Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W minioną środę, 27 sierpnia w Mińsku, na szczycie Unia Celna–Unia Europejska–Ukraina [Unia Celna obejmuje Rosję, Białoruś i Kazachstan – red.] nie zapadły żadne ustalenia. Za najważniejszy epizod uznano uścisk dłoni prezydentów Petra Poroszenki i Władimira Putina. Jednak na zdjęciu, które obiegło światowe media, na twarzy rosyjskiego przywódcy da się zauważyć „firmowy” uśmiech obłudnego smoka.
Wojna bez „wojny”
Putin nie przyjechał do Mińska, żeby przynieść pokój wschodowi Ukrainy, lecz aby ogłosić, jak wyobraża sobie nowy europejski ład – z sobą jako jego twórcą. Jego słowa zostały wzmocnione przez kontekst militarny. Kilkanaście godzin po spotkaniu prorosyjscy separatyści, przy wsparciu rosyjskich pododdziałów, przeszli do kontrofensywy na południowym wschodzie Ukrainy. Przy stole obrad rosyjski prezydent nie wypowiedział słowa „wojna” – tam samo jak i nie wypowiedział oficjalnie wojny.
Mówił natomiast wiele o technicznych parametrach towarów, które tak bardzo różnią się w Unii Celnej i Unii Europejskiej, że uniemożliwi to dążącej do integracji z Zachodem Ukrainie dostarczanie do Rosji swoich produktów. Ukraina, tłumaczył gospodarz Kremla, jest zrośnięta więzami gospodarczymi z przestrzenią ekonomiczną Wspólnoty Niepodległych Państw. Sama Rosja też będzie stratna – przejście Ukrainy na europejską stronę może kosztować gospodarkę tego kraju miliardy rubli.
Jak zinterpretować ten pełen liczb i pokrętnych konstrukcji wykład Putina? Tezy nie są nowe: Ukraina jest elementem postsowieckiej układanki i po dobroci jej z naszej wyłącznej strefy wpływów nie wypuścimy. Ta „kształtowana przez stulecia wspólnota” ma należeć do unii zarządzanej przez Moskwę. A w niej działają nie mechanizmy rynkowe i konkurencja, lecz zasady określone przez głównego decydenta. Jeśli Ukraina będzie nadal zrywać się z łańcucha, wprowadzimy wobec niej sankcje – powtarzają Rosjanie.
Rosja: nas tam nie ma
W Mińsku odbyło się też spotkanie dwustronne Putin–Poroszenko. Rosyjski prezydent mówił po nim: „Omówiliśmy cały zbiór problemów w naszych stosunkach, przede wszystkim współpracę ekonomiczną (…), ale nie mogliśmy pominąć sytuacji, jaka ukształtowała się na Ukrainie. Mówiliśmy o konieczności jak najszybszego przerwania rozlewu krwi i przejścia do politycznego uregulowania tych problemów, z którymi Ukraina zetknęła się na południowym wschodzie”.
A zatem: nic nowego w rosyjskiej narracji. Ukraina „zetknęła się na południowym wschodzie” z bratnią rosyjską pomocą dla słabnącej rebelii prorosyjskich separatystów, w postaci czołgów i wyszkolonych żołnierzy. Premier samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej przyznał w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji, że otrzymał wsparcie z Kremla. Według niego, na froncie walczy 3–4 tys. Rosjan, w tym żołnierze, którzy wzięli urlopy po to, by „zamiast leżeć na plaży, być bliżej nas”.
Tymczasem Moskwa jeszcze w minionym tygodniu konsekwentnie podkreślała, że nie jest stroną w konflikcie na wschodzie Ukrainy. Zachowywała też dystans wobec coraz liczniejszych świadectw udziału sił rosyjskich po stronie separatystów. Prezydent Putin, pytany w Mińsku o warunki zawieszenia broni, odparł, że „to wewnętrzna sprawa Ukrainy”, i zadeklarował, że Rosja może być pośrednikiem.
Wygląda na to, że – wbrew temu, co mówił jeden z bohaterów „Rejsu” – można być jednocześnie twórcą i tworzywem. W przypadku Putina – jednocześnie burzycielem, agresorem i rozjemcą. A w każdym razie udawać tak długo, jak tylko się da.