Przychodzimy, odchodzimy...

Przed półwieczem, pod koniec maja 1956 roku, narodziła się Piwnica pod Baranami. Ale nie był to jeszcze znany później kabaret. O kabarecie wtedy nikomu się nie śniło.

22.05.2006

Czyta się kilka minut

Piotr Skrzynecki /
Piotr Skrzynecki /

Mało kto pamięta, że Piwnicę stworzyli zupełnie inni ludzie, w innych, znacznie ambitniejszych celach. Studenci i absolwenci krakowskich szkół artystycznych: malarze, rzeźbiarze, aktorzy, muzycy, ośmieleni odwilżowymi przemianami, szukali miejsca, gdzie mogliby się spotykać, dyskutować, prezentować swoje osiągnięcia. Chociaż ich nazwiska - Chromy, Penderecki, Mianowski - nic nikomu nie mówiły, wyprosili u krakowskich władz piwnice ówczesnego Domu Kultury, czyli Pałacu pod Baranami. Własnoręcznie odgruzowali je i odczyścili. Wymyślili dla siebie nazwę "Klub Młodzieży Twórczej". Wybrali zarząd. Powołali najrozmaitsze komisje i sekcje. Byli ludźmi zasadniczymi. Znacznie bardziej cenili sobie powagę niż śmiech. Drażnił ich niezdyscyplinowany lekkoduch, student historii sztuki Piotr Skrzynecki. Miał absurdalne pomysły, kpił z siebie i z innych, nie traktował życia serio. Próbowali go wyrzucić. Ale się nie udało.

W sobotę 26 maja 1956 roku o godzinie 21 nastąpiło uroczyste otwarcie Klubu. Kartę wstępu zaprojektował Wiesław Dymny. Dymny i Leszek Hołdanowicz - przyszły profesor warszawskiej ASP, byli autorami dekoracji i plastycznych znaków ozdabiających piwniczne wnętrza. Przy wejściu namalowany guzik z czterema dziurkami i strzałka: "TO TU!". W środku we wnęce cegła, a na niej napis: "CEGŁA". Świece ledwo rozświetlające ciemności. Unoszący się w powietrzu węglowy pył. Maleńkie okienko od ulicy św. Anny - jedyne źródło tlenu. Ogień w kominku, którego od dawna nie ma. W rogu pianino wyproszone na jeden wieczór u słynnego profesora Wieczystego, który na pierwszym piętrze Domu Kultury prowadził kursy tańca towarzyskiego. Staszczone zostało na dół z wielkim trudem przez tragarzy, wezwanych spod Hawełki.

Magdalena Pruszyńska, ówczesna absolwentka wydziału rzeźby na krakowskiej ASP, prowadziła notatki z każdego klubowego wydarzenia. Jak wynika z jej zapisków, na otwarcie wydano 1000 złotych, które pożyczono od Bronisława Chromego. Pieniądze poszły na wino, szklanki, opłacenie tragarzy, materiały dekoracyjne i bułki dla dekoratorów. Zanotowany został również program otwarcia. Boguś Zarzycki grał Ravela i Debussy'ego. Janina Garycka czytała bajkę o słowikach. Marysia Nowotarska deklamowała "Pocałunki" Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Jaś Adamski recytował Villona.

Kazimierz Wiśniak zanotował w swoim pamiętniku: "W blasku świec i ognia z kominka podawano gratis i w nieograniczonych ilościach grzane najtańsze wino »Wino«. Rysio Fischbach grał na gitarze, Wanda Szczuka ułożyła specjalny taniec piwniczny. Wieczór ten był wyjątkowo nudny".

Klub "Piwnica pod Baranami" zrobił się modny. Wieczory autorskie, warsztaty teatralne, wernisaże, koncerty przyciągały wtajemniczonych. Panowała tu atmosfera egzaltowanej wzniosłości, która zdaniem Ojców Założycieli stosowna była w Świątyni Sztuk. A Piotr mącił, błaznował i szydził, w każde poważne przedsięwzięcie sączył szczyptę sceptycyzmu, ironii, surrealistycznej fantazji, zdobywał coraz to liczniejszych wyznawców. W pierwszym półroczu istnienia klubu dokonał się najdyskretniejszy, najdelikatniejszy w dziejach zamach stanu. Poważni, ambitni, solenni twórcy czy też kandydaci na twórców odeszli zniechęceni brakiem szacunku wobec zamierzonych misji twórczych. Rej w podziemiach zaczęła wodzić grupa prześmiewców i anarchistów.

***

Wydaje się, że ledwo wczoraj siedzieliśmy z Kaziem Wiśniakiem, z Wiesiem Dymnym, Basią Nawratowicz, Kiką Lelicińską, Piotrem w moim pokoju, na niebieskim tapczanie, i wymyślaliśmy program kabareciku, który miał być jednorazowym, towarzyskim wygłupem. Ów pierwszy występ odbył się w grudniu 1956 roku. Parę dni przed świętami Bożego Narodzenia. Jaka magiczna siła spowodowała, że produkcje artystyczne amatorskiej grupki stały się takim sukcesem? Buńczuczna wiara we własne siły? Tęsknota widzów, karmionych papką socrealistycznych przedsięwzięć, do jakichś autentycznych przeżyć? Polityczne ciśnienie? Październik 1956 roku obudził w Polsce nadzieję na nieco więcej suwerenności. Interwencja radziecka na Węgrzech udowodniła, że takie nadzieje mogą być surowo ukarane. Trudno żyć w ciągłym napięciu między euforią a grozą. Aura bezinteresownej zabawy, którą ofiarowywała Piwnica, chroniła przed rzeczywistością, rodziła poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa.

Byt, który miał trwać parę miesięcy, najwyżej rok, istnieje do tej pory. Pięćdziesięcioletnia jubilatka trzyma się nie najgorzej. Ciągle pojawiają się nowi wykonawcy. "Przychodzimy, odchodzimy..." - kolejne pokolenia artystów śpiewają na zakończenie programu ten przejmujący piwniczny hymn. Podczas sobotnich wieczorów kabaretowych sala jest pełna. Ludzie klaszczą. Starzy bywalcy mówią: ? To już nie to.

Mają rację. Nie da się ewokować uniesień minionych lat. Nie powtórzą się szaleńcze huragany śmiechu, które wybuchały, kiedy Krzysztof Litwin zwierzał się, że "odczuwa pieczenie głowy od tyłu". Nie powróci wzruszenie, które pojawiało się, kiedy na chyboczącą się estradkę, skleconą przez Dymnego z drewnianych skrzynek, wychodziła Ewa Demarczyk, by zaśpiewać wiersze Tuwima czy Baczyńskiego do muzyki Zygmunta Koniecznego. Ale to nadzwyczajne, że miejsce nie uległo kapitalistycznej zagładzie. Nie zamieniło się w wykładany kafelkami, lśniący metalem, ryczący bar techno. Trwa w tym samym mrocznym, nostalgicznym kształcie, pełnym zagadkowych szmat, rupieci, połamanych manekinów.

Piotr umarł 27 kwietnia 1997 roku. W Piwnicy czuje się nadal jego obecność. Nic dziwnego. Poświęcił temu miejscu całe życie. Krąży po piwnicznych pomieszczeniach, zapala zgasłe świeczki, siada w kącie podczas piwnicznych występów, słucha, podpowiada, krytykuje, chwali. Przypomina, że zabawa nie jest stratą czasu. Przeciwnie. Tak samo dziś, jak przed pięćdziesięciu laty, jak od początku dziejów daje poczucie wolności, chroni przed absurdalną rzeczywistością. Bo tam, gdzie rodzi się śmiech, tracą władzę złe siły.

Chromemu nikt nigdy nie oddał pieniędzy pożyczonych na otwarcie klubu. Nie ma o to żalu. Wielkodusznie przyznaje: "Głosowałem przeciwko Skrzyneckiemu, ale całe szczęście, że Skrzynecki się uparł i to on mnie przegonił, nie ja jego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006