Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Patrząc na pierwszą płytę z uzyskanymi już zapisami, nie mogę oprzeć się wspomnieniom z najtrudniejszych dni z Janem Pawłem przeżywanych: kiedy odchodził. Wszyscy chcieliśmy być wtedy jak najbliżej niego, wdzięczni kamerom i sprawozdawcom za każdą godzinę przekazu. Ileż wtedy dostaliśmy: świadectwo cierpienia, znaki kontaktu już prawie niemożliwego do przekazania, a jednak istniejącego. Ale w pewnym momencie przyszło zrozumienie, że nie wolno nam przekroczyć pewnej granicy. Zostaliśmy pod jego oświetlonym oknem, już tylko ze wspólną modlitwą, bez prawa do przekazu, który daje obecność. Ta właśnie asceza, wycofanie uprawnień, pokazały nam wówczas to, co najważniejsze.
Myślę więc sobie, że i teraz każdy wspominający swoją przyjaźń z Karolem Wojtyłą zatrzymuje się na pewnej granicy, poza którą pozostaje prawdziwa tajemnica daru tej przyjaźni. Jest bowiem tak, że człowiek wyraża się w pewnej mierze nie środkami wyrazu, jakimi rozporządza, ale właśnie brakiem tych środków: całkowitym milczeniem.
"Tysiące ginęły bez śladu. Bez pamięci" - napisał Henryk Sienkiewicz, opowiadając w "Ogniem i mieczem" o wojnach kozackich. Zdanie to zrobiło na mnie największe wrażenie z całej trylogii: otwierało obszar niezmierzonej tajemnicy. Wydawało się znakiem niewyobrażalnej krzywdy: wszak dla każdego z tych ludzi oznaczało okrutny wyrok bez odwołania. Ale tak właśnie było. Tak dzieje się z kolejnymi milionami Bożych stworzeń od początku historii, a to znaczy, że brak przekazu też ma swoją wartość, której nie możemy zrozumieć, ale do której należy się odwołać, chcąc człowieka "pojąć do końca".
Oznacza to przynajmniej tyle, że nad wciąż potężniejącymi środkami przekazu powinna unosić się nasza nieustanna powściągliwość, a nawet nieufność. Ich niepohamowane wykorzystanie - to nie jest jedyny sposób poznawania prawdy o człowieku. Milczenie nad człowiekiem - i tym anonimowym, i tym znanym na pozór na wskroś, do twarzy i kodu genetycznego włącznie - może się okazać jeszcze ważniejszą drogą do prawdy niż wszelkie raporty, lustracje, prześwietlenia, nasłuchy i piętrowe komentarze.
Pomyślałam nad tym na nowo, czytając w czwartkowym (z 19 stycznia) "Dzienniku" wywiad z Joanną Siedlecką, broniącą pospołu z redaktorem zasady nieograniczonego buszowania po ludzkich życiorysach. Kiedyś szanowano tajemnice wewnętrznego świata osób, np. respektując zasadę okresu milczenia po ich odejściu. Dziś każde pogwałcenie intymności i każde niesprawdzone oskarżenie nazwane będzie przybliżaniem prawdy. I próżno wołać, że może to być pomyłką i znieważeniem.