Pytanie o Powstanie

Natrętne przedstawianie Powstania jako sukcesu (i to nie tylko moralnego), jako wielkiej, ważnej bitwy czy jako surowej lekcji, której Polska udzieliła niesłownym aliantom, a właściwie całemu światu - to wszystko razem powoduje reakcje sprzeciwu i przekory.

18.08.2007

Czyta się kilka minut

Obawiam się jednak, że pani prof. Hanna Świda-Ziemba, a także autor wywiadu z nią Michał Olszewski ("TP" nr 32/07), zwiedzili Muzeum Powstania Warszawskiego zbyt pobieżnie, a może jakiś czas temu, nie przewidując raczej ewentualności zniuan­sowania powziętych z góry uprzedzeń. Zrozumiałych zresztą wobec oficjalnej, państwowotwórczej wykładni Powstania, która spłaszcza pamięć o nim, a także, moim zdaniem, zakłóca głębsze, intymne przeżywanie Muzeum.

Muzeum krzepnie

Bo jednak Muzeum stopniowo wybija się na niezależność w stosunku do politycznej koniunktury. Nie jest prawdą, że narzuca romantyczny czy "fajny" obraz Powstania. Pokazuje przecież także życie codzienne okupowanej i powstańczej stolicy. Hitlerowską zbrodnię. Cierpienia ludności. Groby wszędzie, na skwerach i podwórkach. Drastyczne fotografie zwęglonych i poszarpanych zwłok (są stosowne ostrzeżenia). W otwartej niedawno sali poznajemy dobre, klubowe i hippiczne życie Warszawy "Nur für Deutsche" przed sierpniem 1944. Z ekranu obok przemawia nobliwy starszy pan: podczas Powstania niemiecki saper narodowości belgijskiej. Z dziwnym, bardzo autentycznym błyskiem w oku wspomina, jak to bywało. Rzeczowo, technicznie, mówi na przykład o walce wręcz, kiedy już się nie strzela i w której on "był szybszy". Najgorzej, powtarza to wielokrotnie, postępowali ci z SS, ale jest oczywiste, że również ze swoją osobistą pamięcią ma problemy nie do rozwiązania.

Dziś, w trzecim roku istnienia, Muzeum odbiera się coraz prywatniej. Czasem infantylnie, często traumatycznie. Znam byłego powstańca (mieszka za granicą), na którym najmocniejsze wrażenie (takie, że wyszedł z Muzeum) wywarł zbyt dobrze mu znajomy łoskot podkutych niemieckich butów na warszawskim bruku.

Fotografie, eksponaty (także udane repliki) wzbogacają zwiedzających refleksją i emocją tam, gdzie świadczą bardziej o prawdzie historycznej, a mniej o polityce historycznej. Które to pojęcia niezbyt szczęśliwie ze sobą korespondują.

Ten malkontent Giedroyc

Mówiąc ogólniej, czyli wychodząc poza mury Muzeum, natrętne przedstawianie Powstania jako sukcesu (i to nie tylko moralnego), jako wielkiej, ważnej bitwy, jako surowej, zawstydzającej lekcji, której Polska udzieliła niesłownym i nieśpiesznym aliantom, a właściwie całemu światu - to wszystko razem powoduje coraz częstsze reakcje sprzeciwu i przekory. Kiedy niedawno tłumaczyłem Czytelnikom, że 150 czy 200 tysięcy ofiar Powstania w Warszawie (niektórzy specjaliści nie przywiązują nadmiernej wagi do tej różnicy) plus zagłada miasta to wygórowana cena za bohaterski symbol, zarzucono mi mentalność kupiecką. Akurat, co ciekawe, takie określenie padło nie w Warszawie, ale w mieście Kędzierzyn-Koźle, na głębokim Śląsku. Tu i ówdzie otrzymywałem ściszone gratulacje za odwagę, bo na rocznicową chwilę mówiono, że o sensie czy cenie Powstania marudzą tylko "sceptycy, malkontenci,

mizantropi", które to określenie padło w jednym z podniosłych przemówień podczas obchodów sześćdziesięciolecia.

A przecież krytykowali Powstanie nie tylko wyżej wymienieni plus komuniści, ale również m.in. gen. Władysław Anders, Jerzy Giedroyc, Stefan Kisielewski i historyk Jan Ciechanowski (obaj ostatni to uczestnicy Powstania) czy wielu wybitnych oficerów Komendy Głównej AK. Dziś wielu młodym ludziom, a także weteranom, nie wystarcza legenda. Zadają sobie trudne pytania, na które nie ma dobrej odpowiedzi, i tym bardziej o Powstaniu pamiętają.

Słuch na historię

A polityka historyczna wobec Powstania obniża jakość jego pamięci. Na sukcesy ostatnich obchodów złożyły się również, co często się pomija, lata PRL-u, kiedy trzeba było o tę pamięć się upominać, na ile to możliwe i niemożliwe. Ukazały się jednak wówczas, w rozmaitych kontekstach i okolicznościach, "Kamienie na szaniec" czy "Przemarsz przez piekło". Wojskowe opracowania Jerzego Kirchmayera i Adama Borkiewicza. Poezje Tadeusza Gajcego. W przywracaniu pamięci Powstania zasłużył się Instytut Wydawniczy PAX. Dla wielu powojennych roczników legendę AK skutecznie podtrzymywali "Kolumbowie" Romana Bratnego. Tragizm Powstania przypominał i uświadamiał "Kanał" Andrzeja Wajdy. A cywilną prawdę można było poznać na podstawie "Pamiętnika z Powstania Warszawskiego" Mirona Białoszewskiego.

Zapewne w III RP cokolwiek zaniedbano pamięć o Powstaniu. Ale historyczne obchody 50-lecia za prezydentury Lecha Wałęsy były ważnym, międzynarodowym wydarzeniem. A poza tym powstawała zupełnie nowa rzeczywistość. Dla "Solidarności" Powstanie było jednym z odniesień historycznych i raczej przestrogą przed ryzykiem walki niż wzorem do naśladowania. Oczywiście tym bardziej, tym mocniej wypadało uhonorować powstańców, co wiele nie kosztuje, a byłoby historyczną sprawiedliwością.

Co do prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego (dwie kadencje), nie miał on, oględnie mówiąc, słuchu na Powstanie. I nie pomógł mu nawet profesjonalizm polityczny. A tymczasem przypominanie i odznaczanie powstańców byłoby, zwłaszcza z jego strony, zręcznym gestem w stronę wszystkich Polaków.

Rutyna i komercja

Ale, co może wydać się paradoksalne, również obecne działania na rzecz tradycji Powstania nie są wolne od grzechów, bo ideę zastępuje powoli rutyna niewolna od komercji. Okazuje się, że wciąż trafiają się poważne zaniedbania. Oto Stanisław Likiernik, jeden z sześciu żyjących żołnierzy warszawskiego Kedywu, trzykrotnie ranny w Powstaniu, kawaler Virtuti Militari, otrzymuje order Polonia Restituta średniego stopnia z kilkudniowym (a właściwie wieloletnim) opóźnieniem, i to dzięki inicjatywie ludzi dobrej woli, bo zapomniano o nim podczas oficjalnej rocznicowej ceremonii.

Pomieszanie historii z polityką sprawiło, że niektórzy historycy odeszli od swojego warsztatu. Oto znany badacz Piotr Paweł Wieczorkiewicz rozważa obłędny, alternatywny scenariusz ostatniej wojny: zwycięską defiladę na Placu Czerwonym w pokonanej Moskwie wśród niemieckich generałów przyjmuje również nasz Edward Rydz-Śmigły. Ktoś ułożył inny, późniejszy scenariusz: Niemcy pozwalają przetrwać Powstaniu. Na Warszawę skacze brygada gen. Stanisława Sosabowskiego, a także rząd londyński. I jest z Polakami kłopot. Kłopot dla Wujka Joe, który właśnie dobija Hitlera, przelewając z nieporównanym gestem krew swoich żołnierzy. I martwi się Churchill, co tu zrobić, a rękę ma ciężką, jeżeli w grę wchodzą interesy Anglii. Wiadomo, jak kazał postąpić z flotą francuską, która w swojej bazie Mer el Kebir zwlekała z poddaniem się Royal Navy.

Wiadomo, że historycy miewają wiele pomysłów na przeszłość, ale wróćmy do Powstania dzisiaj. Jego czytankowa wersja przyciąga chałturników, którzy potrafią nieomylnie zwęszyć zamówienie rządowe. W sklepiku Muzeum (niestety!) można kupić rysunki dla dzieci do pokolorowania, od lat 3 do 5, a potem od 5 do 10, a więc projekt na całe dzieciństwo. Jest mała sanitariuszka ze słynnego zdjęcia. Mały powstaniec z pomnika. Wóz pancerny "Kubuś". Zdobyte przez powstańców działo samobieżne, jeszcze realistycznie z niemieckim czarnym krzyżem. A na mieście mnożą się inscenizacje walk powstańczych. To rzeczywiście jakby rodzaj zabawy w Indian, chociaż Powstanie zdarzyło się naprawdę, a Indianie też się w Indian nie bawili (nie przekonuje mnie pointa wywiadu z prof. Świdą-Ziembą, że "pięknie zginęliśmy... jak Indianie"). Pamiętam transmisję na żywo z walk na Nowym Mieście, którą prowadził dla widzów w białym ubraniu z mikrofonem w ręku red. Bogusław Wołoszański. Teraz podobno próbuje się inscenizować nawet egzekucje. W każdym razie można przy odrobinie nieszczęścia spotkać na warszawskiej ulicy śpieszącego na występ niemieckiego oficera w pełnym mundurze. Konkurencją mogą okazać się dla amatorów złych wspomnień "Twarze Bezpieki": zdjęcia wystawione w środku lata przed wejściem do Parku Ujazdowskiego.

Nie rozumiem, jak przypominanie obu koszmarów, hitlerowskiego i stalinowskiego, ma edukować społeczeństwo. Komu i czemu ma służyć taka edukacja? Żebyśmy pochopnie nie cieszyli się, że przyszło nam żyć w wolnym europejskim kraju, kilkadziesiąt lat po wojnie?

Tomasz Łubieński (ur. 1938) jest pisarzem, redaktorem naczelnym miesięcznika "Nowe Książki" i członkiem Rady Programowej Muzeum Powstania Warszawskiego. Opublikował m.in. "Bić się czy nie bić", "Ani triumf, ani zgon. Szkice o Powstaniu Warszawskim".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2007