Samobójcy nie da się powstrzymać

Jacek Prusak SJ, psychoterapeuta: Pilot Andreas Lubitz mógł przeżyć coś, co kazało mu ukarać świat.

28.03.2015

Czyta się kilka minut

Ratownicy w miejscu katastrofy samolotu linii Germanwings. Fot: ANNE-CHRISTINE POUJOULAT/AFP/EAST NEWS /
Ratownicy w miejscu katastrofy samolotu linii Germanwings. Fot: ANNE-CHRISTINE POUJOULAT/AFP/EAST NEWS /

Błażej Strzelczyk: „Skoro chciał popełnić samobójstwo, mógł to zrobić sam, ale dlaczego pociągnął za sobą 149 osób?” – tego typu wpisy możemy znaleźć na forach internetowych po katastrofie samolotu w Alpach.

Jacek Prusak SJ: Póki co nie wiemy, czy sprawca tego zdarzenia – Andreas Lubitz – zostawił list pożegnalny lub manifest, dlatego możemy tylko formułować hipotezy.

Jakie?

Lubitz mógł mieć nasilony stan psychopatologii urojeniowej i z jakiegoś powodu uważał, że ci ludzie muszą zginąć razem z nim. Albo przeżył coś, co kazało mu ukarać świat.

Za co chciał ukarać świat?

Za swoje cierpienia.

Czyli to nie jest „tylko” samobójstwo, ale też manifestacja.

On przecież nie odebrał życia tylko sobie! Świadomie doprowadził do katastrofy, w której zginęli wszyscy ludzie na pokładzie.

Samobójca mówi o tym, że się zabije?

Zostawia sygnały.

Jakie?

Mogą je odczytać bliscy samobójcy. Osoba, która myśli o odebraniu sobie życia, odsuwa się od najbliższych, trudno się jej komunikować z otoczeniem. Jest osobą wsobną, często może powtarzać, że świat jest okrutny. Widzimy, że taką osobę zadowala coraz mniej rzeczy. Staje się drażliwa. I boli ją też, że innych boli, że ją boli. Czuje, że staje się dla innych ciężarem. Jednym z motywów do odebrania sobie życia może być chęć dania wreszcie spokoju swoim bliskim.

Osoba, która chce popełnić samobójstwo, mówi o tym wprost?

Ludzie, którzy mówią wprost, że się zabiją – straszą.

Po co?

Żeby wywołać paraliż lub wprowadzić swoich bliskich w poczucie winy. Albo wprost sprawić, żeby się nią zaopiekowano. To są komunikaty, które mówią: „miej na mnie oko”, ale nie dlatego, że sobie zrobię krzywdę, lecz dlatego, że potrzebuję twojej uwagi.

Co wtedy możemy zrobić?

Nie zostawiać. Nie moralizować. To jeszcze bardziej sprawi, że taka osoba czuje się w cierpieniu bezsilna, a jednocześnie ma poczucie, że inni cierpią.

Dziennikarze niemieckiego „Bilda” dotarli do przyjaciółki Lubitza. Podobno dawał jej komunikaty, o których mówisz. Co my – bliscy takiej osoby – możemy zrobić, gdy odbieramy sygnały, które interpretujemy jako komunikaty o samobójstwie?

Nie lekceważyć cierpienia tej osoby.

Jak?

Te osoby cierpią w sposób dla siebie niezrozumiały. Nie potrafią same podźwignąć swojego bólu. Dlatego muszą mieć poczucie, że nie są same w swoim cierpieniu.

Czego nie mówić?

Na pewno, że „przejdzie samo”. „Daj spokój, chodźmy na wódkę albo się zabawić”. Trzeba szukać fachowej pomocy, zgłosić się do psychiatry. Same dobre chęci i bycie przyjacielem w czyjejś niedoli często nie wystarcza.

Samobójca jest chory?

Uważamy, że osoby, które targają się na swoje życie, w jakimś stopniu nie funkcjonują psychologicznie w sposób spójny i dojrzały. Nie ma oczywiście choroby psychiatrycznej, która się nazywa „samobójstwo”. Owszem, często jego przyczyną może być depresja, ale samobójstwo nie jest zarezerwowane tylko dla takich osób. Z drugiej strony, to mogą być reakcje na zewnętrzne doświadczenia graniczne, które takie osoby uważają za ostateczność. Mówią sobie, że po takich doświadczeniach nie ma powrotu do rzeczywistości.

Jakie to mogą być doświadczenia?

Bardzo różne. Np. ktoś w coś został wrobiony. Albo został na czymś nakryty i wie, że jego życie już nie będzie wyglądało tak samo, bo albo musi ponieść karę, albo straci wizerunek porządnego człowieka. Niektórzy uważają, że życie z tym doświadczeniem traci sens.

Samobójca kalkuluje? Wybiera sposób na śmierć?

Różnie. To zależy od motywów. Można powiedzieć, że zazwyczaj reżyseruje swoje samobójstwo. To nie jest tak, że nie liczy się, w jaki sposób chce odebrać sobie życie i nie przygotowuje warunków.

Przygotowuje. To nie jest afekt?

Uważa się, że samobójca w całości działa jakby w afekcie. Tak ma zakłócone mechanizmy poznawcze, że jedyną rzeczą, którą widzi, jest odebranie sobie życia. I w tym jest konsekwentny.

Przenieśmy się na chwilę do tego kokpitu. Pierwszy pilot wychodzi z kabiny. Jest moment, gdy Lubitz może zrealizować swój plan.

Z zapisu z czarnych skrzynek wynika, że nie działał on w sposób spontaniczny.

Oddycha regularnie. Wykonuje szereg czynności, które mają doprowadzić do katastrofy. Zachowuje zimną krew. Miał to przemyślane?

Człowiek, który robi coś spontanicznie i w afekcie, ma skrócony oddech, przyspieszone tętno, szybciej bije mu serce. Tego typu rzeczy słyszelibyśmy na zapisie z czarnych skrzynek. W tym wypadku możemy jednak sądzić, że Lubitz jest bardzo skupiony na tym, co robi. Musimy zatem postawić dwie hipotezy: ma to zaplanowane i zrobiłby to w tym, lubi w innym rejsie. Ten plan był sposobem na skończenie z tym życiem. Zdarzyło się, że akurat w tym rejsie okoliczności mu sprzyjały, bo kapitan wyszedł. Gdyby tak się nie stało, to próbowałby zrobić to w innym rejsie.

A druga hipoteza?

Mógł być wcześniej w stanie remisji, a teraz te objawy się nasiliły i zadziałał w afekcie. Przyszła mu myśl: teraz znalazłem najlepsze rozwiązanie.

Wykonuje te wszystkie czynności spokojnie. Musiał też odciąć się od dobijania do drzwi pierwszego pilota i – jak się można spodziewać – przeraźliwych wezwań z wieży kontroli lotów.

Dokładnie. Musiał na zimno wyłączyć te zewnętrzne bodźce, żeby zrealizować schemat sprowadzania samolotu do minimalnego pułapu wysokości i w konsekwencji rozbić samolot o skały.

Coś mogło go powstrzymać?

Fizycznie tak. Ale samobójcy nie da się powstrzymać w sensie psychologicznym.

Musiał słyszeć panikę ludzi, których przewoził.

Kapitan zna listę pasażerów. Wie na przykład, czy na pokładzie są dzieci. Lubitz miał przecież świadomość, że nie przewozi towaru, tylko ludzi. Nie sądzę, by krzyki mogły go specjalnie  przekonać do zmiany decyzji. On przede wszystkim musiał się odciąć od swojej własnej paniki. Był skupiony na tym, by samemu wewnętrznie się nie rozmyślić. Musiał być wierny swojej decyzji.

Był samotny.

Tak. Musiał być bardzo samotny. Gdyby tak nie było, to empatia nie pozwoliłaby mu na realizację tego planu. Odciął się od tych zewnętrznych bodźców. I – co możemy wnioskować z zapisów czarnych skrzynek – na zimno zrealizował swój plan.

Co się dzieje w jego głowie w momencie, gdy kilkakrotnie musi zmniejszać wysokość samolotu? Widzi wokół zbliżające się góry – nagłą śmierć?

Z jego punktu widzenia to bardzo racjonalne zachowanie. Jak powtarzam, nie wiemy co było przesłanką do tego typu zachowania. Póki co można sądzić, że miał szalone myśli już wcześniej, tylko je skutecznie ukrywał. Te myśli z jakiegoś powodu przybrały na sile. Albo mu zawsze towarzyszyły i zdarzyła się okazja, że może zrealizować swój plan.

Co się dzieje z jego instynktem samozachowawczym?

On jest, ale stłumiony przez jakąś większą siłę – może nienawiść.

Do samego siebie?

Tak – i do świata.

To była depresja?

Znacznie więcej niż depresja.

Czyli?

Z relacji jego bliskich wynika, że nie był stanie nasilonej depresji klinicznej. Gdyby tak było, zapewne nie mógłby sprawować funkcji pilota. Widać – mógł. I nikt z członków załogi czy osób, które go znają, nie zauważył niczego niepokojącego.

Bliscy mówią, że był „normalnym chłopakiem z sąsiedztwa”.

Można założyć, że pod tą normalnością ukrywał różne „demony”. A te – w momencie tego lotu – wygrały walkę w jego głowie. Podjął decyzję, którą uważał – w tej konfrontacji – za racjonalne rozwiązanie. I tym „rozwiązaniem” objął swoją śmiercią 149 pasażerów.

Żeby tak umiejętnie ukrywać swoje „demony”, musiał być świadomy swojej choroby i ją racjonalizować.

Pytanie rzeczywiście brzmi: na ile on rozumiał swoją chorobę.  Miał diagnozę. Wiemy, że leczył się psychiatrycznie. Nie wiemy, na ile miał wgląd w swoje objawy i czy podczas pracy z terapeutą nie  mówił tylko o części objawów, które w sobie widział.

Psycholog podczas pracy z pacjentem nie jest w stanie uchwycić innych problemów, które pacjent np. zataja?

Psycholog nie jest w stanie uchwycić wszystkiego, dopóki pacjent nie jest pod ciągłą obserwacją. Wówczas można zobaczyć, jak reaguje on na różne bodźce. Lubitz się leczył, ale gdy następowała remisja (oczywiście nie znam kartotek) wracał do pracy. Ta choroba – jak widać – nigdy nie była wyleczona. Ona była tylko zaleczana. Gdy się poczuł lepiej, wracał do pracy.

Pojawiła się właśnie informacja, że w dniu katastrofy miał zwolnienie od psychiatry. Śledczy mieli znaleźć pomięty dokument w jego domu.

To by dowodziło, że udawał, iż jest z nim lepiej, niż rzeczywiście jest. Być może obawiał się, że straci pracę, jeśli będzie tak często chodził na zwolnienie.

Latanie było dla niego pasją.

Nie tylko pasją, ale i obsesją. On na pewno ukrywał przed pracodawcą swój realny stan zdrowia.

Pojawiają się głosy, że osoba z depresją nie powinna w ogóle pracować jako pilot. Abstrahując od tak skrajnego przypadku: w jaki sposób powinniśmy wyznaczyć granice, w których osoba chora na depresję może pracować w jakimś zawodzie, żebyśmy jednocześnie nie popadli w stygmatyzację?

Są różne depresje. Ludzie w depresji różnie ją przeżywają. I tu trzeba być ostrożnym, żeby nie stygmatyzować. Nie można powiedzieć, że takie osoby nie są zdolne do żadnej pracy. Nie możemy też stanowczo powiedzieć, że podobna historia się powtórzy. Jednocześnie jednak – nawet jeśli Lubitz leczył się na depresję –nie wystarczy to do wytłumaczenia jego uczynku. Ludzie w depresji, zwłaszcza silnej depresji klinicznej, nie funkcjonują tak, jak on funkcjonował w tym samolocie.

Czyli co było nie tak?

Mógł mieć depresję psychotyczną. Ale znów paradoks polega na tym, że to byłoby jakoś widać, a nikt tego nie zauważył. Ja nie wiem, co to było, ale nie wystarczy powiedzieć, że w jego przypadku depresja jest czynnikiem sprawczym.

Człowiek z depresją nie powinien latać samolotem?

Nie wiem. Biorąc pod uwagę to wydarzenie, jest czynnik ryzyka. Oczywiście pytanie – z jaką depresją. Nie ma jednej depresji. Zależy też, jak był leczony. Nie chcę tu mówić o jednej regule. Ale w sytuacji, gdy ktoś miał zdiagnozowane poważne zaburzenie psychiczne, i nawet jeśli jest w jakimś okresie remisji, to ciągle zasadne pozostaje pytanie, czy takie osoby powinny pełnić funkcje, w których liczy się los czyjegoś życia.

Stygmatyzujesz.

Absolutnie. Co innego, jeśli ma się depresję i pracuje się na poczcie, a co innego, gdy jest się pilotem samolotu. Tu jednak czynnik ryzyka jest inny i pytanie czy rzeczywiście osoby, które cierpiały w swoim życiu na dłuższe epizody zaburzeń psychiatrycznych – to właśnie mamy w tym wypadku – powinny pełnić takie funkcje. Podkreślam, że nie chcę powiedzieć, iż ktoś, kto ma depresję, nie może być pilotem. Tyle tylko, że nie można lekceważyć tego, co się stało.

Nie możemy do końca ufać psychologii.

Owszem. Zawiódł w pewnym sensie system. Latał człowiek, który latać nie powinien. Latał człowiek, o którym pracodawcy wiedzieli, że się leczył. Więc zawiodło coś w trójkącie pilot - pracodawca – lekarz. Ten przypadek powinien być pretekstem do zmiany procedur, by nie przepuszczać takich osób.

Z jednej strony samobójstwo. Z drugiej strony spokojnie, z zimną krwią, wykonuje te wszystkie czynności. Ma świadomość, że jest 149 osób na pokładzie. Jak mógł te swoje plany snuć spokojnie i nikt tego nie zauważył?

Tego nie wiemy. Musimy poczekać na spójną wersję przebiegu jego leczenia. Pytanie brzmi, czy dobrze był monitorowany przez lekarzy, a druga rzecz: czy jego pracodawca współpracował z lekarzami, u których się on leczył. Bo okazuje się, że przekazywał rozbieżne informacje obu tym stronom. Przed lekarzem zaniżał wagę problemów, a pracodawcom nie pokazywał zwolnień lekarskich. Zawiódł trójkąt: pilot - lekarz – pracodawca.

Rozmawiał Błażej Strzelczyk

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.).