Pytania o Białoruś

Bunt społeczny na Białorusi jest piękny, słuszny i romantyczny. Ale niesie ze sobą też wiele trudnych pytań i wątpliwości.
w cyklu Woś się jeży

10.09.2020

Czyta się kilka minut

Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /
Rafał Woś / FOT. GRAŻYNA MAKARA /

Swiatłana Cichanouska otrzymała wczoraj nagrodę specjalną Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Wręczył ją minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau, laudację wygłosił szef podległego rządowi think-tanku Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Wcześniej z Cichanouską spacerował w Warszawie premier Mateusz Morawiecki. Polski rząd ewidentnie próbuje w ten sposób pokazać, że jest po stronie wolnościowego zrywu na Białorusi. Zwłaszcza że w poprzednich tygodniach władze były krytykowane za bierność. Nie wiemy, jak ten „białoruski sierpień” się zakończy. Dynamiczna sytuacja za naszą wschodnią granicą rodzi jednak wiele pytań, o których nie mówi się głośno.

Pierwsza kwestia to stosunek do prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Rządzący za naszą wschodnią granicą od 1994 roku polityk jest w mediach zazwyczaj nazywany „satrapą” czy „dyktatorem”. Nie zmienia to jednak faktu, że z perspektywy kolejnych polskich rządów przez lata uchodził za najlepszego gwaranta względnej niezależności Białorusi wobec Rosji. Łukaszenka lawirował pomiędzy Moskwą a Unią Europejską, robiąc na przemian kilka kroków to w jedną, to w drugą stronę. Jeśli uznać, że w interesie Polski jest trzymanie Rosji jak najdalej od polskiej granicy, to ma istotne znaczenie, czy jej wpływy zaczynają się już w Brześciu (200 km od Warszawy), czy dopiero za Homlem i Witebskiem (800 km od polskiej stolicy).

Przez lata między Polską (i Unią Europejską) a Łukaszenką wykształcił się więc rodzaj niepisanej umowy. Prezydent Białorusi nie dawał europejskim krajom wielu powodów do oburzenia. One zaś nie powtarzały każdego dnia, że „Łukaszenka musi odejść”. Oficjalnie obie strony były przez cały czas w wielopiętrowym dialogu dotyczącym wielu spraw: od interesów gospodarczych po prawa człowieka. W praktyce prowadziło to do znaczącego odprężenia w stosunkach polsko-białoruskich. Efektem była znacząca poprawa sytuacji mniejszości polskiej w kraju Łukaszenki czy zwiększenie bezwizowego ruchu turystycznego i zarobkowego.

Ta delikatna równowaga pękła w ostatnich miesiącach. Raz – z powodu pandemii koronawirusa, która doprowadziła do zamknięcia granic (i pogorszenia sytuacji ekonomicznej Białorusinów, w dużym stopniu żyjących z wyjazdów do Polski oraz Rosji). A dwa – z powodu brutalnego rozprawienia się przez Łukaszenkę z demonstracjami po sierpniowych wyborach prezydenckich, które było jawnym przekroczeniem „czerwonej linii”. Wobec skali oporu społecznego kraje Europy (w tym Polska) musiały porzucić politykę przymykania oczu na demokratyczne niedostatki. Również z powodu presji wewnętrznej.

W Polsce opozycja już zaczęła snuć opowieść „dziś Mińsk, jutro Warszawa”. Aby nie dać się postawić do kąta, rząd Morawieckiego zdecydował się na działania ofensywne. Stąd właśnie zaproszenie Cichanouskiej do Polski i nagroda Forum. A nawet gesty nie do końca chyba przemyślane i skonsultowane, jak choćby słowa szefa PISM Sławomira Dębskiego, że Cichanouska jest „prezydentem-elektem”. Wygłoszone w sytuacji, gdy oficjalnie polska (i unijna dyplomacja) stoi na stanowisku, że wybory z sierpnia należy powtórzyć. No więc wygrała Cichanouska czy powtarzamy wybory?

Druga skomplikowana sprawa to gospodarka. Znów mamy dość podobny problem. Wiedza polskiej opinii publicznej na temat Białorusi podszyta jest stereotypami. Na przykład przekonanie o jej rzekomo bardzo złym stanie. Owszem, białoruska gospodarka miała ostatnio kilka słabszych lat. Z kolei jednak w latach 2004-2017 tempo jej rozwoju było szybsze niż w Polsce. Gdyby nałożyć na siebie wykresy dotyczące dynamiki PKB na głowę mieszkańca w Polsce i na Białorusi (licząc parytetem siły nabywczej do dolara), to obraz byłby następujący. Startujemy w latach 90.: białoruskie PKB na głowę wynosi wtedy ok. 80 proc. PKB polskiego. Potem mamy bardzo głębokie załamanie związane z rozpadem Związku Radzieckiego, z którym Białoruś była w oczywisty sposób dużo mocniej powiązana. W połowie dekady PKB per capita na Białorusi stanowi już tylko 50 proc. polskiego. To wtedy władzę przejmuje Łukaszenka.


Wojciech Konończuk: W morzu przestarzałej gospodarki, na Białorusi niespodziewanie wyrósł prężny sektor IT. Informatycy wsparli antyreżimowe protesty, co stawia pod znakiem zapytania przyszłość tego fenomenu.


 

Potem (mniej więcej od początku XXI wieku) przychodzi zasadnicze odbicie gospodarki Białorusi. Po mniej niż dwóch dekadach z Łukaszenką PKB na głowę wraca w okolice 70 proc. PKB polskiego. Sytuacja zaczyna się pogarszać dopiero około roku 2014, 2015. Również z powodu tego, że polska gospodarka łapie nową dynamikę. W tym czasie (lata 2015-2017) Białoruś wpadła w recesję. Co zaowocowało m.in. spadkiem średniej płacy nominalnej z 600 dolarów w roku 2014 do 400 dolarów w 2017 r. Sytuację pogorszyła jeszcze epidemia koronawirusa – również z powodu sposobu, w jaki próbował z nią walczyć prezydent Łukaszenka łudzący się, że jeśli utrzyma gospodarkę otwartą, to uniknie skutków zamknięcia jej przez kraje ościenne. Nie uniknął.

Ale przecież dynamika wzrostu to niejedyny wskaźnik rozwoju gospodarczego. Ekonomia Łukaszenki polega na łączeniu wysokiej dynamiki inwestycji z prospołeczną polityką pełnego zatrudnienia. W całym okresie 2005-2017 była ona wyższa niż średnia dla całego regionu. Momentami (lata 2010-2013) sięgała 40 proc. W tym samym czasie region inwestował na poziomie ok. 20 proc. Białoruś to także kraj utrzymujący przez cały okres minionych 20 lat wysoką stopę zatrudnienia. A także niski poziom nierówności, które są za naszą wschodnią granicą na poziomie skandynawskim. Czyli mniejsze niż w Polsce i dużo mniejsze niż w Rosji oraz wielu krajach Europy Zachodniej czy w Ameryce. Oba te prospołeczne cele zostały przez Łukaszenkę osiągnięte dzięki wysokiemu odsetkowi własności państwowej w gospodarce i bardzo przemyślanemu otwieraniu swojego rynku na inwestorów z zewnątrz. Także tu Łukaszenka sprytnie lawirował między Unią Europejską a Rosją. Negocjując przystąpienie do Światowej Organizacji Handlu był przez Zachód bombardowany wymaganiami liberalizacji i prywatyzacji gospodarki. Odpowiadał wtedy, że taki krok może doprowadzić do zdominowania białoruskiej gospodarki przez Rosję. Będąc w Moskwie i rozmawiając o kolejnych etapach zacieśniania współpracy gospodarczej, używał karty Zachodu.

W jakimś sensie ta polityka gospodarcza się dzisiaj na Łukaszence w paradoksalny sposób mści. Do antyprezydenckich wystąpień i strajków dołączyły w sierpniu i wrześniu kolejne duże zakłady przemysłowe: fabryka pojazdów rolniczych i budowlanych BiełAZ w Żodzino czy producent nawozów Grodno-Azot. Gdyby nie model gospodarczy oparty o duże zakłady, strajki miałyby dużo mniejszą siłę i nie byłyby bezpośrednio problemem władzy lecz prywatnego właściciela. Łukaszenka na własnej skórze doświadcza więc tego, co przerabialiśmy w czasach PRL. Gdy bunty robotnicze były możliwe również dlatego, że istniały duże ważne zakłady, w których taki bunt dało się zorganizować. W kapitalizmie takie powstania są co do zasady niemożliwe i trudno wpisać je w szerszą polityczną narrację o powstaniu przeciw władzy.


Autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek tylko w serwisie "Tygodnika Powszechnego". Czytaj pozostałe teksty


 

Ale akurat ta lekcja z polskiej historii może się okazać dla protestujących dziś Białorusinów bardzo użyteczna. Byłoby bardzo niedobrze, gdyby buntujący się dziś (i słusznie) pracownicy BiełAZu czy Grodno-Azotu mieli w niedalekiej przyszłości podzielić los robotników ze Stoczni Gdańskiej czy fabryki Ursusa. Tych, którzy najpierw obalili komunistyczną dyktaturę, a potem stracili pracę i ekonomiczne bezpieczeństwo, ponieważ ich fabryki zostały zlikwidowane bądź okrojono w nich zatrudnienie. Dobrze by było, gdyby rosnąca w siłę opozycja białoruska (w tym Swiatłana Cichanouska) brali pod uwagę także to zagrożenie. Czy biorą? Tego na razie z dość okrągłych wystąpień laureatki nagrody specjalnej Forum w Karpaczu wyczytać nie sposób.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej