Gdybyśmy wygrali

Gdyby Powstanie skończyło się zwycięstwem i stolica znalazła się pod władzą rządu Rzeczypospolitej, czy zmieniło by to ówczesną geopolitykę? Czy podział Europy na strefy wpływów był przypieczętowany? Czy historia Polski mogła potoczyć się inaczej?

29.07.2008

Czyta się kilka minut

„Przez Kampinos na Starówkę”, rys. Agata „Endo” Nowicka, scen. Jacek Staniszewski (na podstawie pamiętnika Tadeusza „Leszczyca” Sumińskiego (plansza 3 komiksu). /
„Przez Kampinos na Starówkę”, rys. Agata „Endo” Nowicka, scen. Jacek Staniszewski (na podstawie pamiętnika Tadeusza „Leszczyca” Sumińskiego (plansza 3 komiksu). /

Nie lubię "historii alternatywnej". Bywa ona niebezpieczna, bo może służyć nie tylko refleksji historycznej. A poza tym jest w niej pewna arogancja wobec ludzi, którzy z prawdziwą historią mieli do czynienia. Jako publicysta historyczny boję się tego procederu i dziwię się, że zawodowi historycy coraz częściej w nim gustują. Im bardziej wątpliwa, dwuznaczna jest jakaś historia, tym bardziej uważana jest za alternatywną.

Jeśli chodzi o Powstanie Warszawskie, w ostatnich latach pojawiło się wiele "scenariuszy alternatywnych", które - można chwilami odnieść takie wrażenie - pośrednio usprawiedliwiają nie tylko decyzję o rozpoczęciu, ale też sposób prowadzenia Powstania.

A może by tak z Hitlerem?

Niektórzy historycy twierdzą więc, że gdyby nie Powstanie, Polska stałaby się kolejną, np. szesnastą, republiką sowiecką. A przecież Rumunia i Węgry - kraje, które po 1945 r. znalazły się w podobnej jak Polska satelickiej sytuacji - prawie do końca wojny stały po stronie III Rzeszy. To zresztą stało się dla komunistów (zwłaszcza na Węgrzech) argumentem do rozpętania tam powojennego terroru w skali nieporównanie większej niż w Polsce.

Inna hipoteza głosi, że po roku 1943 - po ujawnieniu Katynia i zerwaniu przez Stalina stosunków z rządem RP (kwiecień 1943 r.) oraz po Teheranie (listopad 1943 r.),

gdzie "Wielka Trójka": Stalin, Roosevelt i Churchill, wstępnie podzieliła powojenną Europę - polskie władze mogły szukać politycznego porozumienia z Niemcami. Pomijając odrażający aspekt moralny sojuszu z Hitlerem, rozwój wypadków dowodzi, że wtedy Polska znalazłaby się w obozie doszczętnie przegranych - bo z hańbą i bez możliwości pielęgnowania pamięci historycznej jako źródła oparcia (nawet jeśli tylko psychologicznego) dla społeczeństwa po 1945 r.

Snuje się również tu i ówdzie hipotezy, że gdyby nie Powstanie, Armia Czerwona szybciej zajęłaby Berlin, a nawet doszłaby do Atlantyku - skoro w sierpniu 1944 r. zachodni alianci dopiero opuszczali Normandię.

Problem w tym, że antykomunizm tej hipotezy zbiega się - paradoksalnie - z tezą propagandy sowieckiej, iż Powstanie przeszkodziło w ofensywie Armii Czerwonej, a więc wydłużyło wojnę, a więc (stawiano nawet taką tezę) było na rękę Niemcom.

A gdyby powstańcy wygrali?

Gdyby Powstanie skończyło się zwycięstwem militarnym i politycznym?

Gdyby cała stolica, być może nawet wraz z lotniskiem, znalazła się w rękach AK i ujawnionych władz Państwa Podziemnego, będących prawowitymi przedstawicielami rządu Rzeczypospolitej?

I gdyby w Warszawie wylądowała nie tylko brygada spadochronowa gen. Stanisława Sosabowskiego - elita polskiej armii, szkolona przecież do lądowania w Polsce - ale może nawet rząd londyński?

Już patrząc czysto alternatywnie, Hitler mógł przecież - zamiast rozkazu o zrównaniu Warszawy z ziemią - zdecydować się na rozwiązanie polityczne. Mógł zamieszać w koalicji antyhitlerowskiej i rozkazać swym wojskom, by zostawiły powstańczą Warszawę w spokoju.

A jeśli nie on, to nowe niemieckie władze, wyłonione po udanym zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 r., szukające porozumienia z Zachodem i z Polakami.

Wyobraźmy więc sobie, że zwyciężamy. Warszawa jest wolna.

Co wtedy?

Czy Churchill walczyłby za Warszawę?

Szekspir napisał, że jest czymś zgubnym znaleźć się między ostrzami dwóch potężnych szermierzy. Nawet zwycięskie, Powstanie nie zmieniało w niczym geopolitycznej sytuacji Polski, która w 1944 r.

znalazła się między ostrzami nie dwóch (Niemcy i ZSRR), ale trzech potężnych szermierzy (wliczając aliantów zachodnich). Żaden z nich nie był zainteresowany, choć w różnym stopniu i stylu, powodzeniem "sprawy polskiej".

"Sprawa polska" - polskiej niepodległości - była przegrana już w 1943 r., o ile nie wcześniej. Sojusz między Zachodem a Sowietami działał wprawdzie na zasadzie ograniczonego zaufania, ale sprawnie - dlatego był zwycięski. Dla aliantów zachodnich sukces Powstania byłby przede wszystkim kłopotem politycznym.

Wydaje mi się, że gdyby Niemcy się cofnęli i zostawili powstańczą Warszawę w spokoju, byłby to dla Sowietów wojskowy i polityczny "orzech do zgryzienia". A wtedy Churchill i Roosevelt nie pomogliby powstańcom: nie chcieliby "umierać za Warszawę", nie zaryzykowaliby zerwania sojuszu z ZSRR. Jeśli już coś mogę (ale nie chcę, bronię się przed tym) sobie apokaliptycznie wyobrazić, to prędzej anglo-amerykański nalot - może symboliczny, a może dywanowy - na powstańczą Warszawę. Jako gest poparcia dla Stalina, który zadaje decydujący cios Hitlerowi.

Los Polski, los Grecji

Pośrednim dowodem, że decyzje podjęte w Teheranie były wtedy respektowane, jest los Grecji, gdzie sytuacja była odwrotna niż w Polsce. Podczas dzielenia Europy na strefę "sowiecką" i "zachodnią" Grecja przypadła aliantom. Stalin przestrzegał tego ustalenia (mniejsza, z jakich powodów), choć w Grecji sympatie prorosyjskie były starą tradycją, a partyzantka komunistyczna była bardzo silna.

Jednak Stalin nie kiwnął palcem, gdy wkraczające do Grecji w pościgu za Niemcami wojska brytyjskie starły się z greckimi partyzantami--komunistami. Cel Brytyjczyków był prosty: chcieli wyegzekwować ustalenia z Teheranu, a realizując go, nie wahali się użyć siły: doszło do regularnych walk w Atenach - między Grekami a Brytyjczykami. Ci ostatni użyli nawet lotnictwa, lekko co prawda, ale jednak bombardując jedno z przedmieść Aten.

Dzieje Polski i Grecji to odwrotne strony tego samego medalu: geopolityki tamtych lat, której reguł przestrzegały wtedy jeszcze obie strony, z całkowitą bezwzględnością.

Historia Grecji - także wcześniejsza, z okresu powstań antytureckich, które pociągały ogromne ofiary - pokazuje, że dzieje Polski, zdradzonej i opuszczonej, nie są w historii Europy wyjątkowe. To Eleftherios Venizelos, uczestnik powstań o grecką niepodległość swej rodzinnej wyspy Krety, ośmiokrotny premier Grecji (zmarł w 1936 r.), powiedział, że Grecja jest żebraczką u wielkich mocarstw.

Toksyczny kompleks bycia opuszczonym i zdradzonym jest charakterystyczny nie tylko dla Greków i Polaków, ale wielu krajów i narodów małej i średniej wielkości, żyjących na styku Wschodu i Zachodu. Mają go Serbowie (wobec Francuzów), Czesi (po Monachium 1938 r.), czy Węgrzy (traktat z Trianon 1920 r.).

1944 i 1863

Inna historyczna analogia - to Powstanie Styczniowe.

W opublikowanym w "Tygodniku Powszechnym" na stulecie Powstania Styczniowego eseju Stanisław Stomma stawiał tezę, że nawet gdyby powstańcy wygrali z armią rosyjską, musieliby stawić czoła układowi politycznemu Europy - najpierw w postaci armii pruskiej, która od stycznia 1863 r. koncentrowała się nad granicą zaborów (Bismarck oferował wsparcie carowi). Także w 1944 r., by wywalczyć niepodległość, Armia Krajowa musiałaby poradzić sobie (ale jak?!) nie tylko z dwoma faktycznymi przeciwnikami (z Niemcami i z dwuznacznym, niebezpiecznym sowieckim sojusznikiem), ale rzucić wyzwanie "ładowi światowemu", który przetrwał do 1989 r.

Analogię między rokiem 1863 a 1944 można ciągnąć: w jednym i drugim momencie historycznym powstała tak paradoksalna sytuacja, że jakieś cząstkowe zwycięstwo musiało pociągnąć jeszcze większą klęskę. W 1863 r. sukcesy powstańców - np. opanowanie jakiegoś miasta powiatowego - skutkowały koncentracją jeszcze większych sił rosyjskich, ich zmasowanym natarciem, klęską i represjami. Mówiąc inaczej: im większy sukces osiągali powstańcy styczniowi, tym większą ponosili potem klęskę.

W roku 1944 zwycięstwo powstańców warszawskich nie odwróciłoby wektorów geopolityki. Mogłoby (to jeszcze jeden "scenariusz alternatywny") skutkować jeszcze większą klęską i ofiarami. Czy rozpędzona Armia Czerwona zechciałaby układać się z powstańczą Warszawą, skoro wcześniej rozprawiła się - po chwilowym "braterstwie broni" - z wileńskimi, lwowskimi czy lubelskimi oddziałami AK?

A politycznie? Skoro "Wielka Trójka" poradziła sobie ze sprawą Katynia, zamiatając ją pod dywan, poradziłaby sobie też z Warszawą. To mogłoby postawić pod znakiem zapytania nastawienie Zachodu do "sprawy polskiej" - i wzajemnie, Polski do Zachodu - co najmniej na kolejne półwiecze.

Wojna polsko-polska?

Polsko-sowiecka bitwa o Warszawę miałaby jeszcze jeden kontekst: przeciw sobie stanęliby z jednej strony żołnierze AK (może wsparci brygadą Sosabowskiego, gdyby udało się jej przedostać do Warszawy), a z drugiej żołnierze z armii Berlinga, składającej się z ludzi powyciąganych z gułagów i z chłopskich głównie rekrutów, dowodzonej przez zdyscyplinowanych politycznie sowieckich oficerów.

To oznaczałoby, że ewentualna wojna polsko-sowiecka stałaby się także wojną polsko-polską - bardziej krwawą i bardziej skomplikowaną niż okres po 1945 r. Taka wojna domowa miałaby też trwalsze konsekwencje polityczne i ludzkie - wykopałaby w kraju podziały na pokolenia.

Wbrew intencjom politycznych i wojskowych dowódców Państwa Podziemnego, Powstanie - to prawdziwe, nie "alternatywne" - ułatwiło pośrednio instalowanie komunizmu w Polsce: zniszczeniu uległa stolica polskiej niepodległości z jej potencjałem intelektualnym i ludzkim. Warszawę odbudowano, ale było to już inne miasto i po części inni ludzie.

Kamienie na szańcach

W chwili klęski trudniej dostrzec moralne zwycięstwo (o nim mówi się dopiero później). Klęska zawsze wiąże się z poniżeniem, z rozpadem (państwa, kultury, hierarchii wartości), wreszcie z ludzkimi załamaniami wśród przegranych. Podejmując walkę, zawsze trzeba próbować jakichś szans. W decyzji o rozpoczęciu Powstania zabrakło takiej kalkulacji. Choć nawet gdyby została ona dokonana, nie było dobrego wyjścia. Nie było dobrego wyboru.

Być może należało coś utargować od losu, pomyśleć nad zminimalizowaniem strat. Tymczasem rzucono kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy i kilkaset tysięcy mieszkańców jak "kamienie na szaniec". Metafora Słowackiego, użyta w kultowej kiedyś książce Aleksandra Kamińskiego o Szarych Szeregach, podoba się dziś chyba wszystkim. Choć jest dwuznaczna: z punktu widzenia człowieka, który jest takim "kamieniem", rzecz nie musi być taka pewna. Inaczej zresztą czuje się kamień-żołnierz, a inaczej kamień-bezbronny cywil.

Jest na Krecie klasztor prawosławny Arkadi. Podczas jednego z greckich powstań przeciw Turkom schronili się tam powstańcy i miejscowa ludność: trzystu bojowników i sześćset kobiet, dzieci i starców. Gdy armia turecka otoczyła klasztor, dowódcy powstańczy (wojskowi i duchowni) na propozycję poddania odpowiedzieli wysadzeniem się w powietrze. I pogrzebali pod gruzami wszystkich, a także wielu atakujących Turków. Podjęli więc nie tylko za siebie arbitralną decyzję.

A gdyby walczyć - inaczej?

Gdy podjęto już decyzję o walce i po kilku, kilkunastu dniach, najpóźniej po kilku tygodniach jasne się stało, że nikt nie pomoże, należało chyba skapitulować. Walka i masakra trwała jednak aż 63 dni.

Powstańcy warszawscy znaleźli się w innej sytuacji niż powstańcy z Paryża (sierpień 1944) i Pragi (maj 1945). Wystąpienia w Paryżu i Pradze miały w dużej mierze charakter walki symbolicznej: bez znaczenia militarnego, ale o znaczeniu politycznym - głównie dla samoświadomości obu narodów (a w przypadku Francuzów, także dla ich pozycji wobec aliantów).

Jednak fakt, że Paryż i Praga nie spłonęły, oba miasta zawdzięczają nie determinacji i odwadze swych powstańców, lecz czynnikom zewnętrznym. Również szczęściu. Na odsiecz Paryża ruszyła francuska dywizja pancerna gen. Leclerca, a później Amerykanie. Ta zbawienna dla Paryża decyzja skomplikowała jednak aliancką ofensywę i front zachodni niedługo potem zatrzymał się na parę miesięcy. A być może wojna skończyłaby się wcześniej. Z kolei praskich powstańców wsparli Rosjanie gen. Własowa (zmiana frontu niewiele im pomogła, alianci i tak wydali ich potem Stalinowi). A potem było już po wojnie.

Walka symboliczna, ograniczona: czy była możliwa w Warszawie? I czy coś by to zmieniło? Bo jakkolwiek "alternatywnie" nie potoczyłyby się w 1944 r. dzieje Warszawy, geopolityczne młyny przemieliłyby Warszawę, Polskę i Europę Środkową. Co do tego nie powinniśmy mieć - niestety - wątpliwości.

Ale przecież przemieliły nie do końca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2008