Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najpierw w nieskończoność zmieniano datę wejścia w życie przyspieszenia obowiązku szkolnego. Teraz okazało się, że samorządy nie dostaną – przynajmniej w tym roku – obiecanych dotacji na przedszkola. Paradoksalnie nie brakuje zadowolonych: z opóźniania reformy „sześciolatki do szkół” cieszyli się rodzice i skupiające ich organizacje, które przeciw reformie protestowały (podnosząc, że szkoły nie są na zmianę przygotowane). Z kolei z fiaska przedszkolnych dotacji radują się niektórzy samorządowcy: w zamian za dotacje mieli zagwarantować więcej miejsc w placówkach i obniżyć opłaty za tzw. godziny nadliczbowe. Nie zagwarantują i nie obniżą.
Powody do radości są wątpliwe. Obie zmiany miały wspierać politykę prorodzinną, tak eksponowaną w kolejnych wystąpieniach Tuska: jeśli chcemy, by Polki rodziły więcej dzieci, musimy zwiększyć dostępność placówek przedszkolnych. Czy rząd, odkładając dopłaty dla samorządów, ostatecznie – jak ogłosiły zgodnie w ubiegłym tygodniu, podzielone zwykle gazety z lewa i prawa – porzucił rodziny? To zapewne przesada: dostępność do żłobków i przedszkoli w ostatnich latach się jednak zwiększyła, wprowadzono też (pewnie, że zbyt krótkie) urlopy ojcowskie oraz dłuższe (pewnie, że dyskusyjne z punktu widzenia zawodowej pozycji kobiet) urlopy macierzyńskie.
Co nie zmienia faktu, że rząd strzelił sobie w ubiegłym tygodniu w stopę. Suma chaosu, niekonsekwencji i złamanych obietnic na samym tylko polu edukacyjnym daleko przekracza realny dorobek tej ekipy. Jeśli nic się w najbliższych latach nie zmieni, gabinet Tuska – z odpowiedzialną za edukację Krystyną Szumilas na czele – przejdzie do historii jako wyspecjalizowany w odkładaniu własnych reform.