Religia dobrego samopoczucia

Nowa wiara ma swoich kapłanów i miejsca kultu, sprawiedliwych i grzeszników, nowe przykazania i własną dobrą nowinę. A także cel, który wykracza poza dążenie do indywidualnego szczęścia.

04.09.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Jerry Redfern / GETTY IMAGES
/ Fot. Jerry Redfern / GETTY IMAGES

Związki szczęścia z religią – także z chrześcijaństwem – są skomplikowane, gdyż o szczęściu można myśleć z perspektywy albo dążenia do przyjemności, albo dążenia do doskonałości. Pierwsza perspektywa (hedonizm) upatruje przyczyny szczęścia w kumulacji przyjemnych doświadczeń, druga (eudajmonizm) – w dążeniu człowieka do realizacji osobistego ideału. W tej perspektywie subiektywne doświadczenia pozytywne stanowią zaledwie możliwy, choć niekonieczny efekt dobrego życia – gwaranta trwałego szczęścia.

Chrześcijaństwo od początku stało po stronie dążenia do ideału, ale owej gwarancji szczęścia człowieka nie widziało w nim samym, tylko w Bogu, a jego pełnię nie na ziemi, tylko w niebie. Augustyn i Tomasz z Akwinu pełnię szczęścia (beatitudo) utożsamili z oglądaniem boskiej istoty w życiu wiecznym. Ale szczęście (felicitas) wypływające z dobrego życia miało również swoje znaczenie i – w znacznej mierze – pokrywało się z tym, co obecnie określane jest mianem dobrostanu subiektywnego. Zawsze jednak prymat kładziony był na osiągnięcie zbawienia, a nie szczęścia ziemskiego.

Czasy się zmieniły. W połowie XX w. psycholog behawiorysta Burrhus F. Skinner prorokował: „Chciałbym ogłosić wszystkim, krzycząc z każdego dachu: czeka nas Dobre Życie – tutaj i teraz! (...) W chwili obecnej dysponujemy techniką, zarówno materialną, jak i psychologiczną, która pozwoli nam zapewnić każdemu spełnione, satysfakcjonujące życie” („Walden Two”, 1948). Dziś wtóruje mu m.in. francuski psychiatra i pisarz Christophe André. W książce „I nie zapomnij być szczęśliwym. ABC psychologii pozytywnej” napisał: „Za każdym razem, gdy zmniejsza się waga religii, zwiększają wolności indywidualne i rozprzestrzenia się demokracja, poszukiwanie szczęścia nabiera znaczenia. Oby to trwało...”.

Czy aby na pewno zanik religii bądź jej wpływów daje bezproblemowy dostęp do szczęścia? Czy owo prometejskie pozbywanie się religii jest zapowiedzią nieba na ziemi? Pomimo różnic w podejściu do rozumienia człowieka, Andrégo i Skinnera łączy przekonanie, że szczęście można wykryć empirycznie oraz że możemy też empirycznie odkryć, jak je wytworzyć, sterując ludzkimi reakcjami, gdyż istnieją „techniki” zapewniające satysfakcjonujące życie. Behawioryzm wypadł z łask akademickiej psychologii, nastała jednak era psychologii pozytywnej i coachingu. Jak więc wygląda szczęście bez religii?

Zasada dążenia do przyjemności

Odpowiedź na to pytanie przynosi książka o prowokacyjnym tytule „Pętla dobrego samopoczucia”, wydana właśnie przez PWN. Byłem zaskoczony, że w książce, w której nie ma mowy o Bogu ani żadnych odniesień do teologii czy Kościoła, jest tyle nawiązań do religii. Jest co prawda mowa o medytacji uważności, ale ta medytacja jest pozbawiona Ducha, wprzęgnięta jest bowiem w rozwój ego poprzez podejście konsumenckie. Jeśli nawiążemy do jednego z etymologicznych znaczeń słowa „religia” jako tego, co wiąże nas z tym, co dla nas najważniejsze (religare), wtedy wspomniana książka jest analizą współczesnej religii wellness, religii dobrego samopoczucia, która ma swoich kapłanów i miejsca kultu – ma również swoją doktrynę i moralność.

Co jednak złego w dobrym samopoczuciu? Dlaczego po lekturze analiz opartych na różnych studiach przypadków dokonanych przez profesorów zarządzania i etyki biznesu – Carla Cederströma z Uniwersytetu w Sztokholmie i Andrégo Spicera pracującego na Uniwersytecie w Warwick – nie boję się sugerować, że mamy do czynienia z nową herezją – herezją wellness?

Zacznijmy od tego, że nie ma nic dziwnego w tym, że mając wybór, większość z nas wybiera zachowania, dzięki którym poczuje się lepiej, a nie te, które sprawiają nam ból. Badania psychologów pokazują, że unikanie nawykowe, a więc wszystko to, co robimy, aby pozbyć się uczucia dyskomfortu – to nasza druga natura. Jest to sedno zasady dążenia do przyjemności. Kłopot w tym, że źródłem większości form cierpienia psychicznego jest jego unikanie. Tak więc to te sprawy, od których świadomie bądź nieświadomie usiłujemy uciec, są przyczyną naszych problemów. Paradoks polega zaś na tym, że większość rzeczy, które pomagają nam szybko poczuć się lepiej, na dłuższą metę powoduje, że czujemy się dużo gorzej.

Cederström i Spicer nie zajmują się psychologią, choć w bezlitosny sposób podchodzą do psychologii pozytywnej, widząc w niej doktrynę coachingu i religię wszelkiej maści trenerów rozwoju osobistego. Ogólnikowo formułowane slogany: „bądź szczęśliwy”, „dbaj o swoje ciało”, „rozwijaj pozytywne nastawienie”, „dotrzyj do swoich najskrytszych, wewnętrznych emocji” – to nowe przykazania ruchu wellness. Zdaniem autorów „wszystkie formy coachingu opierają się na jednej idei odziedziczonej po pozytywnym myśleniu, wedle której jednostka ma zdolność do odblokowania swojego wewnętrznego potencjału”.

Jak więc brzmi dobra nowina wellness? „Aby stać się sobą, musisz stawać się lepszy, musisz osiągać swoje cele. Jeśli jesteś szczęśliwy i zdrowy, nie tylko jesteś autentyczny, ale i moralnie dobry”. Już tu widać, że w tej religii eksplorowanie i odkrywanie siebie przemieniono w samorealizację i samopoprawę, ale uwaga: zarówno „samo”, jak i „realizacja” oraz „poprawa” są tu obietnicami na wyrost, gdyż służą dostosowywaniu się do rynku pracy, a nie dojrzewaniu. Coaching, jak dowodzą tego autorzy książki, „nie stara się poprawić samopoczucia lub uczyć, jak cieszyć się życiem. To technika mająca na celu zmianę kształtu »ja«” dla dobra neoliberalnego rynku, z jego idolem – produktywnością.

Biomoralność

Coaching o tylko jeden z rytów religii well- ness. Autorzy „Pętli dobrego samopoczucia” uczciwie podkreślają, że nie interesuje ich w książce „dobre samopoczucie per se, lecz to, jak zmieniło się ono w ideologię”, jak stało się „imperatywem moralnym”. Wyraz tych tendencji odnajdują w opisie zjawiska biomoralności, elegancko nakreślonym przez słoweńską filozofkę Alenkę Zupančič. Napisała ona: „Sceptycyzm, poczucie braku, niezadowolenie, nieodczuwanie szczęścia coraz częściej postrzegane są jako łamanie zasad moralnych – a nawet gorzej, jako zepsucie na poziomie naszego bycia lub nagiej egzystencji. Obserwujemy spektakularny wzrost czegoś, co można nazwać biomoralnością (jak również moralnością uczuć i emocji), która lansuje następujący, fundamentalny aksjomat: osoba, która czuje się dobrze (i jest szczęśliwa), jest dobrą osobą; osoba, która czuje się źle, jest złą osobą” („The Odd One In”).

Prowadząc czytelnika po miejscach kultu religii wellness, ich wiernych i ich guru, Cederström i Spicer wskazują na niepokojące zjawiska społeczne. Nakaz bycia szczęśliwym i zdrowym opiera się bowiem na obsesyjnym śledzeniu naszego dobrego samopoczucia i ciągłym wynajdywaniu nowych dróg podnoszenia samooceny, a ciało zostaje uznane za ostateczny cel życia. Chciałoby się zapytać, jak wielu jest takich hedonistów, ale Cederström i Spicer zmieniają optykę naszego spojrzenia. Hedoniści to nie wyznawcy wellness, ci ostatni to nowi purytanie, czujący powołanie do samorealizacji, aby konsekwentnie poświęcić się karierze i troszczyć się o swój wygląd przez stosowanie surowych diet i mordowanie się ćwiczeniami na siłowni. Aż trudno uwierzyć, jak ludzie mogą być pomysłowi, żeby osiągnąć ideał świętego wellness.

Święci wellness

Zdrowy, zmotywowany, pozytywny, utalentowany, kreatywny. Każdy rodzic marzy o takim dziecku, każdy pracodawca o takim pracowniku. W religii wellness trudno odróżnić życie od pracy, dojrzewanie od ustawicznego treningu, pęd ku byciu autentycznym, wyrażanie swojej indywidualności, odróżnianie się od innych i rozwój sieci kontaktów od narcyzmu. Jak pokazują autorzy „Pętli dobrego samopoczucia”, rozkaz dobrego samopoczucia nie ogranicza się jedynie do korporacji, choć wiąże się ze współczesną etyką pracy. Wkracza do wszystkich aspektów naszego życia i przemienia każdą możliwą aktywność – w tym jedzenie, medytację, a nawet spanie – w szansę na optymalizację przyjemności i bycie bardziej produktywnym.

Święci wellness medytują, ale tylko po to, żeby poszerzyć swoje ego, przekroczyć ograniczenia ciała, „być uważnym”, bo wokół otwierają się możliwości, ale i nie brak konkurencji. Skoro są święci wellness, będą i grzesznicy, skoro są regularni wierni religii dobrego samopoczucia, będą i jej schizmatycy – palacze, ludzie otyli, szukający ulgi od doskonałości w chorobie czy w niebezpiecznym seksie. W kościele wellness kazania dotyczą szaleńczego poszukiwania idealnej diety, paranoidalnej pogoni za szczęściem, zgody na ascezę fizyczną w miejscu pracy, udziału w niekończących się sesjach coachingowych, szczegółowego śledzenia funkcjonowania własnego ciała, zamiany codziennych obowiązków w imitację kreatywności. Grzesznicy to ci, którzy nie widzą, że problem jest w nich – mogą być bogami, jeśli tylko w to uwierzą; mogą wszystko, jeśli odkryją swój potencjał i będą ciężko pracowali, aby osiągnąć właściwe cele.

Kościół nihilistów

Wpływ społeczny takich idei zatacza coraz szersze kręgi, bo karmią nas tym już nie tylko reklamy i pracodawcy, ale też szkoły i uniwersytety. Ponieważ świat korporacji stał się globalnym Kościołem, któremu wszystko ma służyć, jego wierni rozproszeni są po całym globie. Zachód jest kolebką tej religii i tu ma wciąż najwięcej wiernych. Trzeba się jednak zgodzić z opinią angielskiego filozofa Simona Critchleya, że ludzie, dręczeni przez syndrom dobrego samopoczucia, stają się biernymi nihilistami, którzy zamiast uczestniczyć w świecie i próbować go zmienić, skupiają się na sobie i na indywidualnych przyjemnościach oraz planach udoskonalania siebie.

Herezja wellness oparta na kulcie „ja” tworzy ludzi przepełnionych sobą, ale i pozostawia ofiary. Okazuje się, że im bardziej koncentrujemy się na zwiększaniu dobrego samopoczucia, tym bardziej jesteśmy wyalienowani i sfrustrowani. Desperackie próby zwiększenia produktywności poprzez polepszanie samopoczucia tworzą nowe problemy. Cederström i Spicer pokazują, jak wyglądają jej ofiary. Uświadamiają nam też, że wyjście z syndromu dobrego samopoczucia nie jest łatwe. Wymaga bowiem czegoś na kształt nawrócenia. Ludzie, nad którymi władzę przejęło dobre samopoczucie, są nie tylko zdrowsi, szczęśliwsi i bardziej produktywni, jeśli porównuje się do nich – jak zauważają autorzy – „margines społeczny”. Okazują się również narcystyczni, niespokojni, trawieni poczuciem winy, że wciąż nie są doskonali, bo przecież doskonałość tylko od nich zależy. Teolog mógłby powiedzieć, że zjawisko, o którym piszą Cederström i Spicer, to współczesna wersja pelagianizmu bez Boga, oparta na patologii ascezy i ubóstwieniu własnego wizerunku.

Przezwyciężenie herezji wellness autorzy książki widzą w odejściu od dobrego samopoczucia jako nowego bożka oraz zaakceptowaniu faktu, że nie tylko nasz potencjał, ale także jego brak definiuje nas jako ludzi i nie jest to powód do wstydu. „Zaakceptowanie bezsilności – piszą – pozwala nam zobaczyć, że zawsze, tak czy inaczej, coś nam nie wyjdzie. O wartości najważniejszych rzeczy w życiu stanowi właśnie nieuchronność porażek oraz związany z nimi ból. Prawda czyni nas nieszczęśliwymi. Podejmowanie działań politycznych wiąże się z groźbami i niebezpieczeństwem. Piękno jest często zanurzone w smutku. Miłość zazwyczaj rozrywa nas na kawałki. To bolesne sprawy, ale ból jest probierzem ich wartości”. Przeciwieństwem religii wellness nie jest nowy masochizm, tylko stanie się podmiotem, akceptującym, że życie nie jest projektem.

Dojrzała duchowość

Warto jednak zauważyć, że wiedza na temat koncepcji dobrostanu, za którą idą pozytywne interwencje psychologiczne, to coś więcej niż psychologia pozytywna nakreślona piórem Cederströma i Spicera. Również sposób, w jaki piszą o medytacji uważności (mindfulness), wymaga większego zróżnicowania, bo opisują ją poza kontekstem religijnym (duchowym), w którym od początku była połączona z kultywowaniem współczucia. Ich analizy trafnie pokazują aberracje duchowości bez Ducha, problematyczne zapełnianie pustki po religii przez kult ciała i produktywności, narcystyczne kreowanie własnego wizerunku zamiast odnajdywania w sobie „podobieństwa i obrazu Boga”. Korporacje, nawróćcie się! – to wezwanie papieża Franciszka pod adresem neoliberalnego rynku znajduje w tych analizach nieoczekiwanego sojusznika.

„Nie bój się być szczęśliwy, bo nie ma w tym nic złego” – hasło psychologii pozytywnej nie jest sprzeczne z chrześcijaństwem, dopóki z dobrostanu nie robi się idola. Chrześcijaństwo nie jest bowiem wrogiem szczęścia, a dobrostan stanem trwałym i takim samym dla wszystkich. Jeśli psychologia pozytywna staje się religią, a coaching substytutem duchowości, to żyjemy w pętli dobrego samopoczucia, w świecie samorealizacji zewnętrznie sterowanej. Śledząc analizy Cederströma i Spicera śmiało można powiedzieć, że światu potrzebna jest mistyka otwartych oczu i kontrkulturowego proroctwa o byciu szczęśliwym. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2016