Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To rzuca cień na jej szefa, Antoniego Macierewicza, który w rządzie Jarosława Kaczyńskiego ma być odpowiedzialny za tajne służby.
Problem jednak w tym, że nie mamy pewności w sprawie dokumentów. Po pierwsze, nie wiemy w stu procentach, czy są autentyczne. Przemawiają za tym poszlaki wymienione przez dziennikarzy, ale dowodu brak. Materiały – zakładając nawet autentyczność – stanowią coś w rodzaju brudnopisu, podstawy, na której był tworzony aneks do raportu Macierewicza o WSI.
Po drugie, nie wiemy, kiedy i skąd wypłynęły. Autorzy uważają, że źródło przecieku to komisja Macierewicza: ktoś z kręgu byłego likwidatora 7 lat temu wyniósł kwity i przekazał je „wąskiej grupie osób, m.in. dziennikarzom i PR-owcom”. Po latach ktoś z „wąskiej grupy” oddał je „Wprostowi”. Jeśli tak, to Macierewicz ma kłopot. No ale można założyć, że skoro materiały były tajne, to zostały w jakiejś szafie, zostały przejęte przez nową ekipę i teraz z odpowiednią legendą puszczono je w obieg. Dlaczego dziś? Np. dlatego, że PO się waha, czy powoływać komisję do zbadania działalności Macierewicza. Prezydent Komorowski chyba to wyczuł, bo jego biuro prasowe zabrało głos, dopingując prokuraturę do zajęcia się przeciekiem.
A treść? Z opisu „Wprostu” wynika, że jest dość bełkotliwa. Dużo tez, mało dowodów. Łatwo kręcić z tego bicz i mówić, że pierwszy raport o WSI też był taki oraz że aneksu nie ujawnił sam Lech Kaczyński, wątpiąc w wartość przygotowanego przez likwidatorów materiału. No ale to kręcenie bicza z piachu. Macierewicz powie, że to tylko brudnopis – a całość jego dokonań leży u prezydenta w tajnej kancelarii.
Doda, że należy je ujawnić jak najszybciej oraz że on sam jest gotów do dalszej pracy.