Raj utracony

Jakub Mortkowicz to nie tylko wielki polski wydawca, ale także mój dziadek. Umarł, nim się urodziłam, i był dla mnie tylko legendą, co oddala i onieśmiela. Ale od przeszło roku zaczął się często pojawiać w moim życiu.

04.04.2004

Czyta się kilka minut

26 lutego 2004 roku w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie otwarto wystawę zatytułowaną “Pod znakiem kłoska - stulecie założenia wydawnictwa Jakuba Mortkowicza". Realizatorka wystawy pani Danuta Bromowicz zgromadziła ogromną ilość książek, reprodukcji, listów, dokumentów. Odtworzyła nawet kantorek wydawcy, ustawiając na starym biurku przyniesioną z domu własną secesyjną kasę i inne sprzęty z epoki. W staroświecką maszynę do pisania wkręcony został list Mortkowicza do Władysława Orkana z 2 czerwca 1914, donoszący, że na adres “Poręba Wielka, poczta Niedźwiedź, Galicja" wysłano 600 koron jako honorarium za “Nowele" i “Kostkę Napierskiego".

Nowa sala wystawowa Biblioteki zamieniła się na chwilę w raj utracony przedwojennych inteligenckich czasów. Aż dziw, ile skarbów edytorskich pomieściły biblioteczne gabloty, a znalazła się w nich tylko cząstka Mortkowiczowskich wydawnictw. Wszystkie urzekają estetyką okładek, jakością papieru, doborem czcionek, urodą ilustracji. Wyeksponowana została każda z pasji wydawniczych Mortkowicza. Współczesna literatura piękna dla dorosłych: Stefan Żeromski, Maria Dąbrowska, Andrzej Strug... Korczak i Norwid. Przekłady: Fryderyk Nietzsche, Anatol France, Michał Anioł, Cervantes... Słynna seria “Pod Znakiem Poetów" - tomiki Kasprowicza, Leśmiana, Staffa, Lechonia, Tuwima, Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Wierzyńskiego... Pięknie ilustrowane książki dla dzieci, na których wychowywały się pokolenia: “Lokomotywa" Tuwima, “Tańcowała igła z nitką" Brzechwy, tomy opowieści o doktorze Doolitle i jego zwierzętach Loftinga, “Cudowna podróż" Selmy Lagerlöf, “Chłopcy z placu Broni" Molnara, “Przygody Piotrusia Pana" z ilustracjami Artura Rackhama, “Baśnie" Andersena ze zwiewnymi rysunkami Edmunda Dulaca. Wydawane przez Mortkowicza czasopisma: “Myśl Polska", “Świat Książki" i ukazujący się z jego inicjatywy “Przegląd Księgarski". No i wydawnictwa artystyczne: “Arcydzieła malarstwa klasycznego", “Arcydzieła malarstwa współczesnego", “Dzieje sztuki w Polsce", “Polska sztuka dekoracyjna", “Drzeworyt polski" Skoczylasa i wspaniały album: “Le livre d’art en Pologne", przygotowany na Międzynarodową Wystawę Sztuki Artystycznej, która odbyła się w Paryżu w roku 1931.

***

Jakub Mortkowicz to nie tylko wielki polski wydawca, ale także mój dziadek. Umarł, nim się urodziłam, i był dla mnie tylko legendą, co oddala i onieśmiela. Ale od przeszło roku zaczął się często pojawiać w moim życiu.

Najpierw w Radomiu, gdzie zaproszono mnie na spotkanie z czytelnikami i gdzie pamiętając, że kończył radomskie gimnazjum, ofiarowano mi miejscowe czasopismo “Miesięcznik Prowincjonalny" z dużym o nim artykułem, z którego poznałam nieznane mi dotąd szczegóły z jego biografii. Potem zgłosił się do mnie Paweł Różyło, kustosz sandomierskiego muzeum, z propozycją urządzenia u siebie wystawy poświęconej wydawnictwu. Ta ekspozycja, z czułością i smakiem zaaranżowana, była dla mnie wielkim przeżyciem. Znalazłszy się wśród tych wszystkich mortkowiczowskich wydawnictw, widząc, z jakim zainteresowaniem oglądają je ludzie, poczułam chyba po raz pierwszy rodzinną więź łączącą mnie z bohaterem wydarzenia - zamyślonym panem z fotografii. To samo zdjęcie Mortkowicza wisi u wejścia na krakowską wystawę. Nim znowu odejdzie w ciemność bibliotecznych magazynów razem ze swoimi książkami, warto przypomnieć jego biografię i parę zasad, którymi kierował się w życiu.

***

Urodził się w roku 1876 w Opocznie, w rodzinie żydowskiej. Jego ojciec miał podobno antykwariat w Radomiu, tam chłopiec ukończył gimnazjum, które, choć rosyjskie, określiło na zawsze jego światopogląd. Bowiem ta stara szkoła, niegdyś Kolegium Pijarów, zachowała mimo nacisków rusyfikacyjnych zaborcy gorącą patriotyczną atmosferę, która udzielała się wychowankom.

Koniec lat 80. XIX wieku, kiedy Jakub rozpoczynał naukę, to czas, kiedy Polska nie istniała od przeszło wieku. Można było dawno stracić nadzieję na odzyskanie ojczyzny. Tym bardziej zdumiewa fenomen niesłychanego ożywienia intelektualnego wśród młodzieży, pewnej, że doczeka niepodległości i musi się do odbudowy kraju przygotować. Słynne uczniowskie kółka samokształceniowe, na których czytano zakazaną poezję romantyczną, literaturę piękną i naukową, analizowano historię Polski, dyskutowano o sprawach politycznych, artystycznych, społecznych, wychowały zastępy działaczy publicznych, którzy z entuzjazmem budowali później odrodzone państwo.

W Radomiu każda klasa miała własne kółko złożone z kilkunastu chłopców. Całością kierowała szkolna centrala, tzw. Centka. Historyk Józef Dąbrowski pisze, że owe kółka wytworzyły specjalny typ “radomiaka", którego charakteryzowały: poczucie honoru, miłość ojczyzny, ambicja czynu, odwaga cywilna w sprawach publicznych.

Ów program ideowy znalazł w Mortkowiczu gorliwego ucznia. Od początku brał czynny udział w owych spotkaniach, później wybrano go do ścisłego kierownictwa, co skończyło się katastrofą, która, jak to bywa, wyszła mu na korzyść. Kiedy rosyjskie kuratorium wykryło prowodyrów “spiskowej" działalności młodzieży, pozwolono mu zdać maturę, ale ukarano “wilczym biletem", który zabraniał wstępu na uniwersytety Cesarstwa Rosyjskiego. Jako siedemnastolatek wyjechał więc do Monachium i Brukseli, gdzie studiował nauki społeczne, a potem ukończył Akademię Handlową w Antwerpii.

Ale przede wszystkim czytał, uczył się obcych języków, biegał po muzeach, skupywał albumy z reprodukcjami, zdobywał na własną rękę artystyczne wykształcenie. Miał dwadzieścia dwa lata, kiedy uzyskawszy doktorat wrócił do ponurej, udręczonej Warszawy. Dlaczego? Bo w radomskim gimnazjum nauczono go patriotyzmu i wbito do głowy zapomnianą dzisiaj prawdę, że życie jest służbą dla narodu i dla społeczeństwa.

W Warszawie otrzymał dobrą posadę w banku Wawelberga. Ale robienie bankowej kariery kompletnie go nie interesowało. Przebudzony duchowo dzięki literaturze, za swoje powołanie uznał wydawanie książek, przekonany, że w czasach niewoli tylko polskie słowo może jednoczyć czytelników trzech zaborów, przypominając im o polskości. Nie znał się na fachu wydawniczym, rzucając pracę w banku narażał byt świeżo założonej rodziny. Ale moja babka podjęła razem z nim ryzyko - jej posag posłużył na odkupienie w roku 1903 księgarni od Gabriela Centnerszwera. I tak się wszystko zaczęło.

***

To wielkie szczęście wiedzieć, czego się chce i konsekwentnie realizować swoje marzenia. Poczucie misji sprawiło, że Mortkowicz stał się wydawcą wyjątkowym, jakich dzisiaj się już prawie nie spotyka. Nie traktował wydawania książek jako interesu, który musi przynieść szybki zysk. W jego firmie nie było miejsca na tandetę, drugorzędne powieścidła, jednodniowe nowinki.

Oczywiście, że popełniał czasem omyłki. Ale nigdy nie podpisał swoim nazwiskiem książki marnej tylko dlatego, że mógłby na niej zarobić. Kultywował tradycję honoru i odpowiedzialności zawodowej. Najdziwniejsze, że to mu się opłacało. Bo do księgarni na Mazowieckiej 12 - zwanej “oknem na świat" - przychodzili wytrawni czytelnicy w poszukiwaniu nowości polskich i zagranicznych, ale także klienci mniej zorientowani, którzy wiedzieli, że znajdą tam fachową poradę i przyniosą do domu dzieło, które naprawdę zasługuje na czytanie.

Wierzył w siłę oddziaływania książki. I tej dobrej, i tej złej. Uważał, że zła ogłupia, zatruwa umysł i duszę. A dobra rozjaśnia w głowie, porusza wyobraźnię, uwrażliwia na piękno słowa, uczy hierarchii wartości, sensu życia. Dlatego dobrą literaturę uważał za bogactwo duchowe narodu. Powtarzał, że księgarze i wydawcy mają obowiązek zaspokajania potrzeb duchowych i umysłowych inteligencji tak szczodrze i mądrze, by mogła stać się intelektualną i moralną elitą kraju.

Kochał swoich autorów. Okazywał im szacunek i zaufanie, inspirował, wspierał, nie tylko intelektualnie, ale także finansowo. Żarliwe zainteresowanie twórcą i wiara w jego talent sprawiały, że wydawnictwo przyciągało do siebie największe nazwiska ówczesnej polskiej literatury. “W życiu tak twardym jak moje rzadko miałem tak przyjazną i życzliwą dłoń jak Pańską..." - pisał do niego Żeromski. Dąbrowska potwierdzała tę opinię: “W stosunkach z pisarzami chodziło mu przede wszystkim o to, żeby mogli spokojnie, bez bicza wyniszczających trosk i kłopotów, pracować, wykańczać, cyzelować, wolni od konieczności zarobkowania na co dzień".

Kochał książkę. Traktował ją nie tylko jako źródło słowa, ale także jako dzieło sztuki. Nad jej powstaniem czuwał od początku do końca. Poza moją babką i moim dziadkiem nie było w wydawnictwie żadnych lektorów. Jeśli manuskrypt się spodobał, decyzja o jego wydaniu zapadała natychmiast, a Mortkowicz stawał się kompozytorem całości. Wyszukiwał plastyka, obmyślał razem z nim szatę graficzną, dobierał papier, czcionkę, godzinami przesiadywał w drukarni pilnując składu, wśród najwykwintniejszych zamszów, jedwabi, safianów sprowadzanych z zagranicy wyszukiwał materiał na okładkę, doglądał oprawy i kroju wytłaczanych napisów i znaków. Po wojnie Julian Tuwim, udręczony cenzurą i biurokracją państwowych wydawnictw, upewniał się u mojej matki z niedowierzaniem: “Więc ja przynosiłem wiersze, taki mały kajecik... A pan Jakób to brał. I już? Od razu niósł do drukarni?".

Jak przystało na romantycznego Don Kichota, Mortkowicz stawał ciągle do walki w imieniu swojej miłości. W roku 1924 w “Wiadomościach Literackich" pisał: “Książka polska nie ma opiekunów ani przyjaciół. Pracę w kierunku odrodzenia książki i czytelnictwa w Polsce muszą podjąć czynniki rządowe, sejm, samorządy, szkoły wszelkiego typu, księgarze, bibliotekarze i instytucje prywatne". Próbował stworzyć Radę Narodową Obrony Książki Polskiej. Powtarzał: “Tylko te państwa mogą się ostać kulturalnie, w których wykształcenie przeciętne obywatela będzie stało możliwie najwyżej. Oświata dla wszystkich. Książka dla wszystkich. Ale tylko książka mądra, dobra, estetyczna. Musimy przyzwyczaić młodzież do czytania, wychowamy w ten sposób czytelnika dorosłego". Zarzucał czasopismom brak systematycznej krytyki literackiej i informacyjnej, zanik artystycznych kryteriów, przemilczanie pozycji wartościowych, propagowanie lichoty. Jak przejmująco aktualnie brzmi dzisiaj to wszystko!

Masę czasu poświęcał aktywności społecznej. Działał w Zarządzie Związku Księgarzy Polskich. Był wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. Z jego inspiracji powstało wiele ważnych przedsiębiorstw księgarskich: Polskie Towarzystwo Księgarni Kolejowych “Ruch", hurtownia dla księgarzy i wydawców “Dom Książki Polskiej", Towarzystwo Księgarni Polskich na Śląsku. Organizował jako przedstawiciel Polski wystawy wydawnictw polskich za granicą - we Florencji, w Lipsku, w Wiedniu, w Paryżu. W roku 1928 obchodził 25-lecie pracy i za zasługi na polu wydawniczym nagrodzony został Krzyżem Oficerskim Orderu Polonia Restituta.

***

Oczywiście, że miał także wrogów. Antysemici odmawiali mu prawa do troski o polską książkę, przypominając, że jest tylko “żydowskim handlarzem". Jego stosunki z autorami nie zawsze układały się idyllicznie, co można na przykład wyczytać w korespondencji Leśmiana. Był człowiekiem trudnym, kapryśnym, samowolnym, zmiennym w nastrojach. W okresach euforii porywał się na przedsięwzięcia wydawnicze zbyt kosztowne, nie chciał podporządkować się prawom rynku, nie umiał liczyć się z wydatkami, oszczędzać, kalkulować. W okresach depresji tracił energię i siły na borykanie się z codziennymi trudnościami. Ale długo dopisywało mu szczęście.

Katastrofa przyszła w latach wielkiego kryzysu gospodarczego, kiedy ludzie przestali kupować książki i zabrakło pieniędzy na spłatę bankowych kredytów. Wybrnąłby z tego, gdyby nie duma, może zbytnia drażliwość. Nie potrafił prosić o pomoc, o odroczenie terminu, nie chciał zabiegać o rozłożenie długu na raty, lawirować, zwlekać, jak większość jego kolegów. W wyniku załamania nerwowego 9 sierpnia 1931 roku strzałem z rewolweru odebrał sobie życie. Miał 55 lat.

W liście pożegnalnym do rodziny napisał: “Nie żyłem jak kupiec i nie umieram jak kupiec. Żyłem tak, jak chciałem i umieram tak, jak chcę".

Dzięki wysiłkom mojej babki i matki oraz pomocy przyjaciół wydawnictwo przetrwało kryzys. Po wojnie zostało reaktywowane, zlikwidowano je ostatecznie na początku lat 50. w ramach walki z inicjatywą prywatną. Ale Jakub Mortkowicz zapłacił najwyższą cenę za swoje wybory życiowe. Pozostały po nim książki. I wdzięczność wielu pokoleń czytelników.

Pisząc ten tekst korzystałam z książki Hanny Mortkowicz-Olczakowej “Pod znakiem kłoska".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2004