowieka, dobro społeczności jest postawione ponad dobrem jednostki.

W sytuacji konfliktu wartości nierzadko wygrywa dobro grupy. Ostatnio mieliśmy wiele dramatycznych przykładów takiego stanu rzeczy, kiedy ujawnione zostały skandale seksualne z udziałem księży w USA, gdzie biskupi przez kilkadziesiąt lat dla “dobra" Kościoła ukrywali poważne przestępstwa podwładnych, umożliwiając im tym samym kontynuację procederu. Innym klasycznym przykładem poświęcania jednostki na rzecz grupy jest prowadzenie wojen. Warto tu przypomnieć zasadniczy sprzeciw Jana Pawła II wobec wszelkich konfliktów zbrojnych, co jest nowością w nauczaniu Kościoła, analogiczną do owej formuły o człowieku jako drodze Kościoła.

Duch jednostki

Teologia, która odkrywa fundamentalne znaczenie chrztu dla bycia chrześcijaninem, łatwiej znajdzie swoje potwierdzenie w idei organizacji społecznej, gdzie podmiotem pierwszorzędnym są jednostki, a nie społeczność. Model ten oczywiście wymaga dopracowania, by przez nadmierne ujednolicenie nie znieść specyfiki struktury sakramentalnej Kościoła oraz jego wymiaru wspólnotowego. Istotnym teologicznym warunkiem takiego przesunięcia akcentów jest większa wiara w obecność i działanie Ducha Świętego w ochrzczonych, zaufanie ich zmysłowi wiary (sensus fidei). Duch Jezusa Chrystusa bowiem działa nie tylko od góry, przez hierarchię, lecz przemawia przez swój lud. Dziś wydaje się, że nie istnieje audytorium, w którym głos ten mógłby swobodnie wybrzmieć. Chęć odgórnego sterowania całym życiem kościelnym, swoista zapobiegawcza nadgorliwość jawi się w tym kontekście jako wyraz braku wiary w autentyczną obecność Boga pośród wierzących. Taka wiara niesie z sobą ryzyko: trzeba zaufać ludziom. Jednak jej brak sprawia, iż zamiast lokalnych odstępstw małych grup ryzykujemy ponownie duże odstępstwo całości - pełne zagubienie ducha Ewangelii. Porażającymi historycznymi przykładami były tu m.in. inkwizycja, wojny religijne, prześladowania Żydów czy wiara szerzona przy pomocy ognia i miecza. Jeśli nie wyciąga się wniosków z błędów przeszłości, nie sposób żywić nadziei na uniknięcie nowych.

Dopiero dzięki upodmiotowieniu katolików będziemy mogli powiedzieć o właściwym miejscu świeckich w Kościele. Nie wystarczy tutaj sama retoryka (dokumenty na temat roli świeckich). Dopóki rolą świeckich jest jedynie słuchać wiernie i wypełniać wskazania duchownych oraz utrzymywać instytucje Kościoła, dopóty będą w tej społeczności zrównani z pozbawionymi praw dziećmi. Mówił o tym wiele razy śp. prof. Stefan Swieżawski, który do końca swych dni zachował żywą nadzieję na odnowę Kościoła. Niedługo przed śmiercią tak mówił o zadaniach, jakie czekają Kościół: “Wydaje mi się, że minimalnie został przyjęty duch odnowy soborowej (...). Ogólną tezą soborowej odmiany jest to, że Kościół ma być Kościołem świadectwa, a nie Kościołem sukcesów. To jest bardzo trudne do przyjęcia, bo ludzie chcą sukcesów nade wszystko (...). Po pierwsze, Kościół soborowy jest Kościołem wspólnotowym. To znaczy, że nie jest ani świecki, ani klerykalny. Świeccy nie są tylko od spraw gospodarczych i od załatwiania finansów. To jest niesłychanie ważne. Po drugie, Kościół jest wspólnotą służebną. Pamiętam doskonale jak na Soborze Paweł VI wielokrotnie mówił wyraźnie, że Kościół ma się pozbyć wszelkich śladów władczości. Wzór organizacji uniwersyteckiej powinien być - to jest bardzo w duchu dominikańskim - wzorem dla Kościoła. Tymczasem hierarchia jest ogromnie sztywna. Panuje rodzaj feudalizmu, który bardzo silnie oddziałuje niemalże wszędzie" (nieautoryzowana rozmowa).

Potrzebne jest więc myślenie o demokratyzacji instytucji kościelnych, być może - jak sugerował prof. Swieżawski - na wzór wspólnoty akademickiej. Demokracja jest dziś najlepszym modelem braterstwa; jest jego warunkiem koniecznym (choć oczywiście niewystarczającym).

Jezus uczył takich stosunków między ludźmi, których najlepszym społecznym wyrazem jest demokratyczny system proporcjonalnego uczestnictwa i samoorganizacji społeczeństwa obywatelskiego. Mówił: “Nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą" (Mt 23, 8-11). Jest rzeczą oczywistą, że sama demokratyczna organizacja społeczna nie jest gwarancją spełnienia się zasad etyki czy Ewangelii w życiu publicznym. Demokratyczny projekt jest jednak najlepszym ucieleśnieniem Jezusowego postulatu równości.

Demokracja pozwala na skuteczne ograniczenie samowoli władz, dzięki wybieralności, kadencyjności oraz rozdzieleniu władzy sądowniczej od wykonawczej i ustawodawczej. Tego wszystkiego dziś w Kościele katolickim ze względów historycznych nie znajdziemy. Typ mentalności człowieka nowoczesnego kontrastuje bardzo z sytuacją duchownego, którego prawa są radykalnie ograniczone. W ramach posłuszeństwa kościelnego zobowiązany jest on do definitywnej rezygnacji z wielu podstawowych praw obywatelskich: wolności wyboru pracy, poruszania się, zakładania rodziny itd. Jak wcześniej zaznaczyłem, taka struktura organizacji kościelnej ma o wiele więcej wspólnego z dziedzictwem feudalnym aniżeli z Ewangelią Jezusa czy ze zwyczajami Kościoła pierwotnego. Jeśli chcemy bronić demokracji w świecie, musimy także bronić demokratycznego ducha w Kościele. Nie do końca jest to nowinkarstwo. W starożytności biskupi byli wybierani przez ogół wiernych zgromadzonych w katedrze (tak wybrano m.in. św. Ambrożego), w średniowieczu normą było wybieranie biskupów przez kapituły katedralne (o to walczył w XI wieku w słynnym sporze o inwestyturę papież Grzegorz IX - wcale nie chodziło mu o zdobycie dla siebie władzy mianowania biskupów). Demokracja nie musi naruszać ani sakralności, ani nadprzyrodzonego wymiaru Kościoła: owej duchowej przestrzeni, której ochrona jest troską pasterzy. Bynajmniej też nie musi oznaczać, iż będziemy przegłosowywać prawdy wiary.

Złe wychowanie

Brak ducha demokracji w funkcjonowaniu Kościoła jest powodem, iż ma on tendencję do funkcjonowania według wzorca społeczeństwa zamkniętego. Jest to jednak tylko jedna z przyczyn opisywanej w “Tygodniku" atmosfery potępienia otaczającej księży opuszczających stan duchowny. Brak demokratycznego ducha sprawia, że wypaczeniu ulega także rozumienie posłuszeństwa. Powinno ono być czymś innym, aniżeli podległość panu feudalnemu, powinno wykraczać poza więzi charakterystyczne dla wioski plemiennej. Taką quasi-niewolniczą zależność opisywała Simone Weil: “Niewolnik poddany jest swemu panu, a obywatel - prawu (...). Wszystko polega na wielkiej różnicy, jaka występuje między kaprysem a zasadą. Dlaczego podległość wobec kaprysu jest niewolnictwem? Ostateczna tego przyczyna tkwi w stosunku pomiędzy duszą a czasem. Człowiek poddany samowoli wisi na nici czasu: czeka (sytuacja najbardziej upokarzająca...) na to, co przyniesie następna chwila. Nie rozporządza swoim czasem; teraźniejszość nie jest dla niego dźwignią, od której zależna jest przyszłość. Stawać wobec rzeczy twarzą w twarz - to wyzwala umysł. Stawać wobec ludzi twarzą w twarz, jeśli się jest od nich zależnym - to upadla, i obojętne, czy owa zależność występuje w formie uległości, czy w formie sprawowanej nad nimi władzy" (“Świadomość nadprzyrodzona").

Taki niewolniczy charakter zależności nie omija relacji wewnątrzkościelnych. Duchowe i religijne uzasadnienia przesadnej zależności duchownych od struktury kościelnej bywają nierzadko nadużyciem i karykaturą posłuszeństwa. Wychowany w takim duchu kapłan samą myśl o opuszczeniu kapłaństwa uznaje za niebezpieczną. Byłaby ona bowiem wejściem na drogę zdrady, igraniem z pokusą (diabelską być może). Zaangażowany w tak ślepy sposób we własne powołanie duchowny, gdy spotyka konfratra, który opuszcza kapłaństwo, jakby mimowolnie, na mocy wcześniej przyjętych przekonań, ocenia go jako zdrajcę, z którym kontakt jest niebezpieczny. Siłą rzeczy traktuje go jak trędowatego. Nie potrafi zastanowić się nad motywami jego decyzji i nie chce ich zrozumieć, choć przecież “rozumieć" niekoniecznie oznacza “podzielać".

Wyjaśnienie społecznych czy psychologicznych przyczyn zjawiska potępienia duchownych porzucających kapłaństwo nie powinno jednak przesłonić pierwotnego faktu, takie potępienie płynie najpierw z samego prawa kościelnego. Kapłan, odchodząc, nie zachowuje nałożonych na niego zobowiązań kanonicznych i, bez względu na przyczyny takiej decyzji, spadają na niego kary kościelne. Pierwszym rzucającym kamień jest więc zwyczaj kościelny (który przecież nie jest dogmatem), a za nim idą odczucia wierzących. Sposób nakładania zobowiązań na duchownego sprawia, że jego odejście wywołuje reakcję potępienia. I nie wiele tu pomogą słowa Jezusa: “Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni".

Czy wybór życia duchownego musi być naznaczony takim dramatycznym napięciem? Przykłady innych Kościołów chrześcijańskich pokazują, że życie kapłańskie nie musi być obciążone formalną strukturą potępienia. Nie jest dobrze tak kształtować system religijny, że z powołanych czyni on raczej ślepych niewolników, aniżeli wolne sługi Pańskie. Dopóki bowiem ktoś jest księdzem z przymusu (także nieuświadomionego), dopóty Kościół będzie miał określone kłopoty z dawaniem ewangelicznego świadectwa. Nie może być naczelnym celem osoby duchownej, jak to się niekiedy zdarza, jedynie chęć wytrwania za wszelką cenę w raz obranym powołaniu. Łatwo wtedy zapomnieć o sensie swej misji, zapomnieć o Ewangelii. Jeśli trzeba wytrwać za wszelką cenę, trudno być radosnym świadkiem Zmartwychwstałego Pana. Sam podejmowany trud i ciężar nie wystarczą dla usprawiedliwienia i zagwarantowania wartości powołania kapłańskiego. Czy nie lepiej wtedy poszukać sobie bardziej odpowiedniego zajęcia?

***

Jeśli chcemy dawać świadectwo o pięknie Ewangelii, musimy żyć zgodnie z jej wskazaniami. Jezus chciał prowadzić ludzi do wolności. Św. Paweł pisał: “Ku wolności wyswobodził was Chrystus" (Ga 5, 1). Posłuszeństwo, o jakim mówi Biblia, nie oznacza bynajmniej niewolniczej zależności. To jest ludzki wymysł. I jeśli Kościół jest instytucją, która o sobie mówi, że zawsze się reformuje (Ecclessia semper reformanda), to być może już czas pomyśleć o reformie w tej materii. Jezus mówił: “Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" (J 8, 32). Rzeczywiście warto poznać wyzwalającą moc prawdy, choćby była to prawda bolesna. Opisany tu kontekst życia duchownych w Kościele katolickim zapewne wymaga dyskusji. Wymaga również w moim przekonaniu daleko idących zmian w życiu Kościoła. Dopiero wtedy bowiem będziemy umieli spojrzeć inaczej na los kapłana, który opuszcza stan duchowny. Wtedy też zapewne lepiej zrozumiemy drogę tych, którzy trwają w swym powołaniu.

O. Tadeusz Bartoś jest dominikaninem, doktorem filozofii, zajmuje się myślą św. Tomasza z Akwinu. Na łamach “TP", w dyskusji o “rozdrapywaniu sumienia", opublikował tekst “Rozdarte serce chrześcijanina" (nr 7/04).

---ramka 339004|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2004