Realista eschatologiczny

Całe życie człowieka to jedno wielkie męczeństwo. To wykonywanie wyroku śmierci na raty. Siedzimy w celi śmierci od dzieciństwa do śmierci i tylko zmieniają się proporcje. (...) Tak samo zwierzęta, cała przyroda.Jerzy Nowosielski

02.03.2011

Czyta się kilka minut

Odszedł artysta poró­wnywany z Wyspiańskim. Znany każdemu w naszym kraju, kto choćby naskórkowo zetknął się ze światem sztuki. Czy po śmierci Jerzego Nowosielskiego jego dziełu nie grozi aby, że zostanie "ucukrowane", zawłaszczone albo zredukowane do sloganu?

Encyklopedie, a ostatnio - niestety - także nekrologi, pisząc o krakowskim malarzu, podkreślają, że był wybitnym, nieortodoksyjnym teologiem prawosławnym, który odnowił tradycję ikony, wiążąc ją z awangardą artystyczną. To prawda, co jednak kryje się za tak statecznym biogramem niekwestionowanego mistrza? Czy wystarczy, jeśli zobaczymy w Nowosielskim odnowiciela sztuki sakralnej (który nie miał następców nawet wśród swoich studentów na Akademii, a wychował ponad 200 dyplomantów) albo malarza ekumenicznego, który, niczym pskowscy autorzy polichromii na ścianach wawelskiej Kaplicy Świętokrzyskiej, wpisywał tradycję chrześcijaństwa wschodniego w przestrzeń Zachodu?

Patrzymy na obrazy pozornie harmonijne, estetyczne, czasem wręcz dekoracyjne, na obrazy, które "dobrze wiszą na ścianie" (o czym świadczyć może, niestety, haniebna historia kradzieży prac, najpewniej na zlecenie, z domu artysty tuż po jego śmierci). Przeczuwamy jednak, że w tej twórczości ukryty jest jakiś dramat, że są zapisem duchowych zmagań. A także, że ich wynik może okazać się niewygodny dla prostych dogmatów.

Religia jest niebezpieczną rzeczą

Wskazówkę podsuwa sam Nowosielski, mówiąc w jednym z wywiadów: "Religia jest bardzo niebezpieczną rzeczą. To podchodzenie do drzewa wiadomości dobrego i złego i skubnięcie go - powiedz nam, jak jest naprawdę! To bardzo niebezpieczne. Jeszcze bardziej niebezpieczne jest zbliżanie się do drzewa życia, które rośnie w raju i do którego broni dostępu anioł z mieczem ognistym". Chrystus nie chroni przed tym zagrożeniem - wszak, jak czytamy u św. Łukasza, nie przyszedł po to, by dać światu pokój, ale rzucić ogień... Dla prywatnej teologii artysty pojęcie tremendum, świętej grozy, wydaje się bardzo ważne - to ono bowiem jest spoiwem między wiarą a niewiarą (sam doświadczył i jednej, i drugiej).

Dramat, który przebija zza obrazów Nowosielskiego, ma być może jeszcze jedno, doczesne źródło. Na ile twórczość artysty wynika z losu Łemkowszczyzny, do której etnicznie przynależał? Przecież był świadkiem rozpadu (unicestwienia) tej kultury. I nie tylko jej: urodzony w 1923 r., widział ostateczny koniec tego, co na dobre i na złe stanowiło o wielokulturowym fenomenie Rzeczypospolitej. Duże znaczenie dla zrozumienia Nowosielskiego ma jego wspomnienie: "Ja, malarz polski, duchowo narodziłem się w Ławrze Poczajowskiej".

Udał się tam jako kilkunastolatek, wychowany z jednej strony w tradycji unickiej, z drugiej zaś - ortodoksyjno-prawosławnej, co i dzisiaj zakłada sprzeczność, opozycję, często nawet starcie. Tradycję wschodniogalicyjskiego malarstwa religijnego poznawał też we lwowskim Muzeum Ukraińskim (1937-39). Po latach Nowosielski wspominał: "Wrażenie było tak silne, że tego spotkania nigdy nie zapomnę. Patrząc odczuwałem po prostu ból fizyczny... nie byłem w stanie przejść z jednej sali do drugiej. (...) Wszystko, co później w ciągu całego życia realizowałem w malarstwie, było, choćby nawet pozornie stanowiło odejście, określone tym pierwszym zetknięciem się z ikonami we lwowskim muzeum".

Pesymizm optymistyczny

Kiedy wybuchła wojna, życie Nowosielskiego potoczyło się dwoma torami. Najpierw, w 1940 r., znalazł się w krakowskiej Kunstgewerbeschule - sankcjonowanej przez Niemców zawodowej szkole rzemiosła artystycznego, która w gruncie rzeczy kontynuowała działalność Akademii i wychowała członków powojennej Grupy Krakowskiej, m.in. Mieczysława Porębskiego, krytyka i historyka sztuki, który w przyszłości poświęci twórczości przyjaciela wiele tekstów (zebranych w książce "Nowosielski", opublikowanej przez Wydawnictwo Literackie w 2003 r.). Dwa lata później młody artysta zwrócił się do ihumena ławry św. Jana pod Lwowem, by ten przyjął go do wspólnoty. Żywot mnicha nie był mu jednak pisany - po niecałym roku musiał wrócić do Krakowa, pokonany przez chorobę, której nabawił się, malując polichromię cerkwi w Bolechowie.

Na ile doświadczenia okupacyjne ukształtowały teologiczne myślenie Nowosielskiego? Może wtedy właśnie rodziło się jego przekonanie, że "tzw. upadłe byty subtelne w jakimś continuum czasoprzestrzennym, którego my nie umiemy ani znaleźć, ani nazwać, tak gruntownie zepsuły dzieło stworzenia, że właściwie żyjemy na gruzach. To oczywiste, że światem rządzi diabeł. Zresztą, nawet w Ewangelii określony on jest mianem księcia tego świata. W pismach św. Jana rzeczywistość także jest

oparta na elemencie zła". Artysta nie krył nigdy, że bliski jest manicheizmowi i wierzy głęboko, że dusza człowieka pozostaje polem bitwy między Aniołami a Diabłami - zaś armia tych drugich, istniejących realnie, jest o wiele liczniejsza.

Pesymizm Nowosielskiego wydaje się jednak... bardzo optymistyczny. Dyskutował wszak z Lutrem, uważając, że od grzechu pierworodnego większą katastrofą dla świata był upadek aniołów. Nie zgadzał się z tezą, że grzeszymy, ponieważ jesteśmy grzesznikami. Jest raczej odwrotnie: jesteśmy grzesznikami, ponieważ grzeszymy. Człowiek zbawiony to ten, który ma poczucie, że wina nie istnieje. To poczucie może mu dać jedynie Chrystus - w swoim odkupieńczym miłosierdziu, które to pojęcie - zdaniem malarza - zostało całkowicie wykoślawione w teologii Kościoła katolickiego.

Nowosielski, podobnie jak Abraham J. Heschel, chętnie czytany dziś teolog żydowski, powtarzał, że pozostajemy współpracownikami Boga, istotami rozumnymi, oddelegowanymi niejako do tego, by wraz z Nim zbawić świat. "Nasza świadomość jest pośrednikiem, który przenosi rzeczywistość upadłą, empiryczną, zepsutą, do rzeczywistości zbawionej". Zresztą, wszyscy uczestniczymy w Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa: "Przecież całe życie człowieka to jedno wielkie męczeństwo. To wykonywanie wyroku śmierci na raty. Siedzimy w celi śmierci od dzieciństwa do śmierci i tylko zmieniają się proporcje. (...) Tak samo zwierzęta, cała przyroda". Tak wygląda pole walki, na którym rozgrywa się jego malarstwo.

Kanon rodzi się w duszy

Choć po wojnie Nowosielski podjął studia na ASP, jej przyszły profesor dyplom uzyskać miał dopiero - eksternistycznie - w roku 1961. Szybko zaangażował się jednak w działalność artystów skupionych wokół Tadeusza Kantora, którzy wkrótce nazwali się Grupą Krakowską, nawiązując do tradycji znanego przed wojną środowiska lewicowych twórców. Wraz ze swoją przyszłą żoną Zofią Gutkowską wziął udział w słynnej wystawie "nowoczesnych", którą zorganizowano w krakowskim Pałacu Sztuki na przełomie 1948/49 roku. Oprócz Nowosielskich "stawili się" m.in. Tadeusz Brzozowski, Maria Jarema, Janina Kraupe-Świderska, Jadwiga Maziarska, Kazimierz Mikulski, Jerzy Skarżyński, Jonasz Stern, Jan Tarasin, Jerzy Tchórzewski czy Andrzej Wróblewski.

Nad całością czuwał Kantor, który zamiast do salonu, zaprosił zwiedzających do pracowni artysty. W niewielkiej salce umieszczono fotomontaże. Dalej obrazy porozwieszane na różnych wysokościach, poustawiane na stelażach, które łatwo w każdej chwili przesunąć, poprzypinane pinezkami... I wszechobecne krzesła - tak, by można było usiąść przed wybranym obrazem i zatopić się w nim bez reszty.

Reakcje publiczności na ten wybuch nowoczesności nie były entuzjastyczne. Zbigniew Pronaszko napisał nawet: "Byłem na wystawie pięć minut i o pięć minut za długo". Podobno tylko Nowosielski, pełniący czasem funkcję przewodnika po wystawie, mądrze i pięknie umiał okiełznać wrogi tłum zwiedzających.

W tym czasie szukał sposobu zapisania swoich doświadczeń religijnych językiem współczesności. Na przełomie lat 40. i 50. odkrył moc abstrakcji geometrycznej, redukując modelunek, rezygnując z narracji, dążąc do syntezy, czego najlepszym przykładem jest niemal emblematyczna "Bitwa o Addis Abebę".

Pytanie: na ile istotny dla odkrywania abstrakcji był dla malarza kilkuletni pobyt w Łodzi? Tam, w latach 1957-62, prowadził wpierw pracownię projektowania tkanin artystycznych, a potem pracownię malarstwa w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych.

Z drugiej strony Nowosielskiego zachwycali surrealiści, których uważał za odnowicieli sztuki XX wieku - a to oznaczało, że nie chciał do końca iść śladem Pieta Mondriana i Marka Rothko (z którymi wiąże go np. rozumienie różnorodnych funkcji koloru, autonomicznego nośnika znaczeń - sam mocną, czarną kreską wyodrębniał kształty, pozwalając jednocześnie działać barwom jasnym, podstawowym). Nie chciał definitywnie porzucić figuratywności. To balansowanie między abstrakcją a figurą - zauważalne w martwych naturach, pejzażach, aktach czy portretach - nie było sprzecznością. Prowadziło wszak do czegoś, co Mieczysław Porębski nazwał "realizmem eschatologicznym". Obrazy mogą przemawiać do odbiorcy za pomocą anegdoty, mogą też uobecniać jakąś rzeczywistość bezpośrednio - jak ikona. Dla Nowosielskiego "pisanie" twarzy Marii Theodokos nie oznacza opowiadania o Niej, ale przemianę rzeczywistości widzialnej, empirycznej w rzeczywistość zbawioną.

Ikona zakłada jednak istnienie kanonu. Nowosielski nie starał się go wypracować, uważając, że "kanon, który polega na przepisach, jak i co malować, nic nie daje. Rublow nie zwracał uwagi na kanon". Zgodnie z zasadą niekodyfikowania zasad tworzył dekoracje - polichromie, mozaiki, witraże - w świątyniach obrządku zachodniego i wschodniego, rozsianych po całej Polsce.

Zaczynał jeszcze we wczesnych latach 50. (co wiązało się m.in. z faktem, że wielu unitów i prawosławnych zmuszonych zostało do opuszczenia swoich gniazd rodzinnych i osiedlenia się na ziemiach, gdzie wcześniej dominowali protestanci i katolicy). Pracował m.in. w Zawierciu, Jeleniej Górze, Kętrzynie, Gdańsku... Aż wreszcie udało mu się spełnić marzenie o dziele kompletnym: w latach 1992--97,­ wraz z architektem Bogdanem Kotarbą stworzył cerkiew w Białym Borze na Pomorzu Zachodnim. To arcydzieło stało się własnością niewielkiej wspólnoty greckokatolickich Łemków, którzy zostali tam przymusowo przesiedleni po wojnie. Choć nie zawsze się udawało. Kiedy w 1967 roku Nowosielski zaproponował ikonostas cerkwi w białowieskim Orzeszkowie, wierni go nie przyjęli (dziś znajduje się w Krakowie). Czyżby kanon oparty na przepisach wygrał tym razem z kanonem rodzącym się w duszy artysty?

Coś podobnego przed przeszło stu laty przytrafiło się również Wyspiańskiemu. Krakowscy franciszkanie nie zaakceptowali jego prywatnej teologii, dla której tak ważne były bose stopy aniołów.

Cerkiew ma kobiece kształty

Energią, która wiąże doczesność z wiecznością, okazuje się dla Nowosielskiego kobiecość. Malarz zwraca uwagę, że "kobieta jest symbolem Kościoła. A cerkiew i akt są do siebie podobne. Kształty barokowych kopuł przypominają kształt kobiecego ciała. Cerkiew i kobieta to Królestwo Boże na ziemi". Dalej pisze: "Synteza spraw duchowych z rzeczywistością empiryczną dokonuje się w postaci kobiety. (...) Jeżeli malarza interesuje problem cielesności, jakiś sposób łączenia spraw duchowych ze światem bytów fizycznych, to zupełnie naturalne jest, że zaczyna się interesować wyglądem kobiety". To wszak Ecclesia, a zarazem Sofia - Boża Mądrość, jakże ważna w teologii prawosławia.

Kobiety bez przerwy powracają w twórczości artysty: jako mocno zbudowane robotnice, smukłe gimnastyczki, pływaczki, Murzynki, wiolonczelistki... Czasem ich obecność jest sugerowana, np. w martwych naturach, na których często znajdujemy sprzęty, które kojarzymy z pracą kobiet: durszlaki, dzbanki, patelnie. Z jednej strony sceny te przypominają opowieść o wyborach życiowych dwóch bohaterek ewangelicznych, Marii i Marty, z drugiej - są emanacją czystego erotyzmu, rozumianego jako komunia ducha i ciała, w której dokonuje się transformacja rzeczywistości złej w dobrą. Bo przecież eros to integralna część ciągu greckich pojęć składających się na miłość - tak jak agape czy filia, to zasada dobra, które jest pięknem...

Dlaczego więc w tradycji judeochrześcijańskiej Eros został potępiony? Odpowiedź artysty jest zaskakująca. Jego zdaniem, nasze poczucie, że erotyczność jest grzeszna, ma związek z naszą krwiożerczością wobec zwierząt. Skoro musimy zabijać zwierzęta (a ich cierpienie jest cierpieniem Boga) i nie czujemy, że to grzech, konieczny jest jakiś mechanizm przeniesienia...

Kiedy śledzi się myśl artysty - zapisaną obrazami, ale i rozmowami, np. tymi, które przeprowadził z nim Zbigniew Podgórec i które złożyły się na tomy "Wokół ikony" (1985), "Mój Chrystus" (1993) i "Mój Judasz" (2009) - zwraca uwagę jej aktualność. Twierdzenie, że Nowosielski wyprzedzał swoje czasy, nie jest pustosłowiem. Porusza przecież problemy, o których dopiero dzisiaj zaczynamy szerzej dyskutować (nierzadko z mniejszą odwagą niż ta, na którą malarz zdobywał się w swej teologii - prywatnej, ale ugruntowanej na solidnych, także intelektualnie, fundamentach). W pewien sposób staje się prekursorem mądrego dyskursu feministycznego w chrześcijaństwie, prekursorem myślenia o coraz wyraźniejszej w naszych czasach "wymianie międzyreligijnej", prekursorem myślenia o ciele i seksualności, a także o relacjach między człowiekiem a światem zwierzęcym...

Z całą pewnością twórczość Jerzego Nowosielskiego nie przechodzi wraz z jego śmiercią do historii sztuki. Wprost przeciwnie, można przypuszczać, że w kolejnych pokoleniach odbiorców doczeka się niespodziewanych reinterpretacji, tym bardziej intrygujących, że chodzi o sztukę wymagającą duchowo i intelektualnie, niedopuszczającą do jakiejkolwiek ideologizacji.

Ta perspektywa jest zarazem zadaniem - również instytucjonalnym. Bardzo wiele dla recepcji twórczości Nowosielskiego zrobił Andrzej Starmach, przez 38 lat nie tylko marszand, ale i przyjaciel, a ostatnio niemal syn, opiekujący się ciężko chorym, owdowiałym artystą. Dzięki jego staraniom od 1996 r. funkcjonuje także Fundacja Jerzego i Zofii Nowosielskich (fundacyjną nagrodą uhonorowani zostali m.in. Mirosław Bałka i Leon Tarasewicz). Wydawane były katalogi kolejnych wystaw. Niedługo nakładem wydawnictwa Znak ukaże się biografia artysty pióra Krystyny Czerni. (Jej szkic "Przegrana bitwa" publikujemy na s. 45 - Red. "TP").

Jest jednak symptomatycznym znakiem, że ostatnia wielka wystawa monograficzna Nowosielskiego miała miejsce przed ośmiu laty w warszawskiej Zachęcie. A przecież jego dziedzictwo (tak jak cały fenomen Grupy Krakowskiej, dziś jakby zapomniany, a może niechciany) to ogromna "polityczna" szansa dla miasta, w którym spędził niemal całe życie. Wiedział o tym prof. Mieczysław Porębski, w 1975 r. zapraszając malarza do udziału w projekcie "Voir et concevoir", którego efektem była wystawa w Sukiennicach. Współcześni twórcy komentowali malarsko XIX-wieczną kolekcję malarstwa w Sukiennicach, zaś Nowosielski zaproponował pracę "Villa dei Misteri" jako swój komentarz do "Pochodni Nerona" Siemiradzkiego.

Czy jest szansa, by w Krakowie (niezależnie od Muzeum Narodowego) pojawiło się miejsce, w którym stale prezentowana i dyskutowana byłaby twórczość tego artysty - bardzo uniwersalnego, a zarazem bardzo "endemicznego"?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2011